Poniższy wpis jest odpowiedzią na ten post, który jak sądzę, jest m.in. kierowany do mnie, ustosunkuje się więc do jego treści ze swojej perspektywy.
Często
słyszy się z ust wszelakiej maści buddystów twierdzenia, że
stanowisko naturalistyczne – oświeceniowa idea, że istnieje niezależny,
pozbawiony życia świat, który działa według naukowych praw i
bezosobowych procesów – jest ostatecznie tylko ludzkim
konstruktem.
To prawda. Idea, czy też stanowisko to ostatecznie ludzki konstrukt. Stwierdzając to nie czynimy nawet kroku poza sferę ludzkiego rozumu i języka. Idea i stanowisko to ludzkie konstrukty. To, co mają te idee oraz stanowiska reprezentować, na co wskazują - jest kwestią substancjalnie różną. Tak proste i oczywiste rozróżnienie pozwala analizować >>stanowisko<< jako stanowisko - orientację światopoglądową mającą wszystkie cechy orientacji jakiejkolwiek: jest to twór językowy, bynajmniej nie durkheimowski fakt społeczny, lecz raczej proces nieustannie stwarzający się w jednostkowych subiektywizmach, a tym samym podatny na wszelkie zniekształcanie i mieszanie swoiste dla tych subiektywizmów.
Użycie w powyższej wypowiedzi sformułowania "wszelakiej maści buddystów" połączone z "ostatecznie ludzkim konstruktem" sugeruje, że taki buddysta pragnąłby zanegować światopogląd naukowy przy pomocy światopoglądu buddyjskiego, np. cittamatra. Jest to swoista walka narracji, systemów myśli rozbudowanych na dwóch rodzajach dowodów: doświadczenia medytacyjnego po stronie buddyzmu i falsyfikowalnych dowodów po stronie nauki. Nie należy jednak zapominać, że mimo iż owe światopoglądy, czy narracje wynikają i szukają potwierdzenia w dwóch rodzajach dowodów są od nich jakościowo różne (narracje od dowodów), i jako stanowiska żyją własnym życiem, nosząc znamiona swoiste dla siebie j/w. (są po prostu OMYLNE)
Reasumując ten akapit: wszystko, co wypowiadamy na temat świata jest o tyle konstruktem, o ile jest wypowiadane przy pomocy języka. Jest o tyle TYLKO KONSTRUKTEM, o ile nie jest TYM, NA CO TEN KONSTRUKT MA WSKAZYWAĆ. Dlatego wypowiedź, stanowisko, światopogląd, orientację, narracje (terminy bliskoznaczne można mnożyć) niezależnie od uzasadniających je dowodów, które są WEWNĘTRZNE wobec tego stanowiska, ponieważ są skonceptualizowane do jego elementu (np. odwołanie się do dowodów naukowych albo własnego doświadczenia)
Myślę, że bardziej decydującym czynnikiem są tutaj raczej rożne
wpływowe antyoświeceniowe nurty postmodernistyczne, gdzie „mała narracja” czy
„paradygmat” są terminami spełniającymi często rolę narzędzi
do tuszowania i kontrolowania nieprzyswajalnych emocjonalnie faktów
o świecie zewnętrznym, jakich dostarcza nam współczesna nauka
Powyższa wypowiedź jest przykładem scjentyzmu - nauka pełni tu rolę absolutnej prawdy, dlatego wszelkie podważanie jej monopolu na prawdę jest przypisywane jakimś ukrytym, niemerytorycznym intencjom, które pozostaje tylko wykryć. Zachowując perspektywę powyżej przeze mnie zarysowaną widać, jak (dogmatyczny) sposób mówienia o nauce, (scjentyzm) próbuje utożsamić się z faktualnością samej "twardej nauki", tj. wynikami eksperymentów pozbawionych interpretacji.
Czyż nie jest to opowiadanie sobie świata? Konstruowanie "krętacza" oraz konstruowanie "posiadacza prawdy"? Co ciekawe, tego rodzaju postawa zyskuje największe grono krytyków nie w obrębie jakiejś religii, ale w samej nauce. Wystarczy wspomnieć o pracy T. Kuhna, która zresztą jest wspominana niżej w tym poście (oczywiste jest bowiem powołanie się na tego autora w takim dyskursie) Istotnym jest, że takie rozmyte utożsamienie powyższego poglądu z "naukową faktualnością" nosi znamiona potoczności, jest to bowiem nieświadomym mieszaniem dwóch sfer, wyżej zarysowanych. Jeżeli jest świadome, jest to po prostu ideologizowanie, z tym że używające metod potocznych.
Należy jednak podkreślić, że wyżej prezentowany scjentyzm nie jest dolą całej nauki - od przewartościowania pozytywizmu trzyma się raczej na peryferiach myśli naukowej (metanaukowej).
Realizm zewnętrzny nie jest twierdzeniem o istnieniu tego czy innego
obiektu, ale raczej założeniem dotyczącym sposobu rozumienia
takich twierdzeń
Nie ma w tym nic odkrywczego - każdy światopogląd posiada tego rodzaju bazę, czy pierwotny aksjomat. Nie sprawia to jednak, że taka baza przestaje być konstruktem. Być może nie jest ona poglądem, ale podstawą wszystkich poglądów; być może jest po prostu aktem w i a r y, który pozwala formułować dalsze poglądy z przekonaniem, poczuciem sensu. W podobny sposób aksjomat "Bóg istnieje" stoi u podstaw, uzasadnia i przenika rozłożyste drzewo światopoglądu chrześcijańskiego. Ale czy ta "pierwotność" czyni go czymś więcej, niż konstruktem fundamentalnym? A jeżeli nie, to należy spytać, dlaczego powyższy cytat został użyty w poście, do którego się odwołuje? Można się zastanowić, czy kontekst, który miałby ten cytat wyjaśniać nie został stworzony po prostu poprzez zestawienie tego cytatu z powyższym i poniższym tekstem, tworząc iluzję pomostu.
Później mają miejsce poszukiwania powodów poddawania w wątpliwość owego "realizmu" (jakby istniał jeden, monolityczny rodzaj realizmu, znów mit durkheimowskiego faktu społecznego). Czy jest to "odrażający fakt"? "Żądza władzy"? "Trwały uraz"? Prosty wniosek: z poddającym w wątpliwość musi być coś nie tak, skoro poddaje w wątpliwość, w domyśle przecież (i to jest coś ukrytego, ponieważ "oczywistego") realizm jest prawdą, faktem.
Nomen omen scjentyzm także można definiować jako zachowanie religijne korzystając z durkheimowskiego (tym razem) pojęcia sacrum. Na ile; w warstwie konstruowania narracji i swojej pewności co do niej - scjentyzm należy badać jako zjawisko religijne? Wiadomo bowiem gdzie je badać: w wypowiedziach samych scjentystów.
Obraz nauk przyrodniczych jako czegoś, co daje nam
obiektywną wiedzę o niezależnie istniejącej rzeczywistości –
obraz traktowany przez ich przedstawicieli jako coś oczywistego, o
czym każdy z nich może zaświadczyć – jest teraz ostro
atakowany. Po stwierdzeniu, że nauka nie daje nam obiektywnej wiedzy
o rzeczywistości, następnym krokiem jest teza, że takiej
rzeczywistości nie ma, że istnieją tylko konstrukty społeczne
Jednym z wielu "następnych kroków". Innym jest przeświadczenie, że narracja to po prostu narracja, obraz to po prostu obraz - nie należy mylić palca z Księżycem, na który wskazuje (wyświechtane ale wiecznie przydatne przysłowie). A ta poznawcza pomyłka nieustannie pokutuje w tego rodzaju dysputach.
Warto wspomnieć jeszcze o mitycznej "obiektywnej wiedzy" pojawiającej się w powyższym tekście. W świetle współczesnej nauki takie stwierdzenie jest już po prostu naiwne. Obraz nie może nadawać obiektywnej wiedzy - to kompletny oksymoron. Istnieje termin wiedzy intersubiektywnej, ale autor się nią nie posługuje. Zainteresowany czytelnik powinien zapoznać się z tym terminem. Że obraz przedstawicieli nauk przyrodniczych jest traktowany przez nich jako coś oczywistego - o tym faktycznie może zaświadczyć każdy, kto tak uważa, jednak to zdanie jest jałową tautologią.
Traktowanie obrazu jako coś oczywistego i obiektywnego przeczy truizmom przyjmowanym we współczesnej nauce. Każdy posiada własny obraz, dlatego "obraz" pojmowany jako durkheimowski fakt społeczny jest czymś intersubiektywnym. "Obiektywne obrazy" to artefakty pozytywistycznej ideologii...
I dekonstruując już ostatnie zdanie w powyższym cytacie: "nauka daje obiektywną wiedzę". Nauka daje, ściśle mówiąc, tyleż "obiektywne" co falsyfikowalne wyniki badań naukowych. Można je nazwać "wiedzą", ale nie można określić taką samą "wiedzą" interpretacji i wniosków wyciągniętych z tych badań. Utożsamianie czy zamazywanie różnicy między tymi dwiema aspektami wiedzy, świadome bądź nie, czyni ich autora albo (odpowiednio) ideologiem scjentyzmu, albo kimś, delikatnie ujmując, naiwnym.