niedziela, 12 maja 2013

Therawada

Zapragnąłem, podobnie jak Soares, być kimś kompletnie nieważnym, samotnym - ucieleśniać swoim życiem znikomość tego życia, pyłka zlepionych drobinek w zimnym wszechświecie. Mieć gównianą pracę i poprzestawać na konwencjonalnych znajomościach i rozmowach, przez które za nic nie przebije się nic chowanego we-mnie. I w tym we-mnie hodować krainy myślenia i zachwytu, przestronne przestrzenie po których przesuwają się myśli jak duchy po starym zamczysku...

Zawierać w sobie ogromny świat myśli i wrażeń posiadających dynamikę jesiennego liścia, który właśnie spada z drzewa. Ruch pełny bezruchu. 

Świat, o którym nikt się nigdy nie dowie, o którym nikt by mnie - tamtego mnie - nawet nie oskarżył. Świat zamknięty w mojej skórze, mięśniach, szkielecie, neuronach - jakby owinięty paroma warstwami kocy, skulony człowiek. Ale to nie człowiek - to świat właśnie, zatrzaśnięty w cebuli somy.

Po prostu nie żyć -  żyjąc. Utrzymywać nieruchomą twarz nie ożywianą absolutnie niczym - z oczyma jak dwoma zastygłymi stawami, tylko odbijającymi, nie dodającymi nic od siebie samych.

Poczuj, czytelniku, radość zawartą w takiej wizji.