wtorek, 22 listopada 2016

Życie w micie: Życie jako ogień. Praca z sytuacjami.




“Pragnienie bycia naprawdę wolną jest przeciwne zwykłej naturze człowieka. Dlatego, musimy włożyć świadomy wysiłek w widzenie wszystkich sytuacji w kategoriach możliwości, które niosą dla naszego wewnętrznego wzrostu. Dobre jest to, co nas wyzwala. Złe jest to, co zatrzymuje wewnętrzny proces.”  

“Duchowy wzrost oznacza widzenie wszystkiego jako Boga. Ułożono nieskończone historie zawarte w ludowej mądrości, które ukazują ludzką niezdolność do widzenia Boga. Jedna z nich opowiada o żebraku, który przychodzi pod drzwi prosząc o jedzenie i zostaje odrzucony. Żebrak okazuje się być Bogiem. [Jest to] symbolem tego jak ludzie odnoszą się do zewnętrznego przejawu zamiast do wewnętrznej konieczności”  
-Albert Rudolph 

(Ten tekst dedykuję jedynemu w swoim rodzaju, genialnemu Chogyamowi Trungpie. Niech służy on innym i oświetla drogę. Do zobaczenia na Drodze) 

Poetycka i uproszczona esencja poniższego tekstu znajduje się tutaj

Chciałbym zostać biegłym hakerem rzeczywistości.


Edukacja zasadnicza zraziła mnie do mitów. Z rozmów w korytarzu pamiętam jedynie szydzenie z Edypa, który przypadkowo przeleciał własną mamę. W późniejszym życiu mity dotykały mnie od czasu do czasu, na przykład poprzez literaturę Josepha Campbella. Dopiero jednak w ostatnim roku mojego życia zacząłem doświadczać mitów jako czegoś ukrytego w samym życiu.

Edukacja wyższa wyrafinowała moje abstrakcyjne myślenie. Mówią, że na niewiele się ono przydaje poza karierą związaną z tekstem; pisarstwem, dziennikarstwem i nauką. Zauważyłem jednak inne zastosowanie myślenia abstrakcyjnego, które zachowuje jego ogólność a ożywia je, przywraca życiu, zamiast od niego oddalać, w czym lubują się eskapistyczni intelektualiści.

Myślenie abstrakcyjne opiera się na uogólnianiu, co w antropologii znalazło piękny wyraz w pracach Claude'a Levi-Straussa. Wszystkie sytuacje, z którymi się konfrontujemy mają wzory i są wpisane w struktury, których złożoność niknie za horyzontem naszego zrozumienia. Czasami wielość sytuacji wiąże jeden wzór czy układ, który jest nasycony innymi danymi. Inni ludzie, inne rozmowy i inne miejsca, wciąż jednak, w pewien sposób, to samo…coś, co powraca.  

Często uderza mnie intuicja, że złożoność rzeczywistości i ludzi jest iluzoryczna, zaś tak naprawdę wciąż i wciąż spotykamy te same typy i wzory. Wydaje się, że ilość tych typów czy archetypów jest ograniczona, że wzory ludzkich zachowań dałoby się wyczerpać w jednej, niespełna stu stronicowej książce.  


Rozum abstrakcyjny pozwala przejrzeć przez różnorodność i zobaczyć te podstawowe wzorce i struktury, co może zostać uczynnione do samego działania, a nie być jedynie następującą z opóźnieniem refleksją. 

Innymi słowy, poprzez zachowanie i mowę można świadomie nawiązywać do wzorca, który organizuje daną sytuację. W ten sposób można wypowiadać słowa, które nie tylko idealnie pasują do konieczności wyłaniającej się ze wzoru danej sytuacji, ale też umożliwiają jej rozwinięcie. Finalnie, chodzi o złamanie i opuszczenie aktualnej pętli, inaczej powtórzy się ona znowu na innym przykładzie, w innym kontekście i przy innym człowieku. I tak w nieskończoność.

Z czego jednak wynika ta męcząca powtarzalność wzorców, które ukrywają się za różnorodnością przejawień? 
Umysł od razu zadaje tu lękliwe pytanie o działanie samej rzeczywistości. Możemy stwierdzić, że umysł jest w stanie odnieść się tylko do tego, co już zawiera się w wypracowanych w nim strukturach; w danym człowieku poznamy tylko to, co łączy się ze zgromadzonymi już nawykami poznawczymi. W danej sytuacji zadziałamy wyłącznie tak jak podpowiadają nam te nawyki. Takie domknięcie uwięziłoby jednak człowieka w pętli i odebrało mu nadzieję na rozwój, zmianę, transformację i to, co Nowe.

Powiedzmy ostrożnie, że rzeczywistość współpracuje z umysłem w taki sposób, że przyciąga do niego sytuacje i ludzi, których części adresowane są do wykroju jego charakteru (zwanego habitusem). Jak inaczej wyjaśnić zaskakującą i nieraz męczącą powtarzalność sytuacji? 
To nic innego jak sposób komunikacji, który następuje pomiędzy mną a rzeczywistością; totalnością zdarzeń, które mi się przytrafiają. Rozum szybko zwariowałby, gdyby próbował odnaleźć kompletny wzór; widzi jedynie cząstki, a także niejasne sugestie tego, jak działać. Jak działać, żeby co? Żeby otworzyć sytuację, odnaleźć w niej szansę i wyjść z pętli (a potem pewnie trafić do następnej, już innej). Mówią, że życie jest podróżą, a jednak podróż w kółko nie ma sensu; to nie jest żadna podróż. Podróż to ruch przed siebie, podróż to rozwój i unikanie zastoju.

Moja intuicja podsuwa mi szereg wskaźników, które informują o Nowym, rzadko jednak eksploruję je tak konsekwentnie, by to Nowe faktycznie odnaleźć i posmakować. Z wiekiem ciężar i bezwład karmy jest coraz bardziej zniewalający, każąc poruszać się po tych samych stacjach, co jest tak uderzające dla młodych spotykających starych ludzi (nie wszystkich, ale większości). Ów ciężar i presja repetycji (w której spalają się nędzne racjonalizacje i wymówki) są jednocześnie terrorem Rzeczywistości, która mówi: “Zrób to teraz. Inaczej zginiesz. I będziesz oglądać swoją śmierć do końca swego życia.” Mechanizm ten uważam za bezlitosny i niemożliwy do uniknięcia. 

Mitologia portretuje cały ten proces; nie tylko jako długofalowy rozwój, ale także jako jego poszczególne stacje. Droga człowieka nie jest jednak linearna. Życie, zwłaszcza pogłębione samoświadomością odurza różnorodnością, w której wzorce przenikają się nawzajem, jednocześnie zachowując swoją prostotę. Innymi słowy, można posunąć się do przodu w jednym okresie, potem znowuż spaść do starej pętli aby jeszcze mozolniej ją złamać. Pewne zmiany zdają się być nieodwracalne, nie wierzę jednak w wolność od Starego; te pętle już na zawsze w nas są, wygaszone. Większy dystans, który wynika z ich nieużywania umożliwia świadomą decyzję nie powracania w te same nawyki: ryzyko jednak zawsze pozostaje otwarte. Zawsze możesz spaść i spadniesz wiele razy do starych dołów.

Wierzę, że łańcuch wzorów, którego przejście zajęło mi parę lat w przyszłości może zostać odtworzony w tydzień, godzinę, piętnaście sekund. Parokrotnie doświadczyłem odtworzenia ciągu sytuacji ze znacznie większym przyspieszeniem: z pół roku do tygodnia. 
Zazwyczaj ogólna rama wygląda następująco: mocne pragnienie zmiany i Nowości, a następnie zestaw testów, jakby rzeczywistość pytała “Jesteś pewien?”. Bo to nie żarliwość decyzji decyduje o transformacji, lecz konsekwentny ruch do przodu, kiedy miejscowa żarliwość się wypali. Być może następujące po sobie testy są po prostu integracją Nowego, wpisaniem go w życie, które wcześniej “zainstalowane” było na innej strukturze, tej starej i zużytej. Dlatego całkowita realizacja Nowego wymaga czasu, czujności i cichego heroizmu, cierpliwego przezwyciężania własnej mierności.  

A teraz nawiązując do samych mitów. Powyższe refleksje mogą przychodzić z opóźnieniem i być dalekie od działania. Czasami jednak umysł utrzymuje się na uogólnionym poziomie i nie paraliżuje działania; wtedy WIESZ jaki kierunek wybrać w danej sytuacji aby pchnąć ją do przodu. Kierunek ten zwykle jest obostrzony przez lęk, bezwład i wątpliwości, które sygnalizują i obiecują Nowe. To jest właśnie życie w micie; uruchomienie instynktu, który rozpoznaje kierunek sytuacji widząc w niej bazowe wzory, przebijając się przez złudną różnorodność przejawień. Taki sposób widzenia i działania wyłania się z dystansu i oderwania od świata, a jednocześnie wymusza weń pełne zaangażowanie. Jedynie takie utrzymanie się ponad strumieniem różnorodności umożliwia zachowanie instynktu wskazującego kierunek i swobodę ruchów, wolną od presji nawyków.  

W takim myśleniu wszystko co się przydarza jest adresowane do Ciebie, jakbyś był jedynie Ty i krążące wokół Ciebie cykle zwane rzeczywistością. Ludzie to kłębowiska karmy; wyodrębnienie pojedynczego “człowieka” to już jakaś forma zagubienia się w przejawieniach. Nie jest to jednak poznawczy narcyzm (chociaż szybko może być, wystarczy trochę histerii), lecz nasza rzeczywista sytuacja, którą widzi oko percepcji niezarośnięte konwencjami.  

Ludzie są rzecznikami rzeczywistości; wypowiadane przez nich komunikaty wpisują się w szerszą rzekę Życia, nie zaś w egocentryczne ramy generowane przez zawężoną egoświadomość. Częstokroć ludzie swoimi wypowiedziami nawiązują do aktualnej sytuacji, która nie jest przedmiotem rozmowy. Właśnie tak działa język i jego ewokacyjna funkcja, trzeba jednak na nią dozwolić. 
  
Co ta sytuacja może mi podarować? 
Jakie jest ryzyko tej sytuacji, tożsame z wzmocnieniem moich starych wzorców?  
Jak mam działać, żeby otworzyć tę sytuację i użyć jej jako środka do własnego rozwoju?  

Mówiąc konkretniej, każda decyzyjna sytuacja i rozmowa umożliwia rozwój, kiedy odkryje się w niej komponent, ziarno, które należy podnieść i błyskawicznie się do niego ustosunkować. Wskaźnikiem takich ziaren są opór, lęk, napięcie, stres lub lgnięcie (łapczywość). Nie chodzi wyłącznie o zwalające z nóg, dramatyczne napory przykrości: wyżej wymienione jakości (opór, lęk, napięcie, etc) mogą być mikroskopijne i możliwe do natychmiastowego przekroczenia. Przypomina to taśmę produkcyjną albo przewód pokarmowy; (ciężkie, gęste sytuacje są zwykle rezultatem nagromadzenia i odkładania na później) wszystko napływa równomiernie, a porażka w poprzedniej chwili staje się pracowalną (workable) sytuacją w chwili następnej.   

Hui Neng nazywa ten proces po prostu wyzwalaniem czującym istot:

Istoty wewnątrz umysłu są tymi, które zwane są błądzącym i zwiedzionym umysłem, występnym umysłem, oszukańczym i fałszywym umysłem, przywiązanym i zazdrosnym umysłem, złym i zatruwającym umysłem. Wszystkie takie rodzaje umysłów są „wszystkimi istotami”. Każdy musi uwolnić je ze swej własnej natury. To jest zwane prawdziwym wyzwalaniem. 


Człowiek może odnaleźć w sobie wielki ogień; pragnienie rozwoju, które ma moc przebicia się przez automatyzmy zachowań, czy to zasilanych lękiem, czy lgnięciem do dobrze znanych przyjemności. Właśnie w tym ogniu spala się Stare, z którego ostaje się szary popiół użyźniający Nowe. Podłączenie się do takiego sposobu bycia wymaga zdecydowanej decyzji i wielkiego wysiłku, organizm jest tutaj jak piec, który musi się rozgrzać aby zmiękczyć stal utwardzonej osobowości, w której de facto toczy się nasze życie. Niełatwo go rozgrzać i niełatwo powstrzymać ogień, który podsycany jest trupami starych pętli, po kolei do niego wrzucanymi….

Po prostu rób to czego się boisz, po prostu idź w Nieznane, po prostu przekraczaj bariery swoich nawyków, jedna po drugiej. Niektórzy zrobią to w tydzień, innym nie starczy życia. Zauważ, co zrobisz kiedy skończysz czytać ten tekst. 

Życie w micie jest Życiem ukrytym w samym życiu, które większości ludzi jedynie przebłyskuje w wyjątkowych zdarzeniach, które krótkotrwale wybijają ich z sennej rutyny pogrążenia w świecie. 

Jednak nie musi tak być: całe życie może być wyjątkowym zdarzeniem, a raczej ciągiem zdarzeń, a pisząc o zdarzeniach nie mam na myśli wyjątkowych wydarzeń czy dni, lecz chwile, kolejne sytuacje wyłaniające się z siebie nawzajem. Każda chwila jest porankiem! 

Odnalezienie tego Życia wymaga wysiłku. Nie ma na to powtarzalnej recepty, dlatego nie ufajcie coachingowym bzdurom, z wielkimi rewolucjami pisanymi od myślnika! 
To Wielkie Życie przypomina niesamowicie rozkręcony rollercaster; każda rozwiązana sytuacja jest kolejnym zamachem, który podkręca go nieco szybciej, podnieca ogień, mnoży Moc, która pulsuje coraz intensywniej, przyspieszając proces. 

Każda otwarta, rozwiązana sytuacja wyostrza instynkt, który kieruje naszą spontanicznością; w rojowisku danej chwili natychmiast wybieramy i podnosimy jedynie to, co najcenniejsze. Dzięki temu unikamy niepotrzebnego kręcenia się w kółko, głupiego konsumowania chwil, pompowania swojej ignorancji i próżnego pożądania. 

Prostą zasadą takiego Życia jest podążanie za strachem. To strach sugeruje i wskazuje miejsca, które obiecują wzrost. Człowiek ograniczony własnym strachem żyje w coraz ciaśniejszym środowisku egzystencjalnym, zaś jego gnijący intelekt coraz pokrętniej zapewnia go o fałszywych benefitach jego marniejącego bytu. To wielka pułapka, w którą wpadają rzesze; jej siła jest przemożna i towarzyszy ona każdemu, od geniuszy po żebraków. Jednak właśnie ten ukryty, oszukańczy pierwiastek karmi się strachem, dlatego odwrócenie jego mechanizmu, czyli podążanie za tym, co odpycha nosi znamiona powtarzalnej zasady. 

Nie mówię tutaj o perwersyjnemu lgnięciu do tego co przykre i bolesne; wielu kandydatów do Świętości próbowało iść tą drogą, szczególnie chrześcijańscy święci. Sposób ten może działać przez jakiś czas, należy go jednak porzucić, albo porzucać okresowo, inaczej obróci się przeciwko człowiekowi. Jak stwierdza Rudi, codzienne, zapracowane i szare życie naturalnie dostarcza materiału, który mogą być pożywką dla wielkiego Życia i wielkiego Wzrostu. 

Ostatnią zasadą, o której chciałem napisać jest żarliwość. Ludzi szczęśliwych cechuje pasja, która wypełnia naczynia ich działań; doskonalą się oni w konkretnych rzeczach, co wyzwala i pomnaża ich żarliwość, która promieniuje na całe życie. Dlatego też najprostszym punktem wyjścia do tego, o czym staram się tu napisać, jest posiadanie rozkwitającej i mocnej pasji, której uwielbiamy się oddawać, i która w miare możliwości pozytywnie oddziałuje na innych.  

W wizji przedstawionej w tym tekście to samo życie wypełnia żarliwość. Owe sekretne Życie ukryte w życiu ukrywa się na poziomie percepcji; właśnie taka wrażliwość i głębokość doświadczenia umożliwia pracę z każdą sytuacją, a także rozpoznaje subtelności zmysłowe, stopniowo porzucając "grube" poznawcze kloce zbudowane z koncepcji i konwencjonalizmów. 

To właśnie ogromny wysiłek umożliwia osiągnięcie takiego stanu; wyzwolenie się z ograniczeń języka i konwencjonalizmów jest konieczne i wymaga ogromnej żarliwości, która przebije się przez szklany syfit zbudowany z wyżej wymienionej materii. Następnie, nagromadzona i przetestowana Żarliwość rozlewa się po całym doświadczeniu, po rozświeconej świadomością Percepcji, która stopniowo uobecnia się w życiu, ujawniając przez to Życie. Ta żarliwość przypomina paliwo, zaś ogień, który może z niej rozgorzeć jest wymiarem istnienia, które fundamentalnie przekracza egzystencję pędzoną przez większość ludzi.

Weź te słowa w świat i obudź się. 


piątek, 11 listopada 2016

Przetwarzanie i Akceptacja. Percepcyjne kategorie życia duchowego



Esencją świętości jest totalna akceptacja obecnego momentu, harmonia z rzeczami jak się wydarzają. Święty nie chce by rzeczy były inne od tych jakie są; wie on, rozważywszy wszystkie czynniki, że są one nie do uniknięcia. Jest on w przyjaźni z tym co nieuniknione a zatem nie cierpi. Może i zna ból, lecz ten nim nie wstrząsa. Jeżeli może, czyni potrzebne rzeczy by przywrócić balans – lub pozwala by rzeczy szły swoją drogą. - Nisargadatta Maharaj



W moim artykule opisuję kategorie, które uważam za fundamentalne dla życia duchowego, a co za tym idzie, życia w ogóle. W innych dyskursach religijnych czy duchowych mówi się wiele o mądrości, współczuciu, miłości, Absolucie, pracy nad sobą, Złu, ignorancji i tak dalej. Wiele z tych kategorii ma charakter metafizyczny; nie odnoszą się bezpośrednio do życia a jedynie je komentują i organizują. Zamiast tego proponuję określenie Przetwarzania (przetwórczości), oraz Akceptacji i nieakceptacji. Kategorie te nawiązują do ludzkiej percepcji, a jednocześnie ożywiają i pogłębiają codzienne doświadczenie. Wykształciłem je w toku własnego życia i codziennie ich "używam", śledząc moje doświadczanie i rozpoznając swój nastrój, motywator działań, barwę słów, podejście do innych ludzi i tak dalej. Inaczej mówiąc, pomagają mi one w dostrajaniu się i rozpuszczaniu zaburzeń przepływu, które wynikają z nieakceptacji.  


Wspominając mojego poprzedniego nauczyciela dochodzę  do wniosku, że Akceptacja nie jest tylko kategorią psychologiczną, ale czymś fundamentalnym, co przenika i odżywia wszystkie moje działania. Kiedy moje działania są ugruntowane Akceptacją posiadają moc, głębię i przyjemność.  
Jej przeciwieństwem jest nieakceptacja; a mówiąc o samym przeciwieństwie już ją wytwarzam.  
Dlaczego już ją wytwarzam? Ponieważ również nieakceptacja może być otulona akceptacją. Powrót do Akceptacji nie następuje przez opuszczenie miejsca nieakceptacji, lecz przez wyjście jej na spotkanie.  

O ile zatem w świecie fizycznym obserwujemy taniec i relację bytu i niebytu, to w działaniu, w działaniu totalnym, jakim jest Życie, ów taniec przebiega pomiędzy akceptacją i nieakceptacją. Jest tak przynajmniej w moim przypadku. Upływ lat utwierdza mnie w tym prostym wglądzie: 

To, co kryje się za słowem Akceptacja stanowi dla człowieka coś tak fundamentalnego, że można by poszukiwać jej działania w sposobie, w jakim następują przeiskrzenia pomiędzy neuronami. Innymi słowym,  mózg i cały organizm działający w Akceptacji i z Akceptacji działa harmonijnie, płynnij, inaczej niż w stanie "przeciwnym", w braku Akceptacji, który opiszę niżej.

Jednocześnie uważam, że kategoria Akceptacji nie wystarczy, żeby ukazać całościowo (a jednocześnie radykalnie prosto) ludzkie działanie i jego dynamikę. Dlatego do Akceptacji dodałem Przetwarzanie, które nazwałem także Przetwórczością dla podkreślenia jego aktywnego i twórczego charakteru. 


Mówiąc o Przetwarzaniu na myśli zdolność organizmu (który poprzez jedność wielozmysłową i aparat poznawczy wytwarza percepcję) do PRZYJMOWANIA tego co doń przychodzi, a następnie przetworzenia. 
Przetworzenie to alchemiczna przemiana, w której surowe bodźce dobiegające do nas od Rzeczywistości zostają przefiltrowane, nabierają sensu i znaczenia, a wreszcie stają się surowcem, z którego możemy rzeźbić nasze piękne życie. (Życie jest bowiem czynnością zasadniczo twórczą, ale nie musi takie być, czemu świadczą miliony). 

Dochodzimy do prostego wniosku, że poznanie, czyli procesy percepcyjne, które otwierają przed nami rzeczywistość są naturalnie kreatywne, czy też pre-kreatywne: prze-twórcze! 
  
Nasze życie jest wielkim układem pokarmowym; trawienie trwa nieustannie, ponieważ rzeczy dochodzą do nas nieustannie. Przetworzenie jest przeto bardzo podobne do trawienia i zachodzi na wielu wymiarach:


-trawimy sprawy, które podsuwa nam życie, co nazywa się "załatwianiem spraw" 

-trawimy zaszłe "grudy" nieprzetrawionej materii percepcyjnej, co obejmuje zarówno dziecięce traumy jak i niewielkie, nieprzyjemne doświadczenia 

-trawimy na bieżąco to, co do nas przychodzi: rzeczywistość wsuwa się w nasze zmysły, co często balansuje na granicy nadmiaru, kiedy już nie możemy płynnie, na bieżąco przetwarzać wlewającej się w nas Rzeczywistości 

-oprócz przetwarzania danych zmysłowych musimy także na bieżąco trawić informacje konceptualne, zarówno gdy ktoś coś do nas mówi, jak i gdy przekazuje polecenie większej wagi, lub gdy czytamy lub absorbujemy coś, czemu przypisujemy wyjątkową wagę  

W chińskim systemie energetycznym, które wydało na świat qigong mówimy tu po prostu o różnych rodzajach energii, które muszą zostać przetransformowane w rodzaje (gęstości) bardziej przyjazne dla organizmu, rozpoznawalne dla umysłu,a przez to możliwe do zużytkowania. W ten sposób ogromne pokłady nierozładowanych traum stanowią wielkie grudy złota spoczywające głęboko w podświadomości. Kiedy wyłaniają się one w postaci "surowej", budzą strach, skurcz i wycofanie. Dopiero kiedy zostaną zintegrowane, czyli właśnie przetworzone, ich energia może być do naszej dyspozycji.   

Nasze życie to zatem krąg przemian, w którym możemy trenować nie tylko naszą Twórczość, ale przede wszystkim Przetwórczość. Bycie przetwórczym oznacza wysoką zdolność do przetwarzania tego, co przychodzi. To z dobrej przetwórczości wyłania się twórczość; moc powoływania do życia międzyludzkiego zjawisk innych, nowych i atrakcyjnych. 



Doskonałość przetwórczości jest bodaj największym, uogólnionym zadaniem tybetańskiej tantry. Tradycyjnie używa się tu metafory pawia, który w tybetańskiej mitologii transformuje wszystkie trucizny tak, aby wzbogaciły one koloryt jego piór. Paw pije truciznę i zamienia ją w nektar; jego Przetwórczość jest absolutna. Dlatego nic go nie wywróci ani nie pokona. Cokolwiek go spotka zostanie spożytkowane, Rudi powiedziałby zutylizowane. Trungpa Rinpoche wyjaśnia tę umiejętność omawiając mądrość szaloną: 

Mądrość szalona jest nie do pokonania. Czy ktoś ją atakuje, czy wychwala, ona jednym i drugim potrafi tak samo się żywić. Z punktu widzenia mądrości szalonej nie ma różnicy między pochwałą a napaścią, bo jedno i drugie jest nośnikiem energii... doprawdy przerażająca myśl! Mądrość szalona mogłaby nabrać cech satanicznych, ale jakoś do tego nie dochodzi. Ci, którzy jej się boją, sami się niszczą. Gdy ją próbują unicestwić, uderza w nich rykoszetem własny negatywizm, bo ona w ogóle nie uznaje kategorii dobra ani zła, niszczenia ani tworzenia. Nie może istnieć bez pewnej wymiany, bez sytuacji, która posłuży jej za materiał do pracy; mądrość szalona niszczy to, co wymaga niszczenia, i pielęgnuje wszystko, co należy pielęgnować. Wrogość unicestwia się sama, a otwartość samorzutnie się otwiera - zależnie od sytuacji. Jedni uczą się poprzez niszczenie, inni poprzez tworzenie. Taki właśnie sens ma symbolika gniewnych i łagodnych bóstw, mahakali i buddów.



Prawosławni święci, (moi religijni ulubieńcy) wdrażali bardzo radykalne metody wykształcenia takiej przetwórczości. Mowa tu o Jurodiwych, którzy nieustannie angażowali się w niebezpieczne i trudne sytuacje, siłowo wystawiając się na surową energię rzeczywistości, której nie byli w stanie przetworzyć. To ryzykowny proces obiecujący ogromne (lecz niepewne) korzyści: wystaw się na ogromną ilość cierpienia, a Twoja kondycja radykalnie wzrośnie (albo okaleczysz się i skurczysz, jurodiwi zwykle byli jednak wyjątkowymi i mocnymi jednostkami, inaczej nie podjęli by decyzji o podjęciu tak trudnego życia, jakie wiedli). 

Doszedłem więc do wątku tego, czego nie da się przetworzyć; przyjrzyjmy się temu głębiej, bo skierowane jest ono wprost na nasze własne życie. 

Każdy człowiek posiada zakres swoich możliwości do przetwarzania tego, co do niego przychodzi. Angielski oferuje tu wspaniałe słowo "capacity", które po polsku przetłumaczyłbym jako KONDYCJA.  
Nasza osobista kondycja wyznacza nam granice przyjmowania i przyjęcia tego, co Przychodzi. 

To, co Przychodzi może pochodzić od innych żywych istot, czyli Innych, oraz od Rzeczywistości w postaci danych zmysłowych. Wyróżniam tu też to, co przychodzi od rzeczywistości niewidzialnej, co jest niejako ukryte w strumieniu codziennych zdarzeń, a co psychologicznie określa się jako sygnały z podświadomości. 

Rzeczywistość więc nieustannie na nas napiera, a nasza kondycja umożliwia nam przyjęcie i przetworzenie tej lawiny podarunków. 
Dla autystycznego dziecka strumień rzeczywistości ma jakość terroru. Fernando Pessoa określił to jako "percepcyjny terror życia", co oznacza nieustanny napór bodźców, których słaba kondycja nie jest w stanie przetworzyć (przefiltrować, a przez to zrozumieć, a co dopiero spożytkować do własnych celów). 

Dla autystyka nie są to więc podarunki, lecz ostrza, które wbijają się w miękką tkankę jego percepcji. Dziecko autystyczne NIE JEST W STANIE przetworzyć tego, co doń przychodzi, podobnie sprawa ma się z ludźmi o wysokiej SPS (Sensory processing sensitivity), tak zwanymi HPS. 

Nawiązując do mojego poprzedniego wpisu o Twoich starych  skupmy się mocno na tym, co dzieje się, kiedy strumień rzeczywistości staje się inwazją, kiedy nie możemy przetworzyć tego, co do nas przychodzi. Wówczas surowa (nieprzetworzona) energia wlewa się przemocą w nasz organizm.  

Instynktowny i nieunikniony opór człowieka tworzy napięcia, które - co bodaj największa ironia działania naszego organizmu - magazynuje tę surową energię zamiast jej unikać.

Poniekąd więc "zostawiamy ją na później". Taka energia po pewnym czasie nabiera cech toksycznych i sabotuje działanie organizmu.  

Wróćmy teraz do kategorii Akceptacji i nieakceptacji. 

Nasza moc przetwarzania wpływającej w nas rzeczywistości posiada górną granicę, którą wyznacza zakres osobistej kondycji /capacity/. 

Kontakt człowieka z rzeczywistością naturalnie prowadzi do stymulacji organizmu. Życie jest stymulacją, ponieważ jakikolwiek kontakt podrażnia percepcję, wywołuje organiczny skutek i prowadzi do zmiany.  
Człowiek jest jak odbicie na bystrej wodzie rzeki, które nieustannie drży i chwieje się od jej przepływu.  

Im głębsza wrażliwość człowieka, tym więcej do niego dochodzi, a także więcej dochodzi do niego w świetle jego świadomości.  
Nasz rozum wytwarza tutaj przykry przymus "robienia z tym czegoś", tj. szeregowania i manipulowania tym, co do nas przychodzi, zamiast po prostu dozwolenia temu na przepłynięcie i się przetworzyć. Chińskim pojęciem na takie dozwolenie jest Wu-Wei.  

Cały ten proces jest nieunikniony i zachodzi nieustannie. Człowiek wykształcił jednak pomysłowe i daremne próby stawiania oporu, które tworzą stan zwany nieakceptacją. 
W teorii HSP, wrażliwy układ nerwowy jest nieustannie narażony na przestymulowanie i nadmierne pobudzenie (overstimulation and overarousal). Właśnie wtedy organizm mówi "dosyć!", i zaczyna stawiać opór, co następuje właśnie poprzez napięcia. 

Stawianie oporu rzeczywistości poprzez napięcia tworzy cały szereg nieprzyjemnych stanów psychicznych, które u podstaw wyłaniają się z braku zgody na to, co się dzieje. Kronikarz zachodniego życia psychicznego wyróżniłby tysiące zgubnych strategii takiego braku zgody, które głęboko przenikają naszą cywilizację. 

Stan nieakceptacji opiera się więc na poczuciu "Coś jest nie tak", na "nie-Tak", "nie tak jak powinno być", "nie tak jak ma być" i tak dalej. Postawiony przed tą sytuacją rozum wymyśla przeróżne sposoby na to, żeby "było jak ma być", proponując działania, snując plany i kształtując słowa, które rzekomo mają uchylić nieprzyjemny stan rzeczy.  

Wiele z nich jest nie tylko daremnych, ale wręcz szkodliwych dla zdrowia i przejrzystości umysłu. Konsumpcjonizm dostarcza nam tutaj wielu barwnych przykładów.

Co więcej, stan nieakceptacji może nastąpić przed rzeczywistym kresem naszej osobistej kondycji. Nieakceptacja jest pod wieloma względami dziecinna; umysł mówi "już nie chce", "chce do domu", "chce do mamy", "dajcie lizaka", i tak dalej. Współczesne życie pod wieloma względami zaś wspiera i wzmacnia tę niedojrzałość; ostatnio odnajduję tu wiele ciekawych przykładów w środowisku korporacyjnym!

Człowiek mógłby znieść to, co do niego przychodzi, lecz jest zbyt leniwy lub zbyt mało dojrzały, więc się od tego odwraca, napuszając ciało w napięciach.   

W ten sposób nieakceptacja zostaje tragicznie rozpoznana jako sposób radzenia sobie ze światem. Ten zgubny pomysł towarzyszy nam wszystkim w różnej mierze i podbudowuje większość naszych działań. Reggie Ray określił te działania jako habitual patterns; opierają się one na unikaniu, wypieraniu, stawianiu oporu, czyli różnych postaciach nieakceptacji. 

Kiedy budujemy nasze życie na nieakceptacji, nie tylko akumulujemy nieprzetworzoną energię w tkankach ciała, ale także wyślepiamy się na bogactwo doznań i informacji, które mogłyby pożywić i powiększyć naszą osobowość.  


Wiele religijnych tekstów mówi o Akceptacji totalnej, która w przypadku religii teistycznych możliwa jest dzięki całkowitemu poddaniu się Bogu, zaś w religiach nieteistycznych wypływa z treningu kontemplacyjnego. 
"Totalność" takiej akceptacji sugeruje świętość; nie zostaje już nic, co byłoby wyparte lub odrzucone, wszystko zostaje objęte jako część Boskiego stworzenia lub świętej Rzeczywistości. 

Teksty tantryczne zaś (między innymi) mówią o Przetwarzaniu totalnym, które jest niejako drugim krokiem po samej akceptacji. Dzięki fundamentalnemu akceptowaniu rzeczy, człowiek jest w stanie je przyjąć i spożytkować do własnych celów.  
W radykalnie uproszczonym układzie, który prezentuje Rudi, tym własnym celem jest wyłącznie własny Wzrost. U Rudiego więc człowiek zwiększa moc przetwarzania dla zwiększenia mocy przetwarzania, co określa jako wzrost, "Spiritual Cannibalism".

Człowiek dochodzi zatem do pewnej wolności, która wypływa z akceptującego podejścia do tego, co go spotyka, i dzięki temu może poszerzać swoją kondycję, tj. zakres możliwości do przetwarzania.  
Kluczowe jest tutaj rozpoznanie granic; kiedy człowiek je wyczuwa, wszystkie sensacje, myśli, słowa i emocje, dotychczas przeniknięte Akceptacją zaczynają się obsuwać w nieakceptację; stają się problematyczne, nieprzyjemne, nie takie jak być powinny i tak dalej.  
Mądre wykorzystanie tych granic zostało wyjaśnione poniżej: 



Dotarcie do granic, doświadczenie nieprzyjemności zapowiada więc rozwój. Wychodzimy wówczas na przeciw temu co nieprzyjemne i problematyczne, a co nawykowo moglibyśmy wyprzeć, zignorować lub odsunąć poza horyzont świadomości. 
Dzięki temu możemy to przetrawić, zintegrować i spożytkować.   

Pisałem powyżej o dwóch przeplatających się parach: 

-Akceptacji i nieakceptacji (oporze, wypieraniu, unikaniu) 
-Przetwarzaniu (przetwórczości) i ograniczającej je kondycji   

W następnym wpisie nie tylko rozwinę ten wątek ukazując wzajemną relację Akceptacji i przetwarzania, ale także zaproponuję bardziej techniczne sposoby na to, jak można z tymi kategoriami pracować. 


środa, 2 listopada 2016

Attachment and Surrender: The way experience is breathing



You can write it down before proceeding with the text in order to get some orientation in the discourse:

There is a connection between:  
-opening 
-surrendering 
-letting go 
-loosening 
-being humble 

From the other side, there is a connection between  
-closing 
-resistance 
-getting tensed 
-being attached.  

Relation between these two became a crux of my practice for five long years. Let's try to elaborate it in simplest way possible. 

Firstly, we need to know where to find these two groups in our experience


opening-surrendering-letting go-being humble 

AND 

closing-resistance-attachment and, well, suffering 


to stay tuned to it. Then, we are able to study our experience and elaborate it, put it into words, and in result share and get some feedback. In most cases I can  feel the quality of others feedback immediately; if it is intellectual, it's worthless. When somebody will respond from his/her own, visceral experience, the sharing and mutual enrichment can emerge. 

The spirituality is about studying one's experience, studying one's life. 

You live your life and practice spiritual stuff for years, and you are transforming your experience and nervous system.  

You need to stay in touch with the changes and consciously relate to your experience, renew the relation over and over again. It means to let go all the assumptions and opinions which are builded on the experience. They are helpful for some time but further development requires to perpetually "brush them up" and, finally, let them go. All of them!

After some time we need to abandon all our opinions and assumptions taken from books and teachings to create an ability to relate to our experience in a direct and visceral way. This ability is usually emerging from rapid, spiritual breakthroughs. 

Suppose that there are a lot of people who had this kind of  insight and they are still trying to operate their experience by intellectual opinions taken from books. 

It creates very toxic situation and sabogates the further growth. There are a dozens of people who have practiced some spirituality, provoked some changes in their body-mind cognition and later got stuck, blocked and very miserable. 
One of the reasons is a compulsive need to align your life to intellectual opinions, yours or others (gurus, teachers etc). We hope that it can help, but after some changes it won't help anymore. This is extremely important.


The situation of encountering your guru face to face is completely different; it's not about intellectual opinions, but about relation which stimulates your experience and the whole being.

My growth was blocked and looped until I found my own teacher. Basically, he was teaching one thing needed very much in the past, and this was THE ACCEPTANCE. 

We can add acceptance to our group: letting go, to accept, surrender, opening, being humble - it's all the same but not the same at the same time! It's very hard to expose a meaningful distinctions between those qualities; you need to find it yourself. 

After encountering my teacher my growth have boosted up. But there was much more circumstances which forced me to transcend my current blocks and evasions. I have went throught quite traumatic time. Then for me, there was one single riddle to resolve: the nature of attachment.
1. How are  we get bounded by attachments? 
2. How can  we free ourselves from them? 
3. How to shorten a way to free from a particular attachment? 
One need to comprehend that like one "comprehends" to operate with bare hands, breath or walk over the street.

Attachments are  great saboteurs of the spiritual and mundane life. As far as I can see, attachments are the main category of many spiritual teachings. 
This issue is very direct for me. I do not add some smart categories  to my bad and good moments; I am constantly trying to recognize when my experience gets blocked and when the flow is loosen, open and natural. That's it.

Attachments disturb the flow of my psyche. I cannot live with them anymore, even if I am subconciously still repeating the same, old stuff. But it also does not work anymore.

 My experience informes me about it through suffering. There is no other way than trying to let go a particular (usually invisible) attachment which gets my bodymind shrunken. It goes by cycles over and over again. I am living my life in loosen and open way and then, suddenly, some plan, agenda or thought is creating a block. I feel that my cognition got transformed, and the strategy of establishing a smart agenda belongs to my former condition, which is gone.  


Well, I can understand that very clearly but I cannot avoid doing that; it goes automatic, especially when I am stressed or overwhelmed. Actually, attachments emerges independently in many situations. It is not always up to my conscious will. The challenges and suffering are inevitable; but every challenge can be a gate to break down the repeating pattern. 

To do that, one need to have a direct realization of the nature of attachments. 

Sometimes I clearly feel that the pattern of getting attached (in nutshell, it is about creating objects in your bodymind and misleading them with reality which results in tremendous and painful disorder in the flow of psyche) is a pure absurd. 

The "attachment strategy" is about uniting two realities; our intellectual reality and phenomenal reality. I can comprehend that, but I cannot transcend this pattern. If I could, I believe I  would be liberated.  

Let's elaborate it a bit more. 

There is a cognitive action hidden in being humble, letting go, surrendering, in abdication (as F. Pessoa express it), loosening and so on.

 It is always the same action and it is very subtle one. As an anthropologist I think that many cultures are performing this action by rituals, practices and habits, like bowing, acts of veneration. As a Buddhist I made a thousands of bows in my life and I still find this practice best for me after all these years. What is happening in one's bodymind when one is doing bows, praising the God, making offerings, saying sorry to others, refraining from one's own opinions? I am sure that the visceral realization of the function of all these acts opens a gate to very rapid and quick development which eventually results in a full liberation.  

Rudrananda (Rudi) is a spiritual guru I deeply respect. His book called "Spiritual Cannibalism" can be shortened to one, golden rule: making effort to surrender.   
As we know, the act of surrender is considered rather wrong in our civilisation. We should be dominators, warriors, kings of our lives. We won't bow to anyone nor obey any rules in the sake of our independence. 

Spiritual student can see all the cultural patterns as a terrible resistance. The crux is that we cannot avoid the consequences of these actions, because they are adressed to our bodymind, our psyche or our brain. I mean that we are doing something very harmful when we are trying to dominate, when we are pursuing our opinions and so on.

There is still one, single, cognitive pattern hidden in all of this. Rudi states that we need to see all of daily situations in terms of growth. When we have a direct connection with our experience, the mundane world appears as the perceptual spectacle; it's not about people, job, career, relationships, great ideals, social struggle and so one. It's just about our own actions. We must not get seduced by the objects from the world because in result we loose the direct relation with our experience. 

All these objects are just a delusion, including "people". It does not mean that we should ignore other people, it means that we need to abandon all assumption about the others, and perceive them as "sentient beings", the Other(s), the incarnated Reality or the God himself. Treating people according to their personality is just an attachment; you are picking up some feature and stick to it. 

This approach creates an multiple opportunities for resolving the problem of attachment and eliminate the meta-pattern forever. Before that is necessary to learn the visceral technique to surrender every attachment as fast as possible. In the Dzogchen tradition this process gets automatic: the bounded phenomenas (karma) are naturally emerging from subconscious and liberating themselves without our action. Before that a lot of work needs to be done!  



There are a lot of practices and rituals which contains the surrender within. I encourage you to read some Christian texts, for example Silouhan the Athonite.  He's literature exposes all I am talking about, embodied in his own painful life. 
The great weak point of Christianity is sticking to the idea of God. It may inhibit a further development at some phase. But these logs are still full of insights. We can see how Silouhan is systematically shaping his life to avoid attachments (the Satan). In fact, he is in a constant struggle with the "pauses" of feeling the Grace, which means to be in attachment-less states, united with God. For example: 

“When bad thoughts are planted in you, then cry to God: ‘Lord, my Maker and Creator. You see that my soul is in agony from bad thoughts. Have mercy on me.’ Teach yourself to root out thoughts immediately. But when you forget and don’t root them out immediately, then offer repentance. Work on this, so that you get a habit.” 

We can see through the traditional terms and contemplate the raw , underlying cognitive struggle. He was "crying to God" what means the blind effort to get rid of attachment. People are grounded in different cultures and they have a specific rituals to to that. Crying to God, humble oneself is one of then. One needs to be completely serious and engaged into the process. Then, eventually, one will succeed. It is not the work of intellect, but about a total devotion. 

Devotion is another synonyme of surrender. Devotee is one who cultivates the surrender. Most of people need a cultural framework to believe; God, Buddha and so on. We need a cultural framework to get engaged. 

God or Buddha is perceived as a total, sacred reality which we are attending to. We could consider this process in terms of our cognition, but it won't give us so much thrills! Of course, cognitive narration is the same narration as religious one. It shares the same "substance". But, after some time one gets able to experience all the process in a raw way, and what is more, the Reality (and the bodymind) forces his or her to go forward. As I said below, some changes occured and you cannot step back. You need to pursue to the grande finale!   

Let's move to the crux right now. One need to learn how to move and function in the state of surrender. As Rudi said, firstly you are afraid even to move your body. You are sitting in meditation and then, suddenly, surrender occurs. 
The genuine state of surrender means to be free from any attachment in a here-and-now very moment. The state of surrender is also called the Natural State.

The task of being in the world in such state is extremely difficult. Chan master is not a one who is enlightened, but one who can maintain the state of surrender all day/every day, even during sleep period. This is what makes him the master.  

The crucial thing here is connected with the will. Usually, when you are willing to do anything, even to maintain the surrender state, you immediately make an cognitive error which results in the loss of Natural State. This is how our bodymind/brain works. Most of religious narrations attach this situation with some supernatural entity or reality. For example, in Christianity, when you want to stay in touch with Grace you need to abandon your will or yourself. Daoists are talking about no-action, wu-wei. Wu-wei or grace is the environment of the Surrender. 

The following sentences are very difficult to elaborate, so please stay conscious.  

The surrender state has something to do with being passive.

 You remain passive in some sense, and you let the Reality to flow through you. By this I mean both: internal phenomenas and external ones; all the phenomenas which approach right now in your experience. All phenomenas need to be passed through. 
You do not interrupt and you remain completely spountaneous. This way of being is completely different than a "normal" state. You need to constantly let go/surrender everything, unless it will stick to you and create "you" indeed which means attachment.  

This way of being is like dancing. You need to remain highly conscious to keep up with the ongoing experience and stay passive at the same time. The easier way is to maintain the state is to be completely good and avoid any evil or bad actions. The more difficult way is to do completely nothing and accept to be guided by Reality. 

Christianity created a very intelligent discourse about that. You are being guided by God, with full trust and exposure. Even in pain and darkness. Pain is inavitable, but notion of "pain" which connotes something bad should be abandon too. There is no pain, just a river of phenomenas which are felt, not conceived. But I am not talking about lack of thinking; thoughts are here too, but as feelings, sensations. 

It's impossible to exhaust this issue, but I will finish right now and rest. Take a final look on a picture below with could be the summary of all text you've just read:  


wtorek, 1 listopada 2016

Twoi starzy: bogowie na polach traumy



Joseph Campbell, światowej sławy mitoznawca był wielkim fanem Joyce’a, szczególnie słynnego Finnegans Wake. 

Według Campbella anagram cyfr rozpoczynających dzieło Joyce’a odpowiada cytatowi z Pisma, który głosi: 

„A Bóg wszystkich nas doświadczył, żebyśmy wszyscy mogli być zbawieni”. Nie udało mi się odnaleźć tych słów w samej Biblii (lenistwo), można je jednak odnaleźć w rozdziałach autorstwa św. Pawła. 

Cytat ten staje się naprawdę inspirujący kiedy odnajdziemy do niego pytanie, a brzmi ono „Dlaczego człowiek cierpi”? Poniżej spróbuję zaproponować zrozumiałe wyjaśnienie.  


Wszystkie zjawiska widoczne w przyrodzie wpisują się w harmonię Natury. Królestwo zwierząt i roślin – poza rzadkimi wyjątkami – jest zachwycająco spójne i wolne od dewiacji. Zabijanie znajduje swój sens w ponadgatunkowym porządku. W naturze nie ma mowy o morderstwie; to ludzie mordują, zwierzęta jedynie zabijają. Natura reguluje się sama. 

Osobliwością człowieka jest zaś łamanie tej harmonii; może on być głęboko związany z naturą, może jednak zbłądzić na dalekie manowce, czego przykładów dostarcza nasza wielka cywilizacja Zachodnia. 

Przewrotny myśliciel i tę dysharmonię wpisze w wielką regulację Natury; czy możemy uznać miasta wrastające w Ziemię, rabunkową eksploatację surowców naturalnych i choroby cywilizacyjne za przejaw Natury? 

Dualista powie, że nie. Odpowie zamiast tego, że człowiek coś utracił i stąd jego zbrodnie, błędy i głupota. Dualista założy w ten sposób, że istnieje droga do ponownego odzyskania tego, co zostało utracone. Owo „ponowne odzyskanie” zawiera słowo religia, re-ligare. Ponowne zjednoczenie. 

Utracenie pierwotnej jedności znajdziemy w mitach na całym świecie; to właśnie Campbell i inni mitoznawcy wskazywali na tą zadziwiającą spójność. Mit o ogrodzie Eden i afrykańska opowieść o przecięciu nici łączącej Niebo i Ziemię, człowieka i Boga. 

Idea utraconej jedności ma tłumaczyć cierpienie i ludzką niedole, a także wskazywać na nadzieję odnowienia, oświecenia i zbawienia. W religii jest to zbawienie, w ekonomii zaś dobrobyt. Człowiek, który zgromadzi odpowiednią ilość pieniędzy jest w stanie zminimalizować swoją niedolę w coraz większym zakresie. Człowiek, który zgromadzi odpowiednią ilość dobrych uczynków czy białej karmy może mieć nadzieję na zbawienie po śmierci lub nawet oświecenie za życia.  

Tak naprawdę, to wciąż ta sama historia. 

W cytacie ze św. Pawła mamy jednak do czynienia z inną historią; z inną infrastrukturą mitu. Bóg nie rzucił ludzkości w królestwo Szatana (który jest Panem Tego Świata), lecz doświadcza ludzi aby ci mogli być zbawieni. Przyjrzyjmy się temu nieco głębiej.
Dzieci przychodzące na świat płaczą i wrzeszczą (z wyjątkami). Raczej nie są zadowolone z tego co się dzieje. Wyłaniają się z ciepłego i ciemnego wnętrza ku rzeczywistości boleśnie zaostrzonej sztucznymi światłami zawieszonymi nad stołem operacyjnym.  

Trauma gotowa. 

Dalej nie jest lepiej; aparat poznawczy niemowlaka absolutnie nie jest przystosowany do terroru poznawczego; bezładnej rzeki bodźców, która zalewa go ze wszystkich stron. Nie tylko nie jest, ale nie może być; proces przystosowawczy zachodzi w nieuniknionym cierpieniu. Pierwsze doświadczenia przyjścia na świat są bolesne; niektóre kobiety starają się minimalizować je rodząc dzieci w lesie nad rzeką, równie dobrym pomysłem wydaje się też rodzenie dziecka w przyciemnionym, pozbawionym ostrych bodźców pomieszczeniu (co nie wyklucza profesjonalnej obsługi porodu!) 

Wycofanie cechujące dzieci autystyczne wynika z niezdolności do filtrowania bodźców, które można rozróżnić na: 
  • bodźce właściwe poszczególnym zmysłom 
  • bodźce przetworzone przez umysł i owinięte w znaczenia społeczne i kulturowe 
  • znaczenia z przypisaną im wartością moralną decydującą o przyjemności i zagrożeniu, która jest 
  • wtórnie zintegrowana z bezpośredniością bodźców: doznań zmysłowych i sensacji somatycznych 


Umysł autystyczny nie przetwarza rozhulanej rzeki doświadczenia według powyższych porządków, co dla ludzi „z zewnątrz” ukazuje się jako wycofanie i „brak kontaktu”.  

Dochodzimy do wniosku, że dla dzieci doświadczanie świata jest zasadniczo bolesne. Nie chodzi tu o konkretne, nieprzyjemne rzeczy i czynności, lecz o totalność doświadczania. Jest ono zbyt intensywne i chaotyczne, wdziera się w niewinne ciało i nie może zostać harmonijnie przetworzone. 

W ten sposób powstaje w nas pole traum pierwotnych (trauma field), które – werble proszę! – nazywa się E G O. 

Niektórzy mówią, że ego jest niejako kokonem, którzy człowiek wykształca próbując uporządkować, zorganizować i odeprzeć nawał bodźców, który zalewa go od pierwszych sekund egzystencji poza łonem matki. Rozumienie ego jako kokonu wyjaśnia jego rozpuszczenie (które nie jest tożsame z dezintegracją osobowości), które ewentualnie umożliwia człowiekowi odnalezienie zupełnie innej egzystencji niż tej opartej na ego. 

Oprócz terroru poznawczego, który opisałem pokrótce powyżej, trauma field stwarza się w kontaktach z pierwszymi ludźmi; bogiem i boginią dziecka, czyli z rodzicami. Właśnie dlatego zarówno psychoanaliza, jak i inne formy terapii poświęcają tak wiele uwagi odległym wspomnieniom zawiązującym się w domu rodzinnym. 

Relacja dziecka do rodziców cechuje naturalna bliskość. Zalewane przez fale Nieznanego (nieprzetworzonych bodźców sensorycznych i psychicznych) dziecko pozostaje z tym Nieznanym w głębokiej intymności. Ego tworzy dystans, który jednocześnie wysusza życiodajną rzekę Rzeczywistości czy rzekę doświadczenia bezpośredniego.  

Rodzice stoją w samym centrum tej bliskości; w samym centrum rozhulanej rzeki bodźców. Od Piageta truizmem stało się odkrycie, że dziecko chłonie komunikaty rodziców jak gąbka. Mowa tu dosłownie o wszystkim, także o komunikatach, z którymi dziecko nie ma fizycznie do czynienia. Cale życie rodzica odzwierciedla się w dziecku; jest ono głęboko receptywne, a jednocześnie rodzice są dla niego pierwotnym źródłem zaufania. 

Czytając o kolejnych przypadkach pacjentów Freuda, Lacana czy Lowena, którzy po żmudnej i wieloletniej terapii docierali do bardzo wczesnych wspomnień dzieciństwa dochodzę do paru wniosków. 

Akumulacja traum we wczesnym okresie życia jest nieunikniona 

Nawet poprzez wyjątkowo radosne i gładkie wychowanie dziecko nabiera cieplarnianej miękkości, która zostanie bezwzględnie stestowana przez późniejszy świat. Możnaby powiedzieć, że dzieci, które od wczesnych lat doświadczyły przemocy czy dysfunkcji w domu nabywają nieodwracalnych rys czy ran. Ściśle mówiąc one nie mają tych ran, one z są z nich zrobione. Traumy mają charakter poznawczy; modele rodziców replikują się w bliskich relacjach, dorosłe życie organizuje się wokół dziecięcych traum, jest nimi przeniknięte do szpiku kości.  

Większość ludzi nigdy nie integruje traum, które wywiązały się we wczesnym etapie dzieciństwa 

Mówiąc o „integracji” mógłbym wprowadzić jakąś nutkę zbawienia w tej – powiedzmy sobie szczerze – dosyć ciężkiej sytuacji. Integracja nie jest jednak kolejnym synonimem zbawienia, nie jest ideą dualistyczną. Integracja nie zakłada pozbycia się czegoś, albo uzyskania doskonałego dystansu gdzie coś nam nie grozi. Zanim jednak napiszę o tym więcej, przyjrzyjmy się znacznie smutniejszym aspektom powyższego twierdzenia.

Ego człowieka jest zrobione z traum. Ego człowieka jest animowane przez traumy. Podkreślam, że nie chodzi wyłącznie o przykre doznania; ścieżki uzależnienia i afektów, czyli wszelkich mocniejszych emocji, które wybijają się poza płaską „szarą codzienność” są zasilone traumami. Zaryzykujmy stwierdzenie, że konsumpcyjny sposób życia dążący do maksymalizacji przyjemności musi być zasilany przez ścieżki traumatyczne, ponieważ to traumy determinują skłonności. Pieniądze otwierają możliwości utrwalania ścieżek traumatycznych poprzez szereg kompulsywnych czynności związanych z jedzeniem, używkami, seksem, władzą, mnożeniem rzeczy materialnych, etc.  

Oczywiście, nie wszyscy ludzie są zniewoleni przez kompulsje. Ludzie „rozsądni” przy „przystosowani” unikają ekstremy, ponieważ w ich strukturze osobowości znajdują się adekwatne ostrzeżenia. Takie blokady grożą jednak spłaszczeniem życia emocjonalnego i różnymi zwyrodnieniami, które cicho wychylają się z różnych zakamarków życia. 

Energia życiowa człowieka zostaje uwikłana i zaplątana w traumatyczną pajęczynę. Jakaś część naszego umysłu wciąż patrzy na świat przez soczewki zbudowane we wczesnych latach życia.

Jest to podobna snom egzystencja, gdzie każda napotykana postać jest albo „nami”, albo naszymi rodzicami. Szczególnie, jeżeli chodzi o bliskość. Struktury te mogą być nietknięte, oddzielone warstwami racjonalizacji i blokad, nadal jednak są obecne i determinują życie. 

Słowo „integracja” rodzi nadzieję „zrobienia z tym czegoś”; uwolnienia się z labiryntu, wyjścia z kokonu, którym nieuchronnie owinęliśmy się usiłując sprostać światu w pierwszych latach życia. 
Bóg wszystkich doświadczył, aby wszyscy mogli być zbawieni.

Pola traumy, na przekór swej ograniczającej i bolesnej naturze kryją ogromne pokłady energii.

Wygląda na to, że nie da się uniknąć akumulacji traum; i nie są to koniecznie przykre i gwałtowne wydarzenia, które zwykle kojarzymy ze słowem trauma. Wystarczy, żeby ktoś nas przestraszył na ulicy albo żeby ojcem krzyknął głośniej lub żeby mama odwróciła się plecami kiedy wyciągamy do niej ręce – i trauma gotowa. W erze rozpadu rodziny w wielu z nich odkrywamy znaczące dysfunkcje, którymi nasiąka organizm dziecka. Powtarzają się ona na tyle często by wytworzyć mocno wryte w mózg ścieżki.  

Jaka jest jednak natura takiej „ścieżki”. Jak wyżej napisałem, traumy zapewniają pewną intensywność emocji, która doprowadza do obsesji, kompulsji, uzależnienia, do rozkoszy. Ścieżki traumatyczne są wpisanymi w ciało napięciami; napięcia te tworzą tunele przez które przeciska się energia życiowa. Tarcie wąskich tuneli daje przyjemność, w której jest coś perwersyjnego.  

W ten sam sposób działają używki, alkohol czy nikotyna, skonwencjonalizowany seks nacelowany na orgazm, intensywny konsumeryzm i tak dalej. 

W skrócie, chodzi o przeciśnięcie dużych ilości energii przez traumatyczne ścieżki, co przyjemnie podrażnia cały organizm. Haha! Następuje wezbranie sił witalnych, które mobilizują ciało do rozładowania. Wspomnijmy indiański potlacz, podczas którego plemiona prześcigały się w ekstatycznym niszczeniu kolejnych cennych kocy, koszy czy zbiorów.  

Jedynie w ten sposób; poprzez władowanie nadmiaru energii w wąskie tunele traumy ciało może dostąpić przyjemności, która jest odczuwalna w świadomości. 

Istotą pól traumy jest uwięzienie; energia przepływająca przez ciało w sposób opisany powyżej jest zasadniczo uwięziona. Dlatego też integracja traumatycznych wzorców przywraca tę energię ciału. Nie musi ona rozładowywać się poprzez napięcie, co zwykle szkodzi zdrowiu całego organizmu.  

Może ona przejawiać się w ciele w wysokiej, coraz wyższej intensywności, która nie rodzi pragnienia rozładowania. Ciało jest pełne mocy a świadomość utrzymuję tę moc, która pozostaje do dyspozycji.  

Dlatego właśnie Ego, które zbudowane jest z traum przypomina kokon, który zostaje skonsumowany przez istotę wyłaniającą się z kokonu. 

Przez nowego człowieka.

Ego nie jest naszą tożsamością, lecz pożywieniem, które poddajemy utylizacji! 

Jakie jest więc życie człowieka, który w owym kokonie, niczym w za ciasnym butach egzystuje CAŁE SWOJE ŻYCIE? Co tutaj zachowujemy a co tracimy? 

Ego dąży do swojego samo podtrzymania na dwa sposoby; poprzez rozkosz i strach. Mechanizm rozkoszy opisałem wyżej; jest nim pustoszące organizm przeciskanie energii życiowej przez napięcia ściskające organizm. 

Po drugiej stronie odnajdujemy strach; lęk przed realnym dotknięciem granic, przed dotknięciem tych spuchniętych od cierpienia ran, które jednocześnie rozgrzebujemy, ponieważ są one źródłem rozkoszy.  

Czy dostrzegasz, Czytelniku, perwersję naszej sytuacji? 

Czy chcesz żyć w akwarium z ogromnymi twarzami Imienia Ojca i Imienia Matki, które śledzą każdy twój ruch w tym klaustrofobicznym sztucznym habitacie? 

Oczywiście, niewiele kokonów ego jest naprawdę szczelnych, oznaczałoby to bowiem całkowitą psychozę. Przez kokon prześwieca Słońce, jednak jego promienie zostają przechwycone i zniekształcone przez soczewki traum, z których zbudowane jest ego. 

Praca ze strukturą traumatyczną jest racją życia człowieka 

Pole traumy nie jest więc przekleństwem; to nasza ucieczka od traum czyni je cieniem, przekleństwem i klątwą. Tak naprawdę pola traumy są buzującymi akumulatorami energii, zamkniętymi skarbcami, do których można dotrzeć, otworzyć je i skonsumować zawartość.  

Nasza cywilizacja wypracowała tysiące zręcznych sposobów na tę wielką przygodę. Nie jest ona ezoterycznym czy ekscentrycznym sposobem na spędzenie wolnego czasu.  

Jest – ni mniej ni więcej – sensem życia.