wtorek, 14 lutego 2017

UCZTA. O duchowości negatywnej



 

Wstęp do niniejszego wpisu znajduje się w powyższym video.



Nieustraszoność oznacza bezpośrednie spoglądanie na wszystkie stany umysłu i wrażenia, które nachodzą nas w codziennym życiu. 

Szansa wykorzystania wszystkiego co do nas przychodzi jest zasadniczo inna od postawy życiowej, w której po prostu unikamy cierpienia i zła na rzecz błogości i dobra, wzmacniając nasze dążenia środkami filozoficznymi i duchowymi. 

Czy jesteśmy skazani na granice, które rozszczepiają nasze doświadczenie na dwoje?  
Czy jesteśmy w stanie przekroczyć fundamentalny podział na cierpienie i błogość, które organizuje nasze doświadczanie i wyznacza sens naszych działań? Czy techniki medytacyjne i relaksacyjne służą neutralizowaniu i przekraczaniu przykrości i cierpienia? 
A może umożliwiają one raczej postawę, która wita z otwartymi ramionami wszystko, co przychodzi, daje wszystkiemu przestrzeń do wyłonienia się, samoekspresji i przesilenia?  


Nie ma już wtedy żadnego koncypowania, jest tylko rozhukana rzeka energii. Myślenie pojęciowe zostało przecięte na wskroś, więc światło i ciemność nie wydają się przeciwieństwami, lecz tworzą stan niedwoisty. Negatywizm staje się wtedy strawą, czystą siłą. Nie upatrujesz już w nim dobra ani zła, tylko nieustanie czerpiesz zeń siłę życiową, toteż żadna sytuacja nie zdoła cię całkowicie pokonać.Mądrość szalona jest nie do pokonania. Czy ktoś ją atakuje, czy wychwala, ona jednym i drugim potrafi tak samo się żywić. Z punktu widzenia mądrości szalonej nie ma różnicy między pochwałą a napaścią, bo jedno i drugie jest nośnikiem energii... doprawdy przerażająca myśl! -Chogyam Trungpa

Każde działanie oparte na dualizmie rozszczepia strumień naszego doświadczania. Część rzeczy zostaje wyolbrzymiona przez łapczywe lgnięcie, druga część zaś podlega odrzuceniu i stłumieniu. Gdzieś w "pomiędzy" wyznaczonym przez linie demarkacyjne rozciąga się ziemia niczyja; szara strefa doznań i wrażeń nie obdarzonych kierunkującą uwagą. 

Czy jesteśmy skazani na doświadczanie w ten sposób? 
Każdy moment spotkania z jakąś postacią energii negatywnej obiecuje wielki skarb. Możemy go odkryć kierując nasze nagie poznanie prosto na to, co się ukazuje i zostaje wtórnie nazwane niepokojem, lękiem, rezerwą lub przykrością. 
Nie mówię tutaj o orientacji chrześcijańskiej, która z powyższej szansy niejednokrotnie (lecz nie całkowicie) uczyniła fetysz prowadzący do duchowego masochizmu. 

Spojrzenie prosto w lęk lub strach nie jest wspierane przez myśli afirmujące czy motywacyjne, wsparcie bliskich czy życiowe mądrości. Następuje hiperlokalnie, w samym środku chwili, zawsze jest możliwością i wymaga świadomego wysiłku. 
Przerażone cierpieniem poznanie zawsze ucieka od niego stosując szereg zręcznych środków; rozpraszaczy i supresorów.  

Zawsze jednak możemy obudzić się w tej sytuacji i nie uciekać; zostać z tym co się pojawia, po prostu zostać. 
Wtedy, dzięki wyzwolonej od podpórek nieustraszoności, dyskomfort, niepokój i ból otwierają się przed nami. Ukazują swoje tajemnice, które mogą stać się paliwem rozniecającym ogień uważnej obecności.

Każdy taki moment spojrzenia-wprost reintegruje splątaną strukturę naszych lgnięć i stłumień; uzdrawia ją jako całość, przytula odrzucone potwory, które stają się dziećmi.

Dzięki odnalezieniu w sobie takiego spojrzenia i utrwaleniu go poprzez trening stopniowo odzyskujemy moc zakleszczoną w stłumieniach.  
Destrukcyjność negatywnej energii nie bierze się z jej esencji, lecz z odrzucenia. Kiedy zintegrujemy ją z powrotem, moc odczuwalna w ciele i siła woli wzrasta.

Jednocześnie odkrywamy piękno negatywnych przejawień, niejednokrotnie przerażające i ogromnie wzbogacające spektrum naszego odczuwania i możliwości ekspresji. 

Z synergii tych wszystkich aspektów wyzwala się Wielkie Współczucie. 

"Szlachetny synu, inteligentny człowiek powinien kontemplować nad tym, że szczęście samadhi (doskonałej koncentracji umysłu - przyp. mój) gdzie nie ma myślenia ani nie-myślenia, jest niczym cierpienie piekieł, które jest udziałem wszystkich istot. Wtedy będzie w stanie wzbudzić współczucie "- Upasaka-sila Sutra

Czy odnajdziesz zatem w sobie taką odwagę i siłę, żeby zrelaksować się w super-naładowanej atmosferze swojego niepokoju? 

WIĘCEJ



niedziela, 5 lutego 2017

sobota, 4 lutego 2017

Duchowy kanibalizm



Wykluczanie to słabość, dualizowanie to wymówka. 
Zamiast głupio wykluczać, poszerzaj akceptację, aż obejmie Wszystko. 
Organizowanie swojego doświadczenia wedle dualizmów to ignorancja. 
Nie istnieje układ granic, który zapewni Ci bezpieczeństwo i mądrość.  
Wykluczanie jest ucieczką od rzeczywistości. 
Poruszanie się po życiu poprzez wytyczanie granic jest niedojrzałością
Mędrzec nikogo i niczego nie odrzuca
Wszystko integruje
wszystko pożera
wszystko przemienia
wszystko utylizuje 
wszystko akomoduje 
od wszystkiego rośnie 
wszystkiego używa 
wszystko jest dla niego Dobrem.  
Nie trać czasu na odrzucanie, poszerzaj zakres tego, co możesz pochłonąć  
Jedz łapczywie.

piątek, 3 lutego 2017

Co dała mi bezsenność



Moje romanse z bezsennością zaczęły się w wieku trzynastu lat. Dopiero parę lat później przeżyłem przelotne zainteresowanie alkoholem, które wywietrzało z głowy wraz z końcem pewnego lata. Papierosy również zacząłem palić później. Słowem, żadne szarpiące bodźce nie mąciły mojej biologii. Ale i tak nie mogłem spać. Początkowo nie sypiałem jedną noc, następnej zaś sen przychodził z uwagi na przemęczenie wywołane poprzednią. Nie była to całkowicie bezsenna noc, lecz ślizganie się świadomością po przysennych stanach, które opiszę niżej.

Każdego ranka kiedy wstawałem do szkoły miałem w planie położenie się do łóżka zaraz kiedy tylko wrócę do domu. Zmęczenie i subtelny, nerwowy ból towarzyszyły mi gdzieś do godziny trzynastej. Potem przykre odczucia stopniowo ulatniały się. Wczesnym wieczorem następował swoisty reset; nie czułem już zmęczenia mimo ledwie paru poszatkowanych godzin płytkiego snu. Okres nocny rozpoczynający się około 21:45 zawsze witałem z lekkim lękiem, bo nie mogłem już udawać że jeszcze nie muszę iść spać.

Stopniowo dotarłem do trzech, aż do życiowego rekordu pięciu bezsennych nocy. Podczas piątej nocy miałem już halucynacje; cały pokój płonął ogniem, który wszakże nie emitował światła. Nie był czarny, po prostu nie istniał. Był jednak "ogniem", który trawił wszystko dookoła i rozwibrowywał powietrze jakby zaraz nad rozgrzanym asfaltem. Nie potrzebowałem światła żeby oglądać to widowisko. Inne halucynacje, np. kolorowych zabawek latających w powietrzu budziły mój zachwyt. Tak złożone wizje przydarzyły mi się tylko raz i wówczas - mimo skrajnego zmęczenia - nie chciałem iść spać. Jak na ironię zasnąłem, a zabawki już nigdy nie wróciły. Innym omamem, który stał się dla mnie papierkiem lakmusowym były muchy. Na początku zawsze latały wokół lampy, co mają w zwyczaju robić na wiosnę i w lecie. Potem, gdy byłem wystarczająco zmęczony i widok stawał się ziarnisty pojedyncze muchy zwidywały mi się to tu, to tam.




Wówczas, kiedy nie mogłem zasnąć bite pięć dni poszedłem na terapię. Terapia nie była skierowana na bezsenność, bo psycholog podejrzewał "inne przyczyny". I faktycznie, parę sesji pomogło na tyle, że zacząłem normalnie sypiać. Właściwie, po pięciodniowej bezsenności sytuacja osiągnęła szczyt i zaczęła się stopniowo rozładowywać aby ustać po paru tygodniach.

Jako dziecko i nastolatek nie reflektowałem zbytnio nad swoją bezsennością. Teraz jednak, kiedy znów nie mogę spać te wspomnienia wracają. Stopniowo zacząłem rozumieć jak zaburzenia snu wpłynęły na moje dorosłe życie.

Współcześni ludzie unikają bólu wszelkimi możliwymi drogami. Wobec nieuchronności bólu, czy tzw. cierpienia strategia ta nabiera pewnego komizmu. Życie boli na przeróżne sposoby i nie da się tego uniknąć. Ból bywa mały i ledwo drażniący albo zwalający z nóg i nie do zniesienia. Każdy posiada swój próg, przy czym kobiety wprawione cyklem owulacyjnym mają raczej większą odporność na ból niż mężczyźni. Ból, a także jego przelotne (choroby) i ostateczne (konanie) postacie wytrwale spychamy ze sfery publicznej i z naszych rozmów. Oczywiście, ludzie rozmawiają o śmierci i chorobie, bardzo rzadko jednak konfrontują się z nią twarzą w twarz swoimi słowami. Nawet marudzący i narzekający ludzie (a także ich wymuszeni słuchacze) nie tyle konfrontują się z bólem co raczej rozładowują go swoim jęczeniem. Możemy w podnieceniu omawiać śmierć wielkiego dyktatora czy - w wersji spectate - przeżywać śmierć za kogoś oglądając film, jednak w ten sposób zasadniczo nie nawiązujemy relacji z bólem. Przebierając w pamięci, dopiero film Hanekego "Miłość" jest dla mnie przykładem kinematografii nie bojącej się relacji z bólem. Dlaczego? Ponieważ zwyczajnie nie mogłem go znieść.

Biografie plemienne oferują nam wielość rytuałów zmiany lub przejścia, w których bardzo często chodziło o skonfrontowanie się z bólem. Znane są nawet rytuały w których ludzie odrywali sobie pasy skóry albo zanurzali pokryte miodem ręce w mrowisku! Który biały członek klasy średniej byłby w stanie to znieść? To głupota, powie ktoś, a ja w takiej sytuacji bym się nie kłócił. Rozmowa mogłaby zawieść nad tylko w stronę abstrakcji. W naszym cieplarnianym społeczeństwie ludzie nie rozumieją bólu, bo nie mieli okazji - przygodnie lub rytualnie - odnaleźć z nim swojej własnej, dojrzałej relacji. Człowiek sławiący ból byłby uznany za sadomasochistę, co swoją drogą również nie umożliwia szczerego spotkania z bólem, ponieważ obraca ból w przyjemność. Jak pisałem wyżej ludzie schorowani, którzy z rumieńcami omawiają swoje choroby w poczekalniach jak młodzi kolekcjonerzy tazo również nie tworzą w ten sposób relacji ze swoim cierpieniem. Wiele rzeczy, niemal wszystko co piękne i ważne można zagadać na śmierć. To tworzy tylko iluzję zrozumienia.




Co zatem dała mi bezsenność?

Co może robić dziecko w łóżku kiedy nie może spać? Myśleć, myśleć, myśleć. To zresztą największy problem ludzi cierpiących na bezsenność. Myślenie nigdy nie jest "niewinne", zawsze zostawia ślad i - co wiem dopiero dziś - zmienia naszą neurochemię, jest jej ruchem. Myślenie znacząco utrudnia zaśnięcie, zależnie od treści pobudza i tonizuje ciało.

Łóżko - oprócz innych cudownych aktywności - służy do spania i leżenie w nim bez poczucia zmęczenia robi psychice wielką krzywdę. Tak samo, jakby człowiek przyszedł do pracy w szlafroku i zaczął czytać gazetę. Oczywiście, wielu ludzi czyta sobie gazetę w pracy, wielu ludzi także pracuje w domu. Mądrze zaleca się jednak nie pracować w łóżku, wydzielić specjalną przestrzeń do pracy w domu jeżeli się pracuje zdalnie itd. Nasz mózg jest tak złożony, że na pewnym poziomie może być głupi. Pewne rzeczy korelują się mimowolnie i prymitywnie: miejsca zostają skojarzone z konkretnymi aktywnościami i złamanie tego wzoru wzbudza dezorientację. Nazwijmy tę dezorientację inaczej: zmartwieniem, obawą i niepokojem.

Leżenie godzinami w łóżku nie jest "zasypianiem", które trwa zwykle płynnie i szybko. Leżenie godzinami w łóżku jest kompletnie bez sensu, oznacza wypadnięcie z torów życia, których większość ludzi kurczowo się trzyma. Większość ludzi nie zdaje sobie także sensu jak konfundujące dla umysłu jest robienie rzeczy uznanych za bezsensowne. Jeżeli dodamy do tego, że umysł jest głęboko sprzężony z ciałem możemy dotknąć tortury bezsenności. Dlatego zwykle zaleca się, żeby nie leżeć zbyt długo w łóżku kiedy sen nie przychodzi. Lepiej wstać, porobić coś, np. zmęczyć ciało lub się wyciszyć.

Konwencjonalnie stany umysłu dzielą się na czuwanie i sen. Możemy dodać do tego także szeroko pojętą (i wewnętrznie zróżnicowaną) nietrzeźwość. Nietrzeźwość odróżnia się od trzeźwości, chociaż granice rysują się niewyraźnie i zagadkowo. Trick tkwi w momentach przejścia, które nie są przecież binarne (0 -trzeźwy, 1- nietrzeźwy) lecz płynne i subtelne. W stanie >>pomiędzy<< umysł dryfuje po różnych stanach których nie sposób jednoznacznie sklasyfikować. Nasz język jednak wytwarza magiczną sztuczkę, w której ktoś jest trzeźwy, a "zaraz potem" jest już nietrzeźwy. Co zaszło pomiędzy? Odpowiednio wprawiony umysł mógłby na samym sobie prześledzić cały proces. Nawet, jeżeli wyróżnimy też bycie "wstawionym" a dalej "ciężko pijanym" dynamika stanu nam umyka bo zamykamy go w takim czy innym koncepcie.

Bezsenność rozwala w gruzy wszystkie te konwencje i po prostu zmusza do wpatrzenia się w to, co się dzieje, tj. w udręczone doświadczanie. Jakby ktoś trzymał ci powieki na siłę; nie możesz odwrócić wzroku, zignorować czy jakoś tego nazwać. Leżysz, leżysz i sen nie przychodzi. Refleksyjność robi się ruchliwa i nie ma jej na czym zawiesić. Im mniej bodźców zewnętrznych tym większe poruszenie "wewnątrz".

Pomimo tego, ze bezsenność mocno trzyma umysł w wybudzeniu co rusz osuwa się on w różne sub-stany co przydaje myśleniu głębi. Inaczej mówiąc, podczas stanu czuwania i zakrzątnięcia w zewnętrznych aktywnościach myśli są raczej zmarginalizowane. Umysł nie poświęca im uwagi (czy też nie poświęca uwagi samemu sobie) ponieważ jest rozproszony pomiędzy bodźcami zmysłowymi i aktualnymi zadaniami. Podczas bezsennego leżenia w łóżku jest inaczej. Umysł jest zmuszony do spoglądania prosto w siebie i - próbując się wyciszyć - szamocze się w różnych stanach które zmieniają jakość samych myśli. Mogę np. leciutko i płytko przysnąć, a wówczas myśli zyskują głębie wizji lub właściwości zapożyczone z innego zmysłu. W swoich bezsennych przygodach wyróżniałem jeden znak niezawodnie świadczący o tym, że zasypiam: myśli zaczęły gadać same ze sobą. Wówczas wiedziałem, że jakaś tam bariera mocująca jawę puściła i niedługo czeka mnie nieświadomość śnienia. Czy jednak ta refleksja nie była czymś OBOK owego dialogu, który wyraziła? Czyżby refleksja należała do mnie, zaś ów dialog zachodził "w" umyśle? Wolne żarty.

Oto właśnie te drogocenne chwile kiedy fasada codzienności wali się, zaś dziwna i zwykle bolesna sytuacja odsłania nam nasze własne doświadczanie. Ból podkreśla bezpośredniość tego wszystkiego, zwykle bowiem od niego uciekamy (zaś unik i stłumienie działają głównie na zasadzie zapośredniczenia przykrego odczucia przez słowa, koncepcje lub fizyczną akcję), kiedy zaś jesteśmy zmuszeni doświadczać bólu wraz z nim wyłania się o wiele więcej. Wyłania się to, co jest nazwane "mną", "światem", "ludźmi", wyłania się po prostu intensywność doświadczania, która znosi wszystkie te cudzysłowy.

Bezsenność sama w sobie nie boli. To, co boli to PRZECZULICA która pojawia się na skutek niedostatku bodźców, która przerysowuje sensacje cielesne, wyjaskrawia myśli krążące po ciasnym obiegu odizolowanego umysłu. Mówiąc prościej: po prostu doświadczanie boli a ból wzmaga także chora uwaga, która nie ma się gdzie podziać i wyolbrzymia niczym szkło powiększające to ku czemu się akurat kieruje. Drobinki rzeczywistości niczym opiłki szkła wlatują w moje oczy! Okazuje się, że nie trzeba wiele by samo myślenie bolało.

Co właściwie dzieje się w momentach, które próbowałem wyżej opisać? To kolejne wielkie odkrycie: NIE-WIA-DO-MO. Powiedz o tym parę słów z przemądrzałą miną a potem spędź tak noc, dwie albo trzy, poprzedzone dniami w których ciało odczuwasię jakby wypełnione zbitym szkłem. Okazuje się, że niezbywalnie niewiadomo co się dzieje, zaś próby wyjaśnienia swojego stanu przypominają polowanie na muchę przy pomocy długopisu.




W stanach ostrego zmęczenia, o których zazwyczaj z uprzejmości nie informuję znajomych (i tak nie wiedzieli by jak się odnieść) zawsze rozbawia mnie próba utrzymania konwencji. Jakby krew ściekała kącikiem ust wyszczerzonych w szerokim uśmiechu: jest źle i kiepsko lecz dalej prowadzimy nasze słodkie small talki.

Jestem wdzięczny bezsenności za to, że obróciła w pył siatkę konwencji, które zwykle ciasno oplatają nasze doświadczanie. Teraz muszę udawać konwencje (co bywa kłopotliwe), ale nie tracę przy tym doświadczania. Utrzymuję jakoś jedno i drugie, raz lepiej, raz gorzej, co samo w sobie jest fascynującym sportem.

Bezsenność siłą ukazuje człowiekowi jego własny umysł. Świadomość, która dla wielu sympatyków duchowości jest konwersacyjnym gadżetem, podczas bezsennych nocy razi zmęczone ciało swoim ostrym blaskiem.
W świetle tym roją się nocne myśli. Światło przydaje im karykaturalnych cieni, chorych kątów; ich sens rozmywa się, wiązki znaczeń rozłażą się, zostaje tylko ich natrętna obecność.
Myślę, że właśnie w tych momentach zacząłem interesować się tym, co kłopotliwie określa się jako “nasze wnętrze”.  
Bezsenność (co poświadczy wielu pisarzy) wytwarza przymus zwrócenia uwagi w tę stronę pod bardzo wieloma względami.
Bezsenność specyficznie napina nerwy, zaś na utworzonych w ten sposób strunach rzeczywistość wygrywa różne ciekawe (i nieciekawe!) melodie. Podobnie zmysły; są wyostrzone, jednak w nieprzyjemny sposób. Jak to ujął Pessoa, “rzeczywistość nabiera ostrych kątów”, o które zmysły ranią się i cicho krwawią.
Dla dzieci i nastolatków doświadczenie bezsenności jest kompletnie nieprzekładalne na słowa, a co za tym idzie, niekomunikowalne bliskim. Jeżeli zaś nie da się o tym porozmawiać tak, aby zostać zrozumianym, bezsenność rozwija się w międzyludzkiej próżni, pozostaje niewypowiedziana, nieprzetworzona, chyba, że w prywatnych zapiskach czy w przejaskrawionych nią samą myślach.

Wszystko to tworzy cały wymiar izolacji, w której - jak we wszystkim - człowiek dojrzewa, rozwija się i ogląda swoje życie.

środa, 1 lutego 2017

Serce bliskości i duchowe sporty kontaktowe





Większość postów, które są publikowane tutaj, powstają z inspiracji rozmowami, jednakże w szczególny sposób. 

Piszę tutaj to, czego nie wypowiedziałem; nie wszystko bowiem, co przychodzi do głowy podczas rozmowy należy otwarcie wyrażać. Ludzie otwierają w nas przeróżne drzwi, jednak to, co się za nimi kryje nie zawsze jest przeznaczone dla nich. Natomiast zawsze jest dla nas.  

Cenne myśli rodzą się w przemilczeniach, nabrzmiewają dzięki potrzebie wybrzmienia i dotarcia do serc tych, którzy pobudzili je do zaistnienia. Często jednak, mimo, że wzbudzone przez kogoś innego, są właśnie wyłącznie dla nas. A będąc dla nas, mogą być dla wszystkich, jeżeli pozostawimy produkt naszych wglądów w publicznym miejscu, takim jak ten blog. 

Zahamowanie myśli powołanej do istnienia przez cudze słowa może się wydać stłumieniem. Możemy jednak stłumienie to - jak absolutnie wszystko - spożytkować do własnych celów. Stłumienie może być podobne ciąży; czasem dojrzewania i transmutacji czegoś, co pozostaje utajone. Pewnie właśnie dlatego Hemingway stwierdził, że pisarz powinien kończyć codzienne pisanie niemal wpół słowa; żeby pozostawić część energii twórczej w środku, aby mogła się ona nadal mielić w podświadomości. 

*** 

Czy bliskość jest najważniejszym czynnikiem ludzkiego życia? Bliskość z innymi, ze sobą i z naturą, bliskość w relacji (nie w przeciwieństwie) do izolacji i granic, które nie są zaprzeczeniem bliskości, lecz jej odwróconą postacią. 

Bliskość jest szczególnym "czymś", jest przestrzenią naszych relacji, ich najintymniejszą jakością. Bliskość ożywia i napędza relacje. Bliskość tworzy relacje, nawet te najbardziej wysuszone, gdzie bliskość wycieka jedynie wąską strużką. Bliskość ze słowami, kiedy je piszę, bliskość z moim ciałem, kiedy biorę udział w życiu, bolesna bliskość granic, które obostrzają swobodę moich ruchów i ekspresji. 

Bliskość, której tak bardzo pragniemy, jest bliskością, której nie możemy wytrzymać. 
Bliskość, którą kurczowo chwytamy, natychmiast ją tracąc.


Bliskość, za którą tęsknimy z pozycji wyimaginowanego braku. Bliskość, którą panicznie krępujemy decyzjami i ordynacjami woli, kiedy wynurzymy się z jej rozkoszy. 
Bliskość, która rozpętuje w nas drogocenną, naładowaną niepokojem konfuzję.  
Bliskość, która rodzi w nas tę czułą, uroczystą staranność bycia z drugim człowiekiem lub z samym sobą!

Obustronność (wszechstronność), która inicjuje gwałtowny ruch w dwie strony naraz staje się możliwa dzięki bliskości. W bliskości umysł półświadomie, albo - po latach - coraz bardziej dojrzalej i spokojnie, odkrywa swoją naturalną jednoczesność.

Co możemy zrobić z bliskością? Możemy spoglądać na nią bezpośrednio, lub odnieść się do niej poprzez decyzje: ustalić coś. Ustalenie przynosi ulgę, jednak ulgę od czegoś za czym ogromnie tęsknimy. Ulgę od konfuzji, która jest sercem bliskości. Konfuzji, która rozbraja ego i logiczny rozum, który zaczyna nie wiedzieć, co ma robić.  
Jak właściwie można połapać się w tej konfuzji? To burza, rozpętana intensywnością samej bliskości; burza, w której możemy się utrzymać, co jest miarą naszej duchowej dojrzałości. Burza, w której się chwiejemy, upadamy i powstajemy, co czyni nasze życie po prostu prawdziwym. 

Czy antropologia, zamiast studiować wymierające kultury, mogłaby systematycznie zgłębiać bliskość? 
Najprościej, byłyby to studia nad złożoną strukturą otamowań i wentyli bezpieczeństwa wypracowanych przez światowe kultury. Odważniej, moglibyśmy posunąć się do  wyjścia na przeciw samej bliskości, KIEDY rozgrywa się ona pomiędzy ludźmi: kiedy są razem i kiedy (siłą rzeczy) są fizycznie oddzieleni. 
Co wówczas się z nami dzieje i jak się z tym spotykamy?  

W prostym słowach: nasza życiowa dojrzałość, czy duchowa kondycja testowana jest przez wyzwanie spoczywania w intensywnej, naelektryzowanej lękiem bliskości. Długie spojrzenia w oczy, przedłużone otwarcia serc i kontinuum szczerości podczas rozmów. 
Bycie razem. 
Bycie razem z Innymi, bycie razem ze sobą. Bycie razem ze sobą jako konieczny warunek bycia razem z Innymi. I gwałtowne szarpnięcia oddaleń, zatrzaśnięć, uników i ucieczek - zawsze. 
Chciałbym czasami wyłączyć swój moduł językowy, żeby odsłonić tę niesamowitą dynamikę każdej relacji, dosłownie każdej. Słowa są takie drugorzędne wobec tego, co przenoszą, tego co dzięki nim (i nie tylko) się rozgrywa pomiędzy naszym razem. 

Myślę, że w bliskości zawsze zawarta jest nasza niezdolność do jej uniesienia, utrzymania. 
Bliskość jest prawdziwa wtedy, kiedy nie możemy jej unieść. 
Zarysy granic i obostrzeń, przebłyski lęków i obaw; one są absolutnie DOBRE, są mądrymi sygnałami, że Bliskość, pisana z wielkiej litery, dopiero się zbliża... 
Granice i obostrzenia, lęki i obawy ukazują się świadomości DZIĘKI bliskości. 
Właśnie wtedy uciekamy. Patologiczne myślenie dualistyczne krzyczy: o nie! dlaczego nie jest przyjemnie? dlaczego nie tylko szczęście? Wszystkie te przejawy wątpliwości są sygnałami, że nie możemy unieść bliskości. 

Możemy pozwolić im wybrzmieć, pozostając z nimi jakimi są.
Możemy też skrystalizować tę rozhulaną energię w ustalenia, decyzje i stany rzeczy, co jest tożsame z ucieczką od bliskości i zatrzaśnięciem serca. 
Dobra bliskość rodzi panikę.  
Bliskość nie jest wyłącznie pozytywna, lecz nie jest "także" negatywna. 
Jest wszystka. Jest po prostu wszystka. 

Bliskość jest wszystka, dlatego jest wszechstronna. Jest otwartym i naelektryzowanym polem wyboru. 
Kierunek wyboru, zwłaszcza skonwencjonalizowany w decyzje jest DRUGORZĘDNY. Nie chodzi o to co robimy, chodzi o pozostanie w bliskości i jednoczesne poruszanie się. 
Moje pierwsze kontakty z bliskością były czujnym, zlękniętym bezruchem...każdy bowiem ruch już ją zamykał. 
Jak mawiał Rudi: na początku boimy się w ogóle oddychać, tak TO jest kruche. 

Stopniowo człowiek uczy się stawiać kroki pozostając w bliskości, jednocześnie nie tracąc jej, a następnie natychmiast ją traci, bo non stop natychmiast ją traci. To dzięki traceniu jej może ją odnaleźć, rozumiejąc (w bolesnym zatrzaśnięciu) co właśnie się wydarzyło. Kolejny i kolejny raz. Tak właśnie stawiamy kroki w naszej drodze.

Wojownik, mówi Trungpa, odsłania swoje surowe serce, aby było dotykane przez świat. To nazywane jest prawdziwą nieustraszonością. 

Co więc możemy robić z naszą bliskością? 
Możemy ją zachować w nieskończoności codziennych sytuacji, z czego każda, jeżeli jesteśmy naprawdę głęboko, jest unikalnym wyzwaniem. 

Możemy utrzymać szeroki strumień naszej bliskości będąc razem. 
Możemy postępować naprzód. 

Spiral's out 
Keep going.