środa, 2 października 2019

Władza w ręce wyobraźni



Powiem Wam sekret na temat głębokiej medytacji, o której w mindfulnessowo-duchowych kręgach słyszę tyle, co koteł napłakał. Praca z powierzchownym umysłem (tym, który ciągle gada, kłóci się, podsuwa negatywne wnioski, nie daje spać i odciąga od rzeczywistości) jest pierwszym krokiem na medytacyjnej ścieżce (tzw shamatha/shine). Kiedy już dzielny medytator odgruzuje swój organizm (rozpuszczając nalot myśli rozluźnia także napięcia w ciele), rozum przestanie go napastować, osiągnie ciszę/relaks/chill to...co dalej?  


Otóż konceptualne myślenie jako sposób "zarządzania" życiem słabnie, pojawia się cisza, zdolność do głębszej recepcji rzeczywistości; pytanie brzmi - skąd mam brać swoją motywację, sens życia i wolę, jeżeli nie z myślenia? Wielu medytujących trafia tutaj w próżnie; potrafi wyciszać umysł, lecz nie przekłada się to na skuteczne działanie. W ten sposób powstaje cenzor psychiczny, który blokuje refleksje nt. życia, bo są one "osądzające" i ogólnie "myślenie jest złe i egoistyczne", dlatego należy go unikać. Człowiek nakłada ograniczenia na swoje myślenie i ćwiczy się w biernej kontemplacji, zaś wielokrotnie źródło jego działania jest poszukiwane gdzieś w "niewypowiadalnym", czy wręcz w "Absolucie". Innym źródłem ma być "serce" (a nie "umysł"), ale...mi tutaj coś nie gra, bo zarówno "serce" jak i "intuicja" czy właśnie "Absolut" są raczej mistycznymi (nieosiągalnymi) terminami, niż jasnymi propozycjami.

Więc skąd brać motywacje, sens życia, wolę, jeżeli nie z myślenia? Intuicja, serce czy Absolut równie dobrze mogą być zakamuflowanym myśleniem ustrojonym w duchowe szatki; w ten sposób wielu pechowców daje się okpić przeróżnym szarlatanom o maślanych oczach. Inni ludzie rezygnują z własnej woli na rzecz ściśle uregulowanego trybu zajęć, np. we wspólnocie. 

Moją propozycją jest WYOBRAŹNIA. Wyobraźnia jest zaginionym elementem ścieżek duchowych, które zostały przeszczepione na Zachód. Kiedy myślenie zaczyna odpuszczać, wyobraźnia musi przejąć stery. Musimy zintegrować swoją wyobraźnię z codziennym życiem; wtedy staje się ona codziennym towarzyszem, zrasta się z działaniem, z relacjami z innymi ludźmi...a także relacją ze sobą i innymi ludźmi. Poniżej spróbuję streścić, jak to może działać. 

Słynny "wewnętrzny komentator" to u człowieka naszych czasów wciąż paplająca katarynka, która wyrzuca z siebie mnóstwo myśli; nie wszystkie pasują nam do naszego obrazu siebie ("Kopnij go! Z buta!"). Dodatkowo, "paplator" często się nie słucha i działa przeciwko nam. 

Wyobraźnia to zupełnie inny rodzaj towarzysza. Wyobraź sobie, że jesteś w nieprzyjemnej sytuacji; zaraz czeka Cię stresująca rozmowa o pracę. Albo jesteś piątą godzinę w pracy i zaraz zniesiesz jajko lub wyskoczysz przez okno. Następnie wyobraź sobie (wyobrażenie w wyobrażeniu), że będąc właśnie w takiej sytuacji potrafisz wygenerować umysłem silne wrażenie, że jesteś...wysoko nad miastem. Albo siedzisz na skraju lasu. >>Czujesz<< ten las; zapach drzew niesiony wiatrem, słyszysz szczebiotanie przyrody, bierzesz w ręce garść ściółki. Twoje ciało czuje ulgę; osuwa się w ten stan, a Ty jednocześnie...wchodzisz i stajesz przed rekruterem, albo z uśmiechem wracasz do swojej pracy. 

Niemożliwe? Cóż, to kwestia skilla; wyobraźnia późnonowoczesnego człowieka ulega obumarciu/atrofii. Organ nieużywany zanika. Typowy europejczyk ledwo wyobrazi sobie kwadraty wirujące w powietrzu. Spróbuj wyobrazić sobie, że przed Twoimi oczami tańcuje kwadrat, który nagle wybucha bujną roślinnością; kwiaty i liście rozrastają się w błyskawicznym tempie, a wkrótce obejmują cały pokój.  

Jeżeli potrafisz zrobić coś takiego, to zarówno Twoje ciało jak i umysł (w istocie, jest to po prostu jeden organizm) podąży za tym kształtem. "Gadzia" część naszego mózgu jest wysoce podatna na tego typu działania; innymi słowy, nie odróżnia ich od "rzeczywistości". Tak naprawdę, "materialna rzeczywistość" to po prostu zły pomysł wyobraźni zestalony w zniewolonych mózgach. Jeżeli poszukujesz czegoś, co Ciebie zniewala, jest to właśnie to; Twoja wyobraźnia jest wychudzona i zablokowana; nie może oddychać. Nie może uczestniczyć w Twoim życiu; obcujesz wyłącznie z wielokrotnie recyklowanymi (do porzygu) jej MARTWYMI tworami. Tzw. "koncepcje", które internalizujemy to martwe twory wyobraźni; nieruchome i wywierające statyczną presję. Wyobraź sobie, że możesz je przekroczyć swobodną siłą woli. Nie oznacza to, że zaczynasz demolować sklepy i pluć przechodniom na czapki; po prostu istniejesz w świecie norm, lecz nie krępują one Ciebie; Twoja swoboda nabiera ogromnej niezależności. Jest to możliwe dzięki wyćwiczonej wyobraźni; tak naprawdę to, co nazywamy "wyobraźnią", to po prostu siła prawdziwego umysłu, zjednoczonego zmysłowo, potężnego, przejrzystego i wolnego w sobie. 

Tak, piszę teraz o magii. Materializm poznawczy sprowadził magię do rzucania przedmiotami; czyli do okiełznania rzeczywistości zewnętrznej pojmowanej - właśnie - materialistycznie. W istocie, magia, czy magiczna percepcja jest czymś zupełnie innym niż myślisz. Chcesz się przekonać, czym? To powróć do swojej wyobraźni, dbaj o nią, nawadniaj ją żywą wodą swojej uwagi i zaangażowania. Eksperymentuj; śnij na jawie (świadomie); obejmij własną nieświadomość, zamiast fetyszyzować "świadomość" jak idiota, de facto tworząc z niej metafizycznego kontrolera, który "jest wszystkim". Prawdziwa, głęboka medytacja przenika podział na świadomość i nieświadomość i zwraca człowiekowi jego CAŁOŚĆ. Tak scalony człowiek wykształca zupełnie inny sposób działania, niż ten który znamy z nudnych książeczek psychologicznych i przesiąkniętego materializmem "zdrowego rozsądku"

czwartek, 23 maja 2019

Nieświadomość w praktyce buddyjskiej




Dopóki nie uczynisz nieświadomego świadomym będzie ono kierowało Twoim życiem, a Ty będziesz nazywał to przeznaczeniem  
- Carl Gustaw Jung 

W Zachodnim wykładzie buddyzmu na czoło wysuwa się uważność, świadomość, czy przytomność /awareness/ która praktykowana jest podczas medytacji. Nacisk na uważność jako sedno buddyjskiej ścieżki ukształtowało się na bazie opozycji do religii abrahamowych. Medytacja pozwalała odróżnić buddyzm od chrześcijaństwa, a także ukazać go jako alternatywę, która jest "wolna" od błędów będących udziałem chrześcijaństwa.  


W skrócie, spór z chrześcijaństwem i wyłaniające się z niego dyskursy dotyczące "naukowości" buddyzmu wpłynęły na kształt jego definicji na Zachodzie. Uważność, centralna dla tej definicji, uległa zeświedczeniu (które częściowo wynika z samej "naukowości" przypisywanej buddyzmowi) i stała się mindfulnesem, z którego powstał nowy sektor usług o charakterze relaksacyjnym i terapeutycznym. Jak stwierdziła Jacyno,  religia uległa urynkowieniu i została zaangażowana do technicznego rozwiązywania problemów życiowych... (2007: 200) 


Piesek medytuje lepiej od Ciebie
  

Zaangażowanie w proces poznawczego przekształcenia (zwanego mitycznie "rozwojem duchowym") mogłoby być opatrzone paroma ostrzeżeniami, które informowały by sympatyka, co właściwie go czeka. Rozsądny dyskurs na temat przebiegu i skutków medytacji dopiero wyłania się z mroków narracji marketingowych ("zrelaksuj się z nami") i religijnych ("osiągnij oświecenie z nami"). W tym temacie ostatnio zachwycił mnie blog Davida Chapmana, który wykształcił ciekawy i inteligentny język mówiący o "przygodach na Drodze", a także odczarowujący buddyzm z mylących narracji.  

Co się naprawdę dzieje, gdy zaczynasz porządnie medytować?

Rozpoczęcie samodzielnej czy grupowej praktyki duchowej ma złożone konsekwencje: odkrycie innego, wyjątkowego sposobu patrzenia na świat, Życia ukrytego w życiu, którego jednak nie da się zawrzeć w słowie "uważność". Ten sposób możnaby określić jako podwyższającą się wrażliwość na reakcje psychiczne innych ludzi i samego siebie, która podważa i niszczy wyrobione nawyki i sposoby rozumienia. Stworzone przez ego mechanizmy obsługiwania własnego ciała i umysłu, relacji z innymi czy po prostu bycia w świecie ulegają rozkładowi. W dziurze ziejącej po tych mechanizmach /tzw. habitual patterns/ muszą pojawić się nowe sposoby nawiązywania relacji z życiem. Takie sposoby jednak muszą powstać na innych zasadach niż mechanizmy dotychczas zbudowane. Inaczej będą się wciąż rozpadać pod naporem zrozumienia płynącego z medytacji, albo też medytacja zostanie porzucona lub stanie się powierzchowna. 

Proces ten, raz inicjowany, postępuje samoistnie, i prześlizguje się gdzieś obok myślenia dyskursywnego, które stara się go objąć i zrozumieć. Właściwie, myślenie dyskursywne niejako stoi mu na drodze, zaś racjonalizacja grozi zahamowaniem lub zniekształceniem procesu, o którym mowa. Proces ten nie przebiega także równomierną drogą, jest wysoce subiektywny, a jednocześnie przekracza subiektywność, ponieważ również ją przekształca. Dziesięć obrazów pasterskich stanowi najbardziej przejrzysty portret kolejnych etapów pracy ze sobą, który powtarza się w bogactwie przeżyć różnych ludzi. Proces ów może działać na zasadzie spirali, regresu, kompletnego zbłądzenia i może nawet doprowadzić do szkód psychicznych i zwichnięcia całego życia.   

W dalszych słowach chciałem zwrócić na podstawową kwestię tego procesu: samą świadomość. Świadomość /consciousness/ jest często używana zamiennie z uwagą, przytomnością czy uważnością i oznacza stan umysłu, który śledzi doświadczane zjawiska z chwili na chwilę. Stwierdza się, że jego przeciwieństwem jest nieuważność, porównywana do snu czy nieuwagi, której niezawodnym znakiem jest nadmiar myśli zaśmiecających głowę. Konwencjonalnie, medytacja oznacza uwiązanie uwagi na jakimś powtarzającym się obiekcie, takim jak mantra czy oddech, który umożliwia rozluźnienie umysłu tożsame z opróżnieniem go z myśli. Dzięki temu człowiek może bliżej obcować ze szczegółami własnego doświadczania, takimi jak liście poruszane przez wiatr, ciężar stopy rozkładającej się na podłożu podczas kroku, szelest przejeżdżającego roweru i wiele innych. Zakłada się, że umysł zaprzątnięty myślami nie jest zdolny do percepowania środowiska na tak intymnym poziomie. Myśli odpowiedzialne są nie tylko za takie przytępienie, ale także za stres i nieszczęście, wraz z destrukcyjnymi emocjami, które psują komfort życia, udaremniają osiąganie celów, i tak dalej.  

Trudno jest w paru słowach streścić orientację ustanowioną na wielu kursach medytacyjnych, świeckich i religijnych. Wydaje mi się jednak, że właśnie taki jest punkt wyjścia, który wskazuje na drogę. Myśli podlegają pacyfikacji, która obiecuje lepsze życie. W takim życiu myśli nie kontrolują umysłu czy jego właściciela; podmiot ma do nich "dystans", jest ich "panem" lub wręcz "zarządcą". Zależnie od kursu czy wykładni spotykamy się z inną obietnicą, która zawsze jednak oznacza polepszenie kondycji. Kto bowiem w innym przypadku chciałby przyjść na kurs i zapłacić za niego pieniądze? 

Idea pacyfikacji myśli nie jest sprecyzowana do końca; jest raczej sugestią czy punktem wyjścia niż spójnym wyjaśnieniem. Pierwsze problemy z tą koncepcją zaczynają się już podczas oberwacji samych myśli: na początku zostają one wyciszone na rzecz lepszego kontaktu ze sobą, innymi czy otoczeniem, później zaś rezultatem ich wyciszenia jest paradoksalnie lepszy kontakt z samymi myślami. Zdystansowany od myśli człowiek lepiej pojmuje ich strukturę i zaczyna jaśniej rozumieć własne działania i ich motywy.  

Kluczowy jest jednak moment, w którym umysł zauważa, że myśli. Ja sam, przysposobiony do medytacji w szkole zen nabrałem nawyku powracania do przytomności w chwili uświadomienia sobie, że ją utraciłem. Na przestrzeni lat ów "powrót" następował prawdopodobnie dziesiątki i dziesiątki razów dziennie, jakbym przysypiał i się budził. "Wejście" w stan uważności jest decyzją lub nawykiem, który prowadzi do wycofania się myśli. Myśli dosłownie pierzchną przed przytomnością, co przypomina zapalenie lampki. Mogą powrócić już w następnym momencie (wraz z "utratą przytomności"), kiedy jednak jesteśmy uważni są one nieobecne, albo zmarginalizowane.  

W takim przeskakiwaniu dochodzi do zabawnej sytuacji, którą można opisać przy pomocy następnej historii. Człowiek stoi przed drzwiami, za którymi rozlegają się różne odgłosy. Kiedy otwiera drzwi i wchodzi do pomieszczenia, okazuje się ono puste. Zamyka więc drzwi i dalej nasłuchuje, po chwili znów słychać te same odgłosy. Wchodzi, a tam nic nie ma. 
To oczywiste: wejście człowieka do pokoju powoduje wycofanie się tego, co wydaje odgłosy. Nie jest to jednak żadna pacyfikacja czy okiełznanie, lecz przeniesienie uwagi. W "przytomnym" trybie poznania myśli nie przepływają i nie namnażają się tak samo, jak w tym "nieprzytomnym".  

Dochodzimy tu do dwoistego rozróżnienia, które charakteryzuje umysł; może on być świadomy albo nieświadomy. Wyróżnijmy świadomość i nieświadomość lub słynną podświadomość. Czym ona jest? I jaką odgrywa rolę w naszym funkcjonowaniu? 

Jako wieloletni praktyk zauważyłem w sobie skłonność, o którą podejrzewam także innych buddystów; są oni skupieni, bardziej nieruchomi, ale też swoiście zdystansowani. Lata medytacji robią swoje: faktycznie są bardziej "uważni", jednak jak to rozumieć? 

Powiedzmy, że świadomość czy przytomność, która jest zgeneralizowanym celem praktyki medytacyjnej oznacza wzmocnienie konkretnej dyspozycji psychicznej. Ćwiczymy wybrany mięsień i możemy nim unieść więcej. Będąc świadomymi czy skupionymi możemy inicjować i podejmować decyzje, myśleć, działać i tak dalej. Stajemy się także bardziej świadomi samych siebie. Świadomość nabiera waloru lampy, która oświetla, wydobywa z ciemności, czyni zrozumiałym, umożliwia kontrolę, okiełznanie. Właśnie dzięki temu możemy lepiej sterować sobą. Dobrze ukazuje to poniższy cytat: 

Nowoczesny człowiek 'ma' wnętrze, które może wybierać, kształtować, modelować, formować, zmieniać, edukować, może je ćwiczyć i ostatecznie może nim zarządzać. Dopiero wobec tak skonstruowanej, tj. zracjonalizowanej psyche, jednostka może przyjąć dogodną pozycję i odpowiednio rozlokować własne siły, by podjąć starania o szczęście, zdrowie, wolność, samospełnienie (Jacyno: 2007: 12-13).   
Ze świadomości wyłania się więc świadomy umysł, który odnosi się do rzeczywistości przy pomocy działań ordynowanych za pomocą rozumu. To właśnie tutaj powstaje bypass pomiędzy duchowością a późnym kapitalizmem. Świadomość staje się narzędziem kontroli i zarządzania! "Dopóki nie uczynisz nieświadomego świadomym będzie ono kierowało Twoim życiem, a Ty będziesz nazywał to przeznaczeniem".   


Co jednak wówczas dzieje się z ciemnością?  

Przyjmujemy, że ciemność -  oczywiste przeciwieństwo światła -  nie posiada własnej natury. Dlatego może być ona rozproszona przez światło. W swojej teorii kolorów Goethe zaproponował inny sposób rozumienia, przyznając ciemności niezależne istnienie. Zainspirowało to Jacka Dukaja do wymyślenia tzw. ćmiatła, przeciwieństwa światła, z którego wywiódł całą fizykę konsekwentnie opartą na założeniu o niezależnym istnieniu ciemności.    

Człowiek bez problemów porusza się w świetle dnia chyba, że jest ślepy. W ciemności nie da się ani określić otoczenia, ani swobodnie poruszać. Mamy dwie opcje do wyboru: zapalenie światła albo poruszanie się "na ślepo", po omacku. Niewidomy orientuje się w świecie przy pomocy propriocepcji i kinestezy: gdyby miał oczy, te zmysły nie byłyby u niego tak silnie rozwinięte. Jednakże jego percepcja rzeczywistości kryje w sobie coś więcej; po prostu inny sposób odczuwania, który nie jest zastępczy wobec widzenia, lecz wobec niego alternatywny, przewyższający pod wieloma względami.  

Ta sytuacja dobrze ilustruje temat niniejszego tekstu. Dochodzimy do wniosku, że nieświadomość nie przypomina Baconowskiej Natury, którą należy ujarzmić przy pomocy nauki, "czyniąc ziemię sobie poddaną". Nieświadomość nie musi być rozwiana poprzez światło świadomości. Taka próba odzwierciedla nie tylko racjonalistyczny apel Bacona, ale także apel starotestamentowego Boga! "Czyńcie Ziemię sobie poddaną, i panujcie nad rybami morskimi i nad ptactwem niebios, i nad wszelkimi zwierzętami, które się poruszają po ziemi!". Cytat ten można uwewnętrznić: ziemia staje się organizmem (umysłem i ciałem) człowieka, zwierzęta zaś rozmaitością zjawisk psychicznych, myśli, emocji i percepcji, które się w organizmie wydarzają.  

Czy swobodne poruszanie się zwierząt po ziemi jest problemem? 
Czy ciemność nieświadomego jest problemem i wymaga świetlnej interwencji świadomości? Relacja pomiędzy tymi dwiema, tak wyodrębnionymi aspektami ludzkiego poznania replikuje się w kolejnych duchowych narracjach: poszukujemy pozytywnej energii, odrzucamy zaś negatywną. Przepajamy się duchem i umartwiamy ciało. Chcemy być dobrymi ludźmi i określamy szeroką gamę zachowań jako złe lub niedobre, przez co stają się one ambiwalentne. Coś zostaje odrzucone. Niektóre temperamenty mają tendencję do zakreślenia ostrej linii, inni odczuwają niejasny niepokój prześlizgujący się gdzieś po horyzoncie ich poznania.   

Wszystko to wynika z dualizmu, który rozszczepia naszą świadomość. Praktyka buddyjska jest zaś aktywnością niedualistyczną; ujmuje ona życie jako całość, dlatego też sama medytacja wpisana jest w Ośmioraką Ścieżkę. Jest to zintegrowana etyka, coś kompletnie innego od czarów mindfulnessu, który ukradł z buddyzmu medytację, napompował ją i poddał zgubnej absolutyzacji. 


niedziela, 17 marca 2019

The Sacred made Real:




Powiedzmy to sobie jasno i stąd rozpocznijmy nasze rozważania: Żyjemy w świętej rzeczywistości.  
Prowadzi to nas do pytania: czym jest świętość (sacrum)? Ale jeszcze wcześniej do języka, którym to pytanie zadajemy.

Język jest nieodłącznym towarzyszem poznania; ów język staje się szczególnie znaczący, kiedy pytamy o świętość, otoczoną korowodem swoich idiomów: Bóg, Absolut, Transcendencja, Natura Buddy, Dao.
Więc pytanie o świętość, jeżeli bierzemy je na serio, zwraca uwagę na język, którego używamy do artykulacji pytania. Język ten wytwarza obiekty (rzeczy), wokół których rozgrywa się mówienie; te obiekty to np. "język", "pytanie", "życie", "człowiek", "człowiek-który-pyta", ale także "drzewa", "ludzie", "zwierzęta", "cywilizacje" i "społeczeństwa", czyli - powiedzmy - rzeczy grupowe, wielorzeczy. Rzecz to coś, co daje się uchwycić; mogę nie tylko wyciągnąć po to rękę, ale także stanąć na tym, a więc użyć rzeczy jako trampoliny, to jest punktu odniesienia /point of reference/.

Taka rzecz jest konieczna w porozumiewaniu się; jak inaczej wiedzieć, o czym mówimy?
Właśnie dlatego w pytaniu o świętość natychmiast przenosimy uwagę na język, który ustanawia rzeczy. Sacrum nie jest bowiem rzeczą; jest t a j e m n i c ą.

Czym jest tajemnica? Językowo, jest to rzecz: ta-oto-tajemnica. Nie sposób jednak jej sprecyzować czy zdefiniować; wówczas przestałaby być tajemnicą. Tajemnica to zatem rzecz, która nie jest rzeczą, lub nie staje się rzeczą w sensie czegoś >>domkniętego<<, >>uchwytliwego<<.
Jeżeli jesteśmy z tym w kontakcie, pytanie "czym jest świętość" nie sprowadza się do definiującej odpowiedzi. Oczywiście, możemy iść w drugą stronę, czyli spróbować definicji negatywnej, to tzw. teologia apofatyczna. "Świętość nie jest rzeczą" to krok pierwszy. Świętość nie będzie także >>tym<< czy >>tamtym<<, nie będzie na przykład naturą, czy jednak będzie rzeczywistością? Cóż, rzeczywistość wydaje się czymś totalnym, dlatego także nie może być rzeczą. A jako coś totalnego, może być tylko percepcją.
Inna totalność niż percepcja stałaby się Wielką, przytłaczającą Rzeczą, która odebrała by swobodę komunikowaniu się, zniewoliłaby mowę. Tak właśnie działa totalitaryzm; poznamy totalitaryzm po tym, co robi z językiem, poznamy totalitaryzm po tym, jak język od niego wyrodnieje.

Powracamy więc do percepcji, jest ona rzeczywistością. Co jednak czyni ją świętą? Właśnie tajemnica. Tajemnica ta może się przed nami otworzyć: widzimy ją jasno, być może wręcz nas oślepia, być może grzejemy się w jej blasku. Nie oznacza to jednak odcięcia tego, co przeciwstawne światłu, czyli ciemności. Ten kontekst również jest istotny: tajemnica jest ciemnością, ponieważ nie możemy w niej zobaczyć rzeczy. Nie musimy jednak błądzić w tej ciemności; może ona uwolnić nas od ciężaru rzeczy małych i dużych, które odbierają swobodę mowy i działania.

Uwolnieni od ciężaru rzeczy, spoglądamy prosto w Tajemnicę; rozpościera się ona przed nami. Jesteśmy z nią w kontakcie, jesteśmy w niej zanurzeni. Jesteśmy tak blisko, a jednocześnie nie przestaje ona być tajemnicą; detronizujemy wszelkie wysiłki, aby ją >>wyjaśnić<<, >>zdefiniować<<, >>uchwycić<<. Może to oznaczać wielki paraliż: jak mamy działać bez definicji, jak mamy iść, kiedy nie ma na czym postawić stopy, kiedy nie mamy się czego chwycić? Czy możemy działać bez tych konieczności?
To pytanie zbliża nas do odpowiedzi na pytanie "czym jest sacrum?": jeżeli potrafimy działać skutecznie wewnątrz Tajemnicy, odkrywamy, że "Żyjemy w świętej rzeczywistości": odkrywamy to poprzez nasze działanie. Dodam, że działanie to rafinuje się: nabiera jasności, jest skuteczne, coraz skuteczniejsze. Jest precyzyjne i swobodne. Jak mawiali mistrzowie chan: swobodnie zwijamy się i rozwijamy, rozciągamy i sprężamy, czujemy się w tajemnicy jak ryba w wodzie, a jest to ważna metafora, ponieważ ryba z pewnością nie zdaje sobie sprawy,że "jest w wodzie"; ryba po prostu pływa; czemu nie miałaby się czuć dobrze? Woda jest jej środowiskiem naturalnym, tym, czym dla człowieka jest Święta Rzeczywistość.  

A teraz, żeby nie było że sobie tu folguję ze słowami, sprowadźmy to odkrycie do codzienności.  
Ty żyjesz w świętej rzeczywistości! Co oznacza: myjesz naczynia i rozmawiasz z ojcem, nudzisz się w pracy i jesz obiad na szybko; właśnie >>wtedy<< żyjesz w świętej rzeczywistości; słuchasz ulubionej muzyki i krzywisz się na dźwięk muzyki, której nie lubisz, uprawiasz seks albo fantazjujesz o seksie; doświadczasz nieszczęścia i obserwujesz małe sylwetki ludzi z wysokiego piętra swojego miejsca pracy; wtedy żyjesz w świętej rzeczywistości. 

Kiedy to zauważysz, rzeczy roztopią się w świętości; zostanie tylko święta rzeczywistość, która wciąż jest włączona, wciąż tu jest, i teraz, i teraz (ona ciągle tu jest!). Oddaj się więc świętości, aby uwolnić się od rzeczy, wówczas będziesz mógł chwytać i puszczać, zwijać się i rozwijać, sprężać i rozprężać bez żadnych przeszkód, będziesz mogła mówić bez żadnych przeszkód, Twoje działanie będzie niezakłócone, płynne i ciągłe, będzie także wznosiło się ku coraz większej skuteczności.