środa, 20 lutego 2013

Różne hardkorowe wymiary tego, co można by nazwać logikami paradoksu, lecz Mariusz powiedział, że to nie logiki, tylko bełkot


Wielkie Ja: brak ja, nie-ja
małe ja: ego, ograniczenie


Zwieloraczenie Ja nie usuwa problemu Ja lecz rozbija go; jakby obserwować coraz bliżej chmurę, aż przybliżymy obraz do niej tak blisko, że roz-rzednie się na parę, czyli: hiperzagęszczone kłębowisko małych części. Problem Ja nie znika, ale rozpoznanie jego pustki umożliwia fundamentalne oddzielenie "siebie" od karmy, która we nie-Mnie przepływa. Gdy pojawiam się nie-Ja albo Brak Mnie (uświadomiony przeze Mnie czyli przez nic) albo..."Ja" postrzegam tak, że jest tylko to, co postrzegane, czyli pustka i ruch karmy i wtedy zatracam Ja w tym doświadczeniu...

:D

Jakby to obrócić, zawsze jest paradoks.

Więc rozpuszczenie swojego Ja umożliwia jasne odróżnienie karmy-zjawisk od jej braku, czyli "Mnie".

Wtedy problemem pozostaje karma, jej ruch i bycie porwanym z jej nurtem tak, że zapominam, że mnie nie ma, i staje się, utożamiając się zaraz z jakąś sytuacją albo określeniem JAKO sytuacją, w której "ja" jestem ,określeniem "mnie", określeniami "mnie" innych ludzi i w relacji zwierciadlanej mnie samego przeze mnie samego. ja mnoży się w swojej wielorakości gdy pochłaniam w moje ja kolejnych ludzi, przedmioty, repertuary sensów życia, statusów, funkcji -> wszystko może być pochłonięte przez ja i dalej postrzegane jako surogat mnie, np. stary mebel bidermajer, elektroniczny papieros, Pis, chrześcijaństwo, noszenie czarnych rzeczy:

Gdy ktoś dotyka mego mebla, wkurwiam się, bronię go jak swego. Gdy ktoś obraża uogólniony "Pis" wkurwiam się, sięgam po sztylet i flagę. Nawracam na chrześcijaństwo innych bo ja wyznaje chrześcjaństwo a inni nie więc upodabniam ich do siebie. Gdy ktoś obraża metali to reaguje "jebać dresów".

Lol, to "ja" to najchujowszy wynalazek wszechczasów. Stanowi punkt odniesienia wszystkich rzeczy do stworzonego "mnie" pozytywnie albo negatywnie (albo granic ignorancji pewnych rzeczy). Narzucam siebie innym, obejmuję w posiadanie rzeczy przyłączając je do mojego obrazu "mnie"....ok

Taki instrument poznawczy - chujowy, nie sprawdził się. Mamy opozycję, wulgarną opozycję jednego i wielości: instrument pojmowania siebie jako wielorakiego, rozbicie młotem stałości ja upodobnionej do mostów,  drapaczy chmur, fallusów bomb atomowych i ingerencją technologii w naturę tak jak ingerencję myśli na ciało, usztywniających je i kształtujących pancerz charakterologiczny. Rozbicie młotem stałości ja i powstaje chmura różnych ja-ych, podosobowości, z wplecionymi w nie emocjami, pożądaniami, strachem, w misternej sieci węzłowatości na podobieństwo roziskrzających się kłębowisk neuronów w mózgu...

...niezależnie od narracji opisu elementów tej chmury, czy tłumaczymy je na poziomie neurologicznym, czy psychologicznym, socjologicznym, filozoficznym, potocznym, tworząc dalsze struktury soczewkujące te elementy, zbierające w sobie, przyklejające...

...tak pęcznieją zasady, jakby koryta wyryte na mózgu, którymi odtąd myślimy, patrzymy na świat, integrując je - w niepojęcie subtelnej grze elektryczności w mózgu - w schematy funkcjonowania, przysłowia, w ogóle język, semiologie

Asocjacja (accociatio – połączenie) - proces skojarzenia co najmniej dwóch zjawisk psychicznych tak, by pojawienie się jednego z nich spowodowało tendencję do występowania pozostałych (np. światło zielone mówi nam o wolnej drodze). 



Lecz zasady te nie stanowią koniecznej dominanty w działaniu "mnie" - będąc doskonałym obserwatorem wszelkich zjawisk zewnętrznych i wewnętrznych oddalam się od nich, mogę ujrzeć je jako wielką rzekę która mnie obmywa, przykrywa swoimi falami - jakby - miriady kolorowych motyli, przepięknych lśniących zmieniających się latających w powietrzu, a ja biegam za nimi, łapie w swoje siatki, nie złapię,  jedna ucieknie, to znów moja uwaga leci do następnej...i tak miotam się pomiędzy nimi miotam.

Albo...siadam sobie obok i obserwuję je, nieporuszony. Nie jestem żadną z nich, staję na brzegu rzeki, a jednak...

...płynę z nią wciąż, niesiony przez nią, wszelkie okoliczności bowiem jakie mnie spotykają są samowyrażeniem się tej karmy napierającej zewsząd poprzez sytuacje, ludzi, warunki bytu, i dalsze - już stworzone przez tego mnie - skutki moich czynów.  Gdy zwiększam dystans do rzeki, co rusz jednak wpadając w nią na powrót, stopniowo osadzam się w spokoju (którym jestem) i uczę się...

pośród tych zjawisk, bez blokady, swobodnie tańczyć, trącając końcami nagiej uwagi okoliczności tak, by obróciła się ku lepszemu, rozumiejąc coraz więcej zasad, a jednocześnie nie dać się im ograniczać, działać doskonale samodzielnie, jako brak tego, który działa, jest tylko działanie, na które następuje interwencja lub jej brak, co kieruje ją na "dobrą" orbitę.

Jak Śiva tańczący i rozpierdalający uniwersa swoimi dredami.


poniedziałek, 18 lutego 2013

Przedstaw relacje odzwierciedleń od budowania struktur umysłowych do wznoszenia drapaczy chmur. Budowania struktur umysłowych i wznoszenia drapaczy chmur. Budowaniastruktur umysłowych = wznoszenie drapaczy chmur. Budowaniastrukturumysłowychtowznoszenie drapaczy chmur.

niedziela, 10 lutego 2013

Hermeneutyka zwierciadlana :)

Zarówno Budda, jak i Mahavira  wiele czerpali z wedyjskiej tradycji braministycznej kiedy dawali początki swoim wielkim ruchom; buddyzmowi i dżinizmowi. W rzeczy samej te dwie wielkie religie wyrosły ze starożytnej tradycji wedyjskiej, która sama potem zmieszała się ze swoimi dziećmi, tworząc hinduizm. Monolityczny braminizm rozbił się na pluralizm sekt, ruchów religijnych, lokalnych świątyń i bóstw; wszystko to spajała filozofia Upaniszad - pierwszy w dziejach Indii uświadomiony i uporządkowany system mistyczny.

Budda i Mahavira, jako reformatorzy, oprócz wywodzenia a przez to uprawomocniania swojego istnienia z braminizmu musieli również zanegować jakieś jego cechy. Negacja, konflikt i krytyka to oprócz korzeni bramińskich najważniejsze "kamienie węgielne" w powstaniu nie tylko buddyzmu czy dżinizmu, ale w ogóle nowych ruchów religijnych (które muszą jednocześnie potwierdzać dziedzictwo starożytnej tradycji i przekraczać pewne cechy tej tradycji).

Budda i Mahavira zgodnie krytykowali ofiarę zwierzęcą, zwracali uwagę na bliskość człowieka wobec istot zwierzęcych, istot czujących /sentient beings/. To kość negacji, która łączy obu tych reformatorów; Mahavira nie kwestionował systemu kastowego tak, jak robił to Budda, jednocześnie ascetyzm Mahaviry był dużo radykalniejszy od buddyskiej "środkowej ścieżki".

Kwestiowanie ofiary zwierzęcej uderzało w sam rdzeń praktyk braministycznych; uderzało w rozbudowany rytuał, który potwierdzał wyższość i sens funkcji bramina. Bramin, podobnie jak kler katolicki stanowił konieczne pośrednictwo pomiędzy Absolutem a ludźmi. Tylko on mógł sprawować "liturgię ofiarną", co było mu dane nie z uwagi na cechy osobiste, ale na urodzenie w tej a nie innej kaście. Widać więc, że to pośrednictwo jest konieczne do zachowania funkcji bramina i jego pozycji w społeczeństwie. Zarówno Budda jak i  Mahavira ogłosili możliwość zbawienia , tj. oświecenia każdego człowieka, niezależnie od kasty, płci - ogłosili oświecenie pan-ludzkie, oświecenie powszechne. Jednocześnie taka powszechność oświecenia uzależnia je od własnych czynów, podkopuje więc konieczność pośrednictwa - także bramin, nawet jeżeli jest bliżej Absolutu (słowo bramin pochodzi od słowa Brahma, co oznacza Boga stworzyciela), musi przejść tę samą drogę, którą przejdzie inny człowiek, aby osiągnąć oświecenie.

Skupmy się na ofiarze zwierzęcej. Oprócz ustalenia, jakie korzyści zapewniała ona braminom (monopol religijny), jaki był jej funkcjonalny wymiar?

Możemy znaleźć ofiarę w większości społeczeństw ludzkich; Campbell pisał o "zatrzęsieniu" ofiar wzdłuż równika. Aztecy, Inkowie, Żydzi, Indusi - religijność tych wielkich starożytnych cywilizacji opierała się na ofiarze. Uogólnijmy zatem ofiarę nie tylko do rytuału zabicia zwierzęcia lub człowieka, ale do samej idei ofiary, którą można sprowadzić do słów "coś za coś".

Jezus również zakwestionował tę ideę, na tym opiera się Nowe Przymierze. Już nie starotestamentowe "oko za oko, ząb za ząb"; Jezus zawiera nowe przymierze składając ofiarę z siebie za grzechy wszystkich ludzi, a dzięki temu odkupując ich od tych grzechów. W tym momencie ofiara nie jest już potrzebna, a ten, który poniósł ofiarę największą dostaje kierowniczy fotel w Niebie. Nie rozpatruję teraz tego jako prawdy lub nieprawdy; tylko jako mitologię, ideologię.  Z chwilą ustanowienia Nowego Przymierza zbawienie stało się również powszechne, pan-ludzkie, dostępne nie tylko dla Żydów, ale także dla gojów. Wewnątrz ideologii chrześcijańskiej przestała obowiązywać zasada ofiary.

Zasada ofiary najogólniej opiera się na tym, że poświęcenie czegoś daje coś w zamian. Jeżeli zarżnę kozła albo kozę, otrzymam - w zamian - nagrodę od bóstwa. Prosto więc wpaść na pomysł, żeby regularnie dostarczać ofiar, które podkładają się (a raczej są podkładani), a my w zamian (ofiarodawcy) otrzymujemy nagrodę. Ale rozpatrzmy to jeszcze ogólniej, na przykładzie:
Jeżeli chcę zostać studentem, to nie zostanę kulturystą. Proste; ograniczony czas nie pozwala mi zostać jednocześnie włożyć całej energii w czytanie książek i czynność (abstrakcyjnie) biegunowo przeciwną, jaką jest ćwiczenie ciała. Poświęcam więc jedną potencjalność mojego życia na rzecz drugiej. Zaniedbuję życie towarzyskie na rzecz nauki, albo odwrotnie. Poświęcam siebie dla innych. Albo odwrotnie. Zawsze jest coś za coś, czyli DWA -> JEDNO ZA DRUGIE. To podstawa tej zasady, w układzie DWÓCH, zwracam się ku JEDNEMU zostawiając DRUGIE. Można to równie dobrze rozpuścić w wielości; z uwagi na ograniczony czas nie ogarnę wszystkich aspektów mojego bytu, mogę dobrze zarabiać, ale nie wybawię się wtedy w życiu jak czeba (pozostanie frustracja), wchodząc w związek monogamiczny muszę poświęcić swobodne życie, mogę skupić się ogarnianiu społecznych, biurokratycznych konieczności życia, co skutkuje poświęceniem czasu, który mógłbym wykorzystać na wytężoną lekturę, rozwój umiejętności artystycznych. Albo: mogę skupić się na sztuce, a zaniedbać przez to społeczne obowiązki, przez co oddale się od ludzi, nie znajdę pracy, nie ogarnę biurokratycznych rzeczy i zdechnę z głodu w samotności i bezrobociu. Proste? Proste.

To jest istota ofiary.

Pójdźmy więc dalej: na czym polegała reforma Jezusa, Mahaviry i Buddy? Na zanegowaniu tej zasady. W chrześcijaństwie nie jest to tak widoczne tj. w mainstreamowym wydaniu chrześcijaństwa; co można prosto wytłumaczyć dążeniem kleru do monopolu pośrednictwa, co prowadzi do stawiania najwyżej "mistyki eucharystii" i krytyką religijności osobistej (dysponuję listami pasterskimi, które potępiają całą religijność osobistą, samodzielną) - duchowość tylko w kościele, więc duchowość tylko poprzez duchownych. Ale nie o tym miałem! Moim zdaniem chrześcijaństwo zostało upośledzone; monastycyzm, ściśle zamknięty przed światem świeckim, realizuje PRAWDZIWE CHRZEŚCIJAŃSTWO, jak i być może część kleru. Natomiast wierni zostają zakleszczeni w monopolu pośrednictwa; nie mogą wejść w kontakt z Bogiem bez duchownego, co uprawomocnia jego istnienie, dlatego mainstreamowe chrześcijaństwo wysycha, dlatego kler tak krytykuje New Age, i tak dalej.

Wróćmy do pytania z poprzedniego akapitu: na czym polegała reforma Jezusa, Mahaviry i Buddy? Na zanegowaniu zasady ofiary - coś za coś. W chrześcijaństwie, z wyżej wytłuszczonych względów, ta szalenie istotna kwestia została zamaskowana pod bełkotem kazań, teologii, emocjonalnie oddziałującego pustosłowia, mieszania we łbie. Spójrzmy na politykę kościoła wobec mistyków; Jana od Krzyża (wtrącony do komórki, ciężko bity, głodzony), Mistrza Ekharta (sądy inkwizycyjne), Antony'ego De Mello (specjalny list Ratzingera wykluczający "Przebudzenie" z religii katolickiej, dołączony do każdego wydania tej książki) co tłumaczy pewnie także anonimowość autora "Obłoku Niewiedzy" - mistyka, objawiająca istotę Chrystusowego nowego przymierza była i jest uznawana za coś wywrotowego i heretyckiego. To proste; gdy Ekhart zaczął mówić do prostych ludzi w ich rodzimym języku (a wtedy nie do pomyślenia było, żeby Biblię czytać w języku ojczystym!! czytanie Biblii musiało być zapośredniczone przez kler, który umiał łacinę), to inkwizycja zaraz się nim zainteresowała.

Polityka kleru chrześcijańskiego jest więc, moim zdaniem, regresem do zasady ofiary, która wymusza pośrednictwo między Bogiem a wiernymi w postaci duchownego. Być może ofiarę zastąpiła eucharystia, pośrednictwo zostało jednak zachowane!

Dlatego też istota Nowego Przymierza została zafałszowana. W buddyzmie i dżiniźmie pośrednictwo jest uzasadniane zupełnie inaczej i rozsądniej; pośrednikiem jest ten, który jest bardziej duchowo zaawansowany, jednak nie jest to kwestia jego funkcji, tylko stanu umysłu (stan umożliwia funkcję, mistrz zen nie zostaje nim bo robi studia teologiczne albo bo jest wysoko urodzony, ale dlatego, że doświadczył oświecenia, chociaż zawsze zdarzają się wyjątki od tej reguły).

Rozdrabniam się jednak na szczegóły, a założony "tok" rozumowania był zupełnie inny. O co mi chodzi przede wszystkim:

Zasada ofiary i negująca ją zasada powszechnego zbawienia kryją w sobie dwa podstawowe sposoby myślenia - takie rzeczy jak polityka religijna są tylko odzwierciedleniem tego, co poczyna się w umyśle. Dlatego poznać umysł to zrozumieć zasady społeczne, religijne, instytucjonalne, polityczne, państwotwórcze, historyczne - poprzez ciąg odzwierciedleń wszystkie te warstwy działań ludzkich ujawniają te same zasady, które są poznawczymi zasadami umysłu. Zatem: zrozumieć zasady działania umysłu to zrozumieć świat - ale tylko wtedy, gdy PRODUKT działania umysłu nie przysłania nagich zasad działania, bo wówczas brniemy w subiektywne, umysłowe wytwory, gubiąc sedno, jakim jest SPOSÓB powstawania tych wytworów.

To wzajemne odzwierciedlanie kolejnych warstw człowieczeństwa (umysł -> relacje ze sobą -> relacje z innymi -> relacje grup ludzkich -> relacje grup do instytucji -> już abstrakcyjne relacje samych instytucji między sobą -> relacje państw, a także relacja człowieka z religią i relacje człowieka z samym sobą i innymi w religijnym dyskursie) pozwala zrozumieć te same zasady, na dowolnym poziomie, i potem odnieść je do wszystkich innych poziomów, bo te poziomy je przenikają. Uznaję jednak prymat i pierwotność umysłu, jako wszech-agregatu, w którym te wszystkie myśli się poczynają, i dalej EMANUJĄ, albo odzwierciedlają się w filozofii, polityce, politologii, religii!!! Wszystko bierze swój początek z umysłu, wszystko jest u podstaw dialogiem umysłu z samym sobą poprzez labirynt odbić, odzwierciedleń, uprzedmiotowionych i uzewnętrznionych!! Co niesamowite, większość ludzi dokonuje takich odzwierciedleń, ale w błędny sposób, bo ich punktem wyjścia jest EGO wytworzone przez zasady umysłu, nie same te zasady! Stąd heurystyki, uogólnienia wiedzy potocznej:) To oczywiście duży skrót, ale jestem zbyt podniecony by wykonywać mrówczą pracę wyjaśniania i udowadniania - niemniej jestem zdolny udowodnić to wszystko wyczerpującym wywodem.

Powróćmy do ofiary i jej zanegowania. Chciałbym teraz odnieść ISTOTĘ reform Buddy, Mahaviry i Jezusa do procesów umysłowych, których te reformy są historycznym odzwierciedleniem. Ci trzej prorocy zanegowali sposób myślenia oparty na CZĘŚCI, wyborze między jedną częścią a drugą, korzyść jednej na niekorzyść drugiej. Prosto rzec, że zanegowali oni po prostu DUALIZM, czy raczej dualność, tj. wieczna relacja oderwanych części.

Zanegowali działanie (z chiń. wei) karmiczne, które odzwierciedlały ówczesne wielkie tradycje religijne (bo religia jako taka po prostu rządziła życiem ludzi). Odrzućmy wszelkie narracje, reifikowane jako prawda (Bóg ma brodę i patrzy z góry), zmaterializowane i obleczone w porównania: to są same idee, same ich obroty, sploty i relacje. A te idee, stopień wyżej, ujawniają same PROCESY UMYSŁOWE, których są najwyższą możliwą ROZUMOWĄ reprezentacją. Ja nie tylko obracam tutaj sobie ideami, to wszystko jest konieczne ze względu na język, to jest opis...którego desygnatami są procesy umysłowe. Wszelka kultura (i język konieczny do komunikacji!) jest reprezentacją procesów umysłowych, która utraciła świadomość tej reprezentacyjności, przejawieniem zreifikowanym. Ach!

Jezus, Budda i Mahavira zanegowali życie, w którym tylko poświęcając jeden aspekt swojego życia możesz zdobyć drugi. Oni trzej - jestem tego pewien - zaproponowali działanie, które dąży do zdobycia wszystkiego, całości, nie części, JEDNOŚCI. Tak jak sanskryckie słowo Dharani oznacza - zdobyć wszystko, mieć wszystko, tak prawdziwa istota reform tej trójki jest zanegowaniem czegoś, co pochodzi pierwotnie z umysłu, co przenika wszystkie aspekty życia, także język, który jest jedynym! pomostem! Budda mówi, że prawdziwa Nauka Buddy nie jest Nauką Buddy! Dlatego paradoks, jako język jedności jest tak niezrozumiały, tak źle interpretowany przez wieki:)

Sedno ich nauki oznacza: zasada ofiary, przenikająca życie, to nie wszystko. Jest także alternatywa, która - jako różność - NIE JEST tym, co zasada ofiary, a jeżeli w samej zasadzie ofiary zawiera się oddzielenie, jedno na rzecz drugiego, to i zasada ofiary JEST zawierana przez ową alternatywę! :)


^___^

środa, 6 lutego 2013

Otwarte myślenie

Drogi czytelniku, który zabrnąłeś tutaj; ten tekst może wydać się bardzo hermetyczny, wręcz bełkotliwy. Operuje niektórymi znaczeniami, które całkowicie są rozumiane chyba tylko przeze mnie; właściwie rozmawiam tutaj ze sobą. Udostępnienie tego stanowi kolejny znak, który stawiając samemu dla siebie, uznaję za pomocny dla pisania, które...może być formą samoterapii, albo czymś na kształt harrypotterowskiej myślosiewni.

Tematem poniższego pisania jest myślenie o myśleniu; zatem meta-myślenie, namysł o regułach myślenia. Należy rozróżnić myślenie o rzeczach, zjawiskach, ludziach, i myślenie o samym myśleniu, które także uświadamia sobie twory myślowe jako twory myślowe, które są oderwane od swoich desygnatów...wirują w umyśle zestalając się w struktury, systemy skojarzeniowe, oderwane od praw fizycznych, czasoprzestrzennych. Wielu z nas myśli w sposób bardziej materialny, fizyczny; myśli biegną torami wyżłobionymi przez nasze postrzeganie rzeczywistości fizycznej. Myśli respektują prawa logiczne Aristotla (co jest najbardziej fatalnym błędem), są bardziej uformowane, bardziej z-reifikowane. Uwolnienie myślenia z tych zasad można porównać do przewrotu z fizyki klasycznej do kwantowej, albo różnicy między funkcjonalizmem strukturalnym w socjologii i przewrotem do interakcjonizmu symbolicznego. Jednak i te bardziej procesualne systemy, jak kwantowość, interakcjonizm posiadają swoje zasady, które żłobią w umyśle tory, drogi, którymi poruszają się myśli. Wszystkie te tory są nabyte i skonstruowane; myślimy takimi schematami przez nieświadomość tego meta-poziomu. Namysł nad samym myśleniem i szczypta medytacji uwalnia myślenie od zasad, upłynniają je, do stanu, w którym nie poddają się już one - w swojej dynamiczności, splataniu, dymności, płynności - akuratnemu opisowi.

Jednocześnie; przyjmując podstawową dualność (nie dualizm!) obserwacji i opisu tego, co obserwowane, mogę ujrzeć swoje myśli tak, jakbym doświadczał lotu ptaków na niebie...postrzec je poza ich opisem. Wówczas rozum usiłuje je nazwać, przedstawić, ująć w język tak, aby opowidzieć o tym komuś innemu. I jednocześnie postrzegam te rozumowe wysiłki jako ruch myśli, jak ptaki na niebie. To fraktal przedstawiania i przedstawionego. Ujmijmy przedstawianie w 1 a przedstawione w 0. Obserwowanie lotu ptaków jako 0 (samo doświadczenie) a opis, porównywanie, jakakolwiek myślowy akt dokonany na locie ptaków, jako 1 (opis doświadczenia).

Nieustanna zmiana 0 1 0 1 0 1, przypływy i odpływy oceanu, uświadomienie sobie faktu pogrążenia się w myślach przywraca ku doświadczeniu, długie doświadczanie w końcu wzbudza ruch myśli, w których świadomość się gubi, idzie za tańcem z n a c z e ń jak pies za kością (za własnym ogonem!), a potem znów! ocknięcie się z uwiedzenia tym tańce, powrót do uważności. 0 1 0 1 0 1 0 1 0 1 0 1


Powróćmy do porzuconego wyżej toku rozumowania: każde zasady myślenia są nabyte, można więc stopniowo uwalniać myślenie z okowów logiki, porównania do świata zjawiskowego, w końcu od metafory...i w końcu postrzec sam n a g i  r u c h  m y ś l i. Nawet jeżeli w następnej chwili "upadam" pośród myślenie, potem znów się wznoszę. Nie sposób określić, kiedy myśli stają się "nagie", metafory płynności mogą przysłaniać ich rzeczywistość równie dobrze jak myślenie logiczne, ciężkie, materialne...nie ważny jest koniec, ale stopniowe uwalnianie.

Rozum wydziera z ruchu myśli kolejne wnioski, znaczenia, układa struktury, porządkuje je, rozpoznaje węzły skojarzeniowe, jednak jaki jest stan doskonały, ukończony tego procesu rozumienia?

Jest przeciwieństwem pustki; jest doskonałą pełnią, tj. wszystkimi możliwymi i niemożliwymi fenomenami umysłowymi (wspomnienia, postrzeżenia, myśli, refleksje), które współistnieją w sieci, w której każdy pojedynczy fenomen jest połączony z każdym-wszystkim innym. Wszystko jest połączone ze wszystkim, umysł tylko - na podstawie doświadczeń z rzeczywistości i własnej, częściowo niezależnej od rzeczywistości zmysłowej aktywności - wypełnia, czy nasyca kolejne układy skojarzeń czy logiczne ciągi wniosków. Wyciąga je z wszech-potencjalnej nieskończoności...

Upraszczając to na przykładzie: Jeżeli struktura liczy dziewięć rzeczy, to od każdego do każdego mogę pociągnąć linię, która je łączy. Jeżeli w strukturze mam np. jabłko, człowieka, termos, dziewczynę, kubek, to mogę połączyć każde z każdym, co urodzi odpowiednie znaczenie, np:

człowiek wynalazł termos
dziewczyna lubi jabłko
kubek to podobnie jak termos, agregat na płyn
człowiek pije z kubka herbatę z domieszką jabłka
Ewa zerwała jabłko z drzewa poznania dobra i zła
dziewczyna pije z glinianego kubka
termos nie jest jabłkiem

i bezsensowne: 

termos jest jabłkiem
człowiek wynalazł dziewczynę (to w sumie, po dorobieniu odpowiedniej racjonalizacji jest możliwe) 
jabłko zjadło dziewczynę
człowiek włożył termos do jabłka

i bezsensowne pisanie u-procesualnionym, trans-gramatycznym językiem:

człowiek termosi jabłko
dziewczyna skubkowała człowieka
ujabułkowany kubek zdziewczynił człowieka


Wszystko jest dozwolone, to tylko obroty językiem, słowa jednak wyzwalają znaczenia, które śmiesznie układają się w głowie. Co jest jednak KOŃCEM tego procesu, który przedstawiam na przykładzie?

Jego końcem jest, jak napisałem, wypełnienie-nasycenie wszystkich możliwych zależności (więc i ich zaprzeczeń), skojarzeń, konfiguracji, interakcji nieskończonej wszech-struktury potencjałów...można mnożyć określenia stosując coraz bardziej makro-epitety, rozumiecie.

Oczywiście ten zbiór jest nieskończony, więc nazwijmy go Zbiorem Otwartym. Każde słowo rozpoznane w jezyku ma swoje znaczenie, mieszanie słów jest więc mieszaniem znaczeń. Także nieartykułowane słowa skrywają jakieś znaczenia (np blebleble), co można zwielokrotnić aż do klawiaturowego bełkotu: fsoefskjdkjhs. 

Nie da się empirycznie sprawdzić prawdziwości teorii alternatywnych wszechświatów, można jednak urzeczywistnić ją w myśleniu. Granicą jest zdolność do "uniesienia" przez świadomość ludzką ograniczonej ilości ciągów myślowych. Można myśleć we wszystkie kierunki na raz, bez sensu i z sensem, przekraczając dualizm bycia-i-niebycia, przekraczając gramatykę, jednocześnie DOŚWIADCZAJĄC tego tańca myśli wyzwolonego od opisu, doświadczać myśli wypiętrzających się znikąd w myśle, rekurencyjnie wyrastających z siebie nawzajem, w złożoności tak przytłaczającej, że rozum załamuje się pod ciężarem własnej, rozszerzonej aktywności, rozum nie jest w stanie ogarnąć tego na mikro-poziomie przez zbytnią złożoność, dynamiczność i różnorodność.

Ten tekst jest próbą ujęcia całego tego procesu w koncepcję, odpowiednio szeroką, która "połknie" całą tę działalność. Pisząc w skupienia te słowa odcinam rozbuchiwanie się ciągów myślowych do stanu totalnego stuporu decyzyjnego i rozumowego; myślenie przytłacza mnie swoim ogromem. Pisząc w skupieniu te słowa bez wahania spływam na papier ten tekst, lecz gdy się zatrzymam, ujrzę znów jak z jednego słowa bezkierunkowo, bezprzestrzennie, jedynie intensywnie w czasie (przyrastają) rozpęcznia się, rozpajęcza  (jak kula śniegowa) wielki balon-struktura-rozgałęzioność myśli....

Dalszy ciąg niebawem.





wtorek, 5 lutego 2013

Jedno życzenie



Jak zapisać w sercu postanowienie jedno, żelazne: nie upadnę? Nie upadnę. I w rozhulanym świecie, jak na szczycie góry targanej wiatrami, nie zachwiać się? Iść spokojnie z wolą tak silną, by okiełznać umysł już w minimalnym drgnięciu lgnięcia, niechęci? W spokoju; bez walki, rzucania się i miotania, bez żalu i poczucia utraty. Obchodzić się z umysłem jak z dobrze wytresowanym, ukochanym psem, który słucha swojego Pana. Mieć świadomość i intelekt tak jasne, że nie przemknie ich oczom żadne, nawet najmniejsze samo-oszustwo. Tak jasną, że uchwyci błąd w jego zarodku; zanim urośnie do myśli mocnej, która wymknie się na zewnątrz czynem, gestem, słowem; dostrzec nasionko w ziemi, ująć w dwa palce, usunąć delikatnie.

Bezwzględnie, nieubłaganie, niezłomnie, stalowo. Inaczej nie ma sensu żyć. Nie ma sensu żyć w geszefcie ze słabością; wyrobię dzienną normę, żeby zlec potem, usprawiedliwiwszy się odpowiednio. Bo zasłużyłem, bo wystarczająco tego dnia zrobiłem, bo należy się rozluźnić, bo zasłużyłem na... słabość. Takie życie to oszustwo, pomieszanie, umieranie.

Jednocześnie; nie wytwarzać w głowie dysonansów, blokad, stłumień mających słabości otoczyć murem, wyizolować, zanegować, zabić. Żadnej walki; zaangażowanie w walkę już jest przegraną. Nie ma żadnego sensu reifikowanie wroga, którego można pokonać tylko o tyle, o ile przyjmuje się jego iluzoryczność i pojmuje bezsens samej walki. 

Nie ma żadnego sensu podejmować działań częściowych, asekuracyjnych, słomianych, działań wewnątrz układu dualnego (gdy za słabo, wzmocnię, gdy za mocno, osłabię). 

Można tylko: wszystko, wszędzie, zawsze, dla wszystkich, nieustająco, w jedynoprawdzie.

Powziąć w duchu jedno postanowienie: Nie upadnę. Nie upadnę! 

Zamarzło.

sobota, 2 lutego 2013

Labirynt odbić i...






Umysł jest jak malarz. Umysł wytworzył złożenia. Wszystkie istniejące światy są obrazami namalowanymi przez umysł.”-Sutra Girlandy Kwiatów



Próbuję wciąż wyjęzyczyć to, że mój umysł zarasta albo że Ja zamarzam. Przypomina mi się metafora Alberta Hofmanna określająca odczucia przy zażyciu LSD; że nie może "strząsnąć" z siebie tego stanu.

W mitologii Innuitów powietrze białej tundry jest przesiąknięte złymi duchami. Trzeba nieustannie się przed nimi bronić, bo można "złapać" w każdej chwili takiego ducha. Czy to jest ich metafora na nieustanne głosy umysłu, szeptające, namawiające, popychające, uzewnętrznione w tundrze, i dzięki temu możliwymi do uwewnętrznienia, wejścia DO człowieka?

Nie ważne, czy tak czy nie. Nie ważne czy to prawdziwy przykład, czy wymyślony; jest możliwy do zaistnienia. Ujawnia cały czas tę samą operację. Język jest interfejsem mojego umysłu; ujmując dźwięki w głoski --> samogłoski ---> współgłoski docieram do słów, dzięki którym dosięgam do znaczeń. I od środka: gdzieś z głębi mnie, niewidzialnie, wywodzą się znaczenia. Zamarzam znaczenia w sens, sens w pojęcia, pojęcia w struktury, struktury w systemy. I wszystko, co zostaje zamarznięte staje się  p o z n a w c z e. Okulary.

Dzięki temu interfejsowi, złożonemu z nieskończonej ilości elementów do zamiany, mozaikuję sobie rzeczywistość:)


Każde zjawisko na ziemi jest parabolą, a każda parabola otwartą bramą, przez którą dusza, jeżeli jest gotowa potrafi wniknąć do wnętrza świata, gdzie ty i ja, dzień i noc jesteśmy jednością. Na drodze każdego człowieka rozwiera się tu i ówdzie taka brama, każdego nachodzi kiedyś myśl, że wszystko co widzialne jest parabolą, za którą mieszka duch i życie wieczne. 

Mogę więc zajrzeć "za zasłonę" z każdego miejsca, ponieważ każde zjawisko jest parabolą, metaforą, odsyła, i każde zjawisko jest w istocie tym samym działaniem -> obrazowaniem.Wyodrębniwszy i usunąwszy granicę między wnętrzem a zewnętrzem, to co zmysłowe też jawi się jako obrazowanie. 

[I w tym momencie wychodzę ze swojej głowy] 

Pułapka meta.  Umysł jak szum szepczących głosów wiedzy -> gdyby założyć, że podstawą myśli nie jest cisza, brak myśli, tylko nieskończoność wszystkich możliwych i niemożliwych myśli ujętych w sieć, w których każda łączy się z każdąąą.... 

...to wtedy "tak" i "nie", jak dwie pary wioseł, poruszają moją uwagę w sferach powiązań wiedzy, systemów węzłów skojarzeniowych, które poza ograniczeniami przestrzennymi są wszystkie ujęte w jedną wzajemnieodnoszącą się wszech-sieć. 

Jedynie kwestią moich umiejętności i biologicznych możliwości mózgu jest żeglowanie w tym morzu informacji, które jest górą, która jest wszędzie; więc wszędzie jest jej szczyt.  

Powyższym "scenicznym" założeniem ujętym w nawiasy kwadratowe chciałem odnieść się do tego wszystkiego /\ na poziomie meta, tj. do metapułapki nieustannej gonitwy myśli od "tak" do "nie" rozedrgującej się w umyśle od słowa, wspomnienia, dźwięku, obrazu,  jedna kropla (bodziec) spada na morze umysłu i uwalnia tysiąctysięcy kropel-wyładowań skanalizowanych utartymi już ścieżkami wytworzonych węzłów struktur. Niestety, próbując ją opisać znów w nią wpadłem, pochłonięty konstrukcją, i wówczas: pochłonięty całkowicie, nie doświadczałem owej nieustannej gonitwy myśli od "tak" do "nie" rozedrgującej się w umyśle od słowa, wspomnienia, dźwięku, obrazu, świetlistymi nićmi jak korzenie, jak błyskawice, rozchodzącymi się poza przestrzenią, poza formą, zauważalne jedynie jako r u c h  m y ś l i, którą niesie e n e r g i a. 

Im więcej granic złamię, moja wszechkonstrukcja będzie puchła rozłożyściej. Gdy zbyt dużo energii pójdzie w głowę... 


...myśli jak deszcz rojący się kroplami na jeziorze,
myśli, jak spadanie po schodach, bezkierunkowo, bezczasowo, rozkwitające z punktu... 

Opowiadał Marcin, jak jest punkt, i ten punkt WYBUCHA w [Marcin splata dłonie w koszyk i gwałtownie je rozkłada, ustami robi "PUFF" i] miliardy kropelek punkcików roztańczonych na wietrze, drobinek kurzu przeświecanych, wodzi umysłem wodzi za nimi, i koncentruje się na jednej, maleńkiej drobince kurzu, jak czubkowi igły i ten punkt WYBUCHA w wielewielewiele z wielu w wiele innych, nie w czasie nawet, 
 j e d n o c z e ś n i e, nie ma żadnego ruchu, tylko wy-buch i znów zogniskowanie na jednym i. . . . 

I cisza. Płonące cynobrowe pole, dwa palce pod pępkiem, u-centrum-iające, roz-centrumia... 

Cisza. Muzyka. Klikanie powoli na klawiaturze.I nogi...przesuwa się jedna po wykładzinie do przodu, zaraz za nią, druga. I prostuje się kręgosłup i opiera znów na oparciu i...wdech i wydech zaraz po nim... 

I możnaby tak...






























Myśl brzemienna w konsekwencje

1. Każde reakcyjne działanie jest niewłaściwe. Reakcyjne działanie rozumiem jako działanie pod wpływem jakiejś potrzeby wewnętrznej, albo wpływu ludzi. Takie działanie jest więc uleganiem jakiemuś impulsowi = nie jest działaniem z wolnej woli. Działania przeciwstawne to uleganie impulsom przeciwstawnym; nie mówię czegoś, bo jestem zablokowany przez strach, mówię coś, bo mam przemożną potrzebę wypowiedzenia czegoś na głos. W działaniu reakcyjnym nie istnieje wolna wola, wszystko jest zdeterminowane przez jakiejś czynniki. Działanie za czymś lub przeciwko czemuś może istnieć równocześnie w umyśle, która to dwoistość powoduje konflikt wymuszający decyzję. Decyzja jednotorowa spycha jeden czynnik wywierający presję, uwalniając przeciwstawny. Ugrzęźnięcie w wątpliwościach, brak wyboru, brak decyzji to również działanie pod wpływem czynnika, jakim tutaj jest niepewność.

2. Każde reakcyjne działanie wikła działającego w układ przeciwieństw - zawiązując w głowie jakikolwiek pogląd, podejście, ustosunkowanie się skazujemy się na jednostronność, odcinamy się od całości. Powzięcie jednostronnego poglądu lub działania (każde jest jednostronne) rozpędza tę decyzje do jednej ze skrajności, od której działanie się odbija, dążąc ku przeciwstawnej skrajności.

3. Działanie reakcyjne to ping-pong prowadzony w różnym tempie. Im szybsze tempo tym szybsze dotarcie do skrajności (jakiś czas działanie się eskaluje), po osiągnięciu do skrajności repuls, odbicie, powrót do złotego środka, minięcie go, dotarcie do drugiej skrajności, repuls, odbicie, zapętlić.

4. Sam fakt uwikłania w układ przeciwieństw sprawia, że działanie jest niewłaściwe, tj. połowiczne, tj. nie ogarniające wszystkich aspektów sprawy (całości), a więc poprawiających stan jednych aspektów kosztem drugich, zatem jedne mają się lepiej, inne mają się gorzej, odkrycie jednych ukrywa drugie, zatem całość nadal jest "chora". Oświetlanie ciemnego pomieszczenia snopem światła rozświetla rzeczy w polu tego snopu, zaciemnia to, co poza nim. To istota "kosztu", albo poświęcenia. Składając ofiarę z jednej części, uzyskujemy drugą, musimy coś poświęcić na rzecz czegoś - jest to niewłaściwe, ponieważ właściwa jest jedynie całość.

5. Pojmowanie życia poprzez język jest przyczyną tego uwikłania. (Czy kura, czy jajko pierwsze?) Jednocześnie, zdaje się, że dualistyczne działanie jest zarówno kształtowane przez język, jak i - będąc pierwotniejsze od języka - dało mu taką, a nie inną formę.

6. Współzależność, współkształtowanie i jednoczesność jest naturą każdego zjawiska, które się wydarza.