"Mnisi, będę nauczał o Wszystkim. Słuchajcie bardzo uważnie, będę mówił."
"Zrobimy jak powiedziałeś Panie." odpowiedzieli mnisi.
"Zrobimy jak powiedziałeś Panie." odpowiedzieli mnisi.
Błogosławiony powiedział:
"Co to jest Wszystko? Są to po prostu oko i widoki, ucho i dźwięki, nos i zapachy, język i smaki, ciało i dotyk, umysl i myśli. To właśnie mnisi, nazywa się Wszystko.
Gdyby ktoś powiedział: 'Odrzucam takie rozumienie Wszystkiego, proponuje w zamian inne' To zapytany na jakiej precyzyjnie podstawie to robi, byłby niezdolny do wyjaśnienia i zostałby zawstydzony. Dlaczego?
"Co to jest Wszystko? Są to po prostu oko i widoki, ucho i dźwięki, nos i zapachy, język i smaki, ciało i dotyk, umysl i myśli. To właśnie mnisi, nazywa się Wszystko.
Gdyby ktoś powiedział: 'Odrzucam takie rozumienie Wszystkiego, proponuje w zamian inne' To zapytany na jakiej precyzyjnie podstawie to robi, byłby niezdolny do wyjaśnienia i zostałby zawstydzony. Dlaczego?
Ponieważ leży to poza jego zasięgiem."
(Sabba Sutta; SN XXXV.23)
Wczoraj, podczas leśnych spacerów, szukałem sensu. Między innymi. Znalazłem kota, gdy przemierzał krzaczory - starego i pełnego nieufności, co wyraził ucieczką, ledwo dostrzegł, że się do niego zbliżam. Podążałem za nim jakiś czas - pragnąc poobserwować jego kocie życie - ale nie pozwolił mi. Obiegał coraz dalej, oglądając się, czy dalej go śledzę. Zauważyłem, że on mnie zauważa - tj. wyodrębnia z otoczenia, i to przez dłuższy czas, tj. podczas naszych wspólnych podchodów. Nie zapomniał o mnie za kolejnym i kolejnym odbiegnięciem, przystanięciem, obejrzeniem się (co nie jest takie oczywiste gdy mówimy o zwierzętach) - oglądał się konkretnie na mnie, ja bowiem byłem przyczyną jego ucieczki. Widział we mnie wroga - ludzie pewnie nauczyli go, że nie warto się do ludzi zbliżać. Widział we mnie wroga, lecz ja nie miałem wrogich zamiarów. Chciałem tylko pouczestniczyć w kociej codzienności, najmocniej jak potrafię, zapominając o sobie. Szukałem sensu, a znalazłem życie, ale życie - w postaci kota - nauczyło się nieufności wobec mi podobnych i nie pozwoliło się podziwiać.
Za drugim, bądź trzecim odbiegnięciem kota, z którego każde oddalało mnie od niego coraz bardziej (przezorny kot zwiększał dystans przekonując się, że upierdliwy człowiek nie odpuszcza), byłem w takiej sytuacji:
Ja idę za kotem, ostrożnie. Kot odbiega, kołysząc się na łapach. Kot przystaje. Kot się ogląda. Ogląda się na mnie, ponieważ ucieka ode mnie. Gdy obejrzał się, ujrzałem z daleka jego kocią mordkę - która przypominała mi bardziej twarz małpki, z uwagi na zamazujący szczegóły dystans, który nas dzielił. Byłem skupiony na kocie, więc gdy się obejrzał, obejrzał się na mnie w zupełnej ciszy, w zupełnej pustce. Pustce, którą człowiek, taki jak ja, może odnaleźć (do której może powrócić) tylko na moment, zanim znów wrócą jego myśli, które zanurzą go w sobie i od tej pustki oddalą. Kot obejrzał się na mnie, a ja byłem tego świadkiem.
Parę dni wcześniej obserwowałem wróble. Byłem świadkiem takiej sytuacji:
Wróbel drobił trochę swoimi nóżkami w okolicy śmietnika, niedaleko ławki, na której sobie siedziałem. W jednej chwili zerwał się do lotu (co w wykonaniu wróbli jest nader lekkie i mgniące) i już chwilę później spoczął na niskim daszku sklepu. Wróbel nie widział tego daszku zanim zerwał się do lotu; był do niego odwrócony tyłem (nie oskarżam ptaków o oczy z tyłu łebków) - nie zastanawiał się więc nad swoją następną, po przyśmietnikowej, destynacją. Musiał podjąć decyzję już podczas lotu - co było doskonale spontaniczne, randomowe i nieskażone myślowym zamiarem. To było piękne i, to słowo...: prawdziwe.
Czemu o tym piszę? Staram się poprzez te dwa przykłady wprowadzić swoje pisanie do nie-miejsca, w którym znajdują się myśli, które chciałbym tutaj wyrazić. Pragnę jednak wyrazić je płynnie, nie przymuszać ich do werbalizacji, pragnę by same podeszły mi pod palce i dały się opisać. Tylko tak będą autentyczne - będą czymś, co chciałbym, aby przeczytał ktoś inny. Będą serdecznym darem. To będzie uczciwe, i pozbawione przymusu. Jak ten stary kot - mógłby tylko do mnie przyjść. Idąc za nim, przekreśliłem swoje zamiary. Myśli, które naprawdę warto wypowiedzieć, mogą tylko przyjść same.
Szukam sensu i znaczenia w życiu. Znajduje je w tym miejscu życia, które jest w mojej głowie. Wszystkie sensy i znaczenia przychodzą stamtąd. Żaden sens nie może połknąć całego życia (wtedy stałby się tego życia prawdziwym sensem). Nie, to znaczenie jest w życiu, nie odwrotnie. Substancją znaczenia i sensu jest myśl, nie mogą one przekroczyć swojej substancji, natury - możemy się tylko oszukiwać, dorabiać do życia sens, wierzyć w niego, ignorować sygnały mówiące o czymś innym (co robimy nieustannie). Jednak uczciwa, a przez to fenomenologiczna konfrontacja z sensem i znaczeniem ukazuje jego prawdziwe oblicze: one są myślami. Są "użyteczną fikcją" o tyle, o ile inspirują człowieka, przydają mu motywacji i napędzają, pozwalają, np. rezygnować z przyjemności na rzecz "spraw wyższych", dla mnie tak bezlitośnie zamkniętych w cudzysłowiu. Cudzysłów oznacza właśnie obnażenie ich substancji.
Można powiedzieć, że sensem życia jest samo życie - łapczywy umysł jednak często redukuje i ten wniosek do myśli, do poglądu, którym potem to życie przyozdabia tak, jakby "domalowywał nogi wężowi". Wówczas owy wniosek, zamiast nieustannie odsyłać do ŻYCIA, zamyka nas w sensie, który udaje brak sensu, w poglądzie "sensem życia jest samo życie", od którego nawarstwiają się dalsze, spekulatywne przemyślenia. Rozumiecie? Mógłbym zbudować cały system, którego fundamentem było by to zdanie - wówczas utraciłbym świadomości substancji myśli, biorąc je za życie samo.
Wówczas właśnie taki pogląd, zawierający jakiś sens, jakieś znaczenie, jakąś narrację...>>połknąłby<< oczywiście iluzorycznie, to życie, a przez to oddaliłby mnie od niego. Bardzo bym chciał, żeby czytelnik zrozumiał to zgodnie z moją intencją.
Szukasz sensu? Odnajduj go w sobie - tylko tam możesz go znaleźć. A gdy go odnajdziesz, takim jakim jest, nie rób z niego niczego więcej, jak tego, czym jest - obiektem myślowym. To jest uczciwe, i to jest wyzwalające; każdy obiekt myślowy bowiem, zwłaszcza taki, który udaje coś innego, niż to czym jest (myślą), tragicznie zawęża ludzkie postrzeganie. Zawęża je, dyktując warunki, segregując doświadczenie, coś przyjmując i coś odrzucając - to jest zniewalanie.
"Myślę czasami, że nigdy nie opuszczę Rua dos Douradores [-miejsce, które zamieszkuje główny bohater - przyp. mój]. A kiedy ta myśl przybiera formę pisaną, zaczyna mi się wydawać wiecznością.
Nie przyjemność, nie chwała, nie władza - WOLNOŚĆ, WYŁĄCZNIE WOLNOŚĆ. [-podkreślenie moje]
Zmiana fantazmatów wiary na widma rozumu to tylko zmiana więziennej celi. Sztuka, jeśli wyzwala nas od abstrakcyjnych, niemodnych bożków. wyzwala nas też od szlachetnych idei, i społecznych trosk, które również są bożkami.
Znaleźć osobowość w utracie osobowości - sama wiara gwarantuje sens tej misji"
-F. Pessoa, Księga Niepokoju, s. 39
O czym mówi Pessoa, gdy używa słowa "bożek"?
W religiach pierwotnych kult idola (idolatria) był wyrazem przeświadczenia, że pomiędzy wyobrażeniem bóstwa a nim samym istnieje bezpośrednia więź, granicząca czasem z tożsamością.
Oczywiście kontekst religijny jest jedynie przejawem czynności, którą można nazwać idolizacją. Dalej można ją nazwać urzeczowieniem, uprzedmiotowieniem. Owa czynność - idolizacja, urzeczowienie - jest tak powszechna, tak wszechobecna, tak >>nieustanna<< że sformułowanie jej definicji jest bardzo trudne. Idolizacja, to stworzenie w umyśle poglądu, który postrzegany jest przez twórcę, "właściciela" umysłu jako realny byt. Coś, z czym trzeba się liczyć - co zaczyna żyć własnym życiem, wywierając wpływ i przymus na jednostkę. Takie idole zawiązują się w umyśle nieustannie - być może dlatego, że umysł "bierze przykład" z rzeczywistości materialnej, i na jej obraz czyni rzeczywistość swojego wnętrza - budując myśli jakby twarde cegły, z którym wznosi się budynki, czy też mury. Stałe, spoiste, mocne, więżące.
Religijny kontekst dostarcza cudownego przykładu. Posłuchajcie uważnie, ponieważ to dalsze ogniwo urzeczowiania: najpierw czynię stałym bytem myśl w mojej głowie, tworząc wewnętrznego idola, potem uzewnętrzniam go w kamiennym posągu, który staje się zewnętrznym odnośnikiem do wewnętrznego bytu - idola. Stworzenie twardego, kamiennego posągu jakby potwierdza, zakotwicza w rzeczywistości moje urzeczowione, zidolizowane myślenie.
Takie mogą też być sensy, znaczenia, narracje tyczące się życia - i wtedy stają się jakby kołkiem, do którego przywiązujemy naszą łódź...która nie może wypłynąć na wody Życia. Wiosłujemy jednak zawzięcie, ignorując albo nie dostrzegając uwiązania.
Jednak co znaczy stwierdzenie, że życie nie ma sensu? Jeżeli to zdanie "życie nie ma sensu", zostanie urzeczowione, prowokuje wielość dalszych, wychodzących od niego, wniosków. Zazwyczaj są to wnioski pesymistyczne, wręcz samobójcze. To wnioski przepojone nihilizmem - który to właśnie nihilizm zasmuca człowieka, prowadzi go do myśli samobójczych albo pozwala na hedonistyczną autodestrukcję. Bo skoro nie ma sensu, to co z tego?
W rzeczywistości jednak powyższa działalność - wyciąganie wniosków - opieranie na nich swoich działań - jest obłędną grą, którą prowadzimy w swojej głowie. Można próbować uciec od nihilizmu, lgnąc mocno i rozpaczliwie do jakiejś religii - po urzeczowieniu "życia bez sensu", uciekamy od tego "bożka" ku bożkowi nowemu, religijnemu do którego przywiązujemy się emocjami tak mocno, aż głupiejemy. Za każdym wyborem podąża utrata wolności, świadomości, trzeźwego rozsądku. Nie jest to jednak kwestia tego, co wybieramy - czy idola religijnego, czy naukowego, czy idola nihilistycznego - ale kwestia SUBSTANCJI tegoż idola.
Umysł idolizuje sam z siebie - nie jest to kwestią świadomej decyzji, "świadome", tj, pozostające w polu wąskiej świadomości, są tylko dalsze decyzje, które opierają się na fundamencie idolizacji, kierunkującej nasze dalsze kroki. Nie mam pojęcia, czemu umysł idolizuje, urzeczawia, reifikuje, uprzedmiotawia (wiązanka synonimów pomaga uchwycić ten akt, o którym mówię) - być może to ewolucyjny nawyk, który stał się przeżytkiem. Nie jest to zresztą istotne dla wymiaru praktycznego - tak jak nie ma sensu dociekać gatunku drewna, z którego wykonano strzałę, która jest wbita w nasze ciało, jak to mawiał Budda.
Należy wyciągnąć strzałę.
Szukam życia, szukam wolności, i nieustannie budzę się ze snów mojego umysłu, ze snów życia, ze snów wolności. Codzienność kota powie mi o życiu więcej niż mój umysł, co nie znaczy, że jakakolwiek działalność umysłowa jest zła - jest dobra, gdy zachowuje świadomość swojej substancji - myśli są myślami.
Jedyne, co kiedykolwiek mieliśmy, to tylko ta chwila - obserwuję powoli, jak ta prosta prawda również podlega idolizacji przez pewne kręgi społeczeństwa i przez to zostaje utracona. Obserwuję także, jak przez kolejne lata odkrywam na nowo ten wniosek "mam tylko to, co jest teraz", uwalniając go od wszelkich spekulacji, odnajdując znowu i znowu to teraz, które jest wszędzie, w którym i są moje myśli, tą chwilą oświetlone, dzięki temu przejrzyste.
To mój dom.