niedziela, 16 czerwca 2013

Postulatywne motto autora tego bloga :)

„Nie chwytaj cudzego łuku, nie ujeżdżaj cudzego konia, nie wtrącaj się do cudzych spraw.” Chociaż to pospolite powiedzenie, i ono może być pokarmem zachęcającym do wkroczenia na Drogę. Po prostu nieustannie badaj samego siebie: od rana do nocy, co czynisz, aby pomagać innym i sobie? Jeśli zauważysz choćby najmniejszy ślad stronniczości albo niewrażliwości, musisz sam siebie strofować. Nie zaniedbuj tego!" - Mistrz zen Dahui

sobota, 15 czerwca 2013

Samotność

 Étienne Bonnot de Condillac, słynny oświeceniowy filozof tak rozpoczyna swoją książkę pt "O pochodzeniu poznania ludzkiego":

"Choćbyśmy wzbili się, mówiąc przenośnie, aż do niebios, choćbyśmy zstąpili w otchłanie, nie zdołamy nigdy wyjść z samych siebie"

Człowiek jest absolutnie samotny w jedynej sferze, do której ma pełny dostęp; w sferze swojego wnętrza. Wszelkie inne sfery są zapośredniczone.  Pośrednictwo języka może tylko zafałszować tę prostą prawdę. Pośrednictwo języka i zmysłów tworzy iluzję bliskości; czy jest to poczucie bliskości poglądów, czy bliskość ciał, nieważne. Świat życia jest przez nas oglądany jakby w telewizorze.

Ukrycie tej prawdy pod zwałami koncepcji i racjonalizacji zakręca się ku rekurencji; bo przecież te racjonalizacje dotyczą właśnie ludzkiej samotności i pragnienia wydostania się z niej ku innym ludziom, a nawet nie ku komuś, po prostu wydostania się z siebie. Chrześcijańska narracja nazywa to tęsknotą za Bogiem. Nie trzeba tego jednak nazywać, gdy się tego doświadcza; zamknięcia w sobie i promienia tęsknoty, pragnienia, aby się wydostać

Być może to pragnienie jest motorem wszelkiej działalności człowieka...pragnienie, które jak ręce dziecka wyciąga się...w nicość i iluzję pośrednictwa. Dzięki złożoności swojego umysłu jesteśmy w stanie wytworzyć liczne obiekty myślowe, które uzewnętrzniamy do rzeczywistości materialnej. A także opracowaliśmy język, który stworzył komunikację. Te gadżety i umiejętności są w stanie przykryć powyższe pragnienie oraz stworzyć pozór jego zaspokojenia, który w dalszej perspektywie tylko je potęguje. Pragnienie jest nieskończone, jego zaspokojenie jest czymś odrębnym. Logicznie idąc, pragnienie samo w sobie pozostaje pragnieniem.

Piszę o tym, ponieważ od jakiegoś czasu bardzo wyraziście odczuwam ten rodzaj samotności. Nie potrafię siebie oszukać dzięki medytacyjnemu wyostrzeniu; nie ulegam pozorom pośrednictwa zmysłów i języka. Nie ulegam, bo nie potrafię - jawią się one jasno jako rezultaty pośrednictwa.

Zapewne moje publikowanie tych myśli także wynika z poczucia samotności; pozostaję jednak w kontakcie z jasną prawdą, iż jestem tu i teraz zupełnie sam, a publikowanie myśli mające zaspokoić tę samotność jest tylko nędznym surogatem.

Ta samotność nie jest jakimś konceptem; jest przez człowieka odczuwalna fundamentalnie, maskuje ją gęstość powierzchownych (czy głębszych, bez znaczenia) relacji. Internet dobrze podtrzymuje pozór braku samotności, zawalając czas okienkowymi wymianami zdań...człowiek nie tyle zaspokaja pragnienie nie-samotności, tylko odwraca uwagę...zajmuje umysł rozmowami, sytuuje go na "zewnątrz", które i tak znajduje się wewnątrz niego samego (ponieważ z tego wnętrza nie ma ucieczki!)

Rozumiecie? Czy powstał właśnie głowie pogląd wytworzony z powyższych przemyśleń? Pogląd, że "człowiek jest zamknięty w swoim wnętrzu"? Nie chodzi mi o pogląd. Pogląd stanowi tu zbędne pośrednictwo; zbędne tak, jak rysowanie na kartce więzienia podczas znajdowania się w więzieniu. Rysowanie na kartce nie ma żadnego sensu. Natomiast mogę narysować więzienie już po uświadomieniu sobie, że w nim jestem; złożyć kartkę w samolocik i wypuścić przez zakratowane okna, to właśnie czynię.

Czy wszystkie religie nie są wyrazem tej samotności? Czy dualizm akcentowany w tak wielu religiach nie jest dualizmem wnętrza i wszystkiego, co poza nim? Oczywiste, że moja konstatacja - że jestem zupełnie samotny - jest opieraniem się na piramidzie myśli moich poprzedników. W końcu głosy anielskie i diabelskie, huczące w głowie, były rozpoznawane jako coś "zewnętrznego", zanim zostały odczarowane i zredukowane do płaszczyzny psychologicznej.

Obdarcie tych głosów, czy też innych wizji z mitu ich zewnętrznego pochodzenia prowadzi do doświadczenia ich prawdziwej istoty: są czymś doświadczanym przeze mnie we mnie. Takie są dla mnie. Przypisywanie im zewnętrznego rodowodu to coś spekulatywnego. Doświadczam więc od razu aktu powzięcia spekulacji we mnie, i istoty tejże spekulacji; jako czegoś we mnie. Z tej świadomości nie ma ucieczki. Oto ciemna noc duszy.

Jak się stąd wydostać?

wtorek, 11 czerwca 2013

Prawdziwa pewność bierze się znikąd.

niedziela, 9 czerwca 2013



Czasami zniechęcam się do ukończenia jakiegoś tekstu niedługo po tym, jak go rozpocznę. Czasem niechęć ta odzywa się już na początku; odbija się od niego pragnienie, aby się "wypisać". Wówczas mogę ratować się poziomem -meta i napisać trochę o samej niechęci do pisania, co prowadzi do bezsensu wszelkiego pisania. I do tego jednak się zniechęcam i zalegam nad tą klawiaturą, nad tą kartką. Zastygam nad sporządzanym tekstem i odczuwam ogromne poczucie bezsensu.

Czy ktokolwiek to czyta? Po co w ogóle zadaje te pytanie? Po co mi to potrzebne, żeby ktoś czytał? Inaczej: po co piszę? Do tego już doszedłem, wyróżniając dwa czynniki: ulgę towarzyszącą wypisaniu się oraz arbitralne, bazowe i nie dbające o weryfikację przeświadczenie, że słowa te są dostępne i ktoś wchodzi z nimi w kontakt. W kontakt - ale czy także w relację? Jest to jakiś rodzaj dialogu, którego pragnie tak wielu...dialogu, który składa się z mojej wypowiedzi i doskonale biernego słuchacza, dla którego bramą jest sama >>możliwość<< przeczytania tego tekstu.

Bezsensowne jest nie tylko pisanie; nie ma sensu żadna podejmowana czynność. Każda czynność jest jak wylewanie wody z dziurawej łódki. Kto wie, czy nie kubkiem, co najwyżej pozwala się oswoić z powolnym nabieraniem przez łódź wody. Łódź "in the middle of nowhere". Są bowiem trzy miejsca jakiegoś doświadczenia: krok przed, w-trakcie i już-po. Gdy jestem krok przed nim, czasami go pragnę, czasami pragnę negatywnie (uniknięcia czegoś) - czy jest to zapalenie papierosa, czy napisanie czegoś, czy - dla jasnego przykładu - mnogość czynności przyjemnościowych. Potem jest w-trakcie o różnej długości, ale zaraz pojawia się już-po.

To już-po tak często stwarza wrażenie, jakbym był kobietą porzuconą właśnie przez mężczyznę w porannym łóżku, bez listu, bez niczego. W tej metaforze - oczywiście -mężczyzna jest anonimowy, a kobieta - ja - zupełnie nie-anonimowa (bo jest mną), porzucona i wykorzystana, zostawiona. Czemu bowiem nie sądzić, że to moje pożądania, które szukają obiektu zaspokojenia konsumują i wykorzystują mnie, a nie odwrotnie. Czemu przyjmować ten głupawy model życia, który polega na jego "używaniu", na "wyciskaniu z życia co najlepsze". To jest racjonalizacja. Dla mnie: zbyt kiepska na życiowy ethos.

Stosuję radykalne uogólnienia, tym samym powyżej zmetaforyzowane przeświadczenie już-po uogólniam do przeświadczenia po każdym przyjemnym doświadczeniu. Łączy się z tym inna myśl: należy powyższy cykl powtórzyć. To jest właśnie wylewanie wody z łódki. Bycie uzależnionym od czegokolwiek jest irytujące; ideałem jest korzystanie z przyjemności życia, lecz bez jakiegokolwiek wewnętrznego ubezwłasnowolnienia. Bez poczucia przymusu rozumianego jako przyciąganie jakiejś opcji albo odrzucania innej. Szczególnym rodzajem przymusu jest zapomnienie - omijanie 85% życia w swojej codziennej mgiełce nieświadomości. To jest przymus o tyle, że tracę, ale nikt nie pyta mnie czego chce - moje codzienne rozproszenie pozbawia mnie, chociażby, wrażeń estetycznych które leżą na ulicach; gonitw wróbelków na chodniku i szumu liści. Nie zauważam ich, pogrążony, np. w takich jak te rozmyślaniach.

Obserwuję ze znużeniem (dziś mam ochotę akcentować to znużenie) grę mojego umysłu, nieustanne stwarzanie granic, wobec których się sytuuję. Granicy złamania zasady, granicy niechęci do jakiejś czynności albo człowieka - granica to stworzenie dualizmu. Stworzenie, bo pierwotnie go tam nie ma. Stwarzam tę granicę, chcąc polepszyć swoją kondycję - stawiam sobie zakazy, a następnie z przerażeniem stwierdzam, że sama istota granicy, dodatkowo zaostrzonej, przeniknęła do innych aspektów mojego życia. I tak staje się zbyt zasadniczy i ostry wobec innych, co jest powodem bycia zasadniczego wobec siebie. Oczywiste więc dla mnie, że popełniłem błąd; stworzyłem nożową granicę. Stworzyłem coś, co mnie ogranicza, pragnąc przezwyciężyć ograniczenia inne - np. nieumiarkowane korzystanie z jakiejś używki. To jest to, co Pessoa określił jako "chcę oderwać ręce zaciśnięte na mojej szyi, a odkrywam, że wokół moich rąk zaplatają się kolejne ręce..."

Zasadą ludzkiego życia jest rekurencyjność i cykliczność. Linearny progres czasu jest totalnym wymysłem, który jest poza naszym życiem - internalizujemy tę linearność jako naszą rzeczywistość, ale zawsze będzie ona czymś obcym dla naszego przeżywania świata. Przeżywania jedynego bezpośredniego - tego wewnętrznego. Wewnętrznego, które filtruje zewnętrze. Wszelkie zjawiska dziejące się we wnętrzu człowieka są cykliczne: pojawiają sie na mocy okoliczności, są rozładowywane miejscowo, potem wracają silniejsze. Umysł jest nieustannym nurtem myśli powiązanych raczej skojarzeniowo niż logicznie. Myśli te traktujemy jak realne byty - musimy się do nich ustosunkować. Musimy stworzyć granicę, wyodrębnić dobre i złe, takie i nie-takie, coś przyjąć albo odrzucić, za czymś iść albo od czegoś się odwrócić.

Doświadczam tego jako nieustannego szarpania, szarpania w jedną lub w drugą stronę. Wymuszania na mnie jakiejś postawy bądź zmiany aktualnie przyjętej, dostosowania się, ustosunkowania - gdy pojawi się we mnie gniew, to już masz babo placek, muszę zająć wobec niego stanowisko, stłumić go albo uwolnić, muszę uczynić krok w jedną albo w drugą, co już wikła mnie w labirynt dalszego ustosunkowania się do tego kroku, a potem następnego. Oczywiście, można to bełtanie się porzucić w każdej chwili (jeżeli jeszcze nie pojawiły się pewne nawyki trzeźwego myślenia i czujnej analizy, ale zawsze można je stępić odpowiednią ilością używek i hedonizmu). Można powrócić do życia pełnego oszukiwania się, które wciska zaciśnięte pięści w oczy, aby nie widzieć,  nie spoglądać w samosprzeczny chaos ludzkiego interioru (wnętrza). Wtedy wszystkie te brudy i sprzeczności maglują się same i urastają, aż oplątują wszystkie kończyny i każdy akt wolnej woli wrzucają w piekło wątpliwości, odniesień, etc.  Odczuwacie ten rodzaj zniewolenia? Ta siła, która zatrzymuje słowo zanim się wypowie, która tężeje ramiona, zakazuje szczerego mówienia, przymusza do uczestnictwa w konwenansowych sytuacjach. Ta  k o n t r o l a. Smutny fakt społeczeństwa zafiksowanego na "indywidualizmie".

OCZYWIŚCIE - owe sprzeczności, kontrole, niedopowiedzenia przenikają także na innych ludzi, wychodzą ze mnie, oddziałują, z moją wiedzą lub bez niej. I tak zsupłanie, zaplątanie, miotanie się ma się w strukturze znajomych tak, jak ma się w strukturze mojego umysłu. Odbija, refleksuje. Uśredniony obraz wszystkich umysłów wewnętrznej wobec tej "struktury znajomych" - taki obraz nie istnieje. Każdy posiada obraz własny, i nikt drugi obrazu Innego nigdy nie pozna. O ile da się zrozumieć innego człowieka, jego motywy i działania, rozplątać przyczyny jego czynów i przewidzieć jego zachowania: to NIGDY nie wkroczymy do jego wnętrza, nigdy nie ujrzymy kosmosu jego umysłu rozmytego w ruchu, strumieniu myśli i emocji, żywo reagujących na bodźce zewnętrzne, orkiestralną (dys)harmonię jego modułów myślowych, przeciwstawnych głosów, toczących nieustanną konferencję w jego umyśle, konferencja partykularnych, swoistych GŁOSÓW, które mowią tylko to, co reprezentują. Każda wartość nie uwzględnia innych wartości - jest wartością samą w sobie. To znaczy, że żaden z tych głosów nigdy nie uwzględni "racji" innych głosów - ponieważ jest tylko sam dla siebie, jest tylko sobą i dzieje się: wypowiada się. Zajmuje swoje stanowisko...stąd chór głosów może być pogodzony i skoordynowany tylko przez...........



Czy ktoś to w ogóle rozumie, założywszy, że ktokolwiek przeczytał? Drugi człowieku; czytasz właśnie ten tekst. Co teraz czujesz? Wiem, że masz swoje myśli. Swoje zgadzania się i nie zgadzania - już tu zaczyna się przymus ustosunkowania się. Możesz zabrać stanowisko. Nigdy jednak się nie zrozumiemy w zupełnym stopniu - nie przebijemy się przez tą błonę, którą dla nas samych jesteśmy my sami. A ja chciałbym - chociaż wobec realiów jest to czczy ideał - uzyskać porozumienie, które nie jest tylko wzajemnym filtrowaniem językowych dawek informacji, g r ą  i n f o r m a c y j n ą.


Każda czynność daje nietrwałą satysfakcję dlatego trzeba do niej powracać...wynika z tego kręcenie się w kółko. Życie zasila nietrwałość.

Dlatego dzisiaj, z osobistej potrzeby (która też jest swoistym przymusem, ponieważ powinienem się teraz uczyć) wypowiadam te słowa, które nie opisują ŻYCIA całkowicie; opisują je w jednym z jego nieskończonych aspektów - w tym, który stoi za moim nastrojem i który chce wypowiedzieć:

Smutny jest los człowieka.

Głos zwątpienia...bezlitośnie rozpoznany jako tylko-głos. Próżność wszelkich narracji; cokolwiek we mnie powstanie, rozbucha się, przeniknie słowa...w końcu jawi się jako tylko-głos, teatrzyk w mojej bani, za którym poszedłem...i przechodzi. Zostawia mnie jak tę wykorzystaną kobietę.

Żaden stan umysłu nie trwa wiecznie. Stany umysłu nie są spójne ze sobą - zawierają przeciwstawne emocje. Stany umysłu, czy obrazy siebie, nazwij to jak chcesz. Jestem smutny, jestem wesoły, zmęczony, upalony...i mówię w danej, jedynej i unikalnej chwili i sytuacji, w tej jeden i unikalny sposób. Sposób, u którego podstaw jest wesołość, zmęczenie, upalenie. Nie chodzi o jakiś spójny przekaz, abstrakcyjny "pogląd"; są tylko wypowiedzi, i wypowiedź danej chwili jest unikalna, zależna od okoliczności umysłowych i terytorialnych. Istnieją tylko wypowiedzi - struktury "poglądów", które się za nimi kryją, nie przejawiają się w bezpośrednim doświadczeniu.

Stany umysłu nie są spójne -> JA nie jestem spójny. To utożsamienie staje się problematyczne dla ludzi, którzy przestają żyć w jeden, dosyć określony sposób i konfrontują się z wątpliwościami. Tracą jednotorowy obraz siebie, zbudowany prawie wyłącznie na ignorancję, i doświadczają przeciwstawnych rzeczy w nich, w nich samych, i tracą tę pewność....

Tu-i-teraz zmęczenie i nastrój przenikają moje słowa; gdybym czuł się inaczej, one byłyby inne.


I tak samo jakiekolwiek wytłumaczenie...tłumaczenie powstania świata i życia pośmiertnego, cokolwiek cokolwiek, co nie jest tutaj w tej chwili, ale to co jest tutaj i w tej chwili to i tak tylko cienie, bańka mydlana...

Jedyne, co mam, to ta chwila, i nie-wiem.

















sobota, 8 czerwca 2013

ārya


(...)
Co ja myślę o różnych rzeczach?
Co sądzę o przyczynach i skutkach?
Jakim medytacjom o Bogu i duszy nie oddałem,
I o stworzeniu świata?
Nie wiem. Dla mnie myśleć o tym to zamknąć oczy
I nie myśleć. To zaciągnąć zasłony
Mego okna (ale ono nie ma zasłon).

Tajemnica rzeczy? Skąd mam wiedzieć, co to jest tajemnica?!
Jedyną tajemnicą jest istnienie kogoś, kto może pomyśleć o tajemnicy
Jeśli ktoś w słońcu zamyka oczy, 
Zaczyna nie wiedzieć, czym jest słońce, 
I zaczyna myśleć wiele rzeczy pełnych ciepła. 
Lecz otwiera oczy i widzi słońce, 
I już nie może myśleć o niczym, 
Bo słoneczne światło warte jest więcej niż myśli 
Wszystkich filozofów i wszystkich poetów. 
Słoneczne światło nie wie, co robi, 
I dlatego nie błądzi, i jest powszechne i dobre."

Fernando Pessoa jako Alberto Caeiro, Wiersz V


Widzisz to? Widzisz? :)

niedziela, 2 czerwca 2013

Kognitariat i Merytokracja [szkic roboczy]





Żyjemy w kulturze, w której można wyodrębnić m.in. jej aspekty: 
-kultura terapeutyczna. Opiera się na przeświadczeniu, że człowiek może się rozwijać - określa jego życie jako proces. To nie takie oczywiste jak się wydaje; wcześniej np. panował (i panuje nadal jako jeden z wielu ideałów) ideał dostosowania się do roli, osiągania >>statusu<< i jego utrzymania, czy też kontekst ekonomiczny - mnożenia pieniędzy. Celem życia człowieka było osiągnięcie czegoś w grze społecznej, "stanie się" ojcem, bogaczem, klasą średnią, prawnikiem, cokolwiek. Drugorzędne było pytanie "jak". W jaki sposób? Oczywiście, zaliczając pewne poziomy gry; zdobywając wykształcenie, ogarnąć sobie znajomości, mieć silną wolę, intelekt, siłę przebicie, i inne podobne atrybuty, które windują człowieka w górę drabiny społecznej. 

Nadal jednak pozostaje aktualnym pytanie? Jak? Pochylając się nad nim, dochodzimy do najgłębszego poziomu tego pytania: W jaki sposób zdobyć wykształcenie - jak się uczyć? Jak się zachowywać, aby pozyskać życzliwych ludzi? Jak wzbudzić w sobie silną wolę, siłę przebicia? To pytanie o metodę: w jaki sposób? Ten fundamentalny poziom pozostaje ignorowany na rzecz celu, nagrody. Ludzie zbyt mało skupiają się na aspekcie osiągania, aspekcie praktyczno-skutecznym. 

Właśnie tę sferę działania poruszają ideały kultury terapeutycznej. Czy mamy do czynienia z modą na chodzenie do psychoanalityka, czy kupujemy kolejny poradnik psychologiczny, książkę kolejnego guru, czy angażujemy się w coaching, kursy samorealizacji i afirmacji, medytację z jogą, wspólnotę New Age czy szkołę buddyjską kierujemy uwagę na tę sferę. Chcąc nie chcąc docieramy do pytania: jak >>technicznie<< powinienem osiągnąć zamierzony cel? 

Jakie warunki umysłowe muszę spełniać? Co mam "zrobić" z głową, jak patrzeć, jak myśleć, jak postrzegać? Ta przestrzeń życia, z uwagi na wszechobecną autokreacje ludzi, pozostaje poza polem widzenia. Ludzie, poświęcając uwagę na tworzenie swojego obrazu na zewnątrz; na facebooku, w oczach znajomych, wreszcie dla samego uzewnętrznionego siebie z istoty tego kierunku patrzenia gubią przestrzeń swojego wnętrza. 

Kultura terapeutyczna jest sferą, czy wręcz przemysłem (to się dzieje już teraz) usług oferujących odpowiedzi na te pytania. Zaprezentowanie technik, metod i działań w zupełnie nowym obszarze, jakim jest sam ludzki umysł. Zwykle oferuje się to na zasadzie autosugestii, myslenia o czymś uporczywie w pozytywny sposób aż się takim stanie. Mnóstw form Coachingu, Neuroprogramowanie Lingwistyczne, Dekrety New Age -> wszystko to powiela tę samą metodę autosugestii przebrane w wielość postaci naukowych, pseudo-naukowych, pseudo-religijnych. To jest sprawa drugorzędna, chociaż działa motywująco: niektórzy wolą "naukowe" metody inni "religijne", ale skuteczność tej metody jest już poza takim a nie innym jej charakterem.




Drugim aspektem kultury, który chciałbym poruszyć jest wysokie wartościowanie WIEDZY. I dalszych synonimów wiedzy: konceptualizacji, racjonalności, logicznego myślenia. No i oczywiście nauki! 

Nauka zastąpiła religię w ten sposób, że jest źródłem prawdy i autorytetu. Tyle, że większość ludzi nie jest naukowcami zupełnie w ten sam sposób, jak kiedyś większość ludzi nie było teologami, ekpertami religijnymi. Najwyżej waloryzowana większość to anonimowe grono "naukowców". Rozpoczęcie zdania od "nauka mówi" "naukowcy odkryli" legitymizuje prawdziwość następującej po tym wypowiedzi. Tym samy odwołuje się do powszechnie uznanego źródła autorytetu: nauki.  

Ludzie skracają, upraszczają, reinterpretują, zniekształcają - przepuszczają przez swoje umysły - wiedzę naukową, która zanim zostanie przez nich przeczytana jest popularyzowana przez samych naukowców, potem przez media, potem media internetowe, skracające każdy kwant informacji do minimum. Tak skompresowana wiedza, przepuszczona przez strumień-pryzmat zapośredniczeń poddawana jest interpretacji ludzi, którzy zupełnie się nauką nie zajmują. Co pozostaje z tego głuchego telefonu? Przede wszystkim przeświadczenie o prawdzie, które wynika z klasyfikowania zasłyszanej wypowiedzi jako czegoś "podpartego badaniami", jakiegoś "faktu naukowego". 

Podobnie wcześniej - w warstwie ludowej, w warstwie wypowiadania się - czyniono z racjami tłumaczonymi narracją religijną. Odwoływano się do autorytetu świętego, biskupa, do świętej księgi, do eksperta religijnego. Z tym samym potocznym odbiorem i uproszczeniem, z tym samym podkreśleniem, że to jest prawda, ponieważ jest "autoryzowane" przez religię! 

Obecnie żyjemy w społeczeństwie, którego ideałem - namnażanym we wtrętach typu "to jest logiczne", "to ma być racjonalne" - jest osiąganie WIEDZY, która ma być >>racjonalna<<. 

Max Weber określił ludzi nowoczesnych jako dążących do racjonalności. To takie komiczne i idealistyczne! Być może racjonalność czy racjonalizm jest totalnie suchym ideałem czy mitem, ludzie jednak w oczywisty sposób nie są racjonalnymi maszynami. Ludzie to istoty racjonalizujące, nie racjonalne. Ludzie są poplątani w sobie i w swoich relacjach z innymi, dysponują potocznymi teoriami na temat swojej sytuacji, nie myślą przecież o swoim życiu w kategoriach socjologicznych, biologicznych czy psychologicznych. Jedynie korzystają ze "skrótów" ze SKRYPTÓW tej wiedzy w swoim codziennym doświadczeniu!



Ludzie są zaplątani w języku, zaplątani w swoim myśleniu, po równo z naukowcami. Posiadanie wiedzy socjologicznej czy psychologicznej nie gwarantuje stania się istotą racjonalną. Potrzeba jeszcze umiejętności zastosowania tej wiedzy, rozróżnienia rzeczywistości od wiedzy, sharmonizowania myślenia z działaniem.   

Powróćmy do meritum. Te dwa aspekty współczesnej kultury: ideał rozwoju i wysokie (chociaż potoczne) waloryzowanie wiedzy mogą być połączone tak, aby rozwiązały zarysowane wyżej problemy. 

Teraz przychodzi czas na utopijną część tego tekstu. Zdaję sobie doskonale sprawę, że teoretyzuję i spekuluję. Nie jednak ja pierwszy - oczywiste - zabieram się za takie myślenie, którego celem jest napisanie, co zrobić ze społeczeństwem, by żyło mu się lepiej? 

Jak połączyć ideały kultury wiedzy i kultury terapeutycznej? Przy okazji, jak zapewnić pracę dużej ilości ludzi? Mój pomysł jest prosty: utworzyć instytucję, która zatrudniała by - masowo - ludzi świadczących usługi służące rozwojowi ludzi poprzez wiedzę. 

Rzucanie sloganów, postulatów, reklam społecznych "w eter" mediów, jak rzucanie mięsa do sklepów, posiada nieprzekraczalną wadę - w pewnym momencie slogan o niekarmieniu bezdomnych, społeczeństwie obywatelskim, akcji zmniejszenia przemocy w domu, etc...trafia do głowy jednostki, do adresata - do człowieka. I tam już poza kontrolą i polem widzenia wywierających (i konstruujących) wpływ jest osobisty habitus odbiorcy, dokonującym zinterpretowania treści w swój unikalny sposób.

Agencje marketingowe prześcigają się w projektowaniu koncepcji, które zapewnią pieniądze ich zleceniodawcom; np. kuszeniu ludzi poprzez reklamy do kupienia jakiegoś produktu. 

Propagowanie powszechnego potępienia przemocy w rodzinie i nakręcanie ludzi na jakiś produkt posiada wspólny rdzeń, pojawiający się na następującym poziomie uogólnienia: te informacje mają wywrzeć wpływ na ludzi. Jak napisałem, spece od marketingu dawno urefleksyjnili tę część swojej roboty: konstruowania jakiegoś przekazu z uwagi na jego cel, tj. pozyskanie klientów. 

Nie da się jednak ominąć ostatniej bramy do celu: umysłu człowieka. Treści konstruowane tak, żeby masowo dotrzeć do ludzi muszą operować najpowszechniejszymi tendencjami, chociażby seksem. Można konstruować przekaz tak, żeby trafił do odpowiedniej grupy wiekowej, klasy niskiej lub średniej, płci, nawet jakiejś kadry zawodowej, albo uogólnionej rodziny (ludzi zrzeszonych w rodzinie). 

Nie da się jednak skonstruować go tak, żeby trafił do tak intymnej grupy, jaką jest rodzina. Czy dalej: jednostka. Reklamy bazują na czymś dużo bardziej ogólnym, taka jest granica sieci, którą mogą omotać umysły. 

Mój pomysł zakłada stworzenie instytucji, która zrzeszała by ludzi, specjalizujących się w dwóch rodzajach c
czynności: 
-posiadania jakiegoś rodzaju wiedzy, zgodnego z ich wykształceniem (psychologicznym, socjologicznym, biologicznym, pielęgniarskm, farmaceutycznym...) 
-posiadania metawiedzy przekazywania powyższej wiedzy, tj. zdolność pedagogiczną 

Obecność takich ludzi, nośników i przekaźników wiedzy, w życiu codziennego obywatela można by przyrównać do obecności jeszcze nie listonosza, jeszcze nie pani ze sklepu spożywczego obok...ale stosunkowo bliską. 

Powszechne usługi świadczące różne rodzaje wiedzy. Wiedza jako produkt dostosowany do oczekiwań (tych powierzchownych i prawdziwych) danego klienta. Przekraczamy tu granicę osiągniętą przez reklamy społeczne czy komercyjne...osiągamy poziom umysłu klienta wchodząc z nim w jakościową rozmowę. Wchodząc z nim w wywiad, mikro-wykład, dostosowany do jego sytuacji, po odpowiednim wywiadzie środowiskowym.  

Odpośrednicza to relację międzyludzką, tak przesiąkniętą mediami: przekazywaniem informacji poprzez Internet, pocztę, telefon, kwartalniki hobbystyczną, panie domu, wiadomości... 

Przywracamy relację do konkretu. Do relacji człowieka z człowiekiem. Tym samym odpadają "problemy" związane z zniekształcającym pośrednictwem. Zdaję sobie sprawę, że taki człowiek-nośnik sam zniekształca wiedzę, po prostu ją przedstawiając, wysławiając. Jednak sprowadzenie przekazu wiedzy do relacji człowiek-człowiek z pewnością zmniejsza wady przekazu medialnego (jako jakiegokolwiek pośrednictwa). 

Trzeba by poświęcić osobną pracę zagadnieniu predyspozycji i kompetencji ludzi, którzy mieliby tę wiedzę przekazywać. Sam aspekt praktyczny, pedagogiczny, w który powinien być wyposażony KAŻDY wykładowca...staje się koniecznością dla sprawowania zawodu bardzo wielu ludzi. 

Jakie usługi mogliby tacy nośnicy świadczyć? Od rozwiązywania problemów psychologicznych, poprzez kwestie relacji międzyludzkich, dyskusje na temat zainteresowań, rozwijania umiejętności praktycznych (szerokość wykształcenia nośników jest przecież panoramiczna), drobne rady medyczne, farmaceutyczne (...)... 

Jeżeli wiedzę, we wszechszerokości  tego słowa, uznamy za pewien "produkt", to zakładając zapotrzebowanie, wyrażane równie ogólnymi słowami jak "ciekawość"... "potrzeba"

Można by wytworzyć całkowicie post-materialistyczny, pozbawiony ciężaru materialnego rynek, którego wymiernymi byłby czas pracy, zaangażowanie nośnika....i coś kompletnie efemerycznego dla jakiegokolwiek ilościowania, bo ściśle jakościowe zjawisko, jakim jest porozumienie....zrozumienie rozmówcy...obdarzenie jedną osobę wiedzą.  

Oczywiście możemy założyć pośrednictwo w rodzaju Internetu albo telefonu; czym redukujemy czas, który nośnik musi wykonać, aby dotrzeć do jakiejś osoby. Dostosowanie wiedzy do odbiorcy (co leży w ścisłych kompetencjach nośnika) było by odpowiednio - i świadomie - zapośredniczone. Wiadomo, że spotkanie na żywo ukazuje przed nośnikiem najwięcej reakcji osobistych rozmówcy, które może on przeniknąć tak, żeby poznać osobę rozmówcy poza tylko tym, jak się prezentuje (i tą prezentacją zwodzi).

Wychodzę jednak z założenia, że dostarczenie ludziom "wiedzy" pojmowanej praktycznie, dostarcza im meta-narzędzi, narzędzi do myślenia i czynienia. Jest to więc uprzedzenie o krok wszystkich produktów już na poziomie logiki.

Ustanawiam tu jednocześnie totalnie efemeryczny cel, jakim pośród takich "nośników" była by sama umiejętność świadomego przekazu wiedzy.  
Zabawne, że powyższa idea nie przewiduje jakiejś walki z rynkiem - z wszechobecnym kapitalizmem. Zmienia po prostu charakter produktu, charakter jego istnienia. Produkt staje się coraz bardziej postmaterialistyczny.  
Postmaterialny produkt we współczesnej socjologii to np. styl życia, repertuar zachowań, wyjazd na wakacje, nauka gry na pianinie... im bardziej kognitywno-umysłowe, chamsko mówiąc, tym mniej materialistyczne. Mniej oparte na bycie w rodzaju młotka, samochodu czy mebla. Istniejące jako sama umiejętność gry na pianinie, same wrażenia z podróży wakacyjnej, samą przyjemność z odpowiedniego stylu życia
- coś substancjalnie                   i d e a l  n e g o. 

Ku tej idealności społeczeństwo już zmierza - postmaterializm jest tylko jednym z przejawów. Tak samo np. skojarzenie sztuki z aktywnością społeczną, zmianą postrzegania społecznego, według tego co czytałem okazuje się być bardziej "artystyczna" niż praca fizycznych rąk, manualna maestria!!!  

Tu również obserwujemy ten "ruch w górę" ku myśli, czymś magazynowanym na komputerze - muzyce. czemuś kopiowanemu jak tekstowi, informacji... ku czemuś pozbawionego "ciężkiego" nośnika.  

Myśli i np. muzyka istnieją w podobny sposób - nie jako materialne byty. To zabawne skojarzenie, ale właśnie tak jest. Muzyka jest procesem zarejestrowanym na nośniku, słyszanym przez uszy. Myśl jest obiekte doświadczanym przez umysł. Rzeczywistość materialna, fizyczna, jest tutaj zbędna, chyba, że chcemy np. tę myśl, czy muzykę przedstawić: rzeźbą albo tańcem. 

Trzeba zrozumieć tę różnicę: czegoś idealnego i materialnego. Wówczas zrozumiemy, że... 


...jednym z fundamentalnych problemów współczesnej gopodarki światowej jest transport. Dostarczenie produktów samolotami, ciężarówkami, statkami. Ten problem wynika źródłowo z samego faktu, iż produkt posiada masę i istnieje jako rzecz. 

Żyjemy w świecie, w którym trudno uzyskać zasoby, a łatwo się komunikować. Chyba, że "zasób" to informacja, WIEDZA.  

Dlatego czysto ludzkie doprowadzenie do uznania WIEDZY - czegoś racjonalnego - za NAJWYŻSZY POŻĄDANY PRODUKT uwolni np. planetę od emisji spalin tirów.  

Zakładam bowiem, że przezwyciężenie przez ludzi tego rodzaju potrzeby, zmusi kapitalizm do uznania niematerialnej wiedzy za coś najbardziej pożądanego. Tym samym wszystkie poziomy uczestniczące w dyktaturze pieniądza, od agencji reklamowych po rynki muszą dostosować się do tego pożądania wiedzy. 

Rynku nie da się kontrolować, można wywierać wpływ na ludzi, aby odmienić "przepływy" np. rynku gospodarczego. Nie bardzo wyobrażam też sobie obalenie samego "rynku" - w jakiś rewolucyjny sposób. 

Uznajmy bowiem po chamsku, że problemem drążącym nas świat jest żądza szmalu i materializm. Rynek i zasady obrotu pieniądza przewodzą i zwielokrotniają nasze potrzeby. Nasze potrzeby zwrotnie są nakręcane przez marketing, przez -zwielokrotnianie. Zarówno nieskończone kontinuum pragnienia, które po prostu nie może być zaspokojone, jak i postulat nieustannego wzrostu gospodarczego przenika ta sama zasada: to jest pętla, napędzanie samo siebie. 

Ta zamknięta pętla prowadzi do paradoksów, w rodzaju: gdybym chciał kupić broń, żeby zastrzelić kapitalizm, muszę skorzystać z korporacji produkujących broń, z usług oferowanych przez kapitalistów. Wzmacniam więc kapitalizm chcąc go unicestwić już na początku. Dalej, kapitalizm-komercjonizm-rynek (to tylko pole pojęciowe mające nakierować o czym mówię a nie ścisłe definiowanie) wchłania moją chęć zabicia kapitalizmu, wchłania tę alternatywę, mieści ją w sobie, przekształca do swoich celów, i tym samym "przeprowadza na swoją stronę". 

To jest tylko prezentacja tej rekurencyjności rządów pieniądza; wszystko można "ucenowić". Nie ma więc sensu spekulowanie nad zniszczeniem rynku. 

Rynek należy rozsadzić w sposób negatywny, tj. odwrotny. O ile bowiem mówi się, że "rozsadzamy" powietrzem balon, albo ładujemy masę siana do worka, aż go rozsadza... tutaj mówimy o pozbawieniu rynku ciężaru materialnych dóbr, poprzez przechylenie w sektorze usług bazujących na samym przekazie wiedzy.

Tym samym rynek staje się "lekki". Dukaj mówił o gospodarkach radosnych; opartych na samej wymianie informacji. Wymiana informacji w Internecie jest "radosna" nie w sensie że się śmieje, tylko jest pozbawiona materialnego ciężaru. Rynek radosny to więc rynek, w którym zaczęło by przeważać pożądanie wiedzy na niekorzyść pożądania jakichkolwiek przedmiotów. 

Nie trzeba od razu myśleć o rozsadzeniu rynku (rewolucyjne zapędy to chyba kazdy ma, hehe). Można pomyśleć realniej o potencjalnych pozytywach wynikających ze spopularyzowania uzyskiwania wiedzy. 


Teraz chciałbym jeszcze krótko napisać coś więcej o tym przekazywaniu wiedzy. Jakby to wyglądało w codzienności? Ogólnie mówiąc; daną jednostkę/parę/rodzinę/organizację odwiedzałaby osoba, "wyposażona" w taki rodzaj wiedzy, która tej jednostce/parze/rodzinie/organizacji by się przysłużyła. 

Pojawia się tu też utopijny zawód diagnosty problemu, który by mógł chociażby zadać odpowiednie pytania. Osoby tego rodzaju jednak znajdują się już w przedsiębiorstwach - to właśnie kognitariat, doradcy, psychologowie, menadżerowie, couchowie.

"(...)w gospodarkach krajów rozwiniętych już dawno fotele menedżerskie opuścili wielcy kapitaliści, a zasiedli na nich wielcy specjaliści, i to nie od technologii, ale od zarządzania. Władza w organizacjach gospodarczych przechodzi z rąk ludzi, którzy mają, w ręce ludzi, którzy wiedzą." (P. Drucker)

Jednak, jak pisałem, podstawową umiejętnością nośnika musiała by być pedagogika. Tj. sztuka przekazywania wiedzy ze znajomością sposobów recepcji wiedzy, zapamiętywania, pojmowania w entuzjastyczny (nie przykry) sposób...wszystkiego potrzebnego w tym zagadnieniu.  

Zapewnianie wiedzy byłoby usługą, eteryczna jednostka "wiedzy" tj. zrozumieniem czegoś, pełniła by rolę produktu. Zapoznajcie się z "Bankami Czasu", których idea u podstaw oferuje tego rodzaju wymianę.  

Oczywiste, że  po pewnym czasie w naszej utopii dochodzimy do punktu, w którym funkcja "specjalisty" przestaje być aż tak elitarna, ponieważ rośnie ogólny poziom wykształcenia ludzi, a także, co niesłychanie ważny: umiejętności takiej żywej inteligencji, która zdolna jest do świadomej nauki, do świadomej twórczości, odpowiedniego, jasnego przekazu wiedzy - słowem umiejętności w wymiarze samego mówienia, samego myślenia, samego rozumienia. To swoista ewolucja w życiu ludzkości - ten jeden stopień wyżej. 

Nie ma co się rozwodzić o tym, że upowszechnienie ludzi-nośników dałoby pracę tysiącom intelektualistów, którzy tracą życie w kiepskich posadach...że odwróciło by to niszczącą tendencję odwrotu od humanistyki, uznania ją za bezużyteczną wobec przedmiotów "ścisłych". Wszystko to przecież funkcjonuje na zasadzie współczesnej mitologii - przyjmowania pewnych założeń bez wystarczającego zrozumienia ich istoty i konsekwencji. 

Realnie przecież jakie zjawiska to powoduje: odwrót ludzi od książek, od higieny myślenia, od używania wiedzy nie jako bagażu, ale jako narzędzi do inteligentnego postrzegania świata. Ludzie tracą, najprościej mówiąc, szansę na to, żeby się zachwycić czymś, co i tak muszą (chociażby w szkole) robić przez jakiś czas. Ale zachowajmy kontakt z poziomem wyższym, dotyczącym samej higieny myślenia, świadomej relacji międzyludzkiej, inteligentnego kształtowania swojego obrazu na swój temat. 

Można by się rozwodzić nad tym, jak powyższa propozycja wydaje się oczywistą, gdy myślimy np. o "płynnej nowoczesności", metafory przepływu wszechobecnej w kulturze, poprzez media i komunikacje....o erze informacyjnej. To kolejny klocek - i to bardzo rokujący...i mocno utopijny, ale napisać o nim warto.

Powracamy na koniec do startowej myśli: o kierowaniu się ku ideałom kultury terapeutycznej. Ideały te zakładają zdolność do rozwoju człowieka - do doskonalenia się, przekraczania swoich wad, rozumienia siebie poza iluzjami na swój temat...wszystko to w warstwie praktycznej, technicznej, >>skutecznej<<. Wiedza wydaje się najbardziej oczywistym środkiem do tego rozwoju, wiedza racjonalna, wiedza naukowa.



Zapewnianie więc ludziom - dużo bliżej życia, bardziej elastycznie, jakościowo, sytuacyjnie - WIEDZY jako meta-narzędzi do życia, wiedzy dostosowanej w inteligentny sposób do adresata, dostosowanej dzięki przenikliwości nośników i przekazicieli tej wiedzy...

Na tym etapie kończę to moje pisanie.