sobota, 30 grudnia 2017

Rynek usług rozwojowych i ucieleśnienie [VIDEO]

Miniaturka poniżej mogłaby lepiej wyglądać - w końcu blogger i youtube to ta sama firma. Ale nie; nie można ustawić fajnej miniaturki, za to jest pingwin:





Pingwin jest zdenerwowany akcją z miniaturkami i wyraża to. Podobnie w życiu: wyrażają się różne rzeczy i trzeba z tym handlować. Jak? 
Przekonajcie się sami.

sobota, 23 grudnia 2017

Rozwój czy relacja? Miłość w relacji



Rozwój jest pojęciem, które mieści w sobie upływ czasu oraz zmianę z gorszego na lepsze. Zachodzi zmiana pomiędzy przeszłością a przyszłością, która przewleka się przez teraz. W człowieku ożywają albo uwalniają się uśpione siły. Wcześniej zamknięty i zablokowany, potem (oby) coraz bardziej otwarty i wyzwolony.  

To także wertykalna transformacja: z dołu do góry. W pojęcie rozwoju wpisany jest kierunek, który jest eksplorowany przez coachów i nauczycieli duchowych... wizja siebie w przyszłości, ta świetlista, pewna siebie i magnetyczna. Successful and/or englightened. Albo pełen nadziei że sukces czy oświecenie przyjdą, albo uważający, że już przyszły, bo przecież prawo przyciągania. Bo intencje działają, kiedy uznajemy je za spełnione. 
To tylko parę metod, jest ich znacznie więcej. 
Mają mobilizować siły i utrzymać motywację. Wszystko po to, żeby zmienić swoje nawyki, głęboko wkorzenione w tkankę życia. Wydostać się z mułu, w którym tkwią umysł i zmysły. Albo "przemienić nieświadomość w świadomość", albo "nauczyć się [być] bardziej [tu wpisz co]", albo zacząć medytować, głębiej oddychać, wstawać wcześniej, jeść zdrowiej, biegać częściej.

Mają jednak podobny cel: zmianę, czyli rozwój. Wcześniej nie było, ale później będzie. Powiemy Ci jak. Shakuj swój rozwój. Cokolwiek.  

A teraz spójrz w lustro albo na swoje dłonie. 
To Ty. A kto patrzy? Ty.  

Widzenie pracy nad sobą w kategoriach rozwoju jest ryzykowne. Grozi bowiem wyruszeniem w podróż powodowane nienawiścią do własnego domu. Nawet taką malutką  nienawiścią. Budda opuścił rodzinę i dziecko aby oddać się bezdomności - czy tęskniłeś potem za żoną, Siddharto? Przecież byłeś tak ludzki, tak miękki.  

Podstawmy relację pod rozwój. 
Relacja także zawiera upływ czasu, lecz nie ma w niej założonej odgórnie zmiany, którą moglibyśmy zaostrzyć osądzaniem.   

Nasze nowoczesne relacje są izotopowe: nie bazują na długim trwaniu tylko na wybuchach dopaminy. Zawsze przecież znajdzie się ktoś inny, więc zostawiamy ludzi bez żalu. Albo porzucamy od razu, gdy omsknie się noga. 
To nie jest czas na długie wspólne trwanie, chyba, że zmusza do tego praca albo rodzina. Po co trwać przy sobie? Żeby odkryć, co wyłania się z długotrwałej bliskości. To, co się z niej wyłania to coś niezwykłego. I dotyczy także kontaktu ze sobą. 



Relacja skierowana na siebie samego zastępuje uważność.

Nie wracam do bycia uważnym dla bycia uważnym; wracam do adresata uważności, jaką jest ciało i serce. Nie wracam do stanu uważności, ale do żywego ciała, do bijącego serca. 
Rozpędzony w zgiełku życia nie odwracam się od siebie. Zostaję.
Jakoś pozostaję ze sobą, chociaż ciągle o tym zapominam. Gdzie wtedy trafiam, gdy zapominam? W labirynty myśli, na bezdroża wyobrażeń uzbrojone osądami. Kolczaste ścieżki.  
Zapominam o sobie wytrącony przez innych, złapany w polifonię głosów, może troche zaszczuty. Właśnie dlatego tak nie lubimy ciszy; bo widzimy w niej siebie. 

Całe to powracanie o którym piszę zachodzi paredziesiąt razy w ciągu dnia. Wracam, wracam, wracam. To transformuje rozumienie pamięci: moja pamięć przywraca życzliwą uwagę ku ciału podczas rozmów, sprzątania, codziennych podróży. Pamięć wydobywa mnie z mgły myśli, mówiąc: pamiętaj o sobie.  
To pamięć sekundowa, która asystuje nam w byciu ze sobą. Jest w tym cichy heroizm, odnajdywanie połączenia w kolejnych kontekstach, które wrzuca nam rzeczywistość. 

Nie jest to jednak abstrakcyjna pamięć - powracamy do żywego ciała, otwierając się na to co w nim jest. Powrót to poznawcze przełączenie /cognitive shift/; świadomość ląduje w ciele i natychmiast (tak!) integruje się z sytuacją, w której jesteśmy. 

Oznacza to, że wszystko co akurat robię nabiera somatycznej głębii - moje słowa nie są wymysłami fabrykowanymi w umyśle, lecz żywymi stworzeniami wypuszczanymi w stronę Innego, bliźniego, który również nabiera życia i nieprzewidywalności. 


Ucieleśnienie - stan bycia w ciele zachowywany podczas codziennego działania - potrzebuje pamięci, aby odnawiać się w ciągu dnia. Nie możemy powracać do ciała tylko w chwilach wyciszenia czy w zrywach emocjonalnych spowodowanych inspirująca lekturą. Musimy powracać do ciała nieustannie. Jest to prawdziwie religijny wysiłek: co by się nie działo, zostaję, wracam.  



Czym ja dla mnie? Ja.  Wracam do siebie i wracam do siebie, gubiąc siebie, wracam do siebie. I w tej ciągłości jest rozwój, ale nie jest on bannerem reklamowym, marzeniem o lepszym sobie. Rozwój nie jest narracją tej podróży, narracja nie jest potrzebna. Zamiast tego, jest cierpliwe wpatrywanie się w siebie, towarzyszenie sobie i powracanie. Odnalezienie tej niepojętej, zwierciadlanej jakości, w której będąc tak głęboko sobą, jednocześnie czuję siebie jako Innego. To takie wzruszające! 

Patrząc w siebie patrzę w to, co we mnie; wszystkie emocje, myśli i lęki, poruszenia ukryte przed innymi, tak osobiste...bo moje. Ale kogo? Nie ma odpowiedzi poza tą chwilą - nie ma wyjaśnienia, za to jest znacznie więcej!
Myśli nie są wrogami czy zaciemnieniami. 
One są bliskie. I każda narracja czy osąd pomiędzy nimi to po prostu zerwanie relacji, odwrócenie spojrzenia. Czy widzisz? 

Ale to nie tylko patrzenie i cierpliwe powracanie. Towarzysząc sobie na długim dystansie, przyjmując wszystko równo jak leci, w końcu pojawia się miłość. I zmienia wszystko. 



Miłość nie jest emocjonalnym wezbraniem - to jakieś niesamowite ciepło, które rozgrzewa myśli, słowa i działania, a szczególnie oczy. Pewnego dnia spacerowałem po Sopocie i zobaczyłem ojca z dzieckiem. Ojciec był nieco zniecierpliwiony rozproszeniem swojej córeczki, która dreptała nierówno z tyłu. Dlatego przyspieszył, pewnie licząc, że podąży za nim. Ona jednak kucnęła na chodniku i wpatrzyła się w jakiś drobny szczegół. Ojciec zrobił już parę kroków, kiedy córeczka zawołała go z daleka. Sylwetka ojca stanęła nieruchomo, dziecko patrzyło na jego plecy. 
Mężczyzna odwrócił się i widziałem, że już jest gotowy, żeby stanąć przed nią. Te oczy! Będąc świadkiem tego wszystkiego poczułem, że moja pierś promieniuje gorącem - przyłożyłem rękę i wyczułem je przez płaszcz.
To jest miłość.  

Miłość rozkwita z relacji, otula ją i jednocześnie przekracza. Nie jest romantyczna ani emocjonalna, chociaż rozpędza emocje i funduje prawdziwie romantyczne momenty. Ale nie jest tylko tym; nigdy nie jest tylko tym, w czym ją spotykamy. Dlatego może nasycić wszystko - jest tą rozwibrowaną przestrzenią, która zbliża atomy nie szczepiając ich ze sobą.  

Dlatego na początku powracamy cierpliwie, a potem powracamy z miłością. Relacja nie potrzebuje więzów, marchewek na kiju i ustaleń, żeby trwać i się odnawiać. Chodzi o jakąkolwiek relację; nasze poznanie jest zasadniczo relacyjne. Oko jest relacyjne wobec widoków, a skóra wobec pogody, spojrzenie wobec spojrzenia i leżenie w łóżku wobec pragnienia, żeby zasnąć. Nie umiem opisać co dzieje się, kiedy wlejemy miłość w te wszystkie relacje, samą energię miłości. 

To jest surowa, niema miłość, nieobrobiona w przesłodzone czy dramatyczne narracje. I właśnie dlatego, ze jest surowa, może nasycić tak wiele rzeczy, właściwie wszystko. 


Radosnych Świąt :) 

sobota, 2 grudnia 2017

Potrzebujemy prawdziwej miłości


źródło: spektakl Eros i Psyche. Opera w pięciu obrazach z epilogiem. 

Niedługo minie dziesięć lat, kiedy medytuję i - z umysłem spragnionym rozjaśniania i rozumienia- czytam, słucham i spotykam się z ludźmi zaangażowanymi w tak zwany rozwój duchowy. 
Przez lata, mój kontakt z duchowością nabrał wielu spojrzeń: religijnej, świeckiej, relacyjnej czy - ostatnio - technologicznej i biznesowej, czy przedsiębiorczej. Tak już wyszło: to moja życiowa pasja i napęd życiowy, która rozpoczęła się z powodu osobistego cierpienia i była potem źródłem nadziei i poszukiwań na kolejnych etapach życia. 

Reflektowałem o duchowości w kontekście osobistym, relacyjnym czy społecznym, kształcąc się w zakresie nauk społecznych, prowadząc badania grup religijnych i duchowych, prowadząc warsztaty o "duchowym" profilu, realizując się twórczo, a ostatnio zanurzając się po uszy w tzw. życiu biznesowym.   


W skrócie, oglądałem ten temat z wielu stron, z których składa się życie. Od początku poszukiwałem czegoś w rodzaju finalnej konkluzji, odpowiedzi która pasowała by do  wszystkich wymiarów życia, będąc prostą i wyczerpującą. Nie jest to łatwe, bo nowoczesne życie jest bardziej złożone niż kiedykolwiek. A jednak, życie sprawiło mi niespodziankę! Pewnego, tj. dzisiejszego dnia, pijąc podwójne espresso i pracując nad tekstami, odnalazłem w sobie odpowiedź. Jest ona prosta, lecz wyjaśnienie wymaga czułości i wirtuozerii: tlenem ludzkiego życia jest miłość. 

Czym jest miłość? Znam wiele odpowiedzi, wypracowanych przez kulturę, ale żadna nie zastąpi tego niesamowitego doświadczenia, czucia miłości we sobie, ciepła w piersi, które rozlewa się na całe ciało i przenika mowę, zmysły i relacje, dosłownie wszystko. 

Możemy mówić o miłości i poszukiwać jej, jednak jej rozpoznanie następuje poza sferą mowy, we wnętrzu ciała, skąd może być opisana i rozprzestrzeniona we wszystkich kierunkach. 

Co jest motorem współczesnego społeczeństwa? Ambicja, konsumpcja, pożądanie czy wzrost - te odpowiedzi mają jakiś sens, ale nie są kompletne. 
Motorem współczesnego społeczeństwa jest brak miłości, którą usiłujemy odnaleźć na przeróżne powikłane sposoby. 
Samo rozumienie miłości jest powikłane, uwięzione w sieci pojęć takich jak altruizm, wolne związki, związki małżeństwie, i innych wariantach bliskości. Ale miłość to nie tylko romantyzm - jej miejsce jest znacznie głębiej, bo jest ona fundamentem naszego bycia w świecie, bez którego to życie jest rozproszone, chaotyczne, niepewne i przesiąknięte strachem.

Człowiek to istota relacyjna - nie tylko wobec innych, ale także samego siebie. W jakiś nieprawdopodobny sposób jesteś podwójny - odnoszisz się do siebie, dlatego możesz siebie kochać, siebie dla samego siebie.

Kiedy jest to uwarunkowane sukcesem czy docenieniem przez innych, miłość staje się karkołomną grą obwarowaną strachem, w której przegrana może zepchnąć na samo dno rozpaczy i odrzucenia. Been there, done that - umysł rozbudzony i poszerzony medytacją prowadzi do wybuchowego poszerzenia spektrum emocjonalnego; ból, radość czy pożądanie nabierają intensywności i głębi, która po prostu nie jest znana niepraktykującym ludziom. Przeżyłem te porażki i sukcesy na wiele sposobów, wciąż jednak nie mając pewności i prostoty, która byłaby kompasem w przeogromnej złożoności życia. Moja droga duchowa skierowała się do rozpaczliwego poszukiwania tej pewności, bo bez niej byłem percepcyjnym zwierzęciem wystawionym na inwazję rzeczywistości. Konwencjonalne zasady czy normy po prostu nie mogą obsłużyć poszerzonej percepcji, są przez nią rozpychane i niszczone.

Odpowiedzi na te rozterki nie znajdziesz w żadnej książce czy kursie - odpowiedzią jest doświadczenie miłości wyzwolonej ze społecznego obramowania, a także ze sformatowania wytworzonego przez myślenie.

Czy możemy doświadczyć miłości jako miłości? Nie miłości do kogoś, nie miłości bo coś, nie miłości z powinności czy potrzeby, tylko miłości jako rzeczywistości, do której nie trzeba niczego dopisywać, której niczego nie brakuje. 

Tak! Tę miłość odnajdziesz w ciele - przedzierając się mozolnie przez labirynty utkane z myślenia. W ciele mieszka bezpośrednia miłość, to znaczy niezapośredniczona przez warunki, obiekty i znaczenia - po prostu miłość, którą można oddychać jak tlenem, i która uzdrawia wszystko, co napotka na swojej drodze. Tak naprawdę, tlen nie jest tutaj metaforą - miłość jest tlenem, a bez niej się dusimy. Nie sposób odciąć się od niej całkowicie, jednak można zacieśnić jej recepcję tak, że żyjemy podduszeni...

Taka miłość przenika i ożywia słowa, ale to nie wszystko: tą miłością może być też naładowane poznanie zmysłowe! Doświadczyłem tego wiele razy w stanie zakochania: wiosenne zapachy były odurzające, a niebo, ziemia, ludzie i zwierzęta nabrały jakości HD, jakby wyświetlane na ciekłokrystalicznym monitorze przyszłości. 

Wtedy, ukochana osoba stawała się bóstwem -  nie mniej, ni więcej. Miłość ubóstwia ludzi, nie mamy jednak kontroli nad tym, w jakiego boga zmienia się ukochana czy ukochany. Biorąc pod uwagę złożoność człowieka, nie tylko jej piękno i miękkość jest podkreślona miłością, ale także jej opór, dystans, gniew, rozpacz czy smutek. Osobiście wolałbym, żeby moja bogini była Afrodytą a nie Hefajstosem, jednak próba skontrolowania tego sprowadza się do odrzucania tych części naszych ukochanych, które nie są cudowne i olśniewające, co prowadzi do odrzucania całego człowieka na rzecz jego części. 

Psychologowie mówią, że zakochanie jest miłością niedojrzałą, która cechuje stosunek dzieci od rodziców. Czuję jednak, że to pomyłka, przez którą ludzie wstydzą się zakochania, bojąc się posądzeń o niedojrzałość i naiwność. Sposobem na skontrolowanie tej miłości jest ściśnięcie serca, niezdolność do zaangażowania i obostrzenie sympatii strachem, granicami i warunkami. Czy to jednak jedyny sposób, żeby kochać? Czy kochanie pełnią serca jest zarezerwowany dla dzieci? (warto dodać, dzieci kochanych przez rodziców, co wyklucza z tego zbiory sieroty, ofiary przemocy i porażek wychowawczych)

Radosna odpowiedź brzmi: NIE! lecz jej wyjaśnienie to kolejne wyzwanie. Człowiek może wykształcić pojemność, która pozwoli mu promieniować miłością 24/7, utrzymać ciepło w piersi przez cały dzień, w każdej sytuacji, która go spotyka. Nie jest ona adresowana wyłącznie do innych, lecz przede wszystkim do siebie. Bo czucie żywej miłości w ciele jest fundamentem pewności siebie, poczucia bycia w porządku, bycia dobrym aż do fundamentów. Wykształciliśmy surogaty tego odczucia, poszukując pewności siebie w statusie, komplementach innych, pieniądzach czy sukcesie życiowym. Kiedy jednak opieramy pewność na społecznych zdobyczach to angażujemy się w grę, gdzie stawką jest miłość do siebie samego. Takie oparcie budzi też wątpliwości, które prześladowały mnie przez ostatnie lata.

Czy muszę mówić, jak wiele w tej grze ryzyka i ostrych krawędzi? Gra bywa ekscytująca i można ją zaakceptować jako życie, jeżeli nie zna się alternatywy. Potrzebujemy jednak mnóstwa buforów i protez, które amortyzują wstrząsy wynikającej z samej jego przygodności. 
Dlatego, musimy znacząco obniżyć swoją wrażliwość, żeby los nie rzucał nami jak marionetkami. Jak ludzie radzą sobie z tym wszystkim? Niektórzy odsuwają się od społeczeństwa, tworząc ciasne enklawy we własnych pokojach lub związkach, inni wchodzą prosto w ogień ryzykując własną czułością. Czułość, czy wrażliwość to nie jakaś poetycka cecha; to zdolność do odczuwania świata, czerpania zachwytu ze zmysłów i żywego ciała, stąpania po ziemi, spania, jedzenia i seksu. Skąd zatem tyle ekstrem, którymi kusi rynek? Używki, sporty ekstremalne, holywoodzki przemysł filmowy czy pornografia to oferta przeznaczona dla obniżonej wrażliwości, która dodatkowo stępia się przez takie zabawy. 

Myślałem, że fundamentalną przyczyną tego całego cywilizacyjnego zamieszania jest pożądanie. W duchu filozofii buddyjskiej jest ono przyczyną cierpienia. Jako takie, jest iluzoryczne: nigdy nie da się dorwać króliczka, ale trzeba w to wierzyć żeby go gonić. Budda zaproponował  negatywną konstrukcję przyczyny i miał słuszność - jaka jest jednak druga medalu?  

Miłość, oczywiście! Iluzoryczne pożądanie, które stanowi hardware naszych dążeń, lęków i celów wynika z braku prawdziwej miłości. Miłość jest odpowiedzią, jednak nie jako belka w wymyślonej strukturze wywodu, ale cielesne, wyzwolone od myślenia doświadczEnie. Kultywowana gorliwie i czule, może zmienić się w doświadczAnie. Miłość nie jest owocem szczęśliwego związku czy szlachetnego altruizmu: miłość jest tlenem w powietrzu, krwią w bijącym sercu i okiem w oczodole. Nie jest romantyczna, chociaż zapewnia gorący romantyzm i wspaniały seks. Zapewnia i umożliwia, lecz jako paliwo, czy - odkładając metaforę motoryzacyjną - jako życiodajny tlen.  

Obserwując rynek rozwojowy promujący medytację, uważność czy przeróżne ćwiczenia jako antidotum na stres i nieszczęście zawsze czułem sceptycyzm. Sam spędziłem setki godzin w medytacji podczas codziennej praktyki i na odosobnieniach - jednak uważność nie jest odpowiedzią na nasze problemy. 

Uważność/Mindfulness prowadzi do pogłębienia poznania wraz ze wszystkim, co się poznaniu ukazuje. Jako taka, nie transformuje cierpienia świata w radość dzięki "przekroczeniu ego", "wypracowaniu pozycji dystansu" czy - tym bardziej - "oświeceniu". Dzięki medytacji, możemy doświadczyć własnego pomieszania i bólu w pełnym świetle (i pełnym spektrum). Pytanie brzmi, co potem z tym zrobić? Wielu instruktorów medytacji, a także religijnych nauczycieli lansowało pogląd, w którym wszystko zrobi się samo, dzięki mitycznemu "zrozumieniu siebie". Rezultatem uczynienia z mindfulnesu świętej krowy są po prostu przeogromne stłumienia!

Terapeuci proponują tu "przepracowanie problemów", lecz wszystkie te narracje przypominają egzotyczne oferty wycieczek biur podróży bez zapewnienia przelotu na miejsce... 
Niektórzy "jadą palcem po mapie" inni wybierają podróż pieszo, a wszyscy zapominają o miłości. A nawet jeżeli o niej pamiętają, to nie rozumieją czym ona właściwie jest i mylą okoliczności jej powstania z jej prawdziwą istotą. 

Czym jest takowa istota? To kolejne sprytne pytanie. Nie poszukujemy definicji czy wyjaśnienia, lecz ROZjaśnienia: rozpoznania miłości we własnym ciele, ZANIM połączy się ona ze swoimi rezultatami lub domniemanymi przyczynami. Zanim uwikła się ona w normatywne społeczne relacje czy artystyczne narracje, gdzie ona jest? Jak się pojawia i kiedy odchodzi? 

Te i inne pytania są jedynie zaproszeniami do pogłębionych studiów ciała. To ciało pokazuje jak iść przez życie, aby pielęgnować miłość, a często ma to niewiele wspólnego z przesłodzonymi czy wyidealizowanymi wyobrażeniami. 
Miłość to nie bycie superpozytywnym, bo może ona przenikać tak samo radość, jak i smutek. Miłość nie sprowadza się do bycia Mr Nice Guy, bo nie można być zawsze uprzejmym i życzliwym, zwłaszcza wobec ludzi niegodziwych. Miłość, będąc tak fundamentalną (w swojej wyzwolonej postaci) nie wyklucza żadnego działania, raczej transformuje każde działanie. A jednak, uzyskanie jasności, która rozpromieni miłością każdy krok wymaga czasu i pracy.

Jest to jednak zupełnie inna praca, niż taka rozumiana jako powinność, czy wycelowana w "przepracowanie swoich problemów". Właściwie, nie jest to praca, lecz po prostu życie - jeżeli rozpoznamy miłość jako tlen. Miłość jest odpowiedzią na wszystkie pytania, kiedy zaś wymyślimy lub przyjmiemy inne odpowiedzi, którymi atakuje nas rynek i kultura, jedynie pogubimy się w skutkach ubocznych i konsekwencjach skutków ubocznych. Im człowiek starszy, tym więcej mgły w labiryncie; każde działanie ma cień niepewności lub ryzyka, chyba że po prostu zignorujemy złożoność życia zabijając własną wrażliwość. 

Miłość odczuwana w ciele to coś zasadniczo niekonwencjonalnego, dlatego także jej pielęgnacja także następuje poza konwencjami. Mówiąc o konwencjach mam na myśli konceptualne regulacje naszego życia, takie jak normy, zasady czy zakazy - są one konieczne dla przetrwania społeczeństwa, jednak ich przekroczenie jest w zasięgu każdego człowieka. 

Co człowiek odkrywa, kiedy wyzwala się z konwencji i zasad? Bynajmniej nie zezwierzęcenie czy lewactwo (haha!)! Tym odkryciem jest percepcyjne doświadczenie rzeczywistości: zamiast widzieć świat jako budowlę wzniesioną z obiektów (takich jak "ja", "praca", "przyjaciel", "zwierzę", "czas wolny", "weekend", "związek", "samotność", "obietnica"), które wytwarza nasz język... 
...doświadczamy rzeczywistości jako przestrzeni rozwibrowanej energią; bodźców, zjawisk, percepcji, zapachów, smaków i krajobrazu wzrokowego ożywionego ruchem czujących istot.

Taka rzeczywistość to także ciąg spotkań: ja i Ty, dziecko i ojciec, ręka i szklanka, krok i następny krok, sytuacja i plan, pragnienie i upragnione. Relacja roztapia granice obiektów - są one połączone, nawet kiedy łączy je awersja.

Nasz umysł rozdwaja doświadczenie na dwoje, nie jest to jednak problemem, który trzeba rozwiązać przez urojoną Jedność. Tak naprawdę, dwoistość nie musi być dualizmem, jeżeli ujrzymy ją jako relację przesyconą przez miłość. W taki sposób, wszystkie zjawiska ukazujące się zmysłom łączą się w pary. Każdą parę cechuje unikatowość, którą opisujemy przy pomocy takich słów jak: harmonia, blokada, magnetyzm, awersja, obojętność, zainteresowanie, przepływ czy konfuzja, i tak dalej. 
Co stanie się, jeżeli w każdy duet rozgrywający się w naszym poznaniu wpuścimy troche prawdziwej miłości?  
Dojdzie do szeregu rewolucji i uzdrowień: wygładzenia, zestrojenia, zgody i porozumienia połączą te wszystkie cząstki. Ten proces może nabrać rozpędu i objąć całe życie, przypominając killing spree w strzelankach komputerowych... nawet, kiedy ulegnie zatrzymaniu z jakieś przyczyny, zawsze możemy wrócić. Miłość zabezpiecza zarówno płynność procesu jak i jego zatrzymanie - wówczas jest wzbogacającą informacją. Jednocześnie, nie musimy siebie pocieszać i lukrować sytuacji pozytywną interpretacją - to wszystko po prostu się tak jawi, bo Miłość jest obecna. 

Przez blisko dziesięć lat mojej praktyki medytacyjnej nigdy nie usłyszałem tego wprost. Być może to moja własna odpowiedź, wypływająca z niepowtarzalności mojej podróży, może jednak inni będą mieli z niej pożytek. 

Poszerzenie świadomości przez medytację jest niezwykle istotne, ale to nie wszystko. Potrzeba jeszcze autentycznej miłości, która obejmie wszystko, co wyłania się z pogłębionego umysłu. I dzięki temu pogłębieniu, rozprzestrzenianie miłości we własnym życiu nabiera pewnej staranności, pieczołowitości. Miłość wyrasta z głębi i nią się pożywia. Bez medytacji czy innej praktyki duchowej, miłość więźnie w konwencjonalizmie, staje się byciem poprawnym, przymilnie uprzejmym, lub kochającym innych kosztem siebie. Zawsze zostaną tu jakieś resztki, jeżeli polegamy na konwencjach; większość szlachetnych ludzi "bierze je na klatę", bo po prostu chcą być dobzi i kochający. Jednak żaden kochający człowiek nie musi cierpieć przez własną miłość, jeżeli sięgnie umysłem głęboko w ciało, przekroczy konwencje i odnajdzie miłość jako samoistną siłę, którą może przepełnić swoje życie. Dd pojedynczej myśli, przez każde źdźbło zmysłowej percepcji, po pojedynczą komórkę swojej biologii.