środa, 28 maja 2014

Najlepszy żart XXI wieku



Jestem przekonany, że najbardziej rozpoznawalną cechą epoki, w której obecnie żyjemy, będzie powszechne przekonanie o własnej sprawczości, co inaczej nazywa się indywidualizmem. Historycy przyszłości, pragnąc przedstawić dzieje kultury poprzez wątki kluczowe i podstawowe, tak jak pozytywizmowi przypisało się naukowość, a romantyzmowi uczuciowość, wiekowi XXI przypiszą komizm. Komizm ten osiągnął punkt wrzenia w codzienności ludzi Zachodu, którzy wspiąwszy się po stopniach technologii i ekonomicznego dobrobytu, który - niczym odwrócona piramida Pawłowa - umożliwił ludziom zmasowane generowanie komizmu w postaci własnej autokreacji. 

Ta niewielka nadwyżka czasu, która zostaje nam w czasie wolnym, którego mamy proporcjonalnie więcej gdy pracujemy czy studiujemy, przeznaczana jest na trzaskanie sobie selfies w wielości postaci, jakie oferuje konsumeryzm i technologia. To dlatego czas wolny wyniszczał wszelkie arystokracje i powodował upadki monarchii; gdy większość ludzi ma za dużo czasu, zapętla się w ślepej uliczce swojego samorozwoju, w "Ja".

Gdy odciążymy "Ja" od balastu utożsamienia, zostaje nam śmieszna figura, która nie dotyczy nikogo, ale która jest powszechnie używana do sklejenia ze "sobą" jakiś treści materialnych czy duchowych; lajfstaljów i smartfonów, koszulek i poglądów politycznych, i wszystkiego innego, z czego można zrobić produkt kluczowy w Twojej własnej definicji siebie.

Indywidualizm pociąga za sobą jedno naczelne przekonanie; jest to poczucie własnego sprawstwa. Oto mamy wyzwolony wpływ na nasz styl życia; personalizujemy je, starannie dobierając poszczególne części. Wolni od reżimu tradycji, która dyktuje obyczaje, od religii, która krępuje sumienie i innych instytucji represji. Odrzucamy wszystko w imię indywidualizmu, samodzielności, etc. Różne pęknięcia w tym postanowieniu zabezpiecza relatywizm, który wszystko uwzględnia do "moje zdanie-twoje zdanie", prostodusznie wypierając systemy wartości, czy chociażby zasady higieny psychicznej i fizycznej.

Dlaczego całe to przekonanie jest pełne komizmu? Ponieważ typowy, uśredniony człowiek, który odrzuca powyższe aparaty represji jest nieustannie kierunkowany swoimi myślami, nawykami i emocjami. Świecki humanizm, z którego wyłonił się indywidualizm, kapitalistyczna samodzielność, który np. Weber utożsamia z etyką protestancką zdegenerował się do uniwersalnej wymówki, która umożliwia odrzucenie jakiejkolwiek presji wywieranej przez wartości, normy, zasady czy innych ludzi. Oczywiście ta wymówka służy do wypierania w różnych kontekstach, np. unicestwia 90% polemik i przemienia je w nudne, fałszywe i konwencjonalne small-talki.

Powyższe idee zeszły do społeczeństwa z wyżyn filozofii, zostały zaadaptowane przez ludzi jako ideologia klasy średniej, oczywiście odpowiednio zuniwersalizowane i uproszczone. Właściwie, rozłożyły się przez myślenie potoczne, które zawłaszcza różne idee do racjonalizacji. Najbliższym przyjacielem racjonalizacji jest prokrastynacja.

Przejrzyjmy na wylot przez ten wielki żart. Wystarczy zwrócić uwagę na codzienną, ludzką kondycję. Czemu służy indywidualizm z flankami relatywizmu? "Po owocach ich poznacie". Otóż:

Moim prostym założeniem jest to, że ludzie mają bardzo niewielki wpływ na własny umysł. Poczucie sprawstwa jest wyolbrzymione i sztuczne, osadzone na jakiś metafizycznych manowcach; w których tworzy się to swoje "ja", odziewa je w różne szatki, etc. Wystarczy przyjrzeć się dokładnie, w jaki sposób powszechnie ludzie postępują ze swoimi emocjami. Wejrzeć w jakość relacji międzyludzkich.



Zdrowe postępowanie z emocjami to bardzo trudna sprawa. Najtrudniejsza jest obosieczna pułapka, która zawiera zarówno tłumienie jak i rzyganie emocjami. Są to dwie chybione skrajności; eskalowanie emocji wzmacnia je, męcząc człowieka samym sobą, utwierdzając go w tych samych reakcjach. Z kolei tłumienie dusi emocje w środku, wzmacniając je w ukryciu i doprowadzając do przykrych erupcji, gdy rozluźnimy troche spięcia. Typowy człowiek kręci się od jednej skrajności do drugiej, to wypuszczając to przyspieszając emocje, dodatkowo niewiele je w sumie rozumie i projektuje je na innych ludzi.

Wyczerpujące opisanie ludzkiej bezradności wobec własnej psychiki to mozolne zajęcie. Przykładów jest nieskończona ilość. Ludzie hodują w sobie wewnętrzne konflikty, racjonalizują słabości i ignorują całe przestrzenie sensu, ponieważ wywołują u nich dyskomfort. Pobieżne spojrzenie do wnętrza siebie ujawnia cały ten chaos i omroczenie, od którego z lękiem odwracamy uwagę.

Człowiek nieustannie zmuszony jest do kompromisów z własnymi emocjami, z własnymi myślami. One nim całkowicie rządzą, a główną metodą na ich organizację jest "Ja". Zapośredniczenie emocji i myśli przez "ja", zamienia pojawiający się gniew w "ja się gniewam", gonitwę myśli w "muszę to przemyśleć", pragnienie bliskości w "poradzę sobie sam", przypływ dobrych emocji w "jestem zajebisty", smutek w "nikt mnie nie lubi", etc.

Człowiek tak naprawdę wciąż kluczy pomiędzy represjami ze strony niego samego. Emocje nawiedzają go i opętują, nie można się z nim dogadać, aż mu nie przejdzie. Bardzo trudno z wybuchu emocji przebija się refleksja. Z dnia na dzień działania i relacje do innych ludzi determinują pełzające rozkminy, próbujące ciągle być krok do przodu i produkujące masy fantazji i bzdur! Ledwo zajrzysz do własnej głowy a zauważyć, że ktoś coś tam knuje. Szepty rozlegają się z Twojej głowy i próbują Cię przekonać do jednego, albo drugiego wyboru. Iluzja sprawstwa i indywidualizmu wynika z "ja", które oblega się w jakąś presję, jakieś pożadanie albo lęk i zaczyna generować racjonaizacje. "Jestem wkurwiony", "Lubię pić - taki już jestem", "Dziś nie wstaję z łóżka, mam do tego prawo", etc, etc, etc.

Największym żartem naszych czasów jest powszechne oszukiwanie siebie, którego nawet nie da się zlokalizować. Zarówno oszukiwany jak i oszukujący bowiem mgliście jednoczą się w "ja", którego nie sposób wskazać, ani zobaczyć, które rzuca na wszystko cień i organizuje życie w sposób absurdalny. Spostrzeżenie tego otwiera człowieka na nieskończoność komicznych sytuacji.

Podsumujmy założenia:
-ludzie fetyszyzują idee indywidualizmu
-jest ona masowo środkiem do racjonalizacji swoich słabości
-idea ta maskuje fakt, że ludzie są kompletnie bezradni wobec swojej psychiki

Żeby to nie zabrzmiało jako jakaś obelga!

Rozmaitość i bogactwo rzeczywistości psychicznej miażdżąco przerasta różnorodność zjawisk materialnych. Płynne i eteryczne życie zjawisk psychicznych, które można najwyżej doświadczyć zmysłem dotyku w ciele kompletnie nie pasuje do języka opartego na kamieniach, rzekach, budynkach, ciężkich bytach, prawa grawitacji, etc. Tzw. świat duchowy oznacza po prostu bezforemność zjawisk psychicznych. Nieustannie wydarzają się w nas procesy intelektualne, emocjonalne i poznawcze, których rozpoznanie, uświadomienie i pokierowanie stanowi sztukę, która nie ma odpowiednika w żadnej zewnętrznej ludzkiej aktywności.
Używanie rozumowania, wnioskowania i racjonalizowania do zorganizowania ludzkiej psychiki przypomina duszeniem kwadratową formą w trójkątną dziurę. Przypomina przystawianie praw fizyki klasycznej do zjawisk na poziomie kwantowym.

Człowiek ma w głowie mikroskop, który nakierowany jest (PRZYNAJMNIEJ) na wyładowania elektryczne w jego mózgu, gdzie panują zupełnie inne warunki niż w rzeczywistości postrzeganej zmysłami. Oczywiście, możemy rozróżnić kamienie od liści na wietrze; i o tyle opisy związane z wodą, spiralami dymu, światłem prześwietlającym kurz w powietrzu są bardziej adekwatne do życia psychicznego niż metafory budynków, drzew, gór i lasów przytwierdzonych do dołu prawem grawitacji. Nawet konstrukcja języka, np. niemieckiego, ujawnia "źródło inspiracji" w tym twardym i ciężkim poziomie bytów. Wystarczy je porównać z językiem chińskim.

Jakże daleko jest każdy człowiek od tej rzeczywistości, która wydarza się przenikającymi się symfoniami we wnętrzu jego ciała, która swobodnie nakłada się na to, co postrzegamy zmysłami, zniekształcając twarze i dorabiając niewidoczny bagaż wiedzy do ruchów ludzi, do słów, do pogody, do czegokolwiek.

Człowiek zupełnie nie rozpoznaje, nie uświadamia i nie oswaja tego bogactwa doznań, nie reguluje ich, dlatego one sterują nim tak naprawdę poza jego świadomością. TO przejawia się we wrażeniu, że świat to zbieranina kukiełek sterowanych przez niewidoczne ręce. Jedynie ŚWIADOMOŚĆ umożliwia człowiekowi wzniesienie się ponad tę kontrolę, która to świadomość jest jego prawdziwą tożsamością, tak odmienną od kanciastej koncepcji self, którą utwardzamy kolejnymi selfies, zapętlonymi tokami myślowymi, zdaniem innych na nasz temat, utrwalonymi wspomnieniami, spadającym pianinem czy czymkolwiek, co można wdrukować w ten domek z kart.

Nie może być inaczej; człowiek w toku swojego rozwoju gatunkowo przejrzy i przekroczy ten poziom. Nasza własna cywilizacja, płynna nowoczesność zmusza nas do uelastycznienia własnego myślenia; szybkość komunikacji, mobilność, sieciowość etc. są po prostu odbiciem dynamiki umysłowej, do której chcemy >>dostosować<< nasz zewnętrzny świat. Dlatego zapamiętają nas z "Ja", tego ultymalnego bożka, fetysza, który wspiął się nad gliniane figurki, rytuały i mitologie, aż zasiadł na samym tronie naszej ignorancji.

Człowiek z otępioną refleksyjnością i przytomnością kręci się pośród mgły własnych myśli, czepiając się jednej to drugiej, tłumiąc jedną przy pomocy drugiej, zupełnie gubiąc się w tym wirze wyemanowanym z utrwalonych w mózgu struktur, nawyków, dyspozycji, wdruków, habitusów...

Nie wie czemu robi to, czemu robi tamto, bezsilnie werbalizuje swoje skłonności i intencje, zniekształcając je albo oddając w sposób uproszczony. Pisze książke o sobie, skrobiąc rylcem po mózgu. A potem płacze i wrzeszczy nad tą zakrzepniętą mapą, która krępuje i utwardza jego ruchy, wyznacza tory jego myślenia i zamyka go na nieskończoność opcji... dlatego starzenie się, ten proces, jest tak wielką tragedią.

Oczywiście to nie starzenie się lecz tężenie habitusu, zasklepianie się pustki nad spuchniętą formą Ja, która obrasta niewidzialną kataratką oczy, uszy, no i serce. Właściwie to JEST starzenie się, bo innego znaku realnego czasu, w tej rzeczywistości, nie ma.


niedziela, 11 maja 2014

piątek, 9 maja 2014

Taniec umysłu




Idź prosto, odpoczywając. 
Idź prosto, porzuć to wszystko. 
Idź prosto, zimna, czysta, jesienna woda. 
Idź prosto, jeden umysł przez 10 000 lat. 
Idź prosto, zimny popiół pod zgniłym drewnem. 
Idź prosto, kadzielnica w starej świątyni*. 
Idź prosto, jedna smuga dymu z kadzidłą unosi się w nieporuszonym powietrzu. 

*(zbyt ciężka, aby ją poruszyć)


Teoria

W poniższym tekście - być może - najcudowniejsza rzecz, jaką mógłbym przekazać komukolwiek. W tym temacie sprawa jest szczególnie trudna do oddania opisem. Czytelnik powinien, zamiast koncentrować się na semantyce tekstu, czytać poniższe słowa pozostając - na ile jest w stanie - pozostać w kontakcie ze swoim ciałem. Dobrze przybrać prostą pozycję placów i ułożyć ręce w symetryczny sposób. I oddychać podczas czytania.
Podstawową cechą, która oddaje działanie umysłu jest przenikanie się ze sobą różnych treści. Różnych zjawisk umysłowych; emocji, myśli, wrażeń pochodzących z ciała, także wrażeń słuchowych i węchowych. Należy pamiętać, że każdy impuls słuchu czy węchu jest >>już< działaniem umysłu, bowiem ucho czy nos same nie postrzegają, postrzega umysł. Wibracje dochodzące do ucha są bardzo dalekie od dźwięku, który słyszymy i rozpoznajemy. Jednocześnie przecież wibracje i dźwięki są tym samym. Podobnie jest z innymi treściami umysłu; emocje łączą się z myślami, myśli aktywizują procesy cielesne (np. wzwód), oddech wpływa na samopoczucie, tempo chodu na "spieszenie się"...

...słowa przekładają emocje i myśli na słowa. To także, jak i powyższe - przemiana jednego w drugie. Przemiany te kotłują się w umyśle, tworzą ogromne widowisko przenikalności, alchemii. Człowiek może, dzięki swojej refleksyjności i przytomności - rozróżnić tzw. asocjacje emocjonalne podłączone do myśli, reakcje w ciele (np. spięcie ramion przy stresie) połączone z emocjami i treściami. To jakby wiązki złożone z warunkujących się wzajemnie procesów: myśli -> emocje -> wrażenia w ciele -> słowa. Człowiek może rozsupływać te wiązki. Mam czasem omamy dzwonienia komórki; słyszę gdzieś z daleka melodyjkę telefonu. Albo mrowienie w jakimś miejscu ciała mylę z wibrowaniem telefonu. Przykładów jest nieskończona ilość.

Zwróćmy uwagę na tę cechę umysłu: przenikanie się zjawisk dla niego wewnętrznych. To tworzy rodzaj efemerycznej gry, inferferowania ze sobą zjawisk umysłowych. W Diamentowej Drodze pojawia się określenie "swobodna gra przestrzeni", która znakomicie to oddaje. Myśli nie posiadające tła w ciele są nieskończenie subtelne. Przyglądanie się samej myśli to była pasja dla idealistów, np. Plotyna. Nieskończenie subtelny świat duchowy to p o  p r o s t u doświadczanie żywego działania swojego umysłu.

Mam teraz prostą propozycję; na ile człowiek może świadomie łączyć, wzbudzać i rozwijać tę grę; uczestniczyć w niej? Najważniejsze jest tutaj ingerowanie w grę zjawisk tak, aby ich nie zaburzyć. Jak w nieoznaczoności Heisenberga, każdy akt badania narusza to co jest badane. Możliwe jest jednak obserwowanie zjawisk umysłowych ze zminimalizowaną w nie ingerencją. To znaczy, że przyglądanie się działaniu własnego umysłu oderwane od przekonania o swoim sprawstwie umożliwia temu całemu widowisku toczyć się samoistnie. Człowiek przy tym asystuje, gdy wyzwala ze swojej tożsamości tę całą sferę. Podobnie możemy obserwować nasze ciało, gdy się zgina, nagrzewa czy napina. Podobnie możemy obserwować ludzi na ulicy za oknem. Jako coś kompletnie nienaszego.

Umysł pracuje sam. Człowiek jakby spływa tym strumieniem, nieraz się w nim szamocząc, tonąc. Rzadko umysł jest naprawdę spokojny; jednocześnie człowiek odtwarza ten szum neuronów otaczając siebie technologią. Jemy, mówimy, oglądamy telewizję, słuchamy muzyki; człowiek zawsze był wielofunkcyjny. Sama wielość zmysłów na to wskazuje. Myślę, że cały trik płynnej nowoczesności można sprowadzić do tego; do aktualizowania się cywilizacji do dynamiki procesów umysłowych. Trudno mi wyobrazić sobie english peasant, który myśli cztery myśli na pół godziny. A jeżeli nie myśli, to same procesy w nim zachodzące - to nieustanny ruch, wielowątkowa praca.

Pobudzenie intelektu i myśli językowych jest skutkiem ubocznym naszej logocentryczności; więcej jest zjawisk takiego rodzaju od innego rodzaju. Ale obok tego istnieje całe wielokrólestwo innych zjawisk umysłowych; strzępków pamięci, niewyraźnych myśli bez treści, samych przepływów emocji przez ciało, lokalizowaniem się stresu w brzuchu i tym podobne. Jak opisać to bogactwo, skoro bazuje ono na różnorodności? Na ile subtelnie człowiek może wyróżnić składniki poszczególnych wiązków, ujawniających się w świadomości na krótkie momenty, i zaraz znikający w pod-świadomości?

Ta rzeczywistość jest zupełnie inna od rzeczywistości fizycznej. Stoły, meble i samochody; ciężar gór i grawitacja - życie z takimi rzeczami tworzy język, który przenika myślenie. Być może kiedyś ludzie myśleli piramidami i budynkami; oczywiście wszystko to jest uzewnętrznianie pewnych symboli, idei.

Rzeczywistość psychiczna bliższa jest ruchom wiatru, wodzie, czemuś niesłychanie lekkiemu, jak drgający obraz nad rozgrzanym asfaltem. Jednocześnie obie rzeczywistości nakładają się na siebie, właściwie są jednością.



Ale powróćmy do pytania wyżej; na ile człowiek może wpływać a jednocześnie obserwować królestwo swojego interioru? Tu chciałem coś zaproponować...

Istotą olśnienia szamańskiego jest umiejętność zanurzania się w swój umysł. Człowiek odkrywa to, gdy zamyka oczy i wciska głowę w mały dołek na środku izby, wyobraża sobie, że wchodzi do jaskini, a potem obraz już przesuwa się sam. Cała sztuka polega na wywołaniu wrażenia filmu, na "puszczeniu" tej wizji i umożliwieniu jej autonomicznego życia. Tak jak człowiek we śnie jest w jakimś nieokreślonym miejscu "za kulisami" nie zawsze występuje jako uczestnik zdarzeń, często jako widz.

W ten sam sposób człowiek >>puszcza<< swój umysł (i ciało). Można puszczać różne rzeczy, ale, puszczanie jest zawsze takie same. Rezygnacja z kontroli jakiegoś aspektu umysłu czy ciała umożliwia po czasie doregulowanie się tego modułu, czy aspektu. Napięcia w ciele odzwierciedlają zapisane w pamięci lęki; po czasie uświadomienie sobie tego napięcia i pewne ćwiczenie umożliwia rozluźnienie się takiego miejsca. I tak dalej.

Gdy jednak puszczamy, możemy jednocześnie wywierać wpływ. Można to sobie wyobrazić jak małe subtelne ingerencje; jakby sterowanie deskorolką, czy paralotnią. Umysł niesie nas, pracuje, a my w różnych miejscach kierunkujemy "tunele", które się w nim pojawiają. I tu pojawia się taniec umysłu.

Wykorzystujemy połączenie ciała z myślami i inne złączenia; emocji z wizjami...głosem z myślami...rytmem czy muzyką i ruchami ciała z emocjami...

...i uważny i rozluźniony sposób wywołujemy różne wizje, które aktywizują uczucia, ciałem wyrażamy symbole, które uruchamiają różne wspomnienia...

...i tak w nieskończoność. Pewne "tematy", punkty węzłowe czy kotwice pozwalają na powiązanie pewnych zjawisk i wzbudzenie ich jednocześnie, albo jedno po drugim. Muzyka sama w sobie może budzić obrazy...

Możemy tańczyć obrazami, wizjami, wyobrażać sobie różne rzeczy przed nami,jak dzieci. Można odgrywać muzykę w głowie i sterować nią ruchami ciała. Można zapalić wielkie światło w swojej głowie.


Praktyka 

Jeden wdech i wydech to rozpoczęcie i destrukcja świata zminiaturyzowana do mojego ciała. Biorę wdech nogami i przesuwam wielki wybuch stopniowo do brzucha, a potem do szczytu głowy. Wydostaje się przez głowę jasną kulą, która rozprasza się w powietrzu w malutkie iskierki, które zamieniają się w ptaki. Rozćwierkane, wnikają do piersi mijających mnie przychodniów.

W drodze do biblioteki wyrywam latarnie, ciskam samochodami w górę i zawijam dywany asfaltu, zamieniam ludzi w zwierzęta. Spontanicznie generuje wokół siebie jasny wybuch w jednym momencie utworu Hola Baumanna.*, jednocześnie słyszę sunące skrzypnięcia tramwajów, próbuję nastawić się na odległą rozmowę, zaraz tracąc ją z pola uwagi czymś innym. Wyrównuje chód i upodabniam lewy krok do prawego, prostuję sylwetkę. Jednocześnie to i tamto.

Gdy włączam muzykę, zaczynam od wizji jak biegam - gdy nie mogę biegać w obecnym ubraniu. Biegnący Dominik rozwiela się na parunastu w linii, która rozciąga się i nagle zamyka w punkcie. Najpierw wyobrażam sobie linearną powieści, w innym świecie, w przestrzeni kosmicznej, pod wodą. Potem powieść zaczyna żyć własnym życiem; rozkrzacza się czasami w parę wątków, albo zbełkotuje w ferię barw i obrazów. Jakbym wlatywał w kolejny i kolejny wycinek fraktala.

Możesz połączyć tę ferię wizji i odczuć z muzyką, możesz je czuć w całkowitej ciszy. Wszystko jest doskonale plastyczne. Kwestia tkwi w opanowaniu metody, w treningu, wyostrzeniu uwagi:)