środa, 28 lutego 2018

Odnaleziny: cząstki kontaktu ze sobą


Większość ludzi podtrzymuje kompulsywny brak kontaktu ze sobą. To sposób przetrwania, który tworzy czarną dziurę, gdzie powinny kwitnąć nasze emocje, ucieleśnienie i najszczersze ekspresje. Tworzymy czarną dziurę przez odcięcie i unikanie siebie, a następnie zapychamy ją konsumpcją, dystrakcją i wizjami "kim chciałbym być" preparowanymi przez armię kałczów i liderów opinii. Poniżej dowiesz się, jak ukrócić ten destrukcyjny nawyk i - krok po kroku - odzyskać kontakt ze sobą.  


Dzień to kontinuum czynności, które angażują czas i uwagę. Zazwyczaj wykonując jedną rzecz za drugą, utrzymujemy w umyśle plan, wytyczne czy cele, które mamy do zrobienia. Jakość wykonania tych zadań zależy od nastawienia; sumy energii, nastroju i siły uwagi, które mamy do dyspozycji. Jest w tym także tempo, stres i lęk, które zaburzają płynność działań. Kiedy jesteśmy rozproszeni, czynność rozwleka się. Otoczeni przez dystraktory czające się w smartfonie czy w laptopie, coraz trudniej jest wykonać jakąś rzecz od początku do końca, w rozluźnionym skupieniu. Skąd bierze się kompulsywne rozproszenie?  

Cal Newport stwierdził, że zdolność do głębokiej pracy staje się prawdziwą rzadkością, cenioną na nasyconym rynku pracownika. 

Deep Work: Professional activities performed in a state of distraction-free concentration that push your cognitive capabilities to their limit. These efforts create new value, improve your skill, and are hard to replicate 

Zdolność do głębokiego i długotrwałego skupienia, zwana także stanem flow jest meta-zdolnością, którą możemy przepoić wszystkie nasze aktywności. To coś więcej niż "mindfulness"; nie rodzi się z medytacyjnego bezruchu, nie jest podtrzymywana przez żaden zewnętrzny warunek, taki jak wyciszenie. Prawdziwy flow bierze się z głębokiego kontaktu ze sobą.  
Utrata płynności w działaniu stała się znakiem naszych czasów, cechuje zarówno pracę jak i czas wolny.  Umysł ustawiony na tryb "staccato" nie potrafi utrzymać uwagi na dłużej, dlatego kompulsywnie skacze od jednej rzeczy do drugiej. Samo przeskakiwanie jest męczące i odsysa energię, co uwidacznia się w osłabionej uwadze, zwiększonym poziomie stresu i poirytowaniu.
W końcu jednak udaje się wykonać pracę do końca. Później, w czasie wolnym, rozrywka również jest poszatkowana i rozproszona. Nawet teraz, kiedy czytasz ten tekst, przedziwne siły kuszą Cię do zmiany okienka. Prawda?

ZOSTAŃ!

Większość ludzi jest po prostu uzależniona od rozproszenia. Zamiast wlewać serce w pasję i oddać się jej, musimy sztachnąć się dystrakcją - zwykle w postaci śmieciowego kontentu. To nowa choroba cywilizacyjna przenoszona przez technologię. Wżera się we wszystkie aspekty życia: w czas spędzony z innymi, ze sobą, w chwile spędzone na najważniejszych czynnościach. Także  chwile "pomiędzy", gdy podróżujemy lub na coś czekamy są zapchane rozproszeniem. 

Każde rozproszenie ma jeden cel, czy raczej anty-cel i jesteś nim Ty sama. Kiedy się rozpraszasz, po prostu unikasz siebie. To nie trudność zadania czy nudne treści pchają Cię do rozproszenia, są one tylko pretekstem. 
W rzeczywistości, coś powstrzymuje Cię przed kontaktem ze sobą.  Co to jest?

Z drugiej strony, jasny i głęboki kontakt ze sobą jest fundamentem dobrej pracy i satysfakcji ze spędzonego czasu. Nie da się tego sfabrykować pozytywnymi afirmacjami albo zafiksowaniem się na wizji tego, jaki chciałbyś być. 
Realne zmiany mogą zakwitnąć tylko na glebie bycia ze sobą, podczas bycia ze sobą. Wszelkie inne zmiany są nałożone i narzucone, zgodne z odwiecznie fałszywą zasadą fake it until you make it. 
Jeżeli będziesz próbowała siebie kreować, zaczniesz przypominać ptaka ubranego w kombinezon; będziesz śmiesznie wyglądać i nigdzie nie polecisz.  
Takie widzenie siebie jest głęboko wpisane w nasze normy społeczne. Posiada tysiąc korytarzy, którymi można podążyć i w końcu kompletnie się pogubić. Tworzą one wielki labirynt, po którym błądzą ludzie, heroicznie udając, że mają kontrolę nad własnym życiem.
Robimy rzeczy, do których zachęciły nas cudze głosy, marketing i konieczności życiowe, często jednak NIGDY nie odkrywamy życiowego powołania, swojej najszczerszej auto-ekspresji, którymi możemy przepoić nasze relacje i działania. Czy to nie straszne?

Nie ma dla człowieka większej straty niż on sam. Ludzie potrafią być biedni a jednocześnie kultywować kontakt ze sobą; nie potrzebują do tego ani wiedzy, ani statusu odbitego w materii.  Ty także potrafisz. Kontakt ze sobą to fundament, który lawinowo nabiera wartości w naszych smutnych czasach. To wartość niewidzialna, którą podrabiają emocjonalne piosenki i rozwojowe kursy.  

Ale te kursy, piosenki, opowieści i pomysły są tylko na chwile. Możesz o czymś przeczytać, a potem nakładać to na życie z pasją szympansa, który wciska trójkątny klocek w okrągły otwór. Powstanie mnóstwo zmęczenia, rozczarowania i presji, ale nigdy jedno nie wejdzie w drugie. Sztuczne i realne nie stopią się w jedno; najwyżej stworzą chorą jedność, na niekorzyść prawdy. Aplikacja wiedzy, której dowiadujemy się z przeróżnych źródeł to nie tyle odrębny etap, co osobny wszechświat; można czytać i chodzić na warsztaty w nieskończoność, bez wywołania realnej zmiany.

Na szczęście jest inna droga. Nie ma ona charakteru specjalnej czynności czy emocjonalnego przeżycia. Jest ona ukryta w naszej codzienności: w tym jak się budzisz, jesz, rozmawiasz, chodzisz i pracujesz. Wszystkie te drobne czynności są okazją do bycia ze sobą. Jeżeli odnajdziesz tę drogę, rozbudzisz w sobie instynkt; dążenie do kontaktu ze sobą stanie się kompasem, a cała reszta podąży. 


Na początku musisz zrozumieć, że unikanie samego siebie stało się napędem Twojego życia. Nie wnikajmy w przyczyny; ich analiza nie przyniesie odpowiedzi. Prawdziwa odpowiedź to decyzja: uznanie kontaktu ze sobą za priorytet, kontaktu zakorzenionego w ciele.  
Kompulsywne unikanie siebie stworzyło dziurę, którą wypełniliśmy normami i zasadami. Normatywizm, czyli uzależnienie działania od zgodności z koncepcją jest rezultatem niezdolności do kontaktu ze sobą.  Robisz coś i mówisz bo tak należy; z progresem wieku Twoje słowa i działanie są coraz ciaśniej uregulowane. Ograniczone lękiem i zmechanizowane. Jest to subtelny gwałt, który zadajesz sobie samemu, oddanie się we władze presji, która nabrała tak wielkiej mocy przez rozproszenie, unikanie siebie. 

Jak możesz odzyskać kontakt ze sobą? Zacznijmy od kroków najmniejszych. 

Spójrz wreszcie na siebie

Rzut oka na siebie w lustrze nie musi być seansem oceniania i osądzania poprzedzonym rytuałami upiększania (czytaj, robienie się inną niż jesteś); możesz realnie ujrzeć siebie w lustrze jako żywą istotę. Wszystkie oceny przychodzące do głowy odciągają Cię od siebie. Jako Ty, jesteś nieocenialna - kiedy podążasz za oceną, gubisz siebie. Zdolność do widzenia siebie jako człowieka jest możliwa do odnalezienia; odkryjesz wtedy zupełnie inną percepcję siebie niż podczas tych wszystkich krytycznych spojrzeń w lustrze. 

Spójrz na siebie: jesteś. Jakby to był inny człowiek. Spójrz na siebie jak na obcego człowieka, a potem rozpoznaj siebie: To właśnie Ty. W tym momencie możesz poczuć coś wyjątkowego; to właśnie odblask kontaktu ze sobą. 

Na początku jest on kruchy, ponieważ większość naszych nawyków ściąga uwagę w inną stronę; w rozproszone pole bitwy pełne głosów jak ma być, a jak być nie powinno, spraw do załatwienia, ciężkich sensów i znaczeń. Rozpoznaj te głosy jako mieszkańców siebie; to bracia mniejsi, nie kontrolerzy. Nie domkną Ciebie w sobie. To Ty zawierasz je w sobie. 

Teraz spójrz na siebie bez lustra

Refleks, który powstaje przez widzenie siebie w lustrze, może zaistnieć także bez lustra. Lustro jest trampoliną, która pozwala rozpoznać efekt. Zapamiętaj moment, kiedy zwracasz się ku sobie, a następnie powtarzaj to w trakcie codziennych czynności: idąc, oddychając, patrząc na drugiego człowieka. Przyłapuj siebie na sobie. Kiedy uchwycisz subtelne wrażenie przejścia już wyczułeś kierunek. Teraz trzeba go pielęgnować, aż ułoży się w drogę. Kontakt ze sobą na początku tej podróży jawi się zupełnie inaczej niż po paru miesiącach czy latach: to, co na początku jest promieniem światła, potem staje się Słońcem.   

W nawiązywaniu kontaktu ze sobą równie istotne są chwile i warunki jego utraty

Szybko zauważysz momenty, kiedy kontakt się rozmywa lub niepostrzeżenie wytraca. W istocie, wciąż o nim zapominamy lub marginalizujemy przez „ważne rzeczy”. Kiedy wielość rzeczy do zrobienia (zarówno tych zaplanowanych jak i aktualnie wykonywanych) nas przytłacza, mamy tendencję do ucieczki i wykorzystywania rzeczy jako okazji do rozproszenia. 

Możesz to jednak odwrócić: wszystko co robisz będzie okazją do kontaktu ze sobą, a także uczenia się tego kontaktu jako czynności trwającej, żyjącej w czasie. Oznacza to, że kontakt jest utrzymywany. Noga robi krok, potem idzie następna. Bierzesz wdech i wydech, mówisz coś, a potem słuchasz rozmówcy - każda czynność jest jak wahadło, jego ruch posiada rytm. Właśnie ten rytm odmierza czas, kiedy pozostajesz przy sobie.

Tracenie i odzyskiwanie kontaktu ze sobą także posiada rytm - momenty zapomnienia są nieuniknione i absolutnie do przyjęcia.  Utracisz siebie tysiące razy, aby odnaleźć  się tysiące razy + 1. Z czasem, każde takie odnaleziny będą odnową; odświeżeniem kontaktu, jakbyś ponownie połączyła się z ukochaną osobą. Twoim zadaniem jest zmiana proporcji; stopniowo, wahadłowy rytm czynności nie będzie odbywał się w rozproszeniu i zapomnieniu, lecz już wewnątrz kontaktu ze sobą. To bardzo istotne, dlatego powtórzę: najpierw wahadło wiruje pomiędzy kontaktem ze sobą a jego brakiem, potem zaś jego rytm następuje wewnątrz tego kontaktu. I nawet, kiedy go tracisz, rozpoznajesz to, więc w jakiś nieprawdopodobny sposób nadal go masz. Wiesz, że go nie masz, ponieważ go masz. Ocieramy się tu o paradoks; jak można utracić samego siebie? Nasz sposób życia jest po prostu ekstremalnie zdysocjowany, zaś kontakt ze sobą to natura naszego doświadczenia. Kiedy ją odzyskamy, zadamy kłam sprzecznościom, które dotąd rządziły naszym życiem; coś nadal będzie obecne, nawet pomimo utracenia. Zmierza to do stanu niezniszczalności, osiągalnego w różnym wieku, samą szaloną siłą woli, w której człowiek chce być ze sobą niezależnie co się dzieje, niezależnie od okoliczności. To rodzaj relacji, która może przezwyciężyć wszystko. W przeciwieństwie do żelaznych zasad fizycznej rzeczywistości, kontakt ze sobą jest możliwy zawsze, zaś każda sytuacja może być rozpoznana jako ścieżka do jego odnalezienia i wzmocnienia.   

Trudno wyczerpać to zagadnienie w esencjonalnym poście, więc tutaj zrobię pauzę.  


Jeżeli masz jakieś pytania, zapomnij o nich. Przeczytaj jeszcze raz to, co napisane wyżej, a potem po prostu próbuj. Stopniowo Twoje pytania również przepoją się kontaktem ze sobą, wówczas nabiorą innej konsystencji. I będziesz mogła odnaleźć odpowiedzi samodzielnie. 

piątek, 23 lutego 2018

Ego i Robot. Ślepe zaułki bliskości

Zabieram się powoli do lektury Modern Romance Aziza Azari. Książkę  przetłumaczono także na polski. To dobrze, bo jest bardzo potrzebna. Jej publikacja w Polsce jest okazją do dyskusji na temat bliskości w erze technologii: co zrobił z nią messenger, tinder i inne social media? Jak przeniesienie uczuć i sympatii do sieci wpływa na samą zdolność do odnajdywania i kultywowania bliskości?


Bliskość AD 2018 to przedziwny twór. Udogodnienia, które wprowadziła technologia zmieniają społeczne ścieżki bliskości; odnajdywania jej, ale przede wszystkim utrzymywania. Kiedyś bliskość sławili średniowieczni bardowie - według wielu historyków byli oni twórcami miłości romantycznej. Ich sztuka była sprzeciwem wobec małżeństw aranżowanych, czyli odgórnie ustalonych. Relacje nawiązywane przez Tindera, czy mniej popularne aplikacje - paradoksalnie - przypominają właśnie takie małżeństwa. Jednak podmiot odpowiedzialny za swatanie to już nie rodzina, lecz ego i robot.  





Przypomnijmy sobie nasze relacje z czasów przedcyfrowych; mówię do tych, którzy mają szczęście je pamiętać. Nawiązywały się one przez przypadek, zazwyczaj dzięki współdzieleniu różnych aspektów życia: szkoły, czy pracy. Śmiałkowie, do których należy niżej podpisany, poważyli się na poznawanie dziewczyn w przypadkowych miejscach, pod impulsem. Raz wziąłem numer telefonu od dziewczyny na seansie filmowym; obojgu nam towarzyszyły mamy! 😁 I potem byliśmy razem, nawet dwa razy, bo z przerwą (jeżeli to czytasz, to puszczam oczko). 


Zastanawia mnie, ile procent Zachodnich nastolatków koncentruje swój romantyzm na tinderze. 79% z nich to tak zwani millenialsi (osobiście nie cierpię tego określenia) - według Expandedramblings, tinderek generuje półtora miliona randek tygodniowo. Z czasem, ta aplikacja wykształciła swoje subkultury w różnych krajach (Czekam na antropologię tindera, niech studenci tej dyscypliny przestaną badać śmieci, czy inne głupoty) Polski tinder wygląda zupełnie inaczej niż francuski (znacznie bardziej bezpardonowy). Moja znajoma usiłuje napisać magisterkę na ten temat (ale ma lepsze rzeczy do roboty, które robią się coraz bardziej dzikie....) Oto cytat: 



Francuski pisarz Dominique Simonnet, który jedną ze swoich publikacji poświęcił rozważaniom na temat historii miłości, uważa że sprowadza się ona do trzech sfer: uczucia, prokreacji oraz współżycia. (...) Obecnie, idealna relacja miłosna według większości osób, składa się ze wszystkich powyższych elementów występujących w podobnym natężeniu, choć jej nawiązanie i podtrzymanie udaje się zaledwie nielicznym, ponieważ wymaga bardzo dużego nakładu pracy: „Dziś ludzie chcą wszystkiego i to zaraz, jednocześnie: szalonej miłości, ale bezpiecznej; wierności, ale z otwarciem na świat; dzieci, ale i absolutnej wolności; monogamii, ale też odrobiny rozpusty”. 


Mamy apetyt na te ekstremy chociaż nie wiemy jak je pogodzić; wyrastają one w sferze fantazji i otulają realność jak smog wypełniający polskie miasta. Czy tak samo trują? Rzeczywistość sieci jest ekspresją tych fantazji, a w niej dryfują nasze obrazki i samoopisy. Są one deklaratywne i powszechnie mylone z prawdą na mocy umowy społecznej. Tacy chcielibyśmy być, takich nas uprzejmie widzą, abyśmy odwdzięczyli się tym samym. Bliskość i miłość zostają wprasowane w te okoliczności, wraz z naszymi tożsamościami.


Co Tinder robi z percepcją żywych ludzi?

Podobnie jak Netflix i Spotify, Tinder wpływa na percepcję tego, co jest jego targetem. W przypadku dwóch poprzednich aplikacji, zmianie ulega nasza percepcja kinematografi i muzyki. I jest to znaczna zmiana, kiedy bowiem człowiek dostaje wszystko na tacy, jego wybór i odbiór tracą jakość . Ile filmów i seriali na Netfliksie jest zobaczonych do końca? Pytanie to jest adresowane wprost do naszych kompetencji poruszania się w wielości.  

To paradoks i konfuzja wyboru: nie musisz już szukać samodzielnie, ale...nie umiesz też wybrać i zostać przy swoim wyborze. Oglądasz filmy po parę minut i wyłączasz. Rozproszenie staje się nawykowe; konfuzja spowodowana wielością możliwości to default, stan wyjściowy. Wszystko to nie jest aż tak niebezpieczne, kiedy mówimy o filmach; ryzyko pojawia się, gdy nawyki te zostają wpuszczone pomiędzy ludzi, w ścieżki bliskości, tworząc liczne ślepe zaułki. 


W przypadku Tindera, przewijamy żywych ludzi, zminiaturyzowanych do zdjęć i opisów. Nasze potrzeby i nadzieje znajdują ekspresję w ruchach palców (niestety, głównie przez korzystanie ze smartfona), a dalej, kanalizują się w DECYZJI. 

Jaka to decyzja? 


Tak albo nie.  


Tak i nie to locus osądu - nadużywając tej perspektywy do orientowania się w życiu, coraz bardziej gubimy poznanie, które wydarza się w nieokreśloności; nieobecności osądów.  Na tinderze osąd jest warunkiem wstępnym, inicjatorem relacji, surogatem pierwszego wrażenia. 
Czy mogło nas spotkać coś gorszego?!   

(Oczywiście, na temat pierwszego wrażenia przeczytasz także tuzin artykułów i rozdziałów w specjalnych książkach. Możesz się więc dobrze przygotować. Uczepienie się wiedzy, która wszystko wyjaśni i wszystkiego nauczy zabija spontaniczność; nawet jeżeli ma ją (programowo) rozbudzić.)

Jest to także punkt startowy, w którym bliskość ulega zniekształceniu.  Rozrusznikiem pożądania i bliskości nie jest żywa sytuacja, wraz z jej zmysłowym bogactwem, lecz ekran smartfona. Miejscem pierwszego wrażenia nie są zmysły, lecz informacja; na spotkanie, jeżeli do niego dojdzie, przybywamy już uprzedzeni i przygotowani.  

A zatem, Tinder umiejscowił ocenę i osąd już przed zawarciem znajomości; która dalej gęścieje po jej nawiązaniu. Dating is collecting information about people to make sure that we do not like them, jak głosi podziemny mem. Ocena i osąd dokonana przez ego i zakcelerowana przez tinderkowy algorytm staje się ramą relacji. 


/Włączam w tę analizę również  "ironicznych" userów tindera, którzy nie używają aplikacji pod wpływem potrzeb i nadziei, lecz dla zabawy. Mózg  tego nie rozróżnia, tak jak podświadomość nie odróżnia wyobrażenia od rzeczywistości, zaś serce Interneuty wciąż podlega tinderowym wpływom...tyle, że w wyparciu (nie tylko wpływów, ale i de facto samego serca) /

Dodaj do tego całą kolekcję tricków, które osiągnęły ponurą kulminację w tzw. Pick-up Artist training. Swego czasu, grupki samo-subwersywnych stulejarzy biegały po Warszawie i nagabywały kobiety. Pełni wiary, że zestaw informacji i wyuczonych ruchów zapewni im sukces. Konsekwencje były opłakane, doszło nawet do wezwania policji. Pewność oparta na wiedzy zawsze prowadzi do kłopotów, szczególnie w kontekście bliskości. 


 Kolekcję tricków rozszerzmy dalej o gamę innych kursów, których celem jest osiągnięcie pewności siebie, odnalezienia swojej kobiecości i męskości, czy podciągnięcia innych - kluczowych w relacjach - społecznych kompetencji. Rynek stopniowo wypełnia się takimi propozycjami. Oczywiście, w sytuacji kursów mamy tu ćwiczenia praktyczne, większość ludzi w potrzebie pozostaje jednak przy teorii; poradnikach, witrynach i blogach. Oznacza to więcej wiedzy, której używamy jako środka do celu.  

...więcej i więcej wiedzy wraz z jej narzędziami, takim jak Tinder. I co to wszystko robi z naszą zdolnością do bliskości? 

Wiedza, niezależnie od swojego przedmiotu, sprowadza się do określania sytuacji. Każda relacja, która grawituje do bliskości ma swoją szarą strefę; czas dojrzewania i nieokreśloności, kiedy relacja nie jest ustalona (ani skonsumowana).  


Nieokreśloność jest kluczowa w bliskich relacjach

Okres nieokreśloności nie jest jednak czymś przejściowym: to czas permanentny, prawdziwa rzeczywistość nieujarzmiona przez ustalenia i kontrolę. Nieokreśloność to brak twierdzeń i ustaleń, które regulują znajomość. Zamiast nich dostajemy znacznie więcej: bogactwo zmysłowe, swobodę konwersacji i taniec z Nieznanym. W nieokreśloności nie wiemy jak jest ani jak będzie, ale możemy poczuć to, co jest. Relacja nie rozwija się w ramach agendy kontrolowanej osądem, lecz spoczywa w TERAZ. W nieokreśloności uczucia rodzą się i rozkwitają; w sprecyzowanych warunkach tworzymy dla nich doniczkę, naświetlamy lampami UV i zalewamy elektrolitami...



Kiedy zajmiemy punkt wyjścia, czyli w taki a nie inny sposób ustalimy relację,ich ścieżka ulega odkształceniu; zyskujemy agendę, plan, który prowadzi nasze zachowania. Właśnie tak powstały rzesze "creepów", którzy w nawiązywaniu relacji kierują się odgórnie ustalonym celem, do którego zakrzywiają wszystko, co ich spotyka. Ów odgórny cel jest konceptualnym odbiciem poczucia braku i potrzeby - jest pomysłem na zasypanie braku, lecz jednocześnie jest z tego braku zbudowany.  Mężczyźni z takim nastawieniem są odrzucani, kobiety zwykle wykorzystywane.   


Rynek cyfrowy wyszedł naprzeciw needy people, lecz zamiast ich wyzwolić, stworzył ramy dla nieskończonej kontynuacji ich przypadłości. Produkt wyszedł naprzeciw potrzebie, ale zignorował jej przyczynę. W rezultacie, potrzeba zmutowała.  



...jezeli powstanie bliskości uzależnione jest od kontroli i osądu, po prostu przestaje być ona możliwa. Albo skapuje kropelkami, które ledwo przesiąkają przez imadła osądzającej maszyny. Warunki nie zabezpieczają bliskości, tylko ją niszczą - nawet bowiem, jeżeli spotkasz odcisk swoich idealizmów odbity w żywym człowieku, umysł nie ustąpi; będzie asesował dalej. Rewersem tej operacji jest ślepe zadłużenie w drugiej osobie - dreams fulfilled!   

PODSUMOWUJĄC...

Poczucie braku, źródło niewiary w siebie i licznych społecznych neuroz zyskało technologiczne przedłużenie, dalej zostało obudowane wiedzą, poradami i trickami, które ma je zamaskować. Wszystkie te sposoby utrudniają zrozumienie istoty samego braku, próbują go zapchać, obejść czy ukrócić.  Oczywiście, jest to pewne uproszczenie, bo mamy do czynienia z masowym procesem społecznym.
 Niech złożoność jednak nie przysłoni prostoty: w biznesie powstał cały przemysł wzmacniający niewiarę w siebie. 

środa, 21 lutego 2018

Czym jest Moc*


Obraz: Theodor Kittelsen - Der Nöck (1887) 

Appendyks: 

*Pożądanie nie jest zarezerwowane do seksu czy pragnienia. To siła istnienia, manifestująca się jako stres, ból, ekscytacja czy radość. Te nazwy są jak barwy - u podstaw, pożądanie jest surową energią mobilizującą ciało do działania. Czy kierunek działania będzie wyznaczony przez barwę, czy przez samą przed-kolorową surowość /rawness/? Kolor posiada kontrkolory, które wchodzą w zależności i kłócą się ze sobą - postać surowa jest plastyczna. Odczarowana z różnicy, morfuje bez przeszkód; uwaga spoczywa w surowości, umożliwiając barwom taniec. 

środa, 14 lutego 2018

Ego nie zemrze na pustelni, tylko w Internecie



Rozkład ego nie nastąpi przez medytacyjne praktyki. Dzieła dokona wielość naszych czasów, przemnożona przez zaawansowaną technologię.  




"Droga wkrótce się rozwidlała. Jedna odnoga prowadziła w lewo, dwie - w prawo - pół odnogi - na wprost - a jedna ósma - w dół. Były też inne drogi, szlaki promilowe, dukty prawie-nieprawdy. Wyjęłum monetę i wyrzuciłum orłareszkę. W rezultacie poszłum w większości prosto naprzód, trochę w dół, a troche się cofnęłum. (...) Czekały mnie lata udręki i chwile radości, czekały mnie żywoty szczęścianieszcześcia. Grążyłum się w głuchą bezleśność i nudną bezpolność. Spotkałum tam wędrowca bez twarzy: podarował mi kryształ mleczny: pamięć. I pamiętałum, jak rodziłam dzieci, dwoje, troje, pięcioro, ośmioro dzieci, w chacie lampą olejną oświetlanej i w ziemiance ciemnej, pracując w polu i pracując przy zwierzętach, rodziłam dzieci, a potem te dzieci męczyły mnie i dręczyły, aż zadręczyły; tak umierałam. W krysztale miałum również wspomnienia ojców, braci, mężów, że walczyłem, zabijałem, ginąłem."  
-J. Dukaj, Linia Oporu

Starożytni mistrzowie zen mówili o "swobodnym przenikaniu we wszystkich kierunkach". Fraza ta oznacza płynność, która przekracza możliwości ego sterowanego logiką dwuwartościową. W czasach przed-cyfrowych granice pomiędzy ludźmi miały się dobrze; wszystko regulowały normatywne zasady. Tak wiele rzeczy było "nie do pomyślenia"! Dzisiaj, narastająca fala zmian wypłukała te granice; typowy człowiek dryfuje pomiędzy rzeczywistościami, chociażby korzystając z Internetu. Bogactwa treści, muzyki i wydarzeń nie sposób pomieścić w małym ego - tym karłowatym tworze wykształconym w dzieciństwie. Odbiciem tej sytuacji są wielkie migracje, które rozpychają podupadłą kulturę Europy. W obu przypadkach mamy do czynienia z wykładniczym przyrostem wielości. 

/przystanek na politykę/

Reakcją na tę sytuację jest histeryczna regresja, którą obserwujemy w polskiej prawicy. Jarosław Kaczyński dobrze to wszystko wykombinował. Polska, homogeniczna kulturowo, jest podatna na taką manipulację. Inny przykład to biedne Południe, chociażby Luizjana. W Stanach, internetowy ruch pop-prawicowy jest wyjątkowo biegły w wojnach internetowych. Wirtuozi memów wybierają rasistowskie i szowinistyczne uwstecznienie na swój brand. 

Co z naszą osobowością robi obfitość treści?


Mamy mnóstwo rzeczy do dyspozycji, lecz nie lepią się one do tożsamości - jesteśmy zbyt rozproszeni, żeby je przetrawić. Inkorporacja treści w tożsamość - proces, w którym przesiąkamy ideą, muzyką lub wiedzą - wymaga czasu i przestrzeni. Jak możemy się czymś przepoić, jeżeli ego wciąż ksztusi się czymś innym, kuszone przez precyzyjne narzędzia marketingu cyfrowego? 

Ego jest nieustannie rozpychane i podważane; już nie tyle przez sygnały, które są w kontrze do jego tak-nie struktury, lecz przez samą, przytłaczającą wielość. Za dużo! W praktyce, człowiek odruchowo zajmuje stanowisko wobec tego, co go spotyka: lubię, nie lubię, jestem zainteresowany, jestem znudzony. To procedura stosowana przez odźwiernych w bramach - muszą wszystko sprawdzić, zanim wpuszczą lub oddalą. Facebook uporządkował nam te odniesienia: sympatię skapsułowano do kliknięcia, w innych serwisach możemy także wyrazić dezaprobatę. Wszystko jest mierzalne i błyskawiczne. Poklikasz po social media, a algorytm wypluje model Twojego charakteru. To jednak tylko model - każdy człowiek jest czymś więcej niż sumą kliknięć, jednak przez przestymulowanie informacjami stajemy się modelami - cieniami - samych siebie. 


Nasze możliwości wchłaniania informacji kończą się, gdy ego nie jest w stanie ich przetworzyć swoim starym sposobem. Dlatego mnóstwo codziennej karmy danych ląduje w podświadomości, jest tylko rozbłyskiem stymulacji. Im więcej danych w sieci, tym krótsza zdolność uwagi. Im więcej masz do dyspozycji, tym mniej de facto przyswajasz. Wszystko tylko muskasz. To najniższy rodzaj konsumpcji, a przecież mamy bogactwo na wyciągnięcie ręki. Ale nie potrafimy chwycić, zacisnąć, utrzymać.  

Zanim się czegoś nauczysz, lepiej naucz się uczenia się - i to szybko

Musimy nauczyć się od nowa samej recepcji, patrzenia, widzenia i słuchania, żeby dobrze funkcjonować. Inaczej, wielość treści zgwałci nasz mózg i zostawi z niczym. Miną lata i będziesz taki sam; żadne piękno czy mądrość nie zakiełkują w Twojej świadomości. Nie zmienisz się. To zabawne, że przyspieszenie zmian na świecie uniemożliwia człowiekowi osobiste zmiany - prawdziwe transformacje. Od dziecka do młodzieńca, od młodzieńca do człowieka dojrzałego, aż po czcigodnego starca. W kołowrocie naszych przemian jest także ukryta przemiana fundamentalna, zwana przebudzeniem - internet jest pełen wiedzy na ten temat, lecz sama tkanka sieci uniemożliwia odnalezienie tego stanu w sobie.

W końcu jedyne, co zostanie, to zbudowany w dzieciństwie hardware. Wszystkie inne rzeczy przyrastają jak słaba naskalna roślinność, szybko wydarta wiatrem. Pytanie, jak będzie wyglądał taki hardware u dzieci urodzonych po 2000 roku?

Cały ten szum jałowych myśli produkowanych przez nerwowy umysł zyskał technologiczne zwierciadło: teraz możesz zapychać się spamem innych ludzi! Możesz stymulować swój overthinking na wciągające i darmowe sposoby. 

Oczywiście, "social media to tylko narzędzie" - nie potrafimy jednak z niego korzystać, ponieważ nie potrafimy korzystać z własnych mózgów. Podtapianie się w morzu danych to nie spectator sport - siedzisz w tym po uszy, odruchowo scrollujesz, zasysasz. Nicolar Carr pisał o tym już dawno, podobnie nasz Dukaj (tutaj)- internet spłyca umysł, co osiągnię kolosalny wymiar już za parę lat. Masy machną ręką, bo nie wiedzą co tracą - ostrość skupienia, jasność percepcji i beztroską, intensywną fascynacje - wszystko to roztopi się w bagnie rozproszenia. 

Tak zdegenerowanym człowiekiem łatwo sterować, nie ma jednak żadnych panów u góry. Nie ma wielkiego spisku ani protokołów syjonu. Jest tylko wielki przemysł słabości woli. 


Czy możemy z tym coś zrobić? 



Dla niektórych jest już za późno, inni nawet nie podniosą głowy. Przedryfujesz przez ten wpis maślanymi oczami - do zobaczenia za dziesięć lat, miną jak jeden dzień.  


Przenikanie we wszystkich kierunkach to swoboda, którą posiada człowiek o przezroczystym ego - nie posiada ono mocnych granic, lecz nie jest także słabą trzciną. Człowiek może wejść w każde środowisko i zanurzyć się w nim po koniuszki zmysłów. Będę kalifornijskim nastolatkiem, będę austriacką emerytką. Będę także drzewami, pośród których spaceruję - tak dalece się pośród nich zatracę. Potem, wynurzę się; w pewnym otępieniu powrócę do domu, usiądę do komputera i zacznę pisać te słowa.

Korzeń tożsamości jest po prostu gdzieś indziej, stosunkowo (w sensie proporcji, a nie zasady) wolny od ego. Wyobraź sobie tę różnicę jak mówienie w innym języku - Twoje poczucie ja jest Inne od tego, które wciąż chwieje się i walczy o byt w polifonii danych i bodźców. Nie chodzi o to, że jesteś kimś innym - Twoje JESTEM jest inne. 

Thomas Metzinger opowiedział nam o takiej tożsamości, lecz jak odkryć ją we własnym doświadczeniu? Nie mam pojęcia, jak naszkicować proces przejścia - dla każdego jest on unikalny. Osobliwość tkwi w rzeczach, które należy puścić, ale także różnicy, w której można spocząć. Przejście jest radykalne: wszystkie konieczności i domknięcia należą do twardogłowego ego. Wszystkie mocne tak i nie, obostrzone strachem i agresją (agresją reaktywną, bo jeszcze dziecięcą) to ściany dla tej fortecy, która kruszy się pod zalewem danych. Kiedy jednak wychylisz się poza ego-domek, zastanie Cię konfuzja i zagubienie - jak nawigować po tej złożoności bez wsparcia Tak i Nie? Jak odnaleźć pewność wewnątrz niej i na czym ją oprzeć? 

Potrzebujesz innego sposobu poznania, żeby surfować po danych i przenikać pomiędzy rzeczywistościami. Przeczytaj książkę Myślenie lateralne Edwarda De Bono (tak, całą), żeby uzyskać posmak poznania, które wyłania się z wolności od ego. Oprócz godzin nieruchomej medytacji, które są nieodzowne żeby rozbudzić zmysły, ciało i percepcję, potrzebujesz też grupy ludzi, podzielającej taką potrzebę. Sam jestem ciekaw, czy takie grupy powstaną, i nie mam na myśli hermetycznych sekt, czy odleciałych grup new age'owych. Możesz także czytać moje wpisy na tym blogu (zaparz herbaty, nie skacz na fejsa)

Być może ostatnią rzeczą, która pozostanie, kiedy świat na dobre przepoi się technologią, będzie właśnie to marne ego. Ci, którzy zostaną przy nim wylądują na samym dole społecznej drabiny - która przestanie być drabiną, stanie się hipersześcianem!! Życzę tego cywilizacji z całego serca. 



niedziela, 11 lutego 2018

Jak zjeść własny cień



Świat tonie w morzu fałszu i kiepścizny. Nie ma znaczenia, na ile jesteś tego świadom, ponieważ wiedza o upadku ludzkich relacji czy zanieczyszczeniu planety przyniesie tylko więcej goryczy. Nie ma także wielkiego znaczenia czy zaangażujesz się w prospołeczne aktywności, bowiem kropla Twojej życzliwości roztopi się w wielkich plamach ropy. Z miłości do zwierząt staniesz się wege-faszystą, a wiara w dobro i jasność uczyni Cię Mr Nice guyem, z wrzącą frustracją pogrzebaną żywcem, głęboko głęboko w Twojej podświadomości. Będziesz dzielnie udawał, że się cieszysz, a jeżeli ktoś Cię striggeruje, to zaksztusisz się własnym samopolitowaniem. Bo przecież trzeba być miłym. 

Masz pomysł na samorozwój? Mateusz Grzesiak z kolegami zabiorą Twoje pieniądze, a zaśmiecony bzdurami rynek rozwojowy osuszy do reszty rzekę Twojej uwagi i zaangażowania. Duchowy marketing zaczaruje Cię na chwilę, i zostawi z zestawem tricków i brudem na wierzchu; Twoim brudem, którego nie domyjesz ziołowym mydłem, bo ten brud jest głeboko w środku. 

I co z tym zrobić? Możesz się porządnie wkurwić.  Tylko proszę, zrób to naprawdę dobrze.   


Poniżej znajduje się tłumaczenie tekstu Davida Chapmana, który w oryginale odnajdziesz tutaj. Będę regularnie tłumaczył i poszerzał jego teksty, oraz poprzedzał je wstępem, jak ten poniżej. 

Wstęp

Jednak żeby to zrobić, nie wystarczy rzucić paru przekleństw i narazić się na niezręczność w towarzystwie. 
Duchowość negatywna, obecna we wszystkich religiach świata ukazuje ścieżki i dostarcza narzędzi, dzięki którym możemy rozjaśnić nasz gniew.  
Gniew jest tutaj synonimem: nienawiść, żal i odraza, a szczególnie strach mieszkają w tym samym domu. Tym budynku po drugiej stronie ulicy, którego nie chcesz odwiedzać. A kiedy sąsiedzi pukają do drzwi, udajesz, że Cię nie ma.  

Większość dróg rozwojowych wskazuje na spokój i miłość jako źródła szczęśliwego życia. W rzeczywistości, miażdżąca większość ofert, które kuszą relaksem i uważnością to zwykły fałsz. Ten fałsz to wejściowe drzwi, ponieważ inaczej niewielu chciałoby wejść. Potrzebujesz obietnicy, potrzebujesz nadziei. Po latach, możesz nabrać sceptycyzmu, albo włączyć duchowe i rozwojowe tricki w kolekcję własnych wyparć. W psychologii, nazwano to duchowym bypassingiem, który w USA zdążył zebrać  swoje żniwo, wraz z degeneracją kontrkultury hippisów. Możesz także zamieszkać w ciasnym domku, zbudowanym z wieloletniego zawężania się na jakimś systemie wartości. 

Możesz także zwolnić oddech, posłuchać pozytywnych wibracji albo przytulać drzewa. W końcu przecież miłość wyjdzie na wierzch, alleluja. 

Niestety. Być może ukaże się i rozgrzeje serce, ale to raczej przypadek. Nadal będziesz tym człowiekiem, którym nie chcesz być - z całym ładunkiem przeciętności i strachu, który niesiesz na plecach od dziecka. Żeby przepoić swoje życie autentyczną miłością, potrzebujesz sięgnąć do tego, co w Tobie niekochane. I niezależnie od narracji, nie będzie to  przyjemna podróż. 


Co więcej, podróż ta kryje się w samym środku codziennego życia. Tak samo niechęć, gniew i odraza; nieustannie bąblują  pod powierzchnią naszych small-talków i uprzejmości. 
Jesteśmy nieszczęśliwi, a sposobem walki z nieszczęściem są kolejne warstwy wyparcia, często przystrojone w słodkie i świetlane ideały. Ta strategia produkuje rzesze nieautentycznych ludzi, kolekcje przypiętych uśmiechów.  
  
-Człowiek -...- żeby żyć między innymi ludźmi, musi nabyć pewnych umiejętności towarzyskich. Umiejętności przemilczania prawdy: spotykasz znajomego, nie mówisz mu na dzień dobry, że jest świnia, chociaż jest świnia; witasz się z damą, nie mówisz jej, że zbrzydła, chociaż zbrzydła. Umiejętności stosowania konwenansów: "miło mi pana poznać" - gdy właśnie jeszcze go nie znasz, więc skąd w tym co miłego? Umiejętności akceptowania powszechnego zła: ludzie i najlepsi czynią zło nierzadko bezmyślnie, bezinteresownie, w sprawach codziennych i mało ważnych, zarazem czyniąc wielkie dobro w sprawach najcięższych - trzeba przyjmować jedno z drugiem: gburowatość, chwalipięctwo, krzykliwość, kłótliwość, zazdrości i egoizmy; z tym i święci do nieba idą. Człowiek ogładny zamyka na to oczy, nie nazywa po imieniu, żyje obok tego, nie przekłada Dekalogu do drobiazgów, o których milczy Biblia. 

-Jacek Dukaj, Lód



Skąd ta podskórna sztuczność?  

Począwszy od wychowania, a kontynuując na wielości Guru Dobrego Nastroju, ludzie uczą nakładania, a nie manifestowania. Jaki jest rezultat? 
Jesteśmy zdolni do społecznego funkcjonowania, ale nie potrafimy być sobą. Cały ten reżim kontrolowania swojej ekspresji oducza człowieka bycia sobą. Bycia szczerym, intensywnie autentycznym. Wiesz co należy mówić, lecz nie czujesz, co sam byś powiedział. Potrafisz się zachowywać, ale nie umiesz zachować siebie.  

Tak ułożony człowiek to ludzki robot. Pomimo, że posiada wąskie poletko autentyczności podlewane alkoholem i kawą, jego przeznaczeniem jest służyć. Współczesna ekonomia znajdzie mu wiele zajęć, zanim zastąpią go roboty. Oczywiście, ethos przeciętności może zaprowadzić Cię wyżej: jeżeli naprawdę dobrze nauczysz się udawać kogoś, kim nie jesteś. Możesz też "porzucić cywilizację" i żyć na jej peryferiach, z udrapowanymi ideałami. Ale co z tego?


Bycie sobą oznacza ekspresję wszystkiego, co w Tobie jest - nie tylko tego, co jest oczekiwane i nagradzane. Jeżeli odcinasz cokolwiek, odcinasz wszystko, całe bycie-sobą. Nie da się inaczej.  

I w pewnym momencie odkrywasz, że serce po prostu wyschło. Emocje spłaszczają się, relacje tracą intensywność. Sięgasz po stymulację, żeby zwiększyć emocje sportem, używkami albo seksem - ale stopniowo jest coraz gorzej, ponieważ to dążenie do pobudzenia ma taki sam korzeń, co manipulowanie psychiką, którego wymagają społeczne struktury. Wspólnie udajemy przyjemnych i wspólnie zachlewamy się alkoholem, wypłukujemy kawą i wyniszczamy papierosami.   

Być może myślisz, że nie piszę teraz o Twoim życiu. A jednak założę się o sutą kolację, że kryjesz w sobie miejsca, gdzie Twoja unikalność dusi się i gnije; a w niej drzemią siły, które uczynią Cię nie do poznania dla samego siebie.   

Wbicie łopaty w ten grób jest moją głęboką potrzebą. Poczytaj o innej drodze i odzyskaj siebie. 

Więc, wszyscy jesteśmy potworami. i co z tego? 


Sugeruję, że mamy trzy sposoby odniesienia się do własnego potwora: odrzucenie, odwrócenie albo integracja czy włączenie (incorporation). Ten tekst poświęcony jest włączeniu. Przedstawia podejście wiodące do objęcia własnego potwora, przekształcenia go i przywrócenia do własnej dyspozycji. 

Istnieje wiele buddyjskich metod integracji potwora. Tradycyjnie używamy praktyk gniewnych jidamów, które bezpośrednio budzą nas do bycia oświeconym potworem. W praktyce, jest to skuteczne u niewielu ludzi Zachodu. (...) 
Doświadczenie własnej potworności bez osądzania jest konieczną częścią jej ponownego włączenia. (...) 

Poniżej przedstawię inne metody, które mogą być użyte przez każdego. Nie są one proste i całkowicie bezpieczne, ale nie wymagają także formalnych inicjacji. Niektóre nie są buddyjskie, ale za to kompatybilne z buddyjskim poglądem Dzogchen. Mogą także wydawać się przeciwne do mainstreamowego (sutrycznego) buddyzmu - ale nie powinno być to problemem. 

Wygnanie i Bunt 

Wyparcie jest najprostszą strategią radzenia sobie z własnymi, potwornymi jakościami. Prawdopodobnie, jest to jedyna możliwa strategia przetrwania podczas dzieciństwa. Wówczas odcinamy od siebie różne rzeczy: seksualność, dzikość, impulsywność, wolność, kreatywność, lęk przed śmiercią, ekstazę czy destrukcyjne pożądania. Każde z nich jest do pewnego stopnia dozwolone w ramach społecznych ograniczeń, są jednak zbyt niebezpieczne, żeby zostały zaakceptowane w swojej pełni. Więc, kiedy dorastamy, spychamy je coraz bardziej, w końcu negując samą ich obecność w nas. W rezultacie, człowiek traci pozytywne aspekty tych wypartych jakości, na równi z częściami, które są nieakceptowalne. 

Niestety, to samookaleczenie i oślepianie siebie nigdy nie będzie skuteczne. Jungiści określają je jako cień. Gniew, pożądanie i kreatywność, kiedy zostają wygnane, ropieją i mutują w ciemności. Dojrzewają w odrazie i szukają zemsty. Kiedy stres i wyczerpanie osłabia zagrody oddzielające "ja" i "cień", dochodzi do erupcji i odcięte energie sieją spustoszenie. Widzialne i "jasne" ja odwraca od nich oczu, dlatego nie zostaje ostrzeżone w porę i nie ma pojęcia, jak radzić sobie z wyzwolonym cieniem. Wyparcie wydaje się najmniej niebezpieczną strategią radzenia sobie z demonami, ale kiedy się załamuje, rezultaty są katastrofalne. I nawet, kiedy udaje się "pozbierać do kupy" płacimy wysoką cenę straconego czasu, energii i mocy. 

Zjedz swój cień  

Niektóry Jungiści określają ponowne włączenie jako jedzenie cienia. Uwielbiam makabryczność tej frazy, więc używam jej, nawet jeżeli nie jestem zwolennikiem teorii Junga. Jungiści mówią o cieniu jako metaforze "wypartych części siebie". W Buddhadharmie mówimy raczej o wypartych aspektach doświadczenia. 

Spożywanie cienia jest wolne, powtarzalne i zwykle nieprzyjemne. Nie wystarczy, że pójdziesz na weekendowy warsztat. Jedzenie cienia przypomina raczej restaurację w piekle. Musisz przeżuwać i przeżuwać, nawet jeżeli talerz pełen demonów rozciąga się na cały horyzont. Cały proces zajmuje lata. I jest odrażający. Cień obejmuje wszystko, co wyparłeś jako ciemne i oślizgłe, przerażające i wstydliwe. Kiedy już jednak w to wejdziesz, jedzenie okaże się ekscytujące. 

Jedzenie własnego cienia nie jest pracą, którą wykonuje umysł, i nie ma nic wspólnego z naszym "duchem". Gadanie o "duchu" czaruje koncepcją pięknych, eterycznych istot, którymi powinniśmy być. Rzuć to wszystko na szalę, jeżeli chcesz zdziałać cokolwiek w pracy z cieniem.  

Jedzenie własnego cienia jest głęboko związane z ciałem, włączając jego wilgotne i metaboliczne aspekty. Cień jest bliski odczuć w Twoim brzuchu; mdłości, skurczów i ssania - odczuć niezdatnych do obrobienia w metafizyczne idee. 

Istnieje pięć sposobów na jedzenie cienia: polowanie, przeżuwanie, przełykanie, trawienie i wypalanie. 


·        Ludzie zwykle ukrywają rzeczy przed sobą. Musisz udać się na polowanie, jeżeli chcesz je z powrotem odnaleźć.  

·        Przeżuwanie cienia staje się ekstremalnie intymne, jeżeli przyjmiesz odciętą część rzeczywistości i głeboko jej doświadczysz, nie powstrzymując niczego 

·        Przełykanie cienia bierze go "do środka", dzięki czemu staje się Tobą - nie jest już "nie Tobą". Czasami zwymiotujesz cień z powrotem i będziesz musiał znowu go przeżuć, jak krowa. 

·        Kiedy przetrawiasz swój cień, staje się zwyczajną częścią życia. Już nie jest przerażający, zmienia swoją konsystencję, staje się bardziej plastyczny 

·        Przetrawiony cień jest paliwem do kreatywnej pracy i rzeczywistej magii 




Będę kontynuował tłumaczenie tekstów Chapmana w następnym wpisie.

środa, 7 lutego 2018

Świętość



Dzień taki szczęśliwy.
Mgła opadła wcześnie, pracowałem w ogrodzie.
Kolibry przystawały nad kwiatem kaprifolium.
Nie było na ziemi rzeczy, którą chciałbym mieć.
Nie znałem nikogo, komu warto byłoby zazdrościć.
Co przydarzyło się złego, zapomniałem.
Nie wstydziłem się myśleć, że byłem kim jestem.
Nie czułem w ciele żadnego bólu.
Prostując się, widziałem niebieskie morze i żagle.
Berkeley, 1971



Moje dwie ulubione rzeczy to miłość i świętość. Pierwszą odnalazłem niedawno, zaś świętość była chyba zawsze. Nawet w dzieciństwie, chociaż nie znałem jej z imienia, odnajdywałem ją pośrodku zajęć: zejść i wejść po schodach czy czekania przy piekarniku.  

Chcę, żeby obie te rzeczy zawsze były przy mnie.  Oby napędzały moje codzienne sprawunki, tak jak ruchy ciała skręcają balasty wmontowane w automatyczne zegarki. W ten sposób nie będę tak uzależniony od formalnej medytacji, które rozbudzają świętość czy miłość per se. Z wiekiem jest na nie zresztą mniej czasu, należy je także izolować od innych czynności.  
Oby miłość i świętość odnajdywały się w środku tych wszystkich czynności, które oglądane z daleka formują tzw. życie.

Świętość oświetla zwyczajność - jest na nią nałożona, bierze ją w dłonie - ja także się w nich mieszczę. Tam mogę odpocząć.  

Odpoczynek to niekonieczność, brak najmniejszej presji. Wierzę, że można oduczyć się myślenia z presją i wypoczywać podczas drobnych obowiązków. Ego może wtedy wziąć oddech, oddać zajęciom stery sensów. Złożoność sprawunków nie angażuje umysłu, ego zrzuca swoją uprząż, odwiesza na haczyk, oddaje kontrolę.

Ruchy codziennych sprawunków układają się we wzory. Ma swój rytm składanie świeżo wypranych ubrań (co stało się celebracją, odkąd nie mam pralki), ma rytm mycie naczyń (co nabrało ascetycznej jakości, bo od piątku nie mam ciepłej wody). Układanie koszulek w nieforemne kostki, przygotowanie koszul do prasowania. Sekwencja szorowania i płukania wraz z przekładaniem talerzy i kubków na osączarkę. Zachodzi możliwość, żeby wytrzeć naczynia zaraz po umyciu i uwolnić osączarkę; (kuszące) chociaż lśniąca na niej kolekcja przyborów do jedzenia rozświetla całą kuchnię. 

To wszystko tak miękko absorbujące* - zabiera nadmiar uwagi wygenerowanej z pożywienia, która stęża się i ściska na ucelowionych zadaniach, powierzanych mi podczas pracy zawodowej. Sprzątanie i pielęgnacja otoczenia karmi superego, lecz nie obciąża rozumu; tworzy bezruch podobny do tułowia kolibra zawieszonego pomiędzy rozpędzonymi skrzydełkami. 
Właśnie tam, właśnie tam jest świętość.   

Półprzezroczysta tkanina opada na stolik, obrysowuje jego kanty - nasłuchuję westchnienia, gdy już spocznie na blacie. Albo jakbym oglądał gadające głowy na wyciszonej fonii; rozpoznaję ułożenia ust, umysł dopisuje te dźwięki i "słyszy je", jako ułożone z ciszy. Właśnie tak świętość nakłada się na zwyczajność.

Każda chwila jest naładowana sprężonym światłem, zupełnie jakbyśmy byli w filmie, a wizja miała się zaraz rozjaśnić, jak wybuch, do oślepiającej białości. W niej utonęłyby wszystkie kontury i przedmioty, twarze i oczy - jednak do eksplozji nie dochodzi. Nie dochodzi do niego, ale każda chwila jest gotowa - jest tego tak bliska jak się tylko da, bez uruchomienia tego, skądinąd błyskawicznego procesu. Wszystko jest gotowe do wniebowzięcia. 

Taka jest świętość - w każdej chwili mogę zatonąć w bieli, moje kroki są swobodne a balansują nad przepaścią, której się nie boję; światło jest obecne, chociaż się nie ujawnia. Stąpam ostrożnie i unoszę różne rzeczy z czcią, żeby nie dotknąć tego ukrytego spustu. Chociaż gdyby wszystko nagle stałoby się bielą, przyjąłbym od razu, z rozszerzeniem oczu, mocnym wdechem, który nie przeszedłby w wydech. 

Żyjemy w Świętej rzeczywistości, krążymy po niej jak rybki w morzu Boga. Co by było, gdybyś mogła to odnaleźć? Co byłoby, gdyby świętość była z Tobą już ZAWSZE, nierozszczepiona przez tak i nie, dobrze i źle. Co byłoby, gdyby świętość wlała się w Twoje nerwy i rozproszenia, papierosy i rozczarowania, we wszystko. I we chwile spokoju trzymające za rękę gniew i gorycz, wspólnie. Inaczej biegły by Twoje ścieżki, chociaż z zewnątrz tak samo - nikt nie zauważy światła za gałką oczną, niebiańskich łuków od kącików ust. Twoje dłonie będą tak samo ciepłe, ale rozgrzejesz komuś dzień serdecznym uściskiem. A ktoś inny -  w rezultacie przypadkowej rozmowy - przypomni sobie najsmutniejszy dzień siódmego roku życia, aby za następne siedem lat odnaleźć realne, szczerozłote szczęście, a nie to udawane co teraz.  






(*Właśnie dlatego uwielbiam pracę zdalną. Zajęcia kreatywne nie mogą obejść się bez przerw, które najlepiej wypełnić drobnymi zajęciami. Nie można przecież przykuć umysłu do biurka, aż nie urodzi potrzebnych pomysłów i konstrukcji - to przemoc, tak samo topienie mózgu w kawie. Tak powstają płaskie teksty, dźwięki, które nie dają echa, obrazy wsadzone w płótno jak spodnie wciągnięte na nadwagę, do której nie chcesz się przyznać.)