środa, 23 grudnia 2015

O ŚWIĘTYM ŻYCIU.







"Bracia, łzami oblewam te słowa"  
-Sylwan z Atosu



Oto wyjątkowy, puszysty ciszą wieczór, który spędzam ze sobą. Takie towarzystwo nie jest mi dane zawsze; połączenie ze sobą jest niesłychanie kruche w przepełnionym rozproszeniem świecie. 



Takie chwile są krótkim odpoczynkiem w nieustającej bitwie, którą chrześcijanie nazwali walką z Szatanem. Nangpa być może nazwałby ją walką z iluzją, jednak po latach potyczek, triumfów i porażek, nazywanie stało się niepotrzebne, bo walka stopiła się z codziennym życiem.  

Ta chwila, kiedy twarz przyjemnie mrowi od głębokiego oddechu, a pisanie na klawiaturze sprawia zmysłową przyjemność. Umysł jest spokojny, pozbawiony neurozy, która dla tak wielu jest naturalna jak oddychanie. Odkrywam, że jedna stopa spoczywa na drugiej, powodując drętwienie i zamykając obieg energetyczny mojego ciała. Uwalniam stopę i czuję, jak prąd płynie inaczej.

Rzeczywistość zmysłowa możliwa do doświadczania dzięki wyciszeniu umysłu jest czystym zachwytem. To wszystko. Żyjesz. Nikt Cię akurat nie goni i nie ma innego bezpośredniego zagrożenia. Każdego dnia mamy setki (albo i miliony, im bardziej jesteś świadomy) właśnie takich chwil. Każda z nich może być źródłem regeneracji i uzdrowienia. Lękliwe myśli ustają i nie ma nic do zrobienia. Można pożyć sobie parę chwil. Niestety, zapychamy je wszystkie technologią rozproszenia; social media, news media, scrolling media. Sam niestrudzenie zapycham.


Bycie człowiekiem to kochane szczęście. Historia cywilizacji Zachodniej jest biografią utracenia tej prostej prawdy. Byłbym głupi, gdybym tą generalizacją domknął myśl. Pozostawiam ją zatem niedomkniętą i nie ma problemu. 

W Twoim żywym umyśle być może odezwały się wątpliwości. Wielu ludzi przecież żyje w nieszczęściu. To prawda, ale jak wyglądałoby ich życie, gdyby mogli się sycić dźwiękami miasta i wzruszać głębokim oddychaniem? W rzeczy samej tak żyli i żyje wielu ludzi najbiedniejszych, tam, gdzie się im na to jeszcze pozwala. Właśnie dlatego bieda uszlachetnia serce, bo uwalnia je od zakrzepów. I pozwala sycić się tym, co jest za darmo. 

Biedni ludzie w naszym kraju żyją w dusznych i stęchłych pomieszczeniach napełnionych promieniowaniem telewizora. Klasa średnia może mieć lepszą wentylację i lepsze telewizory; wszyscy jednak są tak samo odcięci od Rzeczywistości. Ludzie - na czele z naukowcami społecznymi- przestali nawet wierzyć w tę Rzeczywistość i podstawili pod nią swoje racje. Na moich oczach, w ciągu ostatnich dziesięciu lat do myślenia potocznego spłynął postmodernizm. Ustały żywe dyskusje, zabite zapobiegawczym "szanuję Twoje zdanie", nikt już siebie nie dotyka, bo każde dotknięcie to podrażnienie tych neurotycznych, najeżonych subiektywizmów. Niektórzy nazywają tę paranoje tolerancją i równością...

Współczesne nauki społeczne i humanistyczne wspierają tę zbrodniczą myśl: każdy mieszka we własnym subiektywizmie. Ideologia ta daje szereg praw, które są smutnymi nagrodami pocieszenia. Prawo do własnej racji, poglądów i autokreacji które każdy wyrzuci jak stare zabawki kiedy będzie mógł wdychać, czuć i dotykać Rzeczywistość, która jest wszędzie. Nasza nauka o człowieku musi wyzwolić się z tego impasu, aby spełnić swoją rolę, i odkrywać przed społeczeństwem wielki Cud człowieka. Zamiast tego, nasze nauki humanistyczne próbują nieudolnie spreparować niedosiężny i specjalistyczny język i mylą to ze statusem nauki. Kto pojawi się i podejmie wysiłek w celu zmiany tego stanu rzeczy? Nasze czasy, jak żadne inne (wobec faktu, że są kumulacją całej przeszłości) potrzebują takiego rodzaju rewolucji.  

Więc, co to znaczy mieć kontakt ze sobą? Co znaczy spędzać czas ze swoim najbliższym przyjacielem: z Tobą? 
Człowiek jest podwójny i dlatego może czuć samego siebie. Refleksyjność nie opiera się na możności myślenia o sobie: myśli nader często zderzają się ze sobą jak martwe drobiny kurzu w powietrzu. Niezależnie od swojej tematyki, od "zawinięcia do środka" (w którym ja myślę o sobie) są raczej szarym, abstrakcyjnym szmerem. 

Refleksyjność ugruntowana w zmyśle dotyku umożliwia czucie siebie samego. Mógłbym to nazwać inaczej, ale i tak nie uda mi się uchwycić cudu człowieka spoglądającego na siebie bez pomocy lustra; człowieka naturalnie lustrzanego, który spędza czas ze sobą i niczego nie potrzebuje, który czule podchodzi do swoich lęków, braków, pragnień i analiz...i puszcza je wolno. Człowieka czującego swój oddech na granicy przedmiotu i podmiotu; gdzieś pomiędzy nimi, co obnaża fałsz obu tych skrajności. Bycie człowiekiem daje tak wielkie szczęście! Bycie człowiekiem to źródło wciąż powracającego zdumienia. 

Myślenie o sobie to zejście na manowce upiększone przebłyskami wglądu. Czucie siebie to dziejący się (ongoing), zanurzony w Nieznanym Cud. Kto bowiem tutaj czuje kogo? Dawno już przestałem siebie pytać kim jestem. Pytanie "kim jestem" i cała wygenerowana zeń proliferacja spamu myślowego to zwykły temat zastępczy. Fakt, że ów wątek jest tak nieustannie maglowany przez buddystów i innych duchowych sympatyków dowodzi zwykłego fetyszu: fetyszu nas na punkcie nas samych. Ego na punkcie ego. Nie ma nowych ścieżek w tych roztrząsaniach. Jeżeli chcesz poznać odpowiedź, po prostu zaangażuj się w życie, w końcu zrozumiesz. 

Buddyjska idea "nie-ja" nie neguje Ja ani go nie uznaje. Nie da się powiedzieć słowa na temat stanu rzeczy i pozostać na Drodze Środka. Budda nie mógł się pomylić, ponieważ nie stawiał twierdzeń. Gdyby stawiał twierdzenia, nie nauczałby Drogi Środka. To nauczanie buzuje fascynacją jak wypełniony po brzegi ul. Czasami odnajduję w sobie ogromną przykrość, że ta mądrość porusza tak niewiele ludzkich serc. Jezus wyczerpująco podsumował temat, mówiąc, że ludzkie serca są zatwardziałe. Czy i Twoje też? 

Bycie całkowicie ze sobą i w sobie - bycie prawdziwym człowiekiem - to nieustanny potok szczerości. Wyłania się on kiedy ustają pretensje kierowane do Rzeczywistości i ufundowane na nieakceptacji. Jeżeli nauczysz się rozpoznawać pretensje i odnajdziesz ukojenie w ich odpuszczeniu, oświecenie już jest Twoje. Obudź się, proszę. 


To zostało powiedziane przez Zrealizowanego, powiedziane przez Arahata, i tak usłyszałam: „Mnisi, tego świętego życia nie żyje się w celu zwodzenia ludzi, w celu przypochlebiania się ludziom, w celu korzystania z zysku, honoru, i sławy, nie z ideą: 'Niech ludzie znają mnie takim'. To święte życie, mnisi, żyje się dla bezpośredniej wiedzy i zrozumienia”. To jest znaczenie tego co powiedział Zrealizowany. To w odniesieniu do tego zostało powiedziane:

Zrealizowany nauczał świętego życia
Nie bazującego na tradycji,
Dla wiedzy i zrozumienia,
Prowadzącego i wtapiającego się w wygaszenie.

To jest ścieżka przemierzana przez wielkich,
Którą kroczą wzniośli mędrcy.
Ci którzy obierają ten kierunek,
Tak jak nauczał tego Przebudzony,

Uważając na instrukcje Nauczyciela
Osiągną zakończenie cierpienia.  

Itivuttaka 2. 35-36





sobota, 19 grudnia 2015

Eksta

Kiedy wszedł na patio, akurat liczyłem oddechy. Weranda była prześwietlona nie moim Słońcem, wokół siedzieli się, śmiali i rozmawiali nie moi ludzie, układając słowa nie w moim języku. Obcość otoczenia była ekstatyczna. Byłem tu dopiero trzeci dzień! 

-jakaż różnica od obeznanego, zabitego wiedzą otoczenia, prawda? - Nauczyciel czyta moje myśli. Siadamy przy stoliku. Czasami słyszę głosy po angielsku, wszystkie jednak roztapiają się w amorficznym, azjatyckim narzeczu. 

-Po co mam mówić cokolwiek, skoro czytasz bezpośrednio moje myśli, nawet te których sam nie jestem świadom? - pytam znad rozpalonego papierosa 

-Nie chodzi o mnie. Chodzi o ciebie. Ty wypowiadasz myśli - wypowiadając je, już je zmieniasz. Wykładasz je tak, a nie inaczej. Taką, a nie inną drogą idziesz.  

-Bien. Jestem zatem zmęczony swoimi potrzebami, mistrzu - uśmiechnął się szeroko już w momencie, gdy otwarłem usta. Bezsens rozmowy kolejny raz uderza mnie swoim komizmem; on już wie, on już wie. Dobrze, rozmawiam sam ze sobą, docieram sam do siebie. On tylko nie przeszkadza. 

-...przychodzą, absorbują mnie, unoszą i porywają. Zaczynam pragnąć, wierzyć, zaczynam w to grać, hipnotyzuję siebie samego... -przenikliwy brzęk stukniętego kieliszka rozlega się w przegrzanym powietrzu: rozchylam lekko usta z wrażenia. Siedzimy chwilę w milczeniu, chwytam za rąbek spódnicy ostatnie rozbrzmienie tego dźwięku zanurzającego się z gracją w harmiderze głosów 

-...potem przechodzi i czuję się jak głupiec - podejmuję wątek tak nonszalancko jak go opuściłem przed chwilą - jak sierota, jak oszukany człowiek. Uwiedziony! 

-Oto i cała sztuka - mówi Nauczyciel - kiedy to nadchodzi, utrzymaj się ponad, nie daj się porwać. Kiedy dasz się porwać, pojawi się napięcie prowadzące do rozładowania. A potem utrata i smutek. 

-I to wszystko, co? -rzucam nerwowo. Zawsze, kiedy patrzę na niego, a co dopiero w jego twarz i oczy, moją uwagę przyciąga wszystko, co jest za jego plecami...w taki zmasowany sposób. Kiedy spoglądam na niego, spoglądam naprawdę w niego, przez niego, jak przez pryzmat, na całą resztę, która nabiera przytłaczającej intensywności. Udaje mi się wytrzymać spojrzenie przez parę chwil. Gdybym przy swojej obecnej kondycji wytrzymał przez minutę, pewnie bym zwymiotował.  

-To nie wszystko - odsłania zęby - jest jeszcze cały świat. Znowu, jakby uderzony na odlew w głowę, dostaję inwazji: dźwięków, zapachów, czuć. Moje pytania, moje wątki, które chciałem poruszyć giną jeden po drugim; zapominam je, zapominam nawet kim jestem. 

Ten świat - Nauczyciel rozchyla ręce i mówi kołyszącym się głosem - to w nim jest: to nadchodzi, utrzymaj się ponad, nie daj się porwać... 

-a kiedy się chwycę? 

-to puść. Puść w każdym momencie, gdy sobie przypomnisz; puść w każdym, nowo zaktualizowanym "momencie", w którym się odnajdujesz. 

-Czasem puszczam od razu, czasem szamocę się. 

-Kiedy zaczniesz się szamotać, zapomnij. Zignoruj. Nie fiksuj się, nie zżymaj...pomyśl o czymś innym. Odwróć uwagę. - Odwracam uwagę.  

Od niespełna dwóch tygodni widywania się z Nauczycielem tracę rozum. Idę ulicą lub wykonuję jakąś czynność, i wtedy osuwam się, osuwam, w ocean dźwięków i zapachów. Zapominam, co mam do zrobienia. Wyłaniam się, odurzony, z tego środowiska, i nie pamiętam co miałem robić. Pamięć powraca po chwili, rozpoznaję zarysy mojego planu: szedłeś teraz tam, żeby kupić to, potem to zjeść i wyjść z domu - Dobrze, idę. Mogę rzucić się głową w tę chwilę i zatracić: z ulu otaczających mnie głosów nie da się wyłowić pojedynczego słowa, on nie ma kierunku, otula mnie, osuwam się weń, rozchylam ogniskową mojej uwagi jak dziewczyna rozchylająca uda. Dźwięki orzeźwiają mnie swoją rzeczywistością. Emocje igrające w rozmowach przyspieszają  bicie mojego serca; powiew uśmiechu, zastrzyk okrzyku. Wtenczas przeszywa mnie coś zupełnie innego i unoszę wzrok 

-Uważaj, bo się uzależnisz - odzywa się swoim ciepłym, kaprawym głosem 

-Zapomniałem, o czym rozmawialiśmy. 

*** 


Wraz z nauczycielem wybraliśmy się w podróż pociągiem. Świeżo oddany do użytku pociąg linii krajowych lśnił nowoczesnością. Chłodny metalik stołów, poręczy i półek bagażowych nie pasował do mojej wytartej marynarki. Zerknąłem w siebie, obracając w myślach to doznanie: wstyd starzejącego się człowieka który nie pasuje do nowej maszyny. Nauczyciel nawet nie zdjął swojego płaszcza. Jego ręka co pewien czas sunęła do kieszeni i zatrzymywała się w pół drogi. 

-Nie wolno tu palić, co? - zdobywam się na nieco bezczelną uwagę 

-Ja to wie, lecz ręka, ciało nie wiedzą - odpowiada. Siedzimy przy czteroosobowym stoliku z rozkładanymi skrzydłami. Po lewej i prawej stronie przesuwają się krajobrazy. Właśnie dlatego tak lubię jazdę pociągiem - myślę sobie - peryferie wzroku są wypełnione ruchem, zaś wagon, oczywista, pozostaje nieruchomy. Współpraca tych dwóch stanów istnienia dobrze mi działa na nerwy. 

-Długie lata temu, w pierwszych miesiącach (przebudzenia - przyp. autor) - odzywa się Nauczyciel - lubiłem stawiać sobie cukierka w polu widzenia, z tych, które naprawde lubiłem. Co jakiś czas ręka sięgała w jego stronę, uśmiechałem się do niej czule i  udaremniałem ów ruch. Ciało zanurzone w nieświadomości robi sobie co chce. Być może Kartezjusz zarezerwował "umysł" dla głowy, bo jej po prostu nie widział, oprócz ledwo majaczącego czubka swojego nosa. Głowa jako - ogólnie mówiąc - puste miejsce. Kiedy skierujesz oczy w dół, na ciało, spojrzysz na ręce, możesz mimowolnie przypisać mu jakąś odrębność i rozszczepienie gotowe.  

-Czyli nie chodziło o mózg? 

- Sam nie wiem. Być może w tych czasach nasza mitologia naukowa określiła już mózg jako centrum. Mózg, a wraz z nim - głowę. Sądzę jednak, że główną inspiracją Kartezjusza było jego doświadczenie, nawet jeżeli sam nie był tego świadom. Nie widział swojej głowy, tak jak nie "widzi" się swojego umysłu. Nie da się spojrzeć na swoją głowę, więc łatwiej się z nią utożsamić. 

Nauczyciel przerywa wątek i obserwuje budynki fabryczne przesuwające się za oknem. Jedziemy tak czas jakiś, a ja nie myślę o niczym specjalnym. Ostatnio mam dobre dni, i kiedy nie ma nic do roboty to, miły Boże, faktycznie nic nie robię. 


-...tak, głowa dobrze nadaje się do tej operacji. Jest pustym miejscem w doświadczeniu i dzięki temu można je załadować własną tożsamością.






niedziela, 22 listopada 2015

Krew i kość w laminacie



Mężczyzna siedzi wyprostowany przy stoliku i pali papierosa. Przysiadam się doń z dużymi oporami bo przecież w ogóle się nie znamy. Zaprosiłem go do miejsca, które znam, żeby samemu czuć się bardziej komfortowo. Wstydzę się trochę za ten wybieg (wobec siebie) ale jego to raczej nie obchodzi.  

- Ludzie są zalaminowani, mój drogi. W moim wieku przestało mnie to już boleć, ale ciebie to musi boleć. Wiem to, ponieważ inaczej byśmy się nie spotkali. Jaki młodzieniec spotyka się ze starymi mężczyznami? - celuje łyżką we mnie - właśnie Ty. (Kontynuuje dalej) 

-Ludzie są zalaminowani. Wydają śmieszne odgłosy kiedy się prześlizgują obok siebie. Jakbyś przejechał dłonią po balonie. Znasz ten przykry dźwięk? Zanim przyszedłeś obserwowałem tę parę po lewej. Dwójka młodych ludzi, dobrze ubranych, wymuskanych. Spójrz, jak ładnie wyglądają. Ale nie słuchałeś ich rozmów. Nie podsłuchuj! Opowiem Ci. 

... 

-Ale najpierw musisz zrozumieć, że środkiem do głębszego czucia jest ból. Twoja rogówka musi się ranić o kanty samej rzeczywistości kiedy na nią patrzy, rozumiesz? Pamiętasz te momenty w kinie, kiedy wykrzywiałeś twarz w grymasie? (patrzy na mnie, a ja uciekam spojrzeniem) (...) pamiętasz? Wykrzywiło Ci twarz, jak czołg roztrzaskał człowieka w filmie? Spokojnie. To jest właśnie to. Zapominamy o sobie na rzecz innych ludzi, i znowu odnajdujemy siebie przeżywających cudze cierpienie. Rozumiesz to? Dobrze. 

Więc, słuchałem tej ich rozmowy. Kolega rozpoczyna, koleżanka podejmuje. Kolega rzuca temat. Wszystko się zaślizguje po laminacie, w której zatopiona jest ta dziewczyna. Rozumiesz? Wszystko spływa (...), ona coś odpowiedziała, ale to było już o czymś innym. Słowa kolegi się ześlizgnęły, oni zmienili temat i ja sam chyba przeżyłem ten moment bardziej niż oni razem wzięci.  Ich to w ogóle nie obeszło. Rozmowa się nie skleiła, trudno. 

Patrzy na mnie spokojnie, a  para o której rozmawiamy wpada jeszcze w peryferie mojego wzroku . Przez błonę mojej nieświadomości przebija się: przejeżdżający samochód, niewygoda mojej pozycji (kość krzyżowa wywinięta pod oparciem), mój płaszcz zawieszony obok, uniemożliwiający mi rozprostowanie ramion. 

-Czemu się tak kurczysz przy tym płaszczu - pyta mnie, a ja nie odpowiadam. 

-Spójrz na mnie - mówi - oczy mężczyzny są jak środek kuli, wokół którego owija się cała reszta rzeczywistości. Zrywa połączenie i wychodzi. "Muszę się przejść" - mówi.  

... 

Wraca. Żaden sens w mówieniu tego, co robiłem kiedy go nie było. Siada przede mną 

-Chodzi o pasję doświadczania, rozumiesz? Jak się czujesz z tym, co powiedziałem parę minut temu? Właśnie. Rozmawialiśmy o rozmowie tamtej pary (wskazuje ruchem podbródka), ale przecież zupełnie nie o to chodzi. Co zaszło między tymi ludźmi? Ciebie wtedy z nimi nie było, ale ja byłem. Nawet  
i c h  wtedy z nimi nie było. (przerywa) 

-Nie chcę zbierać takich chwil, sytuacji jak zabawek. Gromadzić. Nie o to... 
...raczej podnieść jedną chwilę i ustawić ją do ciebie tak, żebyś zrozumiał. Każdy moment może być dobrym przykładem. Eksponat. Eksponowanie. Rozumiesz? 

-Rozumiem. 

-Kiedy  mówię o tym teraz, o tej minionej chwili, staje się ona przykładem czegoś innego. Ale nie tracimy z pola "widzenia" (cudzysłowie akcentuje zgięciem palców wskazujących i środkowych w obu dłoniach) tego LAMINATU, który zalał wszystkie ciała i słowa. I zrobił dystans. Brak bliskości. Brak żywego człowieka. Z krwi i kości. Bo krew i kość oblane laminatem, rozumiesz? Zalaminowane. Ładnie to wygląda, ale kiedy chcesz dotknąć robi się ten przykry dźwięk. Twoja dłoń ześlizguje się, jak po balonie. Jak się czujesz, kiedy ktoś w Twojej obecności przejedzie paznokciem po tablicy? Właśnie ten rodzaj bólu towarzyszy Tobie kiedy próbujesz dotknąć, a tu - laminat. Wyrzekniesz coś, a Twoje słowa spływają po laminacie jak woda po kaczce. Ale przecież rozmawiamy dalej, po to się spotkaliśmy, prawda? Nie możesz po prostu odejść. Spotkanie trwa, rozmowa trwa, więc kolejne słowa i gesty ześlizgują się po tym laminacie, robimy to sobie nawzajem. Może się podekscytujemy trochę czy znajdziemy wspólny temat - skóra pod laminatem się rozgrzeje i będzie przyjemnie. Zalej to alkoholem, spal papierosami. Nadal będzie Ci brakowało bliskości, ale będzie cały zestaw nagród pocieszenia. Rozmawiamy przez szybkę i podjadamy słodycze.  (przerywa) 

...zbroja z laminatu wspaniale lśni na Słońcu. Schowaj swoje ostre kanty, bo jeszcze komuś poszarpiesz (...) ten laminat (...). Odsłonisz wrażliwe miejsce i powstanie panika. Szybkie wycofanie i cerujemy naszą zbroję. Zrobimy taką dobrą łatkę, że już w to miejsce nic nie wejdzie. Jest szczelnie. 

-Wspominam teraz te dawne, szczenięce randki - mówię nagle - kiedy to się siedziało z dziewczyną na ławce, kwadransami (bo nie godzinami), zakleszczonym w lęku. I ona też była zakleszczona, wymieniliśmy tylko parę słów (...) wypuszczanych (...) w cichej panice, jak Pan mówił.  

-To było takie prawdziwe, co? - pyta 

-Właśnie. Myślałem potem w domu, żeby coś zrobić z tym lękiem i wycofaniem, i pewnie kiedy tak myślałem, to pracowicie nakładałem ów laminat, warstwa po warstwie. Teraz na tyle doszczelniłem sprawę, że rozmowy idą mi świetnie. Trę balonem o balon, czekam na iskrę - mężczyzna śmieje się, a ja, onieśmielony tym, że wyrzekłem coś dla niego zabawnego zabieram się do mojej kawy. 

-Społeczeństwo się poustawiało tak, coby nie było gdzie szpilki wrazić - mówi - laminat jest płynny, wylejesz go na cokolwiek i zaschnie, to wszystkie górki, dołki, kanty się uwypuklają, zaokrąglają, wypłaszczają.   

-I robi się nudno - dopełniam wypowiedź 

-Właśnie - garbi się nad stołem 

- I co? - pytam 

-Po to przyszedłeś, co? - pyta. Wobec mojego milczenia dodaje: 

-po odpowiedzi -kiwam głową 

-Nie dostaniesz ich. Może jestem jedynym, który Tobie to powie po prostu: nie dostaniesz ich. Przecież wiesz, że to nie działa w ten sposób.  

Milczymy. Jestem niecierpliwy i szukam czegoś, co możnaby wyrzec. Odnajduję: 

-Powiedział Pan, że rozmowa się nie skleiła. Jak się ma skleić, skoro laminat się nie lepi...kiedy już zaschnie. 

-To też jest ciekawe. Ludzie jednak jakoś się lepią, zatopieni jak muszki w tych swoich bursztynach. Znasz przypowieść Zhuangzi o rybach w stawie? W stawie nie ma wody, więc ryby stykają się pyszczkami i wydzielają sobie tlenu nawzajem. Wyobraź to sobie w całej, rybiej intensywności. Rybie łuski, rybie oczy. Kłębowisko ryb lgnących do siebie pyskami - to właśnie my! Mówisz słowo i czekasz, czy się lepi - jak nie lepi to boli Cię cisza. Mówisz słowo następne, lub rozkręcasz, jak zabawkowy samochodzik, następny temat. Lepi się czy nie? Może się lepi tylko dlatego, że ona chce być uprzejma. Albo on. Oni.  

-Obtaczam słowo w kleju, to może się polepi. 

-Tak! Siedzi taki, jeden drugi, słowa nie powie, tylko pracowicie międli tam, w głowie. Obtacza, jak mówisz. W końcu odpala swoją rakietę, podniecony do granic lejącą się sytuacją, aż noga mu chodzi.  

W tym momencie uświadamiam sobie, że modelowa sytuacja, którą właśnie omawiamy, urzeczywistnia się stolik obok. Zerkam raz i przywołuję głowę do porządku. Zahaczam wzrok w oczach starszego mężczyzny. 

-Nie musisz patrzeć bezpośrednio by ogarnąć wzrokiem i ichni stolik - mówi ton ciszej. - Spróbuj - dodaje 

Patrzę mężczyźnie w oczy i lustruję stolik po lewej. Nie muszę czekać długo; czuję rozmowę tamtej pary, czuję ich niezgrabne słowa wyrzucane z doskoku, skapującej do mojej uchylonej świadomości

-Wojna podjazdowa.... - mówię cicho. Mężczyzna kiwa głową, ale nie z taką aprobatą jak oczekiwałem 

-Co by się stało, gdyby on jej teraz dotknął. Albo ona jego - mówi mężczyzna 
-Wyobrażasz sobie tę eksplozję niezręczności? Niezręczne, niezgrabne, nie bez kozery wszystkie te metafory odsyłają do dotyku, do czucia. To rozmowa ślepych małp, same słowa, nerwowe emocje wychylające się za nimi, niewiele więcej.   


(...)


czwartek, 19 listopada 2015

Uzmysłowienie: myślenie i czucie




Switch przestawienia się z myślenia na czucie jest najprostszą rzeczą na świecie. W jednej chwili myślę o "rzeczach" i trwam w półśnie płynąc przez świat, w następnej mogę słyszeć, widzieć, wąchać, słyszeć i dotykać, czyli czuć. 



Objęcie skali tej zmiany następuje tylko wtedy, gdy się ona dokona. Oto odnajdujesz siebie jako żywe, oddychające ciało, Człowieka, który absorbuje, przeżywia, przewodzi rzeczywistość. 

Doświadczenie może być niezapośredniczone, ale to wymaga pracy. Bezpośrednie doświadczenie to intensywne odczuwanie bodźców zmysłowych. Również podział na zmysły jest czymś wymyślonym. Myśl nie obejmie chwili doświadczenia zmysłowego, ponieważ jest ono zupełnie inne niż myśl. Myśl opisuje jakości zmysłów, a zmysły czują myśli jako przepływy w ciele.  

Jesteśmy jednak w ogromnej mierze "przechyleni" na stronę myślenia; brak równowagi pomiędzy tymi sposobami poznania doprowadza do licznych zaburzeń. Szkodzi zdrowiu. 

Odnalezienie możliwości switchu pomiędzy tymi dwoma trybami poznania /modes of perception/ odkrywa przez człowiekiem świat czysto zmysłowy, który Trungpa Rinpoche nazwał vajra-world. Im mniej podtrzymujących struktur myślowych tym większa dzicz doświadczenia zmysłowego. 

W jednej chwili jestem utopiony, nieobecny-w-myślach, w następnej uderza mnie przenikliwość dzwonu, intensywność zapachu, przestrzenność górzystego widoku. Jest on oświecony: doskonale czysty. Jest to dosłownie moment wybudzenia się, ponieważ człowiek pływający w swoich myślach funkcjonuje w stanu marzenia dziennego, mikro-snu. Każdy człowiek może, po odpowiedniej liczbie prób, uchwycić moment otrząśnięcia się z wciągających w siebie myśli i zarejestrować to "otrząśnięcie" jako obudzenie się. Możemy robić to dosłownie tysiące razy na dzień, tak często tracimy zmysłową przytomność. 

Istnieją zmysły wewnętrzne (introcepcyjne) i zewnętrzne (ekstrocepcyjne) [tłumaczenie własne z angielskiego, może być nienajlepsze - przyp. mój]. Zmysły zewnętrzne obejmują pięć zmysłów, lecz z piątego z nich: dotyku wyłaniają się trzy inne: 
(1) propriocepcja (2) kinesteza (3) czucie przyczółkowe, chociaż można także dodać (4) czucie skórne ( odpowiedzialne za nacisk, temperatura i ból), dotykalne /tactile) połowicznie zawarte w skórnym i tzw. force feedback (dla ciekawskich: odnoszący się do mechanicznego generowania informacji wyczuwanych przez ludzki system kinestetyczny. Narządy zapewniają feedback skórny i kinestetyczny, który zwykle koreluje z obiektami wizualnymi) 

Co fascynujące niewielu ludzi zdaje sobie sprawę, zarówno konceptualnie, jak i empirycznie z tych dodatkowych zmysłów. Zmysły somatyczne działają nieustannie i synergicznie umożliwiając ruch, orientacje w terenie, zorientowanie się wobec przedmiotów, ludzi, własnej równowagi, czucia bólu, nacisku, napięcia i temperatury, a także lokalizacji narządów wewnętrznych; wyczucia oddychania, przesuwania się chrząstek i wiele, wiele innych. Zmysłów somatycznych nie ma w naszym społecznym porządku zmysłowym. Wyróżniamy pięć zmysłów, zaś propriocepcja niekiedy nazywana jest "szóstym" lub nawet "nowo odkrytym" zmysłem. 

Istnieje jednak również pseudo-zmysł, niefortunnie określony jako "umysł". Wyjaśnianie i myślenie o umyśle posiłkuje się metaforami z rzeczywistości fizycznej i zmysłowej: coś może być ciężkie, lekkie, jaskrawe, coś może dotknąć, poruszyć. Wszystkie zjawiska psychiczne można jednak sprowadzić do sensacji cielesnych. Umysł zostaje bez "bazy", chyba, żeby założyć platoński świat czystych idei. 

Problem w definiowaniu umysłu polega na tym, że jego jedynym niezbywalnym miejscem jest przestrzeń", której nie da się postrzec żadnym zmysłem, również dotykiem. Przestrzeni nie da się umiejscowić, poczuć, uchwycić, usłyszeć ani zobaczyć; jest brakiem. To właśnie ów brak jest umysłem. 

Założenie, że umysł jest raczej "czymś" niż niczym doprowadza do zjawiska utwardzania się i organizowania myśli. Oczywiście, umysł udziela swej przestrzeni na przejawienie się myśli, cielesność może je jednak materializować, akumulować w sobie. Wczepione w tkankę ciała myśli ulegają krystalizacji. Oparte o ciało i ujawniające się dzięki umysłowi powstaje ego. Dziwny twór rozczapierzony pomiędzy ciałem i umysłem, jako rodzaj zrośli, próby zjednoczenia, która jednak jest pomiędzy. Umysł udziela myślom swojej przestrzeni, ciało nadaje im ciężkości i razem te dwie strony, na mocy jakiejś poznawczej alchemii tworzą myślenie, które pogrąża, gubi i niewoli. 

Wówczas wyłania się pseudo-zmysł, który niby to poznaje rzeczywistość, ale ją reprezentuje. Reprezentacje zostają podstawione pod "rzeczy", których w rzeczywistości nie ma, nie ma w niej nic tak stałego jak "rzeczy", nie da się z rzeki ulepić kuli, można jedynie ukraść z niej wodę i ją zamrozić, a następnie wbić w nurt rzeki jak sopel. 

Pseudo-zmysł usypia, otępia umysł i niewoli ciało. Obniża przytomność, ponieważ przeprowadzenie domkniętego, tj. sensownego rozumowania dyskursywnego może zakończyć sie sukcesem tylko wtedy, gdy zostanie wytłumiona znaczna ilość bodźców lejących się w doświadczeniu zmysłowym. To trudne zdanie, ale kluczowe: człowiek musi "przyspać", żeby jego myśli się nie rozsypały, nie potopiły w intensywności zmysłów. Trzeba odgrodzić scenę, by utworzyć na tyle sterylne środowisko aby postawić piaskowy domek myśli, utożsamić się z jego częścią (a drugą wyprzeć) i poruszać się na nim, jak na balkoniku lub wózku inwalidzkim poprzez rzekę życia. 

Innymi słowy: czujna, wybudzona świadomość przypomina ogień, który wypala iluzoryczne myślenie, dlatego większość ludzi przygasza ten ogień, aby podtrzymać swoje iluzje, lecz przez to pozbawia się witalności i samego życia.


Owa scena to po prostu tzw. nieświadomość zakorzeniona w podświadomości. Nieświadomość jest aktualna, podświadomość jest rezerwuarem. Nieświadomość to aktualna zasłona, śnienie na jawie, w której myśli mogą się utrzymać i udawać rzeczywistość, odgrodzone od pobudzającej intensywności odczuć zmysłowych i cielesnych.  Ludzie spędzają w tym stanie lata, niekiedy całe życie, budząc się jedynie w momentach nagłych, traumatycznych, szokujących. Z biegiem lat wykształcają także lęk i odruchowy odwrót przed wybudzaniem się.  

(...)





niedziela, 15 listopada 2015

Projekt rozmowy zmysłowej



Ostatnie tygodnie spędziłem na długich godzinach poświęconych zgłębianiu literatury dotyczącej dotyku, filozoficznej, antropologicznej i naukowej. Swoje studia teoretyczne łączę z praktyką, stosując zarówno trening wysiłkowy/wytrzymałościowy jak i proprioceptywny/kinestetyczny (powolne ruchy ciała skierowane na uwrażliwienie i dotarcie świadomością do poszczególnych mięśni, można o nich przeczytać tutaj), formy taijiquan i qigong, a także praktyki pracy z ciałem oferowane przez Dharma Ocean. Oprócz tego prowadzę coraz więcej wywiadów pogłębionych z uczestnikami grupy taiji qigong i sam uczęszczam regularnie na zajęcia. Całe te badania i studia generują pełno ciekawych pomysłów. Poniżej chciałym się podzielić jednym z nich.


Zmysł dotyku i ciało są drastycznie zmarginalizowane w naszej kulturze. Pozornie wydaje się, że ciało jest promowane i podkreślane na przeróżne sposoby, czy to marketingowe czy zdrowotne w ramach tzw. kultury terapeutycznej. Parę wizyt na siłowni ukazuje jednak, że nawet wytężone ćwiczenia wytrzymałościowe opierają się raczej na wzrokocentrycznym i abstrakcyjnym postrzeganiu ciała. Innymi słowy, motywatorem odwiedzania siłowni jest muskularna lub szczupła sylwetka, która to idea wisi niczym marchewka nad głową i pcha do przodu. Bardziej pasuje tu jednak metafora zaślepek na oczy będących elementami końskiej uprzęży. Większość mężczyzn odwiedzających siłownie kompulsywnie przygląda się swoim mięśniom w lustrze, co  - jeżeli się zastanowimy - jest pewnym ruchem na-około. Zamiast poczuć swoje ciało od środka przy pomocy zmysłów cielesnych (czyli propriocepcji, kinestezy i czucia przedsionkowego oraz skórnego), muszą oni na nie spoglądać przy pomocy lustra, a także przy pomocy koncepcji (ideałów i celów) zapośredniczających widzenie. 

Takie narcystyczne i zapośredniczone skoncentrowanie na ciele nie dopuszcza somy do głosu. Co mam tutaj na myśli? To jest właśnie przedmiotem niniejszego tekstu.  

Ciało posiada swój własny język którym może komunikować się z człowiekiem. Nie da się ostatecznie wyjaśnić relacji pomiędzy "nami" i naszym ciałem. Utworzenie spójnego i solidnego ego może być zrozumiane jako próba wykreślenia granicy, w której ego/ja/umysł jawi się jako władca i suweren ciała. Cała ta operacja doprowadza jednak do serii przykrych skutków, które w naszej cywilizacji urosły do znamion kryzysu. Ustanowienie granicy, która usprawiedliwia supremację ego prowadzi do odcieleśnienia. Jeżeli chcemy uczynić z ciała coś podległego i służącego doprowadzamy do stłumienia ogromu sygnałów i bodźców, które się z niego "wydostają" i mogą być rozpoznane przez świadomość. Na poziomie fizycznym następuje to poprzez wytworzenie pancerza osobowości złożonego z dziesiątek tysięcy spięć, które usztywniają ciało i właściwie odbierają mu jego żywotność. 

Zakładając na ciało egotyczną uprząż zaślepiamy świadomość na sygnały, które z niego przychodzą. Wobec masowego przywiązania do języka pisanego wyczulenie się na język ciała budzi strach i dezorientację. Jest to właściwie fundamentalną przyczyną chrześcijańskiego potępienia ciała. Wielość sensacji i odczuć jest przytłaczająca i niemożliwa do uporządkowania przez rozum konceptualny. Sama próba uporządkowania zaburza i hamuje strumień bodźców; nie da się zrobić pauzy we flow, wyjąć jednego bodźca zrozumieć go, zaetykietkować, odłożyć ostrożnie na miejsce i z powrotem włączyć strumień.  

A jednak nieustannie to robimy, musimy więc zaślepić się na całe bogactwo sygnałów, ścisnąć je do słabej strużki żeby "nadążyć" z ich konceptualnym rozpoznawaniem i szeregowaniem. To, co wówczas robimy to właściwie proces przełożenia, transkrypcji, przetłumaczenia sygnałów bezpośrednich na język pośredni.  

Ciało jednak posiada język naturalny, który równie naturalnie dostarcza nam cennych informacji na "nasz" temat. Większość ludzi rozpoznaje dalece "grube" sygnały świadczące o zmęczeniu, niepokoju czy podekscytowaniu. Sygnał musi być odpowiednio mocny żeby przebić się przez błonę filtrów i dotrzeć do świadomości. A i tak nigdy nie dociera w czystej postaci: jeżeli pojawia się głód/łaknienie, to jem, ale coś konkretnego, co lubię. Jeżeli jestem zmęczony, to piję kawę albo nastawiam budzik próbując zarządzać cyklem jawy i snu. Wszystkie te operacje jeszcze bardziej oddalają od bezpośredniej intensywności sensacji cielesnych. Nie sposób ująć w słowa jak wiele w ten sposób tracimy. Rozpasany hedonizm kultury zachodniej jest w rzeczywistości jednym wielkim substytutem: "kopiące" i wstrząsające chemią mózgu bodźce wzmacniane przez postęp technologiczny mają wynagrodzić masowe otępienie, które wynika z odcieleśnienia i zniewolenia ciała przez rozum. Głęboki kontakt z własnym ciałem czyni ogromnie przyjemnym nie tylko jedzenie czy stosunek seksualny, ale także poruszanie się, oddychanie, rozciąganie czy samo myślenie. Dlatego cały zestaw przyjemności oferowanych przez czasy późnego kapitalizmu jest jedną wielką nagrodą pocieszenia, za którą jeszcze trzeba płacić, podczas gdy żywe i czułe ciało jest niezbywalne i za darmo.



Trzeba wykonać potężną pracę żeby odzyskać kontakt z własnym ciałem. Nie jest to nigdy permanentne "odzyskanie", ponieważ cała nasza kultura, opierająca się na zmyśle wzroku i dodatkowym pseudo-zmyśle konceptualizacji biegnie w kierunku przeciwnym do tego wiodącego nas do naszego ciała. Proces cyklicznego "ucieleśniania się" musi trwać cały czas i czasami przypomina wylewanie wody z dziurawej łódki. Nie ma jednak innego wyjścia, a obietnice i nagrody za tę pracę przekraczają (dosłownie) ludzkie pojmowanie.  


Chińscy diagności są w stanie rozpoznać szereg dolegliwości poprzez badanie pulsu. Nie jest to jednak badanie przy pomocy pulsometru lecz położenie dwóch palców na trzech miejscach w okolicy nadgarstka oraz na szyi. Chińskie mo nie jest właściwie tym samym co puls. Puls sprowadza się do falistego ruchu naczyń tętniczych, zależnych od skurczów serca i elastyczności ścian tętnic. Mo (摸 mō) można przetłumaczyć zarówno jako dotyk jak i "czucie czegoś przy pomocy ręki" /to feel with the hand/. Czym jest jednak "to" co jest odczuwane? Najprościej mówiąc jest to cokolwiek, co diagnosta jest w stanie wymacać przy pomocy własnych palców. Sztuka qiemo w Tradycyjnej Medycynie Chińskiej pozwala na zdiagnozowanie większości chorób, głębokość diagnozy zależy jednak od umiejętności lekarza, które zawierają się w głębi wyczucia.  

Doskonalenie się w qiemo polega zatem na wyczulaniu własnego zmysłu, dotykaniu w konkretnych miejscach różnych pacjentów i dalece intuicyjnym badaniu stanu psychofizycznego danego pacjenta. Mo może być słabe, nabiegające, mrówcze, chucherkowe, pływające, miękkie, leniwe, nikłe, mocne...wszystkie jednak z powyższych określeń są jedynie metaforyczne. Chińskie traktaty medyczne oferują nawet metafory w rodzaju "pustej kłody unoszącej się na powierzchni leniwie płynącej rzeki", w celu wskazania na daną jakość mo, którą potem lekarz wyczuwa samodzielnie. Zachodni lekarze mieli ogromne problemy ze zrozumieniem tego rodzaju podejścia. Trudno je bowiem zrozumieć i na tym poprzestać; trzeba podjąć samodzielną, żmudną praktykę i pogodzić się z niemożliwością zamknięcia wszystkiego w mierzalnych i sprawdzalnych terminach.   

Istota "rozpoznania" danej dolegliwości przez chińskiego diagnostę nie polega zatem wyłącznie na dopasowaniu danej choroby do szeregu objawów. Lekarz sam posiada ciało i wsłuchuje się w nie codzień, jest czuły na harmonie i zaburzenia, przyspieszenia lub spowolnienia, nadmiary i niedomiary, które wypływają na wierzch świadomości w postaci objawów. Dynamika myśli, ból i dyskomfort zlokalizowane w różnych miejscach ciała, rytm oddechu i bicia serca, ale także bogactwo całkowicie nienazywalnych sensacji i odczuć cielesnych "informujących" o zaburzeniu lub jego braku: oto przestrzeń badawcza lekarza praktykującego. Mówiąc inaczej, chiński diagnosta używa własnego ciała jako matrycy przy badaniu innych ciał. Umiejętności w tym zakresie mogą sięgnąć niepojmowalnej dla zachodniego czytelnika skali.

Nie trzeba jednak być mistrzem qiemo by świadomie pracować ze zmysłem dotyku. Na początku nie poczujesz zgoła niczego oprócz zalewu wątpiących i osądzających myśli. Stopniowo jednak ciało nabiera głębszego tła, nabiera pewnej przezroczystości.  

W równej mierze mówię tu teraz o czuciu własnego ciała jak i doświadczaniu ciała Innego. Dotyk, zarezerwowany dla bliskich i intymnych relacji został (także z powodu tradycji chrześcijańskiej) drastycznie zmarginalizowany w naszych codziennych interakcjach. Głównie rozmawiamy, rozmawiamy i rozmawiamy patrząc na siebie (a zwykle i nawet unikając spojrzenia w oczy). Dozwolone przez normy momenty wejścia w kontakt fizyczny są ściśle uregulowane: powitanie, pożegnanie, pocieszenie. Niewiele tego jest, a konwencjonalny dystans dwóch ciał rozpościera się na wyciągnięcie ręki. 

W każdej rozmowie werbalnej oczywiście bierze udział całe ciało. Rynek wydawniczy oferuje dziesiątki podręczników na ten temat. Ludzie jednak uczą się "mowy ciała" poprzez czytanie i zapamiętywanie odseparowanych "trików" typu "wieżyczka eksperta" czy różne rodzaje postawy. Rozum konceptualny wychwytuje takie wyizolowane formy i prekoncepcyjnie wiąże je z pewnymi reakcjami czy emocjami. W taki sposób uwaga ogniskuje się na poszczególnych ruchach i umyka jej flow dynamicznego samoprzejawiania się ciała własnego i Innego.  

Poniżej chciałem zaproponować coś innego. Pomimo powszechnej akceptacji faktu, że mowa ciała stanowi 70-90% komunikatu większość ludzi i tak w większości absorbuje się słyszanymi i wypowiadanymi słowami. Rozmowa staje się wymianą gadżetów intelektualnych i kompulsywnym dążeniem do rozmawiania w celu uniknięcia kłopotliwej ciszy. Może to jednak wyglądać zupełnie inaczej. 

Wyobraź sobie, że siadasz naprzeciwko drugiej osoby i patrzysz jej w oczy przez parę chwil. Już te parę chwil wypełnione jest bogactwem informacji; czy potrafisz utrzymać spojrzenie? Jakie odruchy wyłaniają się z ciała w trakcie tej kłopotliwej operacji? Czasami odruch odwrócenia spojrzenia wręcz zarzuca głową i mięśniami szyi. Widzę to codziennie w realiach komunikacji miejskiej czy ulicy: ludzie nie są w stanie wytrzymać spojrzenia. Być może dlatego, że patrzenie prosto w oczy jest raczej dotknięciem niż patrzeniem. A każde dotknięcie prowadzi do bliskości, która jest wiecznym obiektem pragnienia i tęsknoty, tyleż co lęku i strachu.  



Siedzisz naprzeciwko drugiej osoby i przesuwasz dłonią po jej ręce. Tego typu "ćwiczenie" zdaje się możliwe tylko w realiach związku intymnego. W innym przypadku umysł zalewa świadomość niepokojem i myślotokiem, które spinają ciało i zwyczajnie zawężają świadomość. Również w bliskim związku takie wyjęte z sensu i znaczenia ruchy kontaktowe mogą budzić dezorientację. Inteligentne i ostrożne przekraczanie własnych oporów i lęków w kontakcie zmysłowym oznacza pracę. Jeżeli dochodzi do takiej sytuacji w sposób spontaniczny lub eksperymentalny i czujesz opór, pracujesz ze swoim oporem w towarzystwie drugiej osoby. 

Przekroczenie (nie przełamanie, raczej rozpuszczenie) inicjacyjnych oporów umożliwia rozmowę ZMYSŁOWĄ. Rozmowa taka w 85% przebiega poprzez wymianę bodźców dotykowych, czy jest to przesunięcie dłonią po przegubie, czy uszczypnięcie, czy nawet dmuchnięcie w jakiejś miejsce ciała. Ilość sygnałów jest praktycznie nieskończona, podczas gdy nasz słownik językowy jest domknięty i skończony. 

Nie chodzi tu jednak o ustalanie znaczeń; kiedy robię to, znaczy to takie i takie coś. Projekt rozmowy zmysłowej zakłada cykliczne próby porozumienia i połączenia poprzez interakcję dotykową, która jest minimalnie wspierana przez język. Przychylę się tutaj do stanowiska pewnego rosyjskiego filozofa ciała: wszystko, co nie jest komunikatem konceptualnym podlega pod zmysł dotyku. Czy zatem krzykniesz czy wydasz jakiś odgłos, czy (co jest oczywiście poza polem sprawstwa) strzykniesz w powietrze jakimś hormonem wyzwolonym przez stres (co natychmiast zostanie przechwycone przez oflację-węch drugiej osoby i w rezultacie wyzwoli to odpowiednie reakcje psychosomatyczne, takie jak zwiększenie potliwości rąk czy przyspieszenie bicia serca) komunikujesz się poprzez DOTYK, ponieważ wszystkie zmysły są osadzone w ciele. Innymi słowy, tak jak ucho jest narządem słuchu zaś oko wzroku, tak ciało jest "narządem" dotyku, co logicznie obejmuje całą resztę zmysłów. 

Rozmowa zmysłowa nie zmierza do porozumienia w bliskości poglądów, lecz do poczucia połączenia, pewnej familiarności i bliskości, która zachodzi wewnątrz i na mocy wymiany komunikatów zmysłowych. Taka rozmowa polega na wyczuwaniu siebie nawzajem, nie tylko w przestrzeni generowanych świadomie komunikatów, co także nastrojów i stanów umysłu. Większość tego typu eksperymentów rozpoczyna się od komunikatów symulowanych. Z czasem jednak człowiek uczy się spontanicznie przekazywać swój nastrój czy dany kierunek myśli poprzez dotyk. W taki sam sposób wyrachowane i manipulacyjne mówienie trąci sztucznością, zaś jego przeciwieństwem jest niekontrolowana i spontaniczna mowa, która otwiera pomost z wnętrza jednego człowieka do wnętrza drugiego i zachodzi niejako samoistnie. 

Biorąc pod uwagę wrażliwość samego zmysłu dotyku (i nieobecność lękowych blokad) można powiedzieć, że "nośnikiem" rozmowy zmysłowej jest przyjemność. Rozum konceptualny sztywno dzieli sensacje na przyjemne lub nie, jednak odpośredniczenie swojej percepcji (uwolnienie jej od rozumowych filtrów) czyni niejako każdą sensację (również ból) przyjemną.  

W rozmowie zmysłowej nie ma nieporozumień. Jest tylko niezrozumienie, które jednak nie musi stanowić problemu. Można "nie zrozumieć" danego komunikatu, jeżeli zamyślimy go na śmierć, nie kładzie to jednak kresu rozmowie, co często dzieje się w wymianie słów, podczas której niezrozumienie rozpoznane w drugiej osobie często kładzie kres wzajemnemu zainteresowaniu. Właściwie wszystkie komunikaty generowane w sposób zmysłowy są owinięte niezrozumieniem i ciszą. Rozmowa werbalna tworzy iluzję ścisłych komunikatów, jednak nawet w słowach jest to całkowicie iluzoryczne. Kiedy rozmawiamy, nie informujemy siebie o stanach rzeczy tylko wzbudzamy w sobie odpowiednie, bliższe lub dalsze skojarzenia i prekoncepcje związane z omawianym tematem. Nie informujemy, lecz ewokujemy. W rozmowie zmysłowej wieloznaczność czy rozmytość komunikatu zostaje zaakceptowana i oswojona: znaczenie czy ładunek szybkiego szarpnięcia za rękę oddaje pewną intensywność, wektor chęci-niechęci, radości lub smutku. Nie następuje jednak domknięcie komunikatu, a przez to rozmowa jest nieposegmentowana, otwarta, lejąca się, i tak dalej.  

Właściwie główną funkcją rozmowy werbalnej jest nie tyle zrozumienie się co stworzenie wrażenia zrozumienia. Jest to strategią "na-około", która może być osiągnięta bezpośrednio przy pomocy rozmowy zmysłowej. Wrażenie bliskości, bliskości, połączenia nie neguje zakomunikowania dystansu, rozczarowania czy niechęci. Niechęć i dystans mogą być jednak komunikowane w bliskości co pozwala jaśniej je poczuć, uchwycić i zrozumieć. 

Co fascynujące, projekt takiej rozmowy można także zawrzeć w komunikacji z samym sobą. Nie potrzeba tu drugiej osoby, ponieważ jego ciało które nieustannie generuje komunikaty. Trzeba je tylko czule i inteligentnie odczytać. Sukces w tej misji zapewnia wsłuchiwanie się w ciało, otwarcie na bodźce i sensancje, które czasami zostają uchwycone i pojęte natychmiast, czasami zaś wymaga to czasu. Nasze ciało prowadzi nas jednak bez pośpiechu i z właściwą sobie mądrością; jeżeli jakiś komunikat nie zostanie zrozumiany zazwyczaj powraca on znowu i znowu. Ta prosta zasada zazwyczaj nakręca mechanizm unikania i represji, co przyspiesza pętle i ładuje ją emocjami.   

Najbardziej znaną i rozpowszechnioną formą takiej rozmowy zmysłowej jest oczywiście taniec. Szczególnie improwizacyjne i kontaktowe rodzaje tańca umożliwiają zmysłową interakcję. Nie trzeba jednak tańczyć by uczynić taką interakcję możliwą. Wystarczy - ni mniej ni więcej - żyć, ponieważ projekt rozmowy zmysłowej nie oferuje żadnych "bonusowych" czy nadbudowanych pomysłów czy technik. Zmierza raczej w kierunku odwrotnym: ucieleśnienia, uczłowieczenia, i uzmysłowienia, które dokonują się poprzez wyzwolenie z kagańca rozumu konceptualnego.  

Spróbuj sam. 












środa, 28 października 2015

Oddaj się



...doświadczanie jest jedynym życiem, jakie mamy. Odnalezienie doświadczania jest uwieńczeniem wieloletniego przebijania się przez kolejne i kolejne warstwy opisu; na temat siebie, ludzi i świata. Kiedy wszystkie narracje zawodzą i zostają poddane, doświadczanie zostaje odsłonięte jako wielka, rozhulana rzeka doświadczania. Doświadczanie jako rzeka doświadczania; wobec tego odkrycia nie sposób już stwierdzić i uwierzyć, że TO JEST TAMTYM. To jest tylko tym; doświadczanie jest tylko doświadczaniem, nie sposób postawić kroku poza nie, a jeżeli wydaje Ci się że można, to albo wpadasz w ciąg zafałszowań albo odkrywasz to, co POZA doświadczeniem (you are beyond the experience!) naturę Buddy, Boga, prawdę. 

Nie ma już innego wyjścia, i chociaż wpadasz w kolejne zafałszowania, usiłując „urządzić się” w tej rozhulanej rzece doświadczania, one w końcu rozpadają się i odsłaniają Je z powrotem. Usiłując zająć jakiejś stanowisko i utrzymać je, przylgnąć do czegoś stałego jedyne co robisz, to tamujesz moc tej wielkiej rzeki, która zaczyna zbierać się dokładnie tam, gdzie je ściskasz. Każda przywiązana myśl odzwierciedla się w ciele, każde utrzymanie stanowiska jest zatamowaniem, a napierająca wciąż rzeka ładuje te miejsca, rozpiera je, aż doprowadza do ich zniszczenia. Im więcej uwagi włożysz w dane stanowisko i próbujesz je utrzymać, tym bardziej energetyzujesz to stanowisko, aż doprowadzasz do jego ekstremy, absurdu i samozniszczenia. Kolejne, chwiejne wysepki stałości usuwają się spod nóg i wpadasz znów w tę rozhulaną rzekę doświadczenia, poznawczy terror rzeki zjawisk, wobec których nie sposób zająć zawsze bezpiecznego stanowiska. Każde ja, każda rola, punkt wyjścia, punkt odniesienia, naczelna myśl, poczucie kierunku czy plan JEST właśnie tym: zajęciem stanowiska w napierającej zewsząd rzeczywistości. Każde stanowisko jest jak klatka, której granice obrysowują się w strachu. Dlatego zawsze rób to, co boisz się robić! Zawsze przełamuj granicę strachu jedynym krokiem poza nią, co spowoduje roztopienie się jej jak sennej jawy (czym zawsze jest). Akceptacja i przyjęcie schronienia w jakimś stanowisku zawsze separuje nas od życia. Idealne ego byłoby zajęciem stanowiska funkcjonalnego w każdych warunkach; takie domknięcie istnieje jednak jedynie w stanie psychotycznym i zaczyna dosłownie niszczyć wszystko, co zadaje mu kłam; każdą wątpliwość, słowa człowieka czy jego gesty, każdą sytuację, która je podważa. Samoobrona ego to agresja, zaś egotyczne poddanie się; słabość. Ego jest przeto wielką kulą szczepioną z różnych „wysepek” stanowisk, pomiędzy którymi gorączkowo przeskakujesz Ty przerażony rozhulaną rzeką życia. I to przerażenie jest jak najbardziej słuszne; bo ta wszechmożliwość zjawisk oznacza wielki terror, wielką dezorientację i panikę. Dlatego Trungpa Rinpoche stwierdził, że najbardziej pożądanym stanem dla tantryka jest panika i poczucie zjeżdżania po ostrzu brzytwy. 



Jak utrzymać swoje radosne istnienie w rozhulanej rzece życia? Jedynym wyjściem jest działanie w całkowitym zjednoczeniu (ze sobą). Ego projektuje świat i tworzy rozdarcie, które jest wewnątrz człowieka. Przedmiot i podmiot są tylko w człowieku, tylko w jego doświadczeniu. Wszyscy ludzie dążą do stanu zjednoczenia, stanu który nazywa się akceptacją; ustalając jakąś tożsamość akceptowaną przez ludzi stają się zdolni do poruszania w świecie. Kiedy jednak ten układ zawodzi, pruje się lub zostaje zagrożony; ich pewność siebie i jasność ducha jest również zagrożona. Wszyscy ludzie dążą, świadomie lub podświadomie, do stanu zjednoczenia, który nazywają pewnością siebie. Pewność siebie: samo to określenie ukazuje dwie części adresowane do siebie nawzajem: ja jestem pewny siebie (ja -> jestem -> pewny -> siebie). Jest to taka sama tautologia jak :doświadczanie jest rozhulaną rzeką doświadczania. Kiedy zawijasz się do siebie, jesteś szczęśliwy. Problem w tym, że niezbywalna stronniczość wszystkich Twoich stanowisk i Twojej tożsamości tworzy kanty, o które ranią się percepcje innych ludzi. Jeśli chcesz przestać ranić innych ludzi musisz poddać wszystkie z nich, otwierając się na rozhulaną rzekę doświadczenia. Skoczyć ze stu metrowego muru i odsłonić się /get exposed/.





Jak wobec tego utrzymać zjednoczenie w rozhulanej rzece doświadczania? Wszystkie sytuacje, w które wpadasz są  poza Twoją kontrolą; nie istnieje  cwaniak, który ogarnąłby je wszystkie i sterował nimi zgodnie ze swoją wolą. Żaden cwaniak nie nadąży nad tą rzeką, zajęcie stanowiska zblokuje go, ustawi na szachownicy ludzkich hormonów, feromonów i myśli. Wszczepi w ciasną strukturę społeczną. Jedyną alternatywą jest rzeka doświadczania, zatopienie się w niej całkowicie, zaufanie jej i dozwolenie na jej przewodnictwo, w którym Ty wchodzisz w każdą sytuację spontanicznie i oddajesz się jej, i dozwalasz na wszystko co ona z Tobą robi, bez stawiania cienia oporu i unikania niczego. Utrzymanie tego oddania i jednoczesnej czujności możliwe jest dzięki wysokiemu zdrowiu psychofizycznemu, utrzymywania organizmu w witalnej przytomności. Zdrowe i zadbane ciało, a wraz z nim umysł doskonale radzą sobie, jak para przyjaciół w płynięciu (niczym skrzydła ptaka) po rozhulanej rzece doświadczania. Płyniesz nią i latasz w niej; jest ona przestrzenią i energią, tak niemożliwie blisko złączonymi, a jednak „przestrzenią” i „energią, wyróżnionymi.





Utrzymanie równego lotu płynięcia w rzece doświadczania jest najpiękniejszą aktywnością życia i trwającą do samego jego końca. Taka wirtuozeria percepcji zawsze zachwyca, zawsze syci, zawsze karmi.  Płynąc i działając w świecie oddajesz się swojej percepcji, która zaczyna działać coraz sprawniej, unosisz się, wznosisz i zagłębiasz eksplorujesz i czujesz pasję do samego doświadczania! Trening percepcji jest najwyższym treningiem, bo percepcja poprzedza wszystkie rzeczy. Studia samego doświadczenia są lepsze od czegokolwiek innego; bo doświadczasz wszystkiego innego, co możesz studiować. Jednak, co warto podkreślić: wspięcie się na taki poziom orientu jest trudne do osiągnięcia, trudne do utrzymania i prowadzenia. Dlatego, jak wyżej, wymaga dużego zdrowia i witalności, dużo fizycznej aktywności i dużo psychicznej aktywności.


Sięganie po taki poziom doświadczania jest heroizmem w tym świecie, jaki znamy. Wypełnia ono wszystkie dobre czyny i osiągnięcia, ponieważ doskonalenie samego siebie jest absolutnie dobre. Odnalezienie jednak ścieżki dobra i zawierzenie w nią może być trudne. Nie zawsze też mamy z nią kontakt, bowiem przykrywa jest warstwą naszych wypaczeń, stanowisk i uników. Drogą do jego osiągnięcia jest rezygnacja, poddanie się, odpuszczenie, które jest po prostu uwolnieniem przywiązania. My, biednie ludzkie istoty, nie potrafimy zmienić swojej percepcji tak, jak unosimy własne ramię. Musimy dojść do konkretnych stanów psychofizycznych metodą okrężną; treścią, wyjaśnianiem, reflektowaniem, które są niczym gramolenie się, aż finalnie Ty puścisz to, wyzwolisz to, poddasz się. Oczywiście istnieli ludzie, który poruszali myślami jak palcami, oni jednak dalece przed osiągnięciem mistrzostwa oddawali wszystkie stanowiska, porzucili wszystko, również innych ludzi, separując się od dystraktorów i niebezpieczeństw ludzkiej dżungli. Zmienili swoją biologię odżywiając się igłami świerków, regulowali lub manipulowali zmęczeniem, głodem, wszystkim emocjami, próbując dojść do tego JAK. Taki rodzaj pasji jest ludziom zupełnie nieznany i obcy. 


 (…)


Oto wielkie błogosławieństwo i klątwa zstąpienia do rzeki doświadczenia: uzyskujesz równocześnie doświadczenie własnej percepcji, tego „cienia” podążającego za rzeczywistością. Kiedy widzę dziwny zwinięty kształt i wydaje mi się, że widzę miskę, okazuje się, że jest to zwinięty pasek do spodni. Kiedy umiejscawiam uwagę na dnie oczodołów i spoglądam na obiekt, rozmywa się on w plamę światła i kątów wygenerowanych jedynie przez mój umysł: w końcu ZAWSZE, gdy coś poznaję, orientuję się wobec wiedzy wewnętrznej do mnie, czyli po prostu do mnie, do mojego umysłu. Logika tego odwrócenia wypływa z naszego mózgu i nie da się niczego z nią zrobić. 


Jesteśmy zmuszeni do śledzenia rzeki doświadczania celownikiem percepcji, który może być punktowy, ale może być także sferyczny i otwarty. Ta „percepcja” to my; nasz ślad obecności w świecie. Trzeba to zrozumieć: zstąpienie do rzeki doświadczenia odkrywa dla mnie moją własną percepcję, moje wszystkie myśli, odczucia i reakcje. Widzę rzeczywistość i jej odbicie we mnie, chociaż to odbicie także przecież widzĘ (kto widzi?). 


Uruchomienie tego procesu całkowicie zmienia życie; im wyższe wyczulenie na swoją percepcje tym większe oddalenie od ludzi, które zwrotnie wzbudza większą miłość do nich. Widzicie, że cały czas kręcimy się pośród jakiejś dwójki? Ta gra jest ciągle tym samym, i jest właśnie – na poziomie ogółu – poruszeniami właśnie Twojej percepcji właśnie teraz. Jak zjednoczyć wyodrębniające się części? Nie da się tego zrobić myślą, da się natomiast uczynić samą percepcją. 


Ta refleksyjność czyni człowieka podwójnym, a nawet rozdartym na troje: jego samego, doświadczanie i rzeczywistość. Być może mamy tu trzy, może dwa, ale nie ma, gdy jest rozdarcie, Jednego, samozjednoczenia w sobie, które umożliwia…




Radosne poruszanie się w rzece rzeczywistości, pochłanianiu energetycznych jakości wszystkiego, co tylko jawi się nam przed zmysłami. Odkrycie tej rzeczywistości i tego sposobu odżywiania się wynagradza wszystko, usuwa pragnienie, które energicznie „ładowane jest” w samo piękno wielości zjawisk, w sam zachwyt ich tańca. Przylgnięcie do obiektu lub stanowiska zaburza flow tego procesu; rzeka jest zasysana przez wir neurozy, w nian, myśli przylepiają się i uwiązują do jakiejś idee fixe, co jest dla ciałoumysłu po prostu wyczerpujące. Myśli same w sobie są nudne, kiedy oddaje się im władzę rządzenia wysysają samego właściciela, osłabiają go (...)

czwartek, 22 października 2015

Z pamiętników młodego lamy

Droga Matko,

Ludzie zza rzeki Amo Chhu mieszkający na równinie Kalarayerkuthi mówią, że każdemu człowiekowi odpowiada jedno zwierzę. Piją wywar ziołowy i błądzą nocą po lesie, czekając na wizję, w której pojawi się ich zwierzę mocy. Jednak Człowiek zawiera w sobie całe królestwo zwierząt; każde zwierzę w nim mieszka i z niego się wyłania. W jednej chwili może być lisem, aby w następnej stać się jakiem; Umysł zawiera i urzeczywistnia wszystkie te cechy, używa ich dynamicznie i zgodnie z sytuacją.


Ludzie z Południa mówią, że człowiek wraz ze starzeniem się przybiera konkretną postać, która wyznacza dalsze tory jego żywota. A jednak, Umysł jest zawsze czysty, niemożliwy do dotknięcia i splamienia, może jedynie osunąć się i popaść na ciemne tory, lecz w następnej chwili się z nich wyzwala! 


Ludzie zza Himalajów mówią, że człowiek ma konkretne potrzeby i musi je zaspokajać, żeby być szcześliwym. A jednak, Umysł nigdy niczego nie potrzebuje i wszystko czyni w całkowitej swobodzie. Pojawia się w nim jednak Miłość do tego ciała, dlatego karmi je i żywi. Pojawia się w nim Miłość do ludzi, dlatego ich ratuje. Pojawia się w nim Miłość do siebie, dlatego wypełnia samego siebie ciepłem.  


Ludzie z Północy mówią, że Umysł jest ograniczony i osiada w różnych stanach, wydostając się z nich niczym jak z wypełnionego błotem dołu. A jednak, Umysł żadnych granic nie ma, i w jednej chwili może poszybować do nieba, a potem spaść do piekła. Umysł nie ma miejsca, przenika wszystkie kierunki i nie opóźnia go czas ani przestrzeń. 


Ludzie z Zachodu mówią, że życie należy wypełnić planami, które pozwolą ujarzmić przygodność losu i odnaleźć szczęście. A jednak, Umysł jedynie się nimi dławi, a bez nich podąża bezbłędnie nie robiąc ani jednego kroku; wielka jasna przestrzeń. Dobre zjawiska (dharmy) zaświtają, nie powoływane do ciężkiego istnienia słowem ani mitologią.


Ludzie znad Wielkiego Jeziora wdziewają na siebie ozdobne szaty z misternymi plecieniami, pragnąc w ten sposób przyciągnąć do siebie innych i zyskać uznanie. A jednak, kiedy Umysł wyłania się z warstw i masek, którymi jest owinięty, ironia i niezaufanie znikają i natychmiast dociera do właściwego działania i słów, leczy i ratuje ludzi. 


Ludzie z Wysp upijają się mocnymi trunkami i wypalają odurzające zioła w donicach. Mówią, że w ten sposób chcą osiągnąć ekstazę i zjednoczenie ze swoimi bóstwami. Jednak Umysł unosi i odurza się samym oddychaniem, zapachami i dźwiękami, lecz nie traci jasności, odczuwa mocno już małą filiżankę chińskiej herbaty Pu-erh. Nie trzeba mu wiele, bo jego ścieżki są czyste i niezatkane.  


Ludzie całej samsary snują się zagubieni i ściśnięci po umysłach jak ryby w wyschniętym jeziorze. Jednak Umysł reguluje się i oczyszcza sam, obejmuje i zjawiska, i brak zjawisk. Nic się do niego nie przykleja, wszystko się przy nim rozluźnia, spoczywa i wyzwala.


wtorek, 20 października 2015

Teoria upadku



Czytałem kiedyś o ludziach, którzy stali nieruchomo pośród pustyni przez dwa dni, żeby udowodnić Bogu swoje całkowite oddanie. Gerontikon zawiera dziesiątki takich opowieści. Podobne świadectwa odnajdujemy w listach klasycznych mistrzów chan. Yuanwu Keqin wspomina o nagich ludziach stojących po pas w śniegu i odcinających sobie dłonie. Stara legenda mówi o Bodhidharmie, który odciął sobie powieki, zirytowany ciągłym zasypianiem podczas swojego siedmioletniego odosobnienia. Oczywiście, nie trzeba przyjmować na wiarę tego, że faktycznie to zrobił (a jego powieki opadły na ziemię i wyrosły z nich krzewy herbaciane). Być może nie jest nawet ważne czy te opowieści były fikcyjne czy prawdziwe, chociaż przekonany jestem, że Gerontikon przedstawia wiele autentycznych świadectw. 

O co chodziło tym ludziom? 


Umysł głupca natychmiast znajdzie wytłumaczenie; to ludzie religijni, a religia jest bujdą, szczególnie chrześcijaństwo. Nie tylko w religiach odnajdujemy podobne przypadki. Czas wojny, epidemii, czy innego masowego nieszczęścia obfitują w historie ludzi, którzy przesunęli daleko granice własnej wytrzymałości psychicznej i fizycznej. Różnica polega na tym, że często nie mieli wyboru. Sytuacja pchnęła ich do heroizmu, chociaż to oczywiście duże uproszczenie. Natomiast ludzie religijni (i mam na myśli wszystkie religie) okazywali nadludzki albo nieludzki wysiłek nie mając nad głową żadnego bata, żadnej historycznej konieczności. Impuls do podjęcia wysiłku nie przychodził z zewnątrz i często realizował się w skrajnej samotności. 

Jednym z moich ulubionych przykładów są jurodiwi. Ci rosyjscy asceci żyli w skrajnej niewygodzie, nosząc na ciele kołpaki, łańcuchy i zardzewiałe blachy, lub po prostu poruszając się zupełnie nago po mroźnej Rosji. Co więcej, nieustannie inicjowali sytuacje konfliktowe, demolowali targi uliczne i cerkwie. Nazywano ich świętymi szaleńcami, chrystusowymi głupcami. Właściwie nieustannie narażali swoje życie, odbierając sobie jedzenie, sen, wygodę, bliskość innych ludzi i tak dalej.  

Ale po co? Po co to wszystko? Istnieją różne narracje, które posiadają moc poderwania człowieka i skoncentrowania jego sił życiowych na jednym celu. Niektórzy odurzają się ideami narodowymi, filozoficznymi czy religijnymi. Tajemnica nie kryje się jednak w wyborze narracji, ale w sile woli i poświęcenia. W pasji, która ogarnia człowieka i roznieca ogień, nieustannie płonący w całym jego ciele. Nieustannie, czyli już zawsze.

We współczesnych czasach takie postawy całkowicie zniknęły z horyzontu. Ludzie spędzają godziny na deprecjonowaniu chrześcijańskiej czy religijnej instytucjonalności, niewielu jednak wie o tym, co robili święci, lub aspirujący do bycia świętymi. Oczywiście, pierwszym z nich był sam Jezus. Wizja pobitego człowieka idącego z krzyżem przez Golgotę, nieustannie wyzywanego i potrącanego przez ludzi zawsze napełniała mnie wzruszeniem. Jak ogromną miłość trzeba odnaleźć, by znieść to wszystko, dodatkowo dla ludzi okazujących taką przemoc i szyderstwo? Niezależnie od mitologii, w ramach których opowiada się takie historie, zawsze stoi za nimi człowiek, ludzki w swojej biologii, w swoich emocjach i uczuciach, bólu i strachu.  

Być może Jezus uwierzył całkowicie, że oddając samego siebie w ofierze będzie mógł pomóc upadłej rasie ludzkiej. Być może nie potrzebował tej wiary, a po prostu rozbudził w swojej biologii uczucie, które owładnęło nim całkowicie i zniszczyło wszelkie wątpliwości. Dalej już szedł prosto.

Ta prostota motywacji i celów budzi wiele sceptycyzmu i ironii, czego dobrym przykładem są stare filmy. W grze aktorskiej jest coś uznanego za sztuczne, ludzie natomiast nie biorą pod uwagę, że jest to sztuczne dla nich, bo w nich utracone.  

Przed nami wielki wodospad, zasłona narracji, szum pustosłowia, w który trzeba wejść aby odkryć jaskinię. Większość spływa z prądem, w dół, i magluje się razem z innymi w tym wielkim przeroście myślenia i wątpliwości, który kiedyś nazwałbym postmodernizmem, dzisiaj zaś rozpoznaję jako słabość i zagubienie. I upadek. 

Neurotyczny intelekt dostrzega tylko patos, uruchamia cynizm, który odcina go od "wnętrza" owego patosu przez serię osądzeń. W ten sposób spływamy z prądem. Istnieją niezliczone maski i pozy wytworzone przez ludzi słabych i dających aprobatę ze strony im podobnym. Dyskusja kończy się na wzajemnym prześciganiu się w tej grze. Być może właśnie teraz piszę o Tobie, kimkolwiek jesteś? 

Oto tajemnica. 

Ból i cierpienie sygnalizują, że człowiek rośnie. To granice i napięcia bolą, kiedy docieramy pod ich drzwi. Otwarcie ich oznacza pozostanie z nimi tak długo, aż przestaną boleć. Dlatego też życie większości ludzi polega na unikaniu, a rozłożysta struktura unikania i represji jest fundamentem naszych przyjemności, naszych pragnień i naszego społeczeństwa. Kompulsywne uniki, z których utkane są codzienne sytuacje i rozmowy są bezbrzeżnie nudne dla człowieka, który - przez przypadek lub z premedytacją - rozbudził swoją refleksyjność. Używanie intelektu do racjonalizacji swoich wiecznych uników przypomina wytarzanie pliku banknotów w błocie.   

Nie oznacza to jednak, że należy z premedytacją dążyć do cierpienia. I znów w sukurs przychodzą opowieści z Gerontikonu, czy inne historie chrześcijańskich ascetów noszących włosienice, a nieraz i krzyże wbite gwoździami w ich własne plecy. Ukazuje się tu cała perwersja ludzkiego sprawstwa, której spostrzeżenie zdyskredytowało wszelkie wysiłki chrześcijańskich ascetów. Dziecko zostało wylane wraz z brudną wodą, jak zwykle. 

Nie trzeba przyciągać cierpienia własną wolą i kalkulacją; ono i tak nieustannie napływa i wychyla się niemal ze wszystkich codziennych sytuacji. Cierpienie, dyskomfort, ból. Głównie ten psychiczny, chociaż psychiczny ból jest oczywiście czysto fizyczny. Niektórzy naciągnęli strunę swojego ciała do granic pęknięcia, wchłonęli całą moc wypływającą z bólu i doprowadzili do nieprawdopodobnego wzrostu. Inni nie mieli tyle szczęścia, struna pękła i pozostali połamani na zawsze. Każdy może wyczuć ile może znieść. To odurzenie poczuciem misji czy innym koncepcyjnym opium prowadzi do braku szacunku do ciała i własnych granic a przez to rodzi ryzyko samozłamania. W ten sposób wypalonych przed trzydziestką kulturystów i sadomasochistycznych wannabe-saints łączy ta sama głupota. Wyzwanie, przed którym stoimy wymaga znacznie więcej inteligencji i wyczucia.    

Jeżeli powyższe słowa poruszyły w Tobie pewne struny, których melodia przyciąga i rodzi ochotę na więcej, posłuchaj tego