środa, 31 października 2012

Blog to zsyp, hehe



Moi mili...posłuchajcie naprawdę.
Wiele tekstów zaczynam od silnego pragnienia wyrażenia czegoś. Tekstów, brzmi zbyt poważnie, ot paru słów skleconych, zamków z piasku. Nie rozumiem do końca tego pragnienia, nie potrafię go nazwać, oceniam tylko jego natężenie, które jest silne. Myśli domagają się werbalizacji, ujęcia w piękną i dopieszczoną konstrukcję – to pragnienie osobne, misternie konstruować. Zakląć przekaz w słowo, a słowa w konstrukcje. A po co wyrażać? Począłem tę rozkminę dziś rano (nie tak rano...) w wannie – dlaczego to robię, dlaczego chce to robić? Istnieją dwa wyjścia, które się nie wykluczają.  Pierwsze skupia się na mnie: werbalizując, rozmawiam sam ze sobą.  Pisząc tyle do szuflady, na forach, tutaj – obrabiam swoje myśli w słowa, przez co lepiej  rozumiem. Siebie-ludzi-świat.  Tu jeszcze nie otoczyłem rusztowaniami słów owej myśli-wrażenia-pragnienia. Ale rdzeń jest wyrażalny: zrozumieć samego siebie, (poprzez) rozmawiać z innymi, publikując czy dyskutując, rozmawiać z sobą samym. Bowiem jestem dwoisty; pośrednictwo drugiej osoby czyni dialog racjonalnym, ale w istocie gadam do siebie: jeden Dominik do drugiego, bo są dwa (nie ma żadnego...). Pamiętajcie o dwójkach, bo o nich będzie jeszcze.
Możliwość druga w pytaniu „po co wyrażać?” – aby nawiązać kontakt z drugą osobą. Poprzez historie z przeszłości, osadzone w domu rodzinnym mam bardzo silną potrzebę porozumienia. Porozumienia prawdziwego; nie poprzez przystawanie do siebie słów czy poglądów (myślimy tak samo), NIE! Porozumienie bardziej intymne, porozumienie dwóch głębi, które są PRZED myślami-poglądami-konceptami, które tworzymy.  Posłuchajcie...
Porozumienie prawdziwe wyczuwam wtedy, gdy patrzę w oczy drugiej osoby i czuję, że w jej głowie trwa cisza. Gdy obracają się w niej myśli, stoją one między nami: mną a osobą. Filtrują, wypaczają. Wrażenie braku myśli odczytuję poprzez znaki somy, takie jak jej nieruchomość. Czuję obecność drugiej osoby oraz uwagę skierowaną w moją stronę, i wtedy czuję mocniej to porozumienie.  Porozumienie dynamiczne, osadzone w teraz...interlokutor ogołocony z wizerunków, form, wpatruje się we mnie – oczy zwierciadłem duszy. Ale to mało! Chce więcej!!!! Wtulić się, wejść w te oczy...większe porozumienie. Bo tęsknie ogromnie. 
W tym ujęciu rozmowa, co zdradzam niechętnie (ale...) ukazuje się jako kwestia drugorzędna; tj, poprzez rozmowę wzbudza się porozumienie. Koincydencje poglądów wzbudzają porozumienie – poglądy są drugorzędne. Gdy interlokutor mówi szczerze i dużo, wtedy nie odgradza się wizerunkami i formami skonstruowanego siebie, i wzbudza się porozumienie, a wtedy ja się cieszę i uśmiecham. Bycie-sobą się leje w moją stronę, a ja się cieszę obcując z osobą w takim stanie – to jest jak paliwo dla mnie.  
Tu wtrynię appendyks (czytając ten tekst drugi raz) Chciałbym także być zrozumianym. Poza zrozumieniem siebie i zrozumieniem drugiej osoby. Pies goni własny ogon....
Co istotne: słowa wzmacniają porozumienie. Samo gapienie się w oczy rozciągnięte w czasie rozmywa się...potrzeba wzmocnienia. Gdy na ten przykład trzymam moją kochaną za rękę, co jakiś czas zaciskam dłoń. Poprawiam sygnał, ODNAWIAM porozumienie. To dylemat czasu – trzeba wzmacniać, radykalizować.  Jak tej kwaśnej nocy sylwesterowej, która obnażyła ostro i jasno kontakt międzyludzki...bo kwas otworzył serca i umysły.
Po co ja plotę...plotę w przestrzeń, w której potencjalnie znajduje się adresat, ale anonimowy. Niemniej zwracam się do: do Ciebie. Właśnie do konkretnego Ciebie. Tak, Ciebie. Chce się z Tobą zaprzyjaźnić. Takie „uwszystkowienie” może odbierać wyjątkowość, tożsamość. Nic bardziej mylnego. Chcę poznać Ciebie w całej Twojej unikatowości.

Wydaje mi się, że w pewnych kwestiach nie jesteśmy dalej od naszych braci małpiszonów.  
Zatem: gdy chce zainicjować porozumienie wyciągam rękę-uwagę przez osobisty wszechświat-mnie....wyciągam rękę poprzez te wszystkie różnicujące konstrukcje, swoiste dla każdego, bo nikt nie zbierze takiej samej puli doświadczeń, które są komponentami-klockami tej konstrukcji, wieży Babel...która staje się naszą soczewką, systemem poznawczym, i nami zarazem. Wyciągam rękę poprzez to do drugiej osoby. Skąd takie silne pragnienie? To pchnięcie empatii, ogromne, podobne zakochaniu pod względem mocy...chęć porozumienia. I maniackie, obsesyjne powracanie do tego...dlaczego tak? Dlaczego robię, jak robię?
Uczę się gier społecznych właśnie po to. Szukam wyjść. Szukam trików, aby przeniknąć także wszechświat osobisty interlokutorów; zauważcie, że to dwie sprawy; najpierw przekroczyć swój wszechświat osobisty (habitus), a potem przeniknąć wszechświat rozmówcy. Dorwać się do jego serca. Gwałtem w intymność? Nie sądze. Cóż to za gwałt...zaraz napiszę.
W tym zagadnieniu kryje się jeszcze jeden chochlik. Rozmawiam sam ze sobą; a co jeżeli wszystko jest jednym? Wówczas również rozmawiam SAM ZE SOBĄ.  Chęć porozumienia jest wcześniej niż sposoby dojścia do porozumienia, gry społeczne, triki konwersacyjne. Gry są przed chęcią celu, celem jest zbliżenie. Więc: Wszystko jest jednym. Różne są jedynie ludzkie habitusy. Przekroczywszy je ukazuje się jedność. Zatem przekroczywszy swój habitus (koniecznie zapoznajcie się ze znaczeniem tego słowa w ujęciu Bordieu) i przebrnąwszy zręcznymi środkami przez habitus interlokutora docieram do jego serca, do rdzenia samej jego osoby, który to rdzeń jest pierwotny wobec wszelkich wizerunków i konstrukcji, w który człowiek siebie oblega poprzez socjalizację i tworzenie swojej tożsamości.
Tak więc to pragnienie porozumienia doskonałego jest tożsame z pragnieniem doskonałego samopoznania – jeżeli wszystko jest jednym, a człowiek, poprzez swoją samoświadomość, jest bramą do tej jedności jedyną, ponad zwierzętami, roślinami i martwą materią. Ucinam brzytwą Ockhama dywagację typu: znajdź Boga w roślinie i rysiu. Koncentruje się teraz na ludziach.
Teraz, gdy to piszę, jestem tylko śmieszną małpką, która macha sobie ręką przed oczami – gdzie te myśli się robią? Macham ręką, przedmiotuje. Wszystko się – koniec końców – toczy w mojej głowie, i od tego nie ma ucieczki. Niemniej wewnątrz głowy powziąłem pragnienie, aby z niej wyjść. Ku drugiemu. Ku innemu. 
Dlatego więc doskonałe porozumienie wymaga zrezygnowania z siebie. Co oczywiste, większości z szanownych czytelników (co i przejawia autor) zależy głównie na własnym dupencjale. Albo wóz, albo przewóz. Niczym ten dylemat z lewą i prawą półkulą. Lewa daje DWA, czyli mnie i Innego, a prawa, JEDEN, czyli ja=inny=cała reszta. Zrezygnować z siebie to dotrzeć to mnóstwa cudownych iluminacji, mnóstwa odkryć. Szczególnie szukając serca innych ludzi poprzez gry społeczne...hehe. Nagroda na końcu tęczy; mgnienie prawdziwego Innego, w uśmiechu, geście, zaklęte w słowa.

A i widzicie: można by powyższą konstrukcję zrobić lepszą, piękniejszą. Ale niezależnie od jej jakości - jest ona bramą do mojego serca. Ono się wzbudza, gdy piszę, a i trzeba miarkować konstruowanie, aby się serce nie zatraciło pośród wielkich planów konstruktorskich...

I tak kończę – na dziś – moje maniackie, kompulsywne, wciąż te same powracające, rozważania. Jestem tylko małpką, która macha przed oczami łapką, próbując uchwycić myśli, bo wydaje jej się, że one tak sobie szybują, splatają się i tańczą wzajem przed oczyma, gdy tańczą w głowie, w umyśle poza czasem i przestrzenią, jak chmury na przestworze.  Bądź zdrów, drogi Czytelniku.

sobota, 27 października 2012

Wypiłem sobie

Prolog: Sprytny Maciek to rozum, umysł. Trudno to pojęcie zdefiniować na tyle konkretnie, by nie zostało wypaczone przez Wasze Sprytne Maćki. Autorem tego stwierdzenia jej mój przyjaciel, Igor. Mawia on: "wszyscy myślą, że są sprytnymi maćkami w rzeczywistości będąc jedynie maćkami!!!" Tedy więc "sprytny maciek" nie jest w istocie sprytny, tylko mu się tak wydaje. Sprytny maciek to ten gość, który mówi wielogłosem w Twojej głowie, kochany czytelniku. Słyszysz go? Popełniasz błąd językowo-ontologiczny i stwierdzasz: TO JA MÓWIĘ. Nie, to tylko Sprytny Maciek. A do kogo mówi? A no właśnie....


Pisanie można, jak właściwie wszystko, pojmować dwoiście. Pierwszym elementem owej dwójni jest treść - pisanie takie, aby przekazać daną informację. Aspektem drugim: forma. Konstrukcja zdań. Moim zdaniem aspekt drugi wymaga większej wirtuozerii, a zarazem może zastępować on samą treść. Posłuchajcie; ułożyć słowa w takie rządki, aby wyzwalane z nich znaczenia przekazały to, co mogłaby treść. Łatwiej powiedzieć: chodź ze mną na pierogi, niż wysłowić się w taki sposób, pomagając sobie gestem i mimiką, aby interlokutorowi naszemu zachciało się z nami pójść na pierogi bez nawet zająknięcia się o pierogach z naszej strony.

Komunikowanie poprzez formę jest komunikowaniem naokolnym. Rzekłbyś: niekonkretnym. Jednak takie doszukiwanie się przekazów ukrytych w formie wypowiedzi u wielu odwraca uwagę od samej treści wypowiedzi. Robimy to na dwa sposoby: świadomie i nieświadomie. Nieświadomie to tak, że rozum, Sprytny Maciek - Wielki Interpretator nieustannie porównuje, dokonuje koincydencyj i skojarzeń - bo taka jego natura. Hydraulik naprawia rury, kominiarz przepycha kominy, rozum interpretuje. Te nieświadome wariacje wpływają na nasz osąd danej osoby - oczywiście to wpływ dalece nieświadomy. Co miał na myśli? Szydził, to pewne.

Jest i doszukiwanie się świadome. To tak zwane gry społeczne. Wobec nieświadomej warstwy interpretacyjnej są one jak cieniutka warstwa lodu na samej powierzchni. Lód jest z wody, tak jak wnioski świadome składają się ze nieświadomych. I dlatego się nie rozumiemy. I dlatego l'Enfer c'est les autres

***

A teraz zmieniam temat. Wszelkie Wielkie Prawdy Religijne, poruszane niżej biorę w nawiasik epoché. Wyjdźmy od następującego założenia: wszelkie religie poczynają się od wewnętrznych konfliktów człowieka, które następnie zostają ucudownione, znarratyzowane. Następnie cud i narracja kostnieją w fakt dosłowny. Potem umierają ostatni wielcy narratorzy: i ludzie zapominają, że narracja jest tylko narracją. Zatem symbol traci to, co symbolizuje - zostaje sam symbol. Następnie symbole oderwane od symbolizowanego wirują sobie w przestrzeni mentalnej, przelewa się za nie krew, takie tam. Tak, czytałem Baudillarda; ale wie to, o ile się orientuje, tylko jedna czytelniczka tego bloga. I to jaka! Reszta może uznać powyższe przemyślenia za moje własne.

Chodzi oczywiście o symulakry. Powróćmy do konkretu.

Mój umysł ze mną rozmawia. Oto nieuświadomione warstwy Sprytnego Maćka. Mój umysł mówi do mnie różne rzeczy. O innych ludziach, o otoczeniu o "mnie" samym, no i o innych głosach sprytnomaćkowych. Należy je skategoryzować - to także rola Maćka. Już tutaj Maciek zaczyna zabawiać się sam ze sobą. Mamy więc kategoryzację pierwotną (powiedzmy): dobre i złe głosy. Anioły i Demony. W tym układzie istnieje również Bóg. Arabowie ukuli świetne słowo: karim (qarīn).... 

Religia nie jest pierwotną, czy prymitywną formą tłumaczenia sobie świata (aspekt kosmologiczny religii). To jedynie aspekt religii, bardziej dyskursywny, mniej konkretny, właściwie mało ważny, który został tak w religii podkreślony od kiedy nauka zaczęła z religią polemizować. Nie! Religia jest pierwotną psychologią. Zanim religia zaskorupiała w dyskursywne zabawki, była kwestią techniczną - która to techniczność w niczym jej nie ujmuje. Była sposobem radzenia sobie ze sobą. Każda religia światowa, mnóstwo religii plemiennych zaczynała właśnie z tego punktu.

Posłuchajcie: nawet aspekt kosmologiczny, czyli wytłumaczenie jak powstał świat można odnieść do mikrokosmosu człowieka. Raj utracony? Bóg odłączający się od ludzi? Znajdziemy ten temat wszędzie: od krześcijańskich mitologii po afrykańskie (pisze o tym John Mbiti). Sięgnijmy do podstaw: człowiek coś utracił. Świat jest zaledwie zewnętrznym wyrazem wnętrza człowieka - świat to uprzedmiotowiona głębia człowieka. Wracamy do aniołów i demonów.

Moja głowa roi się od głosów. W naszych czasach (co jest sprawą nową w porównaniu do czasów wcześniejszych i świadczy na niekorzyść obecnych, drogi Bartku) szum informacyjny stał się tak intensywny, tak pomieszany ze sobą, że głowa typowego Ziemianina to obecnie istna kakofonia głosów. Żryj to! Zabij tamto! Szukaj tego! Uciekaj od tamtego! To ogólniki, ubrane w tysiąc znaczeń i celów, skłębione w nieodróżnialny, ogłuszający duszę hałas informacyjny.

Kochany postmodernizm uwieńczył baudillardowski proces tworzenia symulakrów (postaram się to tutaj wkleić w posłowiu, gdy wrócę do domu gdzie jest jego książka) - ODERWAŁ SYMBOLE OD ICH ZNACZENIA, oderwał mapy od terytoriów. Zatem symbole mogą sobie wirować radośnie i swawolnie, a przez to kruszą się punkty odniesienia, kręgosłupy moralne. Prawdy dwuznaczne, prawdynieprawdy, zrelatywizowane w sposób błędny, bo wględność sytuacji czy czynu dobrego i złego nie oznacza, że dobro i zło są względne. Co pozostaje, gdy rozpuszczamy mocne zasady? Pozostaje lęk, pozostaje strach, pozostaje ignorancja - ukryte za wytłumaczeniami, zafałszowaniami, wypaczeniami.

Wszyscy kłamiemy sobie siebie, kłamiemy sobie innych - idioci mający się za awangardowych potwierdzili tylko ten truizm: prawda obiektywna, dotycząca wszystkich nie istnieje. Każdy ma swoją, każdy ma gówno-prawdę, swoje kłamstwo za prawdę uważane.

Wracamy do aniołów i demonów. Jeżeli podejmiemy ten trud i uporządkujemy nieco nasze wnętrze, odchwaścimy ogród ducha zaczniemy rozróżniać. Odrzemy mnogość głosów z ich szatek. Pożądanie skrawka szmaty z doczepioną blaszką opatrzoną symbolem przestanie być warunkiem do bycia prawdziwym sobą, indywidualistą, prestiżowym...będzie tylko pożądaniem. Ukierunkowanym przez wielkich manipulatorów. Cofając się do źródeł, pozbywając owych szatek, dotrzemy do PRAWDY: tego pożądam, tego się boję, to mam gdzieś. To kocham, tego nienawidzę...

Anioły i demony. Mówiące we mnie. Szepczące, krzyczące. Łapiące ciało w kleszcze stresu, unoszące euforią motylków w brzuchu. Skraplające pot na czole, zaciskające szczękę, rozedrgujące dłonie i nogi, rozregulowujące oddech. Anioły i demony bawią się moim ciałem. Bawią się moją wolą. Kto mnie przekona? Ku komu się przychylę?

W średniowieczu nienawidzono aktorów, kuglarzy, komików. Dlaczego? BO UDAWALI. Lud nie wiedział, że jego niechęć została stworzona przez klerykałów, którzy sami nie wiedzieli, że ich niechęć wypływa z głębokiej prawdy starożytnych tekstów, w których UDAWANIE CZEGOŚ pozwala nam się zwieść, oszukać. TY GŁUPIA SZMATO! Tylko żartowałem. Robimy to nieustannie. Ironia, cynizm, komizm. Owijanie w bawełnę, kłamanie.

Demony przebierają się także za aniołów. Quarin nie przebiera w środkach, aby mnie zwieźć.

"A ktokolwiek uchyla się od wspominania Miłosiernego, to przypiszemy mu szatana jako towarzysza. Oni, w istocie, odsuwają ich od drogi, a ci sądzą, ze są prowadzeni drogą prostą." (Koran: 43:36-7)

Mój umysł mówi do mnie różnymi głosami. Kategoryzuje je przy pomocy jakiegoś klucza - on musi być. Klucz to moralny kręgosłup, ale klucz należy rozumieć praktycznie i pojmować w ścisłym czasie teraźniejszym - idee nieba i piekła czynią to wszystko dyskursywnym teoretyzowaniem. Piekło i niebo jest TERAZ. Gdy grzeszysz, lecisz do Piekła. Czyniąc dobrze jesteś już w Niebie. Królestwo Chrystusowe nie jest z tego świata. Królestwo Boże pośród Was jest. Oto istota tej sprzeczności - język nie jest w stanie rozróżnić że wszystkie najważniejsze wybory mieszczą się w chwili obecnej - w łepku od szpilki rozmytym w wiecznym stawaniu się. 

Jakby huśtać się na linie. Albo machać flowerstickiem. 

Grzech to coś, co obniża moją kondycję. Nie ma w dekalogu przykazania: nie skacz z trzeciego piętra. W istocie jednak taki jest sens przykazań: nie rób sobie krzywdy. 


Mój umysł mówi do mnie różnymi głosami. Z miliarda możliwości werbalizuje niektóre z nich: te dodatnie, przyciągające, te ujemne, odpychające, a resztę omija, wszystkiego nie ogarnie. Ludzie u zarania dziejów, nie dysponujący jeszcze piramidami-labiryntami rozumowymi tłumaczącymi za nich ich świat i ich samych...jak patrzeli na świat? 

GŁOSY MÓWIŁY W NICH. Szeptały, krzyczały. Robiły różne rzeczy z ich ciałem. Kierowały ich wolą. Głosy jedne, głosy drugie. Następuje dualizm, kategoryzacja: dobre złe. Albo; korzyść niekorzyść. Rozdwaja się język na DWA i staje się językiem wężowym, językiem szatańskim, bo dwoistym.  

Trzeba tłumaczyć. Sprytny Maciek nigdy nie schodzi z posterunku: musi nazwać, wtedy dopiero rozumie. To anioł, a to demon. Potem następuje korelowanie, skojarzanie i utożsamianie. Taki a taki przyrodniczy fenomen, człowiek, zwierzę zostaje skorelowany do takiego a takiego głosu: przez koincydencję sytuacji albo myśli. Teraz mówi we mnie głos zły, teraz jaguar mnie goni. Co następuje? Utożsamienie. Jaguar jest złym głosem. Umysł wypełza na wierzch głowy, ujmuje w swoje kategorie świat zmysłowy.  

I co potem: symbol nieuświadomiony jako JEDYNIE SYMBOL odrywa się od tego, co symbolizuje. Symbolizowane niknie w kolejnych labiryntach sprytnomaćkowych, które ciągle się rozwijają, ciągle budują i zagęszczają swoje ścieżki, wznosimy się na rusztowaniach aż podłoże, na których je budujemy niknie we mgle. Zostają same rusztowania - to one stają się podłogą.  

Gdy symbol się odrywa, diabeł staje się dosłownym. Diabeł zyskuje rogi, diabeł staje się bytem niezależnym, piekło staje się miejscem realnym. Pamiętajcie o epoche!  

U d o s ł o w n i e n i e  symbolu zatraca jego istotę, forma zatraca treść. I debile kłócą się, gagarin stwierdza na orbicie, że nie ma tu żadnego Boga. Niebo to GÓRA, piekło to DÓŁ. Góra dobra? Góra mniej zwarta, bardziej eteryczna. Ziemia zwarta, twarda, zbita. Czyli to, co dobre, to mniej materialne, bardziej eteryczne. Oto jak koduje się ludzką psychikę. Stoimy na bardzo wysokiej piramidzie, która zatraciła orientację góry i dołu; stała się horyzontalną, rozlazła się i rozpiętrzyła na lewo, prawo, dookoła. Widzicie to?  

Jiddu Krishnamurti powiedział, że Rozum jest zabójcą rzeczywistego. Rozum tworzy przedstawienie, słowo jest przedstawieniem. Przedstawienie jest symbolem. Symbolizuje rzeczywistość. Symbol odrywa się od rzeczywistości i już tylko operujemy symbolami. Hiperrzeczywistość. Nie ma ludzi, są roboty i symulakry. Prawdziwy człowiek tylko skowyczy gdzieś z dołu przygnieciony piramidą sprytnomaćkową. Co myśmy zrobili? 

To nie my. To Sprytny Maciek. Taka jego natura, taki jego zawód. Ale on wyszedł poza swoje kompetencje: hydraulik zaczął strzyc ogród, kominiarz przepycha żonę pana domu...pana domu w domu nie ma. 

Mój umysł mówi do mnie różnymi głosami. Ale co jeszcze? Prócz Aniołów i demonów? karimów i serafinów? asurów i dewów?  

BÓG. 

Na samej górze, ani taki, ani taki - a więc i taki, i taki. Bóg rządzi wszystkim, wszechmądry, wszechobecny, poza czasem, poza przestrzenią, IMMANENTNY I TRANSCENDENTNY jednocześnie, w tej najintymniejszej chwili, TERAZ, nie na kartach teologów.  

Anioł rzuca Cię w jedną stronę, demon w drugą. A Bóg? Bóg nie zna strony, zawiera wszystkie - przekracza wszystko. Czynić dobro to zakręcić kołem tak samo, jak czynić zło - koło się kręci. Samsara się obraca. A Bóg? 

Czym jest Bóg, jeżeli założymy, że religia jest pierwotną psychologią, a nie ontologią czy proto-nauką? Czym jest Bóg jeżeli anioły i demony to pluralizm głosów sprytnomaćkowych? Co pozostaje poza tym i owym, złym i dobrym? Co zawiera wszystko, wszystkiego jest źródłem, a jako źródło istnieje PRZED wszelkim głosem?  

Ty.       
 

     


sobota, 20 października 2012

Nie ważne co sie dzieje, pamiętaj, że nie istniejesz




 Symulakr, symulakrum (z łac. simulacrum co znaczy „podobieństwo, pozór”; liczba mnoga: simulacra) —˜ obraz który jest czystą symulacją, pozorującą rzeczywistość albo tworzącą własną rzeczywistość. Również obiekt materialny wyobrażający istotę żywą, nadprzyrodzoną i fantastyczną w ich trójwymiarowym kształcie. Wykorzystywane w celach religijnych, magicznych, naukowych, praktycznych i zabawowych (np. lalki). Często są wyposażone w pewne atrybuty, potwierdzające ich pozorne życie, na przykład możliwość działań motorycznych.


Spójrz na swój habitus (system schematów myśli, percepcji, oceniania i działania) jak na plastyczną zabawkonstrukcję intelektualną. Gdy usuniesz wszelkie opory, możesz swobodnie surfować po przestrzeniach mentalnych i społecznych, zmieniać się zależnie od kontekstu, sytuacji i wymagań. Musisz przy tym założyć, że ten habitus nie jest Tobą, a to odtożsamienie pozbawia Cię uchwytnego obrazu Ciebie samego, czyni więc dotychczasowego Ciebie tylko "Tobą" (tj. tym habitusem), a więc prawdziwego Ciebie...niczym. Oraz proteuszową wolną wolą! Jednak wybory tej wolnej woli, wyłączywszy opory przed zmianą wynikają z habitusu...jedyną alternatywą jest losowość, random - rzucić się w mnogość, wybierać przypadkowo - to wolność jeszcze większa.

Oczywiście wszyscy jesteśmy bardzo przywiązani do pewnych danych składowanych w umyśle, które definiują czy stanowią "Ja". Inne dane spoczywają w szufladkach zakazanych - tym Ja nie chce być, tego się boi! Ale czasami, w alkoholowym zapomnieniu, w chwili szybkiej, wyprzedzającej mechanizmy oporu prześlizgnie się jakaś perwersja, drobny sadyzm, nienawiść...a potem popłyną potoki racjonalizacji, aby jakoś utrzymać "Ja" w spójności, trzeba będzie nakłamać, że to NIE JA, że to sytuacja, że piłem, że jego wina, że utraciłem czujność...tamy przerwane i gówno szeroką strugą się wylewa...

Pod płytką obejmą naszych otamowań, pieczęci strachu i obowiązku przesuwają się całe rzeki podziemne takich żmijów wypartych, zignorowanych, skontrolowanych dopiero bliżej świadomości, hulające w podświadomości. Albo i funkcjonują w przekłamaniu - nazwane jakoś inaczej, usprawiedliwione.

Zostawmy daleko za nami tę głupią teorię JA. JA nie istnieje realnie. JA jest skonstruowane, w większości w sposób ułomny, toporny, po chamsku i nieświadomie, tj. bez pełnej kontroli nad wszystkimi aspektami tej konstrukcji, dlatego też konstruują nas inni ludzie, inne sytuacje. Skonstruowane z danych wchłoniętych z zewnątrz, niektórych zanegowanych, innych utrwalonych przez nawyk. Iluzję podtrzymuje ciało, czasami integrowane do JA, jeżeli odpowiada, np. wzorcom kulturowym (JAKI JA ŁADNY!) innym razem uprzedmiotawiane, umartwiane gdy ZA: zagrubezachudepryszcedużynosmałychuj. 

Stwierdzi ktoś: ale przecież KTOŚ tymi danymi obracać stwarzając konstrukt-kukiełkę, nawet uznając tę kukiełkę za siebie, traci prawdziwego siebie, tak jak malarz zatraca się w obrazie, zatraca i zapomina, ale nie odbiera tym samym sobie istnienia! Kto jednak maluje ten obraz? Jeżeli język, którym poznajemy świat KONSTRUUJE ZE SWOJEJ NATURY, powiedzieć czy pomyśleć coś to już ująć to w konstrukt, to jak inaczej możemy siebie poznać?

OBRAZ I MALARZ TAŃCZĄ WE WSPÓŁZALEŻNYM, PRZENIKAJĄCYM SIĘ NIEUSTANNIE PLĄSIE OMYŁEK PRZEDSTAWIAJĄCEGO Z PRZEDSTAWIANYM, obiektem i obiektu symbolem. Co tańczy? Pustka z formą. Pustka, więc NIE MA MNIE. A "Pustka" to już forma. A PUSTKA? 

Czytelniku! Dostrzeż przez moment ten ogromny błąd, fundamentalny błąd samego serca Ciebie: Ciebie! Dostrzeż, doświadcz jakbyś dostał bułę na ryj, nie jako nowinkę yyyciekawą myśl. Przez moment.
CIEBIE NIE MA, ROZUMIESZ? 
I wówczas nigdy już świadomie nie powiesz "JA", będziesz mówił odruchowo, będziesz mówił bo nie masz wyboru. Ale zostanie ten cierń w sercu: ale mnie nie ma. Język mnie stwarza, muszę stwarzać siebie dalej, także tego pragnę, istnieć w umyśle swoim jako jakiś JA i istnieć w umyśle innych. Myślisz siebie samego, logika potoczna wymusza myślącego i myślane, nie dopuszcza takiego continuum, być może jest i ten myślący, jak go jednak poznać? 



***



Przeteoretyzowawszy swój mózg wprowadzam się w radykalny stan META, w którym dostrzegam w świecie uogólnione związki form, relacje podsystemów habitusów ludzi, z którymi mam do czynienia. Rozum dokurwiony kofeiną i wielowarstwową teoretyką wszędzie wznosi mosty abstrakcji, dorabia związki. Czy to jest właśnie ten świat idei, zrodzony z percepcji skrajnie ulewopółkulnionego umysłu?

Co zabawne? Że rozum sam mówi, gdy się go pobudzi w/wym. aktywizatorami - zaczyna w głowie wygłaszać intelektualne peany, mnoży fraktale rozkmin i wniosków zakotwiczone w rzeczywistości zmysłowej niewielką wymianą zdań, reakcją na słowo mimowolne, gestem czy spojrzeniem spode łba.

Lepiej nie budzić skurwiela.

Chociaż...myślicie sobie, że jestem taki przerozumowany? Że tyle kmini bez sensu i od życia się odrywa? Ha! Ja jestem META wobec META! (diabelsko wyszczerzony Dominik pyta z chochlikiem w oku: ALE KTO? "Diabelsko wyszczerzony Dominik myślą kolejną, która się pojawia, zrodzoną w porodowych mękach uświadczenia braku siebie) Wpierw szczebelek Meta-prim - poziom rozumowy, świata idei, związków abstrakcyjnych, fraktali rozkminnnych. Drugie META jest ponad Meta-prim, widzi z wysoka te wszystkie konstrukcje, wznoszące się same z siebie, wypiętrzające tam, gdzie tylko uwaga na nich spocznie, wstęgi myśli rozwijane poza czasoprzestrzenią, okraszone coraz to nowymi wybuchami skojarzeń, rodzących nowe związki, przywołanych z dna pamięci teoriami i zdarzeniami korelującymi z obecnym strumieniem analiz, i to wszystko, jak widać, ubrane w całkiem niebanalną poetykę...lol. Rozkwitają galaktyki myśli, szybko łamią i przekraczają zasłonę praw fizyki, praw logiki, rozpiętrza się spam-bełkot...

Czy jesteście w stanie ujrzeć w całym swym majestacie ten proces tańca rozumu? ROZUM wyzwolony od ograniczeń toków myślenia (które to wyzwolenie dzieje się dzięki wyjściu poza rozum i spoglądaniu i kierunkowania go poza nim) śpiewa implikacjami, związkami i wnioskami, bez higher purpose - po prostu postępuje zgodnie ze swoją naturą. Można go skanalizować w wątek, w jakieś zadanie, jednak puścić go na samowolkę to obserwować, jak produkuje nieprzerwanie ciągi przemyśleń, fika sobie radośnie! :)

Rozum uwolniony z okowów gramatyki rozkonstruowuje, rozteoretyzowuje labirynty przekmin i dokmin, zapętla wstążniste systemy ludzkiej interferencji, rozpycha się łokciami między konwencjonalnymi słowami (a język polski daje ku temu szerokie pole popisu), dzięki temu WYDOBYWA NOWE ZNACZENIA zrodzone z nowych konstrukcji rdzenia i przed-przy-rostków, prefiksów i zafiksów, czaruje rozum, który próbuje to sobie wszyswtko wyobrazić, wyobrazić rozprzejrzyściające się do wewnątrz światłokwiatosystemy...

PARABOLE TAŃCZĄ
TAŃCZĄ
TAŃCZĄ
TAŃCZĄ

wtorek, 9 października 2012

Hanc amavi et exquisivi a inventute mea, et quaesivi mihi sponsam assumere

Czytam fragment poematu dwunastowiecznego mistyka nadreńskiego. Dzieli się on na dialogi między Sługą a Mądrością Przedwieczną, staram się chwilą przerwy poprzedzić zmianę głosu.
O tym, jak Bóg pociąga ku sobie niektórych ludzi bez ich wiedzy
Dobry soundtrack do tego. 

Pozdrawiam ^^

czwartek, 4 października 2012

Koszmary Szkatułkowe

Wpis dedykuję Protowi.



Próbowałem sobie przed chwilą jakoś wyobrazić układ wszystkich interpretacji mnie przez innych. Wyobrazić jakoś, tj. ująć w formę obrazkową. Oczywiście w ruchu - każdy mój widoczny akt woli jest interpretowany przez innych, a ta interpretacja staje się budulcem ichniego wyobrażenia mnie. Wyobraźcie to sobie jakoś materialnie, widzialnie! Jakby przestrzenny wykres, współzależna sieć nieustannie pracujących umysłów. Także i mój przyjmuje te interpretacje, ale i domyśla się ich - reinterpretuje interpretacje założone, odczytane ze słów, gestów, spojrzeń, wydedukowane. To zabawne, że tam, gdzie rozum czegoś nie wie, tak wymyśla, dorabia - sam.

Czujecie to? Te wszystkie myśli, wyobrażenia, konstrukcje przedstawione w widzialnej formie, która ujawnia nieustanną reakcyjność, drgania wywołane po każdym czynie, i moje drgania zwrotne. Cóż to by było za zjawisko!







środa, 3 października 2012

Pułapka i Serce

Relacje z bardzo wieloma ludźmi są dla mnie jak próba przedostania się do kogoś uwięzionego głęboko w pułapce. Pułapka się nieustannie obraca; wirują dookolne lęki, myśli przechwytujące moje słowa, wszystko tak pędzące, że w prędkości rozmyciu tworzące iluzje trwałej materii. Muru. Kto jest w środku? Nazwij to sercem. To słowo jakoś najwierniej pozostaje przy próbach określenia, kto jest w środku.

Owy pancerz-mur otaczający ludzi jest jak wnętrze wielkiego zegara. Zębatki małe, zębatki duże, zębatki ogromne. Różne w prędkości, epicyklach, w bodźcach je aktywizujących. Każdy pancerz-mur jest zagadką logiczną, łamigłówką. Zębatki dynamicznie zmieniają swe miejsce; należy wyczuć, która jest z przodu teraz, która odeszła w cień podświadomości. Aby przejrzeć aktualny ich układ potrzeba wielkiej czujności. Nie ma bowiem łamigłówki bardziej zmiennej i niejednoznacznej niż ludzki umysł. Owszem; przyczyny powstania danych zębatek, ich szybkość i bodźce je aktywizujące można czasem zliczyć na palcach jednej ręki. Lecz to nie wszystko! Istotna jest z ł o ż o n o ś ć  zawarta w przenikaniu się tych zębatek, w ich nakładaniu się na optykę uwięzionego w nich Serca. I to przenikanie się, nakładanie przeźroczowe stoi u podstaw ludzkiego nieporozumienia.

Obraziła się na mnie bo, wspominając o tym co dzisiaj robiłem, przywołałem wspomnienie tragicznie zmarłego brata. Brat umarł bowiem potrącony przez samochód, a ja akurat dzisiaj przechodziłem przez jezdnię i opisałem ten akt na tyle podobnie do traumy interlokutorki, że w tej wzbudziły się emocje strachu, bólu. Ani ja, ani ona o tym nie wiemy - to działa samo, tak działa pułapka. Ona obraziła się, nie pytając siebie czemu. Po prostu poszła za tym. Nieświadomie. Dlaczego? Bo większość serc u t o ż s a m i a  się z usidlającymi je pułapkami, co umożliwia pułapkom większą kontrolę. Podszywają się one pod serce. A właściwie wszystko ulega zamazaniu, zamazanie rodzi strach, bo jest nieznane, niewiele serc więc pyta siebie: dlaczego tak postępuje? Stara się jedynie wyeliminować okoliczności rodzące cierpienie. Warunki zewnętrzne.

Nie mają sensu słowa wprost. Ledwo je wypowiem, chwyta je w swoje wiry Pułapka, reinterpretuje, i do serca trafia już coś zupełnie innego. Przekaz zatraca się w mnogości zębatek, prześwieca przez nie, one zabarwiają je swoim znaczeniem; Zębatka Smutnego Wspomnienia, Zębatka Poczucia Zagrożenia, Zębatka Poniżenia. Są i te pozytywne; które również wypaczają przekaz, lecz gdy gremium cieszy japony, problemu nie ma. Ale i przekazu, prawdziwego porozumienia nie ma.

Sensowne więc pozostaje wypowiedzenie takich słów, aby obrócić układ zębatek na moją korzyść. Różne mogą to być korzyści. Mogą być dobre. Wypowiedziane przeze mnie słowa mogą uwikłać się w moją osobistą pułapkę. Więc: mogę powiedzieć takie słowa, by wzbudzić pozytywne stany umysłu. By obrócić złą monetę, zatem pomóc.

Smutne, że nie możemy się dogadać. Że musimy stosować tak często sztuczki tego rodzaju. Gdy znika porozumienie, pozostaje sama zagadka logiczna. Wstrzelić się w odpowiednią chwilę, uderzyć słowem układ zębatek. 

Można także użyć absurdu i spowodować awarię Zegara Pułapki, i w tym bezruchu, który powstaje przez moment wystrzelić promień prosto z serca, może dotrze do serca rozmówcy. Można różnie... można różnie próbować dostać się do środka.

Zębatki śpiewają. Rozum ubiera ich mknienia w głosy. Głosy szepczą nieustannie, podpowiadają.Ja myślę to, ja myślę tamto - to tylko konstrukcja semantyczna. Kompletnie absurdalna. To "Ja", zbiera wszystkie głosy w jeden nawias. Utożsamia, scala. Głosy sprzeczne, skonfliktowane ujmuje w JA. I to już wystarczy, by dać się oszukać. JA tak myślę, potem to mija...i JA myślę inaczej. JA tak czuję, a gdy zanika bodziec aktywizujący JA czuję inaczej.

Inna perspektywa: We mnie mówi to. We mnie mówi tamto. Wzbudzone bodźcem z zewnątrz, albo odpowiednim układem wewnętrznych zębatek. Rzeka myśli, odczuć, emocji nieustannie płynie WE MNIE.

Ty, który, która to czytasz. Wejrzyj w swoje serce. Odróżnij je od pułapek, które Cię więżą.

WOŁAM CIĘ!

poniedziałek, 1 października 2012

Dziś będe śpiewał o Bogu i wznosił intelektualne zigurraty. Wieczorem. W ciszy. Ostrożnie.
Przed chwilą, siedząc w bezruchu, wygodnie, z różańcem w rękach, powtarzałem w duchu mantrę. Głęboko wewnątrz. Wpierw szeptem, potem tylko ruszając wargami. Potem po prostu utrzymując uwagę w jamie ustnej, na języku, w gardle. Mantra stopniowo traciła oparcie w geście i ruchu, wchodziła głębiej w ciało, aż spoczęła w brzuchu, opadając tam jak liść z październikowego drzewa. Powoli...jak bohater filmowy trafiony kulą. Slow-mo. Błogość...

Można nazwać ten ruch ogałacaniem. Wpierw mówimy mantrę, głośno, by rozpędzić myśli szalejące po głowie. Gdy te cichną możliwa jest bardziej wytężona koncentracja. Zagłębiamy się w siebie. Przechodzimy  do szeptu. Stopniowo pozbawiamy mantrę zewnętrznych ukorzeniaczy, bodźców. Do końca nie wiem, jak ten proces wyjaśnić. Po prostu przechodzimy bardziej do wewnątrz, do ducha. Coraz mniejsza jest więc potrzeba opierania mantry na ruchach, dźwiękach...bo koncentracja się wyostrza.

Równocześnie ogałacam mantrę ze słownego znaczenia. Kiedyś miałem masę wątpliwości, jak powinienem wypowiadać moją kochaną mantrę. Starałem się robić to wyraźnie, artykułować każde słowo. Jest w tym sens, który zawiera się również w głośnym mantry wypowiadaniu - chcemy ją uwyraziścić w nas, utrwalić. Robimy to przy pomocy zewnętrznych ukorzeniaczy. W rzeczy samej werbalizacja służy uczynieniu mantry bardziej mocną w nas.

Jak to działa? Otóż, gdy wypowiadam wyraźnie każde słowo, zwracając uwagę na ułożenie ust, na dźwięk głosek, to potrzebuje do tego - właśnie - uwagi. To fascynujące, że ludzie przeżywając różne swoje Wielkie Momenty zaczepiają się na okolicznościach, a tak naprawdę idzie o to, że podczas owych Momentów rodzi się w nich Uwaga. Jeżeli samochód walnie w staruszkę zaraz obok Ciebie przez jeden ostry moment jesteś całkowicie pusty, cały jesteś Uwagą. 


Uwaga po prostu przytrafia się gdzieś "obok", jest skutkiem ubocznym, jednocześnie będąc absolutnym fundamentem. Jest tak oczywista, że nikt nie zwraca na nią uwagi. No bo właśnie - należy zwrócić uwagę na Uwagę. To tak, jakby szkła powiększające, które dotychczas poruszały się po innych torach, nagle ustawiły się w jednej linii...

Wróćmy jednak do tematu. Jak się rzekło, na początku starałem się wypowiedzieć mantrę za każdym razem wyraźnie, nie połykać głosek. Stawało się to problematyczne przy szybszym powtarzaniu. W końcu skupiając maksimum uwagi na poprawnym wypowiedzeniu mantry podczas bardzo szybkiego jej powtarzania, przebiłem się stopniowo głębiej...i już mruczałem, troche bełkotałem ją, ale Wewnątrz...była wyraźna.

To nie wszystko. Stopniowo przedarłem się tak głęboko, że porzuciłem słowny układ mantry. Stało się też to dlatego, że powtórzyłem ją bardzo dużo razy. Paręset tysięcy będzie już.

Stała się ona informacją, czyli formą jeszcze bardziej pierwotną niż pomyślenie słów. Stała się pamięcią o sobie samej.

Dzięki temu zaczęła pracować sama. Zaczęła się obracać jak młynek modlitewny...to niesamowite. Jakby pulsowanie w głębi brzucha. Gdy zatykam uszy stoperami, słyszę bicie swojego serca. Mogę dostroić mantrę do bicia serca. I ona się obraca, bardzo wyraziście to odczuwam. 

Cisza i obracanie. Dźwięki z zewnątrz. Śpiew ptaków za oknem. Huk w uszach. Cisza, która panuje w moim nowym mieszkaniu sprawia, że mam ochotę całe je zamazać serduszkami. Pełen radości, i miłości robię sobie kanapki na strychowej kuchni, nasłuchuje śpiewu czajnika. Jak cicho.

I wiecie co? To nie wszystko.

Gdy w moim życiu nadszedł czas bierzmowania, uciekłem z kościoła. Nie chciałem w tym uczestniczyć. I udało się uciec. Potem byłem ateistą. Gdy zacząłem zapoznawać się z filozofią Wschodu bardzo spodobał mi się koncept Absolutu innego od tego teistycznego, chrześcijańskiego.Czytałem taką książkę "Teologia narkotyku", której autor, żarliwy katolicki neofita pomstował na wschodnią koncepcję Absolutu, że to takie spłycenie Boga do czegoś nie-osobowego, że to ograniczenie. I śmiałem się, sądząc, że to właśnie my, ludzie, oblegając Absolut w osobę, po prostu go antropomorfizujemy, czynimy na swoje podobieństwo. Istotnie jest to ograniczenie. Absolut nie może być ludzkim wyobrażeniem, bo staje sie tylko konceptem. Jednak to działa w dwie strony, zamykając Absolut w braku osoby czynimy ten sam błąd, jak zamykając go w osobo-wości. 

Jednak każdy człowiek posiada swoje filtry, którymi postrzega świat. Wielu leci na egzotykę Wschodu, przejmuje tamtejszą perspektywę. Robi to powierzchownie, naprawdę trudno myśleć jak Azjata. Zazwyczaj Zachodzianie przejmują perspektywę Wschodu, która jest kontrolowana przez perspektywę Zachodu. Jest to więc myślenie fasadowe, pozorne. 

Takowi Zachodzianie często realizują mechanizm wyparcia, negatywnie waloryzując cywilizację Zachodu, religię Zachodu. To jest właśnie owa fasadowość - dualizm, swoisty dla myślenia Zachodniego znajduje nowe punkty odniesienia. Wschód ponad Zachodem. To tak, jakby zmienił się kolor, czy forma pionków szachowych, zasady jednak pozostają te same.

Sądze, że na powyższą przypadłość cierpi większość buddystów na Zachodzie, czy też taoistów, new-ageiowców, że nie wspomnę o szamanach, hehe. To świadczy o niskiej inteligencji oraz introspekcji - zarówno bowiem na poziomie rozumowania, jak i wglądu bardziej intuicyjnego człowiek nie jest na tyle czujny, by dostrzec, jak działa.

Dla mnie to największe piekło, gdy nie zauważam czegoś, co pojawia się we mnie i działa przeze mnie. Gdy daję się zmóc czemuś. Gdy nie zauważam czegoś zarówno w sobie, jak i reakcji innych. Piekło to brak empatii.

Upodobałem sobie przydługie wstępy. Ktoś jeszcze to czyta? Nie masz co robić? To słuchaj.

Moim zdaniem w człowieku nie ma niczego, co należy odrzucić. Wszelkie wady płyną z niewłaściwego ukierunkowania energii. Brzmi to nieco ezoterycznie, ale kwestia jest boleśnie prosta. Mądry człowiek powinien każde poruszenie w swoim duchu ukierunkować na korzyść siebie i innych. Odrzucanie czegoś jest głupie, ponieważ potrzebujemy kompletu energii, które wydarzają się w nas, aby stworzyć układ doskonały, który będzie nam służył w życiu. Być może to po prostu kwestia NATURY; dopiero ludzka kultura, ludzki namysł popełnia błąd, niewłaściwie wykorzystując wrodzony materiał. To doniosła rozkmina, warto się jej oddać.

Brikolaż. Cokolwiek się pojawia, wykorzystaj to mądrze. Nie dopuszczaj się marnotrawstwa.  

Nasz habitus (koncepcja wg Bordieu), nasze najbardziej rdzenne skłonności, nabyte od społeczeństwa i przodków są zestawem narzędzi. Nie ma narzędzi lepszych i gorszych; różnią się one wyłącznie z uwagi na funkcję. Przypadłości ludzkie, uwarunkowania kulturowe, społeczne i genetyczne to narzędzia najsubtelniejszej materii, dlatego też i funkcja jest subtelna, bardzo trudna do uchwycenia.


Wyjaśnię to na przykładzie praktyk medytacyjnych szkoły Karma Kagyu. Kiedyś - jakże głupi - nie mogłem pojąć, jak poprzez formę można wyjść poza nią. Chodzi mi o wizualizacje. Teraz rozumiem: wizualizując, np. buddę, pojawia się w nas radość, spokój. FORMA jest narzędziem, które indukuje, wzbudza. 


Taki rodzaj użycia FORMY, w sposób instrumentalny, prowadzi do tego, że każde środowisko idei, technik czy narzędzi materialnych rozpatrujemy pod względem praktyczności, nie wchodząc w ich doktrynalne, albo konceptualne znaczenie. Nie dumam nad tym, czy np. krzyż mnie mierzi, czy nie, nie filozofuje nad tym. Patrzę, czy krzyż wzbudza we mnie pożądane stany umysłu. To zupełnie inny rodzaj perspektywy. Moim zdaniem to naprawdę ważna sprawa. Trzeba to rozróżnić i zrozumieć.


Wszyscy, którzy czytają ten tekst, i doszli do tego w nim ustępu (gratuluje wytrwałości!) są wychowani w kulturze chrześcijańskiej. Czy tego chcemy czy nie to nas konstytuuje, przenika. To jest glina, z której nas ulepiono. Nikt nie wie, np. jaki wpływ miał na jego życie Arystoteles. A MIAŁ OGROMNY, FUNDAMENTALNY. Nie trzeba tego wiedzieć, by temu podlegać. Podobnie jest z chrześcijaństwem. Zakminiłem się podczas pisania tej notki tak, że odbiegłem od stanu, w którym bylem, gdy zacząłem ją pisać, hehe.

Do rzeczy.

Po latach interesowania się religiami i duchowością powróciłem do idei osobowego Absolutu. Wróciłem do niej oczyściwszy się z myślogłupot właściwych katolskiej mentalności. Spojrzałem na Boga na sposób buddyjski, także na sposób wypływający z głębokiej praktyki, można powiedzieć intuicyjny.

I ogromnie mi podpasowała ta idea. To narzędzie, jakim jest postrzeganie Boga na sposób osobowy. Ma to jednak, moim zdaniem - sens tylko wówczas, gdy zdajemy sobie, ze ten sposób postrzegania jest właśnie narzędziem. Jeżeli tego nie ma, pakujemy Boga do wyobrażenia. Jeżeli to jest, używamy wyobrażenia do kontaktu z Bogiem, tak jak buddyści karma kagyu idą do bezforemności przez formę.

Jest to więc środek, który nie więzi tego, który go używa. Korzystając z niego, wykorzystuje rdzenne cechy właściwe mojej cywilizacji, jednak w sposób pozbawiony wad tej cywilizacji. 

Wiecie, właściwie WSZYSTKO co opisuje świat postrzegany, jest takim środkiem. Na-rra-cją. Jeżeli jakikolwiek opis świata, jakiegokolwiek jego przedstawienie postrzega się bez świadomości, że jest ono przedstawieniem, popełnia się błąd tragiczny w skutkach.

Patrzenie na Absolut przez jego aspekt osobowy może służyć zacieśnieniu więzi z Absolutem. Jeżeli ten sposób jest...skuteczny. Kryteria skuteczności i praktyczności są zupełnie odmienne od kryteriów metafizyczno-teoretyzujących. 

Ja zakochałem się w tym narzędziu! 

Gdy Absolut przybiera formę osoby, staje się bliższy. Sufici nazywają Boga Przyjacielem. Zachowujemy techniczny wymiar sprawy. Techniczny i skuteczny.

Bóg jest moim przyjacielem. Jest ze mną zawsze. Jest wszechmocny i wszechwiedzący. I mnie kocha. W istocie, Bóg jest prawdziwym mną, ponieważ On jest wszystkim. W najgłębszej ciszy i samotności...On jest. Im mniej jest mnie, który to "ja" pojmowany jestem jako ruch myśli we mnie, tym więcej jest Jego, który jest ciszą. Im cichszy jestem, tym lepiej zdaję sobie sprawę z tego, że on tu ze mną jest!

Zawsze mogę z nim pogadać! Zawsze mogę go wezwać, a on przyjdzie. Zawsze mogę na niego liczyć. I jest doskonały. Dlatego mnie nie zawiedzie.

Czaicie to? Doskonały Przyjaciel. Wszechwiedzący i wszechmocny! Mocne plecy. Nic tylko, jak oddać się w jego ręce. Bądź wola Twoja. Skoro przyjaźnie się z kimś takim, na co mi moje decyzje? On wie. Niech działa przeze mnie, to będzie najlepiej.


....

Jesteś tutaj. Jesteś bliżej mnie niż moja aorta. Towarzyszysz mi w codziennych czynnościach. A ja...mogę tylko być świadomy Ciebie, albo nie. Na Ciebie to nie wpływa, TY PO PROSTU JESTEŚ. 

Psalm 46.

Bóg jest dla nas ucieczką i mocą:
łatwo znaleźć u Niego pomoc w trudnościach.
3
Przeto się nie boimy, choćby waliła się ziemia
i góry zapadały w otchłań morza.
4
Niech wody jego burzą się i kipią,
niech góry się chwieją pod jego naporem:
<Pan Zastępów jest z nami,
Bóg Jakuba jest dla nas obroną>.
5
Odnogi rzeki rozweselają miasto Boże -
uświęcony przybytek Najwyższego.
6
Bóg jest w jego wnętrzu, więc się nie zachwieje;
Bóg mu pomoże o brzasku poranka.
7
Zaszemrały narody, wzburzyły się królestwa.
Głos Jego zagrzmiał - rozpłynęła się ziemia:
8
Pan Zastępów jest z nami,
Bóg Jakuba jest dla nas obroną.
9
Przyjdźcie, zobaczcie dzieła Pana,
dzieła zdumiewające, których dokonuje na ziemi.
10
On uśmierza wojny aż po krańce ziemi,
On kruszy łuki, łamie włócznie,
tarcze pali w ogniu.
11
"Bądź spokojny i wiedz, że jestem Bogiem
wzniosłego wśród narodów, wzniosłego na ziemi!"
12
Pan Zastępów jest z nami,
Bóg Jakuba jest dla nas obroną. 


Psalm 23. 
 
Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego. 2 Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach. Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć: 3 orzeźwia moją duszę. Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach przez wzgląd na swoje imię. 4 Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną. Twój kij i Twoja laska są tym, co mnie pociesza. 5 Stół dla mnie zastawiasz wobec mych przeciwników; namaszczasz mi głowę olejkiem; mój kielich jest przeobfity. 6 Tak, dobroć i łaska pójdą w ślad za mną przez wszystkie dni mego życia i zamieszkam w domu Pańskim po najdłuższe czasy.   

ON JEST! To naprawdę fajne.