sobota, 11 kwietnia 2015

Trzęsienie przestrzeni (Space quaking)




Jedno z plemion zamieszkujących Syberię wypracowało interesujący opis świata odwiedzanego przez szamanów w ich podróżach. Istoty zamieszkujące ten świat posiadają cechy dokładnie odwrócone względem cech charakteryzujących człowieka. Podobnie sam świat; w którym noc jest w dzień, dzień jest w nocy, drzewa kwitną w zimie, etc. Mieszkańcy odwróconego świata posiadają jedno oko, jedną rękę, jedną nogę, i tak dalej. Powyższy opis cytuję z pamięci.  


Oprócz całej masy ozdobników, którymi usiane są podobne opisy można uchwycić pewne wzory, które stanowią strukturalną osnowę dla całego mitu czy też szamańskiego świadectwa. Dlatego też C. Levi-Strauss określił mity jako "opowieści logiczne", zaś J. Campbell zaproponował pojęcie monomitu, czyli bazowego wzorca powielającego się w większości zbadanych przez niego mitologii świata.  


Potrzebny jest jednak klucz, który umożliwia wysoce intuicyjną interpretację nieprzebranego zbioru mitów. Tym kluczem jest ludzka percepcja i jej zasady. Nasza polska humanistyka, a także myślenie potoczne wciąż pogrążone jest w przekonaniu, że każda prawda jest względna i świadczy tylko o subiektywizmie jednostki. Samo to przekonanie jest wewnętrznie sprzeczne, sugeruje przecież absolutne prawo, jakim jest absolutna względność. Zostawmy to. Wszystkie subiektywizmy muszą być oparte na jednym zestawie zasad. Nie są to jednak metafizyczne zasady, lecz dalece organiczne; to po prostu działanie ludzkiej percepcji. 




Dlatego też do humanistycznego opisu kultury konieczna jest świadoma praca z własną percepcją. Zaczyna się ona od jednego przełomu, który chciałbym poniżej opisać. 




Opisana wyżej wizja odwróconego świata wskazuje na coś bardzo ważnego. Istotę rzeczy można uchwycić w powtarzających się wzorcach charakteryzowania istot i krain odwróconego świata. Recytacja podobnych opisów nie miała nigdy suchego, informacyjnego celu. Miała ona ewokować, pobudzać pewien rodzaj postrzegania. Myślę, że podobną funkcję mają monotonne powtórzenia w Kanonie Palijskim, ale również w Sutrze Diamentowej. To samo dzieje się, kiedy człowiek pracuje z koanem, wielokrotnie powtarzając jego krótką i esencjonalną treść. W pewnym momencie coś "zaskakuje" w umyśle, następuje shift, i wówczas znaczenie danego opisu, wersetu, sutry czy koanu zostaje odkryte w umyśle jako jego naturalna jakość.  


Co zatem mają wzbudzić opisy krain i istot zaludniających Odwrócony Świat? Sprawa ta nie jest łatwa do opisania. 


Każdy człowiek posiada wrodzoną umiejętność obserwowania własnej percepcji. Większość ludzi jednak skoncentrowana jest na wytworach tej percepcji, które są mylone z samą rzeczywistością. W przeróżnej literaturze religijnej owa pomyłka poznawcza, jaką jest obiektywizowanie wytworów percepcji nazywa się ŚWIATEM. To jest właśnie ten świat we władaniu "księcia ciemności", czyli po prostu ignorancji. To jest świat, z którego należy zawrócić. Klejem, który trzyma umysł wewnątrz tego świata jest oczywiście pożądanie, a ściślej obiekty pożądania. Pożądanie zaś zostaje iluzorycznie rozróżnione na dwa kierunki, powiedzmy, z inspiracji języka. Jak wielokrotnie pisałem, pożądanie czegoś i pożądanie izolacji od czegoś jest tym samym pożądaniem. Ludzie nieustannie krążą pomiędzy przyciąganiem i odpychaniem, robiąc de facto to samo, i właśnie to błędne koło na poziomie doświadczenia odzwierciedlone jest w pojęciu Samsary.  


Odwrócenie się od świata, które popycha wielu ludzi do zamykania się w klasztorach i pustelniach w rzeczywistości następuje na poziomie percepcji. To prawda, zmniejszenie bodźców wynikające z fizycznej izolacji nieco ułatwia pracę z percepcją, z drugiej strony tworzy atmosferę cieplarni i w końcu sabotuje dalszą pracę. Dlatego też okresy izolacji muszą być wyrównane z okresami uczestniczenia w przestymulowaniu bodźcami charakterystycznego dla życia w miastach. To jednak na marginesie.




Pierwszy i konieczny krok wiodący do pracy z percepcją jest skierowany wstecz. Należy zrobić krok do tyłu, aby uświadomić sobie nieustanne mylenie własnych wyobrażeń z rzeczywistością. Bez tego kroku człowiek jest skazany na labiryntowe miotanie się w piramidalnym myśleniu o myśleniu, czepiania się autoryretów mających uzasadniać słuszność jakiegoś postępowania (kiedyś byli to kapłani, dzisiaj są to naukowcy). Co szalenie istotne, proces uogólniania myślenia, widoczny np. w naszej tradycji filozoficznej jest właśnie wirtualną próbą zrobienia powyższego kroku wstecz! Postrzegamy rzeczywistość, retroaktywnie stwarzamy świat (opierając się na społecznie uzgodnionych zasadach docierających do nas przez proces socjalizacji), budujemy na jego temat teorię, potem, czując że trzeba czegoś więcej, tworzymy metateorię, a następnie, krytycznie, metametateorię, i tak w kółko. W literaturze chan proces ten nazywa się "pies goni własny ogon". Absurdalność tego mechanizmu także widzimy w twierdzeniu Gödla.  


Jest to po prostu zabawą, bawieniem się w bycie poza, w rzeczywistości tkwiąc wciąż wewnątrz. Potrzeba czegoś innego, swoistego cognitive shift. W koreańskim soen wskazuje się na to mówiąc o czystym umyśle, który jest przed myśleniem. Nie ma jednak nikogo, kto robi ów krok wstecz! Po prostu w pewnym momencie następuje subtelne przesunięcie, które zmienia całkowicie sposób postrzegania.  


Przesunięcie to jest początkiem pracy z własną percepcją. Praca ta polega na obserwowaniu i pogłębiającym się rozumieniu zasad działania własnej percepcji. Dzięki temu możliwe staje się wykształcenie sposobu działania, który porusza i zmienia samą percepcję. Jest to po prostu świadome kształtowanie własnego doświadczenia. Kształtowanie to musi być całkowicie wolne od myślenia konceptualnego. Właściwie każdy człowiek poszukuje stanu opisanego wyżej. Jako, że go nie znajduje (będąc pogrążonym w tzw. świecie), skazany jest na chaotyczne próby regulowania swojej percepcji poprzez zapośredniczenia, takie jak myślenie konceptualne. Problem tkwi w tym, że myślenie konceptualne uwikłane jest w sieć skojarzeń składowanych w pamięci. Pisze o tym m.in. indyjski filozof Vasubandhu. Można się też odwołać do de Sausurre'a, który zrezygnował z relacji opisu i desygnatu, wskazując jedynie na dźwięk oraz sieć znaczących, wzajemnie wskazujących na siebie nawzajem. Sieć skojarzeń uniemożliwia skupienie się na konkretnej rzeczy, rozkręca jedynie umysłową maszynkę poszukującą wszystkich zapamiętanych skojarzeń związanych z danym pojęciem. W ten sposób, np. słowo "Budda", "duchowość", "medytacja" przywołuje jedynie burzę skojarzeń, którymi dyletant natychmiast chce się pochwalić, całkowicie oddryfowując od istoty rzeczy....

 Nie da się zatem w sterylny, a co za tym idzie racjonalny sposób sterować swoim doświadczeniem przy pomocy myślenia konceptualnego. Na tę niemożliwość wskazuje zasada nieoznaczoności Heisenberga. 



A zatem praca z własną percepcją jest niemożliwa, albo miażdżąco sabotowana, kiedy zapośredniczamy ją myśleniem konceptualnym. Dlatego pierwsze lata, czy nawet dekady praktyki medytacyjnej są po prostu waleniem głową w mur. Trzeba przejść na drugą stronę, i wtedy właściwie zaczyna się autentyczne praktykowanie Dharmy.  






Praca z własną percepcją działa dokładnie tak samo, jak poruszanie kończynami ciała. Nie mówię sobie "teraz uniosę rękę" tylko po prostu ją unoszę. Co więcej, wszelkie próby wciśnięcia myślenia konceptualnego w ruchy ciała po prostu je usztywniają i w dalszej perspektywie wyniszczają. Jest to słynne "zamierzone działanie". Dobrym przykładem są przeróżne pozy ciała, np. zabawny sposób poruszania się polskich dresiarzy. Jak pisałem w innych tekstach, zapośredniczanie ruchów ciała przez myślenie konceptualne oznacza spinanie, stężanie mięśni ciała, generowanie napięcia, które wpisuje się w ciało i doprowadza do pewnych automatyzmów. W porównaniu do np. do wieloletniego praktyka taijiquan, którego ruchy pełne są gracji, ostrożności i inteligencji, typowy człowiek jawi się jako robot. 


Dlatego też praca z ciałem jest dobrym wstępem do pracy ze sferą dalece subtelniejszą i niewidzialną, jaką jest ludzka percepcja. Spróbuj poruszyć ręką bez żadnego celu, w dowolnym kierunku, jakby kierowała tym "inna siła". Umysł natychmiast rozkołysze się od komentarzy typu po co, dlaczego, to bez sensu, etc (ocenianie i sądzenie jest największą patologią myślenia konceptualnego). To właśnie praktyka taijiquan uczy człowieka pracować z własną percepcją poprzez ruchy ciała. Husserl stwierdził kiedyś, że "każdy ruch jest pełen duszy".  




Po wieloletniej praktyce pracy z ciałem i poznawczym przełomie, który umożliwia obserwacje nagich poruszeń własnej percepcji człowiek staje się stopniowo zdolny do pracy z tymi poruszeniami. Umysł musi być wtedy spokojny i dalece wyzwolony ze "światowych" przywiązań. Inaczej proces po prostu nie może nastąpić. Ta nieubłagana blokada w dalszym rozwoju została zmitologizowane do woli Bożej, etc. W rzeczy samej, "Bóg" może być rozumiany jako swoiste narzędzie umysłowe, który jest adresatem całkowitego upokorzenia się i poświęcenia /devotion,commitment/,do poddania się, które również jest konieczne do rozpoczęcia pracy z percepcją. Czuję jednak, że powyższe przeładowanie tekstu różnymi odniesieniami może obciążać umysł czytelnika. Jeżeli zatem czujesz przesyt, zrób przerwę i wróć do tego tekstu później. 




Tytuł niniejszego tekstu odsyła do praktyki shamatha opartej na metodologii buddyzmu tybetańskiego. Jego krótki opis będzie punktem wyjścia do napisania co nie co o pracy z własną percepcją. Jest to praktyka opracowana przez dr R. Raya i oferowana w kursie "Your Breathing Body".  




Na początku człowiek skupia się na czubku nosa, a właściwie nozdrzach. Celem jest tutaj maksymalna i rozluźniona koncentracja na cielesnych sensacjach towarzyszących wdychaniu i wydychaniu powietrza. Miejscem tych sensacji są nozdrza, konkretnie naczyńka włosowate, które są bardzo unerwione, co umożliwia głębokie doznanie chłodu wdychanego powietrza. Na następnym etapie zaleca się rozłożenie skupienia /awareness/ w proporcjach 50% na nozdrza i 50% na obserwowanym środowisku przed oczami. Potem jedynie 10% uwagi spoczywa na nozdrzach, zaś 90% na środowisku...
Każdy z tych etapów może trwać tak długo, ile praktyk potrzebuje do pełnego i nierozproszonego doświadczenia jakości sensacji wdychanego powietrza, oraz doświadczenia rozdzielenia własnej percepcji na punkt nozdrzy i pole obserwowanego środowiska. Pomocne jest tutaj zwizualizowanie nosa jako punktu na samym środku okręgu obejmującego obserwowane oczami środowisko. Swoją drogą można to odnieść do tybetańskiej mandali. Jak się okaże niżej, każda mandala jest w rzeczywistości nie tyle dwuwymiarowym dyskiem, co sferą. Nie mogę się doczekać aż technologie hologramu umożliwia "sypianie" sferycznych , ruchomych mandali rozszerzających się w nieskończoność....




Już na tym etapie musimy dokonać bardzo subtelnego i czysto poznawczego aktu podzielenia koncentracji w różnych proporcjach. Nie da się tego zrobić ciałem, a jedynie czystą percepcją. Początkowo podporą dla tego działania jest głos prowadzącego medytację. Jest on czymś zewnętrznym, za czym można podążać. 


Kolejnym etapem medytacji jest generowanie poczucia nieskończoności w sześciu kierunkach: z przodu, z tyłu, z lewej, z prawej, na dole i na górze. Jest to szczególnie interesujące kiedy generujemy poczucie nieskończoności w dół; wydaje się wówczas, jakby praktyk siedział na cieniutkiej tafelce lodu pod którą rozciąga się otchłań. Do skutecznego generowania poczucia nieskończoności konieczne jest całkowite skapitulowanie rozumu, co rozwinę niżej.



O ile wcześniej pomocne było zwizualizowanie sobie okręgu z punktem w środku, na obecnym etapie traci to sens, ponieważ poczucie nieskończoności jest trójwymiarowe. Następnym etapem jest utrzymanie owego poczucia we wszystkich kierunkach naraz; kiedy udaje się wytworzyć takie doświadczenie (zwłaszcza przy zamkniętych oczach) praktyk ma wrażenie jakby unosił się w nieskończonej przestrzeni. Progres w tej praktyce prowadzi do intensywnego i dojmująco realnego wrażenia bycia zawieszonym w nieskończoności. Efekt ten, wyjąwszy przeróżne metafizyczne wyjaśnienia, jest po prostu efektem długotrwałej pracy z własną percepcją. Widać tutaj, że wrażenie ograniczenia, którego doświadczamy np. przebywając w zamkniętej przestrzeni jest całkowicie konwencjonalne. Dlatego też ludziom, generalnie, dobrze robi spoglądanie na morze czy odległe góry. Podobne krajobrazy niejako pobudzają percepcję do doświadczenia, które może być wygenerowane samodzielnie nawet w klaustrofobicznej klitce czy jaskini. Dlatego też dobrą pomocą do praktyki, którą teraz opisuję jest wpatrywanie się w  bezchmurne niebo rozproszonym spojrzeniem. Według mojego przyjaciela jest to jedna z wstępnych praktyk do tradycji Dzogchen. 




Staramy się zatem wygenerować poczucie unoszenia się w nieskończoności. I tu pojawia się tytułowe trzęsienie przestrzeni, którego można doświadczyć jedynie na poziomie czystej i niezapośredniczonej percepcji. Przestrzeń się trzęsie, jest "shaky", próbujemy ją "popchnąć", "rozszerzyć", a ona, jak guma, stawia opór, zawęża się, etc. Jak to wyjaśnić? Odpowiedź leży w chińskim terminie wu-wei, nie działaniu. Nie chodzi tu bowiem o to, żeby "zrobić przestrzeń" a następnie ją "rozszerzać" we wszystkie strony. Z perspektywy wu-wei po prostu pozwalamy przestrzeni wygenerować się samej a następnie prowadzimy ją na podobieństwo kopania kanałów dla przepływającej wody.  




Jest to podstawowa różnica kluczowa do opanowania w pracy z percepcją. De facto człowiek niczego nie robi, jedynie pozwala na robienie się rzeczy, niejako je startuje, rozkręca i puszcza na żywioł. Powyższa zasada pozwala wyjaśnić przeróżne channelingi, opętania, prorokowania, etc. Z perspektywy nie-działania człowiek staje się bierną kukłą, naczyniem, przez które działają energie różnego rodzaju. Cudowność tego zjawiska wynika z prostej obustronności naszego postrzegania, które zostało usymbolizowane w wizjach odwróconego świata. Być może lewa półkula działa, prawa zaś nie-działa. Nie-działanie wymaga wyciszenia czy uspokojenia działania generowanego przez półkulę lewą, co pozwala, paradoksalnie, doświadczyć tego działania jakby czegoś obcego i zewnętrznego! Dochodzimy tu do wniosku, że relacja podmiot-przedmiot, która w racjonalistycznym ujęciu jest zorganizowana w relacje jednostki (ego) i świat zaludnionego przedmiotami, jest po prostu całkowicie uwewnętrzniona w doświadczeniu. Powracamy tu do Sutty o Wszystkim (Sabba Sutta, SN.35.023), gdzie Buddha wyznacza oczywiste granice doświadczenia.  


Być może to lewa półkula działa podmiotowo i aktywnie, prawa zaś przedmiotowo i pasywnie (interpasywnie, jakby powiedział Lacan). Komicznie odzwierciedla się to w zjawisku egocentryzmu, w którym człowiek odnosi wszystkie rzeczy i ludzi do siebie, po prostu je upodmiotawiając (tu leży zresztą sedno wszelkiej prywaty). Natomiast z perspektywy nie-działania wszystko jest przedmiotowe, czyli u podstaw nieosobiste. W tym postrzeganiu nie istnieje doświadczający, nawet stwierdzenie, że doświadczający jest przestrzenią jest absurdem.  




Tytułowe "trzęsienie przestrzeni" odsyła do bezpośredniego doświadczenia nieskończoności, która trzęsie się, faluje, jest elastyczna, ulega rozprężeniu, etc. Podobną operacją jest wizualizacja, w której nie można wytworzyć sobie postaci unoszącej się przed oczami, trzeba pozwolić jej na pojawienie się, a następnie obserwować, jak ona - niejako samoistnie, tj. bez ingerencji z naszej strony - zyskuje coraz to żywsze i skomplikowane szczegóły, aż, po latach, materializuje się z równą wyrazistością co przedmioty widziane na codzień przez oko. Podobne praktyki naturalnie wykształcają pewne zdolności, które można stosować do sytuacji codziennego życia w celu regulowania własnej percepcji i nastroju. Jak to określił Rudrananda, umożliwiają one zbudowanie "psychic muscles", takich jak np. ciało subtelne, które są przezroczystymi, osadzonymi w ciele narzędziami do pracy z własną percepcją. 



niedziela, 5 kwietnia 2015

Mechanika Pożądania





“The desire, of which the individual is the consequence, begins to shape and mark his whole destiny “   - J. Lacan 

15 Nie miłujcie świata ani tego, co jest na świecie! Jeśli kto miłuje świat, nie ma w nim miłości Ojca. 16 Wszystko bowiem, co jest na świecie, a więc: pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pycha tego życia nie pochodzi od Ojca, lecz od świata. 17 Świat zaś przemija, a z nim jego pożądliwość; kto zaś wypełnia wolę Bożą, ten trwa na wieki. [Jan 1, 2:16]





Wszystkie religie światowe proponują jakiś rodzaj Wielkiego Złego, który jest przyczyną cierpienia i stoi na drodze do ludzkiego szczęścia. Kiedy uwolnimy to poszukiwanie od metafizyki, możliwe staje się zadanie prostego pytania: co tak naprawdę sabotuje szczęście w moim codziennym doświadczeniu?



Odpowiedź jest równie prosta: jest to pożądanie.  Opisana poniżej mechanika pożądania jest głównym procesem sabotującym szczęście i doświadczanie rzeczywistości. Poszukajmy go w ciele. Być może „inspiracją” do wytworzenia pożądania była czysto fizjologiczna potrzeba głodu. Szybko jednak pożywianie się zostało zapośredniczone przez takie czynniki jak dobór potraw, sposób ich obróbki, poczucie wstrętu do jakiegoś rodzaju jedzenia, i tak dalej. Spoglądając na oferty przeróżnych reustauracji, sposoby podania potraw i przyprawy z MSG na czele możemy zauważyć, jak bardzo prosty akt żywienia został zapośredniczony przez kulturę...



(Prześledźmy szybko w myślach proces łączący człowieka umierającego z pragnienia na pustyni z człowiekiem nie mogącym spać z pożądania do koleżanki z pracy czy nowego smartfona.)



Możemy zatem odróżnić pożywianie się /nutrition/ od jedzenia /eating/, co wydaje się banalne, dopóki nie przeniesiemy czynności jedzenia na poziom doświadczenia. Wszelkie bowiem warunki, które sprawiają, że jedzenie smakuje mają swoje źródło w pożądaniu. Ściślej mówiąc, jakikolwiek warunek, negatywny lub pozytywny pojawiający się podczas doświadczania jedzenia JEST pożądaniem. Dalszym krokiem jest owinięcie tego pożądania (przybierającego kierunek chcenia czegoś czy wstrętu do czegoś) w racjonalizacje, które wykorzystują intelekt do fundamentalnego uzasadnienia DLACZEGO.




Powyższa procedura jest dobrym przykładem mechaniki pożądania. Mechanika ta ma charakter semantyczno-somatyczny. Trafiamy tutaj w samo sedno splotu kultury i natury, które w doświadczeniu przejawia się jako sensacje ciała owinięte w językową obwolutę. Owe sensacje są postaciami energii fizycznej, która nadaje impet treści, takiej jak „mam ochotę na...”, „nie lubię tego bo...” etc.




Oprócz powyższego rozróżnienia, semantyczno-somatyczna mechanika pożądania przejawia się także w samych RAMACH pożądania. Na poziomie semantycznym, ramy te przyjmują układ podmiot->pożądanie->obiekt pożądania. Np. Marek chce jeść, konkretnie: chce zjeść naleśnik. Uczucie głodu zyskuje właściciela, tj. "Marka", który chce zaspokoić swój głód tylko i wyłącznie w postaci naleśnika.




Cała ta rama jest skonstruowana, a zatem wobec realnego doświadczenia: iluzoryczna (nie ma innego rodzaju iluzji niż właśnie taka!). Nie ma żadnego Marka ani żadnego naleśnika, czy innymi słowy Marek i naleśnik są wykoncypowane w celu zmobilizowania ciała do ruszenia się w danym kierunku. Najbardziej realne w samym doświadczeniu jest chcenie, które jest rozpięte pomiędzy podmiotem i obiektem, co tworzy NAPIĘCIE. Na poziomie somatycznym, napięcie to przejawia się w napięciu mięśniowym. Mój nauczyciel qigong ukuł ciekawe słowo będące spolszczeniem angielskiego tension, mianowicie „tencja”.





W języku angielskim mamy stwierdzenie „intension creates tension”, gdzie intencja rozpoczyna się wraz z powstaniem Marka i naleśnika, a także BRAKU, którego doświadcza Marek wobec obiektu swojego pożądania. Co zabawne, doświadcza tego braku nawet w obecności obiektu pożądania; co można zauważyć, kiedy łapczywie zajadając coś myślimy o następnym kęsie w momencie przeżuwania poprzedniego kęsa (om nom nom nom). Obżeranie się jest zatem patologią aktu pożywiania, jest erupcją pożądania.




Powracamy do tencji. Każdemu aktowi pożądania towarzyszy cielesny akt „holding on”, który przybiera różne postacie subtelności. To właśnie intension odzwierciedlająca się w ciele wzbudza uczucie dyskomfortu natychmiast przypisane BRAKOWI obiektu pożądania! Ukazuje to całą paradoksalność mechaniki pożądania: to sam roztrojony akt pożądania wzbudza dyskomfort, który błędnie jest przypisywany brakowi obiektu pożądania. Przykre napięcie „puszcza” na mocy wiary w powyższy, błędny pogląd. Innymi słowy, to przekonanie o tym, że dyskomfort zniknie po posiąściu obiektu pożądania doprowadza do rozluźnienia.


W rzeczywistości jednak, napięcie wynikające z pożądania można zniwelować w każdej sytuacji bez żadnych pośredników. Poziom trudności wzrasta wraz z intensywnością napięcia. W teorii qigong nazywa się to regulacją pragnienia. Z kolei poszukiwanie ulgi w posiąściu obiektu pożądania tylko wzmacnia wiarę w to, że tak faktycznie jest w rzeczywistości, co niejako zacieśnia trojaką ramę opisaną wyżej. Zacieśnienie to prowadzi do wytworzenia jeszcze większej presji na "zaspokojenie" pożądania w taki a nie inny sposób.

W ten sposób, człowiek czyni się niewolnikiem coraz większej ilości obiektów, którym oddaje władze nad sobą, jako „dźwigienkom”, które wyłączają przykre ssanie, czy napięcie pojawiające się wraz z wezbraniem energii fizycznej. Co więcej, „dźwigienki” te z czasem się zużywają, co wynika z fundamentalnej pomyłki utożsamienia ich ze środkiem do rozluźnienia. Być może jest to po prostu głosem inteligencji, która nie może do końca przyjąć powyższej, zasadniczo fałszywej wiary. Dlatego strategią na utrzymanie powyższej ramy jest cykliczne przeskakiwanie do coraz to nowszych obiektów pożądania, ew. rekonceptualizowanie już utrzymywanych „dźwigienek” w celu spojrzenia na nie „w nowy sposób”. Strategia ta przybiera najsmutniejszą formę w eksperymentach łóżkowych wieloletnich związków; cały przemysł erotyczny dostarcza takich „rekonceptualizatorów”, które uczynią partnera na chwile kimś obcym, a przez to stworzą wrażenie nowości. Inni bawią się w inscenizowane gwałty (był taki odcinek w Six Feet Under) poszukując tego zastrzyku podniecenia, które niemożliwe jest już na mocy starych i wyślizganych „dźwigienek”, które to słowo zyskuje komiczny kontekst w przypadku męskiego narządu rozrodczego:D


Powyższy wywód ma pokazać, że cała mechanika pożądania jest po prostu POMYŁKĄ POZNAWCZĄ. Dlatego też cały mechanizm konsumpcji, a dalej konsumizmu, marketing i podobne, są zbudowane na tej pomyłce a przez to ją wzmacniają.


Pożądanie i jego mechanika zarastają wszystkie codzienne czynności, a przez to obniżają ich jakość. Mam przez to na myśli, że nie da się naprawdę rozsmakować w jakości i głębi jakiegoś doświadczenia, kiedy jest ono zniekształcone mechanizmem pożądania. Spanie zniekształca się w wylegiwanie, pożywianie się w obżeranie, seks w żądzę i pornografię, odpoczynek w lenistwo, miłość w zaborczość, rozmowę w gadulstwo i tak dalej. Dlatego praktyka wyzwalania się z pożądania sprowadza się do stopniowego oczyszczania zeń codziennych czynności, która każdorazowo polega na demontażu ramy podmiot-chcenie-przedmiot ZASILONEJ energią fizyczną.


Ważną kwestią w tej mechanice jest impulsywność, która czyni ludzi bezwolnymi wobec wzbierającej energii fizycznej natychmiast wlewającej się w umocnioną wieloletnią praktyką RAMĘ. Dopóki człowiek nie wyzwoli się z reżimu impulsów, może najwyżej tłumić energię fizyczną, co nie zbliży go nawet o krok do demontażu ramy podmiot-chcenie-przedmiot.


Początkowo należy rozpuścić podmiot, czyli ego. Po doświadczeniu własnego nieistnienia, co jest oczywiste w doświadczeniu (nie da się spojrzeć na samego siebie), pozostaje rozpuszczanie kolejnych obiektów pożądania, które są niejako podstawione pod realne jakości doświadczenia.


Istnieje wiele fascynujących technik na to, w jaki sposób najpierw osłabić, a potem zdemontować i uwolnić się od mechaniki pragnienia. Na początku - z uwagi na olbrzymią moc impulsów - tradycyjnie poszczono i osłabiano się na przeróżne sposoby w celu uszczuplenia energii somatycznej. Dzięki temu nurt tej energii tracił na intensywności i stał się łatwiejszy do przeniknięcia. Zdarzało się jednak nie raz, że owoc długotrwałych praktyk ascetycznych unicestwiał się w momencie „pozwolenia sobie na jednego papierosa”, czy nawet filiżankę herbaty. Trzeba bowiem pamiętać, że rama podmiot-chcenie-przedmiot wzmacnia się przy każdym przedmiocie pożądania, niezależnie od jego natężenia. Obsesje i drobne upodobania po równo, w swoich wymiarach wzmacniają tę RAMĘ, nieustannie robiąc człowieka w konia, co chrześcijanie nazywają głosem Szatana.


Dlatego bezwzględnie ważne jest nieustanne wzmacnianie, pogłębianie i rozjaśnianie własnej uważności /awareness/, która stopniowo odsłania całą tę komiczną grę i wyzwala wgląd w jej zasadniczą iluzoryczność.


Warto na koniec wspomnieć o somatycznych rezultatach mechaniki pożądania, które zawsze prowadzą do uszczuplenia energii fizycznej w ciele odnawiającej się wraz z przyjmowaniem pożywienia, z oddychaniem, a także wraz z interakcjami międzyludzkimi. W przypadku obżerania się jest to ogromny wydatek energetyczny konieczny do przetrawienia spożytego pożywienia. Dlatego właśnie mięso jest szczególnym obiektem pożądania, jego strawienie zabiera bowiem najwięcej energii, a przez to najbardziej osłabia. Innym interesującym przykładem jest palenie tytonu. Tradycyjne papierosy zawsze będą przewyższały e-papierosy z uwagi na obecność substancji smolistych i innych chemikaliów potrzebnych do szybszego wypalania się papierosa. Oprócz zastrzyku nikotyny wszystkie te substancje po prostu osłabiają organizm. Być może energia wydatkowana jest po prostu na rozpaczliwą walkę ciała z toksynami.  Wyjaśnia to upodobanie palaczy do "papieroska po obiedzie", bowiem po posiłku, pomimo, że energia jest jednocześnie spalana na trawienie, ciało dostaje zastrzyk energii będącej skutkiem przemiany materii. Warto również dodać, że energia wzbierająca w ciele po posiłku NATYCHMIAST owija się w stwierdzenie "chce zapalić". W ten sposób człowiek odczuwa „uspokojenie”, które uzyskał zbiciem wzbierającej energii fizycznej poprzez samoosłabienie się uzyskiwane przez zapalenie papierosa. Oczywiste przecież, że nie wynika ono z działania nikotyny, która jest stymulantem.


Wzbierająca energia fizyczna dociera do świadomości w konceptualnej obwolucie, co głównie polega na zabarwieniu jej jakimś osądem. W ten sposób energia somatyczna pluralizuje się na gniew, zniechęcenie, niepokój czy (intensywne) poczucie zmęczenia. Biorąc pod uwagę całościowy i dwustronny sposób działania papierosów zarówno zatem stymulują one organizm jak i go osłabiają. Przypomina mi to starożytny produkt kolekcjonerski zwany Spice Diamond, który zawierał zarówno preparaty wzbudzające nerwicę serca jak i środki na jego uspokojenie. Uderz i przytul.


Innym przykładem dążenia do osłabienia jest oczywiście stosunek seksualny. Wzbierająca energia fizyczna zostaje rozładowana nie tylko w miłosnych zapasach, ale także w wytrysku, który dla mężczyzny stanowi ogromny wydatek energetyczny, a zatem bardzo go osłabia. W teorii qigong ćwiczenie po trzech dniach od orgazmu jest uznawane za szkodliwe dla organizmu. W przypadku seksu owiniętego w sieć konwencji docierających do samczego umysłu przez przemysły marketingowy i pornograficzny jasno widać, jak mocno energia fizyczna=pragnienie wlewa się w konceptualne ramy, które każą ją rozładować w taki, a nie inny (coraz bardziej dziwaczny) sposób.

Podsumowując, radykalnie odcieleśnieni ludzie stracili możliwość do doświadczania energii fizycznej jako sensacji w ciele, a przez to skazani są na osłabianie się na przeróżne - proponowane przez kulturę - sposoby w celu ślepej regulacji swojego pragnienia. Nie jest to jednak jedyny sposób na „radzenie” sobie z energią fizyczną postrzeganą jako pożądanie. Demontaż struktury podmiotu-chcenia-przedmiotu wspomniany wyżej umożliwia dojście do momentu, w którym przybierająca nieskończone i fałszywe postacie energia pożądania staje się surowcem, który można kierunkować zgodnie ze swoją wolą. Dosłownie może stać się ona paliwem, które nie tylko wzmocni ciało, ale także uczyni je czymś na podobieństwo działa, z którego można wystrzelić świadomość.