czwartek, 27 lipca 2017

O Świętej Rzeczywistości






Poznaje się świat, poznaje język opisu świata, ale nie poznaje się siebie. Większość ludzi – prawie wszyscy, jak sądzę – do śmierci nie nauczy się języka, w którym mogliby siebie opisać.
Kiedy mówię o kimś, że jest tchórzem, to znaczy, że uważam, iż zachowuje się tchórzliwie – nie znaczy to nic więcej, ponieważ oczywiście nie zajrzę mu w głąb duszy i nie dowiem się, czy jest tchórzem. Tego języka nie mogę jednak użyć do opisu samego siebie: w zakresie mojego doświadczenia pozostaję jedyną osobą, dla której słowa, czyny, zaniechania stanowią zaledwie blade i w gruncie rzeczy przypadkowe odbicie tego, co kryje się pod nimi, co stanowi ich przyczynę i źródło. Istnienia owego źródła doświadczam bezpośrednio, podczas gdy części mych zachowań nie jestem w ogóle świadom, a wszystkie odbieram w sposób niepełny, skrzywiony. Sami zawsze ostatni się dowiadujemy, jakiego idjotę zrobiliśmy z siebie w towarzystwie. Lepiej znamy intencje naszych czynów niż owe czyny.  Lepiej wiemy, co chcieliśmy powiedzieć, niż co naprawdę powiedzieliśmy. Wiemy, kim chcemy być – nie wiemy, kim jesteśmy.
Język do opisu naszych zachowań istnieje, ponieważ tej rzeczywistości doświadcza wielu ludzi i mogą między sobą omówić czyjąś ostentacyjną uprzejmość lub czyjeś faux pas. Język do opisu mnie samego nie istnieje, ponieważ tej rzeczywistości nie doświadcza nikt poza mną.
Byłby to język do jednoosobowego użytku, język niewypowiadalny, niezapisywalny. Każdy musi go sam stworzyć. Większość ludzi – prawie wszyscy, jestem przekonany – do śmierci się na to nie zdobywa. Co najwyżej powtarzają w duchu cudze opisy własnej osoby, wyrażone w owym języku pochodnym – w języku drugiego rodzaju – albo wyobrażają sobie, co by w nim o sobie powiedzieli, gdyby dane im było spojrzeć na siebie z zewnątrz. Żeby cokolwiek o sobie rzec, muszą sami dla siebie uczynić się obcymi.-Jacek Dukaj, Lód




Moim pierwszym słowem, które odnosiło się do sfery przeżyć było "klimat", czy "atmosfera". 

To moje pierwsze słowo z języka pierwszego rodzaju: pierwsze słowo intymne, które opisywało to, co czułem, ja: dla mnie.


Jako dziecko, bywałem w różnych miejscach, z czego najbardziej pamiętam Sopocki las i spacery z dziadkiem. Wówczas czułem w sobie coś niezwykłego, co nazwałem - tak po dziecinnemu - klimatem. 

Potem wracałem do domu i odświeżałem to odczucie w zaciszu mojego pokoju. Pewnego dnia odkryłem, że ów "klimat" odżywa we mnie, kiedy przywołuję go pamięcią. Nieuchwytne i subtelne wrażenie. Podobnie w snach: bardzo rzadko je pamiętam, lecz pamiętam atmosferę przenikającą sen, z którego się wybudziłem. 
Wrażenia wykrzesane z niemożliwych sytuacji, w których uczestniczyłem jako śniące dziecko. Budziłem się ze zdziwieniem, a w życiu nie istniał słuchacz: człowiek, któremu mógłbym o tym opowiedzieć. 
Bardzo tęskniłem. W miarę dojrzewania, zacząłem szukać drogi do klimatu, żłobiąc ją poprzez język. Moje działania ślepo zaczęły się orientować do tego celu.

Odkryłem, że nie da się tego wzbudzić swoją wolą. Bezradnie ścierałem drogocenne wspomnienia by doznać klimatu przez moment. Odkryłem, że on może przyjść tylko sam, tak jak motyl może sfrunąć na dłoń. Odkryłem, że klimat wyzwala się ze zdarzeń minionych: wspominając letni obóz lub wydarzenia z zeszłego roku, odkrywałem otaczający je niesamowity nimb, aurę. Właśnie klimat.   

Podczas spacerów w Sopockim lesie odnajduję miejsce, które w genealogii moich wspomnień zajmuje zaszczytną, pierwotną pozycję. 
Po prawej stronie w sopockim lesie znajdują się stare, spróchniałe deski. Zapytałem kiedyś dziadka o te deski i wyjaśnił mi, że chronią one ziemię przed obsunięciem. "To takie tamy" - powiedział dziadek. Układały się w stopnie, jakby tarasy. 

Odświeżałem w sobie to wspomnienie chyba tysiące razy. Udawało mi się wejść do środka i przez mikroskopijny, pozaczasowy moment byłem tam: byłem paruletnim dzieckiem obok dziadka, który prowadził jamnika na smyczy.  
Udawało mi się chwilowo zapomnieć o swojej obecnej tożsamości, o całym moim życiu i żrących je zmartwieniach i problemach. 
Starłem do wspomnienie na proszek i został z niego okruszek, ziarenko, atom...
...ale kiedy uda mi się do niego podłączyć, albo samo do mnie przychodzi, wszystko ożywa na powrót.  


Mój ruch w stronę tego, co nazwałem klimatem był zupełnie ślepy i instynktowny. Poznałem coś i zacząłem tego szukać w głębi swojego doświadczenia.   

To był mój pierwszy krok, a potem szedłem dalej. I zacząłem rozumieć, i chyba zrozumiałem. 

Pozwól, że wyszeptam to do Twojego ucha:
Żyjemy w Świętej Rzeczywistości. 

Czy odrobina wspomnienia, najmniejszy atom klimatu może nagle wybuchnąć jako cała Rzeczywistość?

Możemy odkryć ją na moment, tak jak widzi się twarz człowieka w oknie samochodu, który spływa deszczem. Jest jak rozpoznanie ojca w ulicznym tłumie ludzi po drugiej stronie planety, w obcym mieście, po jego śmierci. 
Synku, jak wyrosłeś - mówi do mnie. 
Mówi, bo Rzeczywistość z nami rozmawia.

Mówi deszcz, mówią mijający ludzie i mówią wydarzenia. Bóg nie rozmawia z człowiekiem zrzucając mu na głowę kamienne tablice: mówi przez zdarzenia i sytuacje, ich ciąg, ich rozwój, ich objawianie. 

Jaka jest wiadomość? 
Wiadomość to poruszenie. Czuję, jak wpływa na mnie dwudniowy deszcz zalewający Sopot. Jestem poruszany. 
Odkrywam, że deszcz jest żywy i się do mnie zwraca. To ruch ku mnie, który jest osobisty. Rozpoznaję go w sobie, bo go przyjmuję. Daję się poruszać Rzeczywistości dookoła mnie. Poruszam się w zgodzie z potężnym Nurtem. Potężnym, wielowymiarowym i złożonym. 
Wiosłuję po nim moimi działaniami, rozbudzającymi - w niepojęty sposób - kręgi wodne w tym Nurcie. Moje działania nie są moim domem; pozostaję otwartym i wystawionym na Rzeczywistość.  

Ujrzenie Rzeczywistości jako całości uświęca ją. Starannie uwalniam uwięzione kawałki, rozluźniam ich granice. Ludzie przestają być ludźmi i stają się sytuacjami. Paru ludzi tworzy wielość wkomponowaną w pogodę, miejsce w którym jestem, moje zmęczenie i ból moich pleców. Wszystko miesza mi się nieprawdopodobnie, aż do zatracenia obrysów. Rzeczywistość rozlewa się i nie ustaje: trwa trwa i trwa. Ludzie zwracają się do mnie i wchodzą głęboko: nie blokuję ich swoją skorupą, ale przyjmuję w moją głębię. 
Każdy kontakt może być rodzajem wystawienia. Obserwuję, jak rozmowy tekstowe ożywiają mój umysł: jak bardzo funkcjonuję w chmurze komunikacji.  
(Odpowiednie moduły z mozołem wykonują moją pracę: sprawdzania claimów 😄.) 

Święta Rzeczywistość to Ty.    

Rzeczywistość jako całość nie jest bezładną strugą. Rzeczy są zanurzone w niej: unoszą się jej nurtem, wzbijają na fale, zapadają w głąb. Wszystkie one jednocześnie są nią. Jako Ona, jest Ty. Jesteś. 

Jesteśmy. Jesteśmy Razem! Spędzamy nieustannie czas, współporuszając się. Odnajdujemy swoje ścieżki i spacerujemy nimi. Spotykamy się - zawsze Ja i Ty - w różnych miejscach, jednak zawsze razem. 
Ta spójność, zbliżenie wszystkiego jest tak kojąca i wzbudza zachwyt. 

JAK zmienia się w JEST: Rzeczywistość JEST tylkojedną żywą istotą, w którą się wpatruję, którą czuję, od której uciekam i to wszystko dzieje się w nieprawdopodobnie ciągłej komunikacji.
Tysiąc oczu patrzy we mnie, tysiąc rąk mnie dotyka, tysiąc ramion niesie mnie przez świat, tysiąc uszu słyszy moje myśli. 


JESTEM TYLKO JA I TY, nasze MY, nasze RAZEM, już zawsze.










niedziela, 16 lipca 2017

O cudzie współbycia :)




Dedykuję TOBIE 💓

Dlaczego niektórzy ludzie odnajdują tak głębokie porozumienie, które dla innych może być tylko piękną fikcją? Mój tekst jest poświęcony relacji miłosnej, ale może być przydatny także w każdej innej. Obecność Miłości jest jednak kluczowa do zaistnienia skarbów, które staram się poniżej opisać.


Bycie z ukochanym człowiekiem jest rodzajem cudu. Oddanie go w słowach jest wyzwaniem, które mobilizuje nie tylko wszystkie siły ekspresji, ale także świadomość ich zasięgu i zastosowania. 

Różne rodzaje pisarstwa usiłowały już oddać cud współbycia, komponując wiersze i pieśni, tworząc koncepcje takie jak rezonans limbiczny, czy idącą w miliardy historię wspólnych wcieleń.   

Wszystkie są jednak środkami ekspresji. Złożone naukowe wywody budują pewność. Ułożone, rytmiczne dzieła oddają złożone piękno współbycia poprzez moc tekstu i ludzkiego głosu.  
Wiara we wspólne wcielenia dodaje głębi podkreślonej ilością: spędziliśmy razem tysiące żyć, będąc dla siebie rodzicami i dziećmi, kochankami i wrogami. 
Nasze obecne współbycie jest kulminacją tego wszystkiego. To dlatego nasze słowa i uczucia rozpoznają swoją bliskość. Bliskość przykrytą zapomnieniem, które nie ujmuje jej intensywności.  

Powyższe środki proponują odpowiedzi i wyjaśnienia, lecz w tym tekście szukam czegoś innego. Chcę ułożyć słowa tak, aby rozjaśnić cud współbycia. 
Słowa mają nie służyć roztaczaniu pięknej fikcji, którą ktoś mógłby wkładać w swoje życie. Chodzi o proste rozumienie. 

***

Martin Buber, austriacki filozof i religioznawca odnalazł na to dobry sposób. Esencją pisania Bubera jest relacja Ja i Ty. Tekst, rozwijany na tej parze słów staje się dialogiem, odbywa się w relacji.  

Ja i Ty jest współbyciem. 
Nie jest to jednak zlepienie dwóch odrębności w karykaturalną syjamską kukłę. Nie jest także ustaloną umową pomiędzy osobnymi Ja i Ty, który poprzez wymianę (i handel) zaspokajają swoje potrzeby (tzw. egoism a deux). Te rozwiązania są porażką dla współbycia; porażką, którą tak często obserwujemy w naszych związkach... 
Współczesne zmiany obyczajowe wytworzyły także inne postacie związków, którymi ludzie regulują swoją bliskość. Związki otwarte, poliamoryczne, szwedzkie Särbo, postawy minimalizujące odpowiedzialność to tylko niektóre z nich.

Takie projekty związkowe to formy, które służą regulacji bliskości oraz przedłużeniu lub naprawie tego, co zepsute lub utracone. Są także pewnym unieruchomieniem, w które popadamy mimowolnie lub które ustalamy.   


***

Współbycie kieruje uwagę w inną stronę, potrzebujemy też innych słów, aby wyrazić pole, w którym może zaistnieć.

Mówię o żywej relacji: wymianie komunikatów, odnoszenia się do siebie nawzajem (relating with each other).  

Odnoszenie się jest ruchem w stronę kochanej osoby.

Ty pytasz - Ja odpowiadam. Ty wypowiadasz - Ja odpowiadam. Ty robisz - ja się odnoszę. To jak kolejne kroki stawiane przez parę nóg, czy skrzydła uderzające harmonijnie w powietrze.

Mnóstwo działań i myśli pośrednio nawiązuje do ukochanej, a przez to się odnosi - sięga - dociera. 
Nie chodzi tu wyłącznie o komunikację niewerbalną; na kolejnych stadiach relacji pewne myśli rodzą się już w odniesieniu do ukochanej osoby. Jeżeli nie odniesie się ona bezpośrednio, ponieważ myśl nigdy nie zostanie wypowiedziana, odniesie się do mnie jako układu, który uległ zmianie przez myśl, która narodziła się specjalnie dla niej. Do tego jeszcze wrócę. 


Każde odniesienie się jest zaproszeniem: robię coś i czekam, co sama zrobisz. To ekscytujące; Twoja odpowiedź wypływa całkowicie z Ciebie - ze sfery Innej ode mnie, a więc nieznanej. Wypowiadam coś i obserwuję, jak wyłania się...najpierw ukazuje w oczach...i już jest.
 Niezależnie od głębin porozumienia, jakie mogą osiągnąć ludzie, każda odpowiedź nadchodzi z Nieznanego i dlatego jest nowa! 

Nigdy nie przewiduję, co powiesz -oczekiwanie na odpowiedź narasta we mnie jeszcze zanim skończę. Rzucam słowa w powietrze i pozostaję otwarty. Odpowiedź trafia mnie prosto w serce, rozlega się we mnie, na tafli umysłu namnażają się kręgi wodne, jakby zaczęło padać. Czasami moje odniesienie się jest staranne, bo ważę słowa, czasami zupełnie spontaniczne. 
Rozmowa nie kończy się, gdy przestajemy rozmawiać; mój umysł dalej wyradza z siebie rzeczy, pozostaję dotknięty długo jeszcze zanim się rozstaniemy, rodzę i rodzę.


(Ludzie usiłują okiełznać  Nieznane i jego niespodzianki podstawiając pod partnerów ich wyobrażenia - biorą z pamięci pulę ich reakcji, obiektywizują je jako nawyki i wyczekują na powtórzenia. Ta mimowolna strategia wynika ze strachu, którą mamy przed tym, co do nas przychodzi. Wolimy odnosić się do znanego, czyli defacto do siebie samych! Czym jest bowiem dla mnie moja własna pamięć, jeżeli nie czymś moim, opisanym jako "Ty"? To jest fałszywe Ty. I niby w ten sposób mam Cię "znać"?)  

Strumień współ-odnoszenia się (co-relating-with) nie jest jednak wymianą (sharing), ani handlem. Nie zachodzi tu wymiana konkretów: rzeczy, komunikatów, czegoś. Wypowiadalne konkrety są jedynie pretekstami albo interface'm całego procesu, w którym poruszamy siebie nawzajem. 

Określone "rzeczy" są widzialnym szczytem góry lodowej, a samo współodnoszenie przenika całą górę...i rozwibrowuje ocean, w którym jest zanurzona.  
Oczywiście, nie obejmujemy tego w całości. Odczuwamy jednak przyjemne drżenie, które jest echem wstrząsów następujących gdzieś w głębi nas. Poruszamy siebie nawzajem, nawet bardziej niż do szpiku kości.   

Nie możemy poprzestać na komunikatach bezpośrednich! Jak pisałem, sam impuls psychiczny, który zrodził się dzięki Tobie dotrze do Ciebie w taki czy inny sposób: poprzez moją zmianę, poprzez ładunek moich słów. 

Współodnoszenie się przekracza kontakt fizyczny, czy zapośredniczony przez technologię. Kiedy zostanie nawiązany na głębokim poziomie, po prostu trwa i uwalnia się /unfolding/. Samo zaistnienie współbycia jest tajemnicą, którą Reggie Ray określił jako "pre-existing union"

(Nie zamierzam tu odwoływać się do eksperymentów fizyki kwantowej, gdzie dwie, o lata świetlne oddalone od siebie cząstki reagują tak samo.)

Dlatego, odnalezienie z kimś takiej relacji następuje samoistnie. Dalej jednak wymaga biegłości, która niektórych ludzi cechuje naturalnie, u innych zaś zostaje rozpoznana i wytrenowana. 
Musimy przejść przez kolejne zasieki upraszczającej, konwencjonalnej komunikacji, które zarastają nam drogę do samych siebie. Czasami te przeszkody po prostu znikają: połączenie jest zbyt wielkie. Gdy zaś pojawiają się na horyzoncie, mogą być zutylizowane, nie stanowią problemu (połączenie jest zbyt wielkie). Czasami są po prostu uroczym wstępem do dalszych kroków w głąb. Chwilowe sprężenie czy opór podkreśla następujące otwarcie.  

Królestwo Ty  

Jak wielokrotnie pisałem, podstawowym czynnikiem sabotującym nasze relacje jest superpozycja wyobrażonego na realne. Zastępujemy żywe doświadczanie Innego przez kukłę w umyśle, zlepioną ze wspomnień i wniosków na jej temat. 
Rozumiemy poznawanie kogoś jako zbieranie informacji, które następnie mylimy z osobą tuż przed naszymi oczami.  
Ta strategia odcina nas od ludzi tu-i-teraz, uniemożliwia nam bycie z nimi, serwując jedynie nagrody pocieszenia: przebłyski prawdziwego Innego, tu to tam, gdy nie pilnujemy za bardzo. Nasze rozmowy klinują się w zużytych tematach i rytuałach, które kiedyś wzbudziły w nas sympatię do siebie. Słowa przeciekają opornie, twarze tężeją. 
Czy naprawdę możemy być ze sobą tylko w taki sposób? To tak bezmiernie nudne! 





Buber wskazuje, że wszystkie działania zmierzające do "czegoś" należą do Królestwa Ono (It); krainy przedmiotów. Kiedy więc urzeczawiamy Innego (j/w), automatycznie lokujemy go w tej sferze, przez co tracimy wgląd w to, co Buber nazwał Królestwem Ty.   

Kiedy odróżnimy te dwie sfery, rozumiemy lepiej dlaczego żywa relacja, współodnoszenie nie sprowadza się do "wymiany rzeczy" (te są tylko pretekstami). 

Królestwo Ty jest Nieznane; nie można go przemierzać przy pomocy zaznajomionych rzeczy, a raczej przez dozwolenie na przepływ i jego mądrą pielęgnację. Miłość nadaje temu zbawienną moc, zapewniając bezpieczeństwo i scalając zbłąkane cząstki...

Dzięki miłości, przepływ współodnoszenia jest uzdrawiający i sprawia przyjemność. Gdzie sięga, tam przynosi dobro bez żadnych wycelowanych interwencji. Nie chodzi o przepracowywanie rzeczy uznanych za chore, stłumione czy wymagające naprawy. Dyskurs kultury terapeutycznej czyni mnóstwo tu zamieszania... 

Królestwo Ty jest rzeczywistością Innego, do której Ja udzielono dostępu. Jak się domyślacie, jest to doskonale przemienne: Ja jest Ty dla Innego, a jednocześnie Ja przygląda się w oczach Ty.  

Relacja Ja i Ty nie ma nic wspólnego ze zderzaniem dwóch osobnych rzeczy! Królestwo Ty nie jest odgraniczoną sferą! Cała relacja ma zwierciadlany charakter, lustro jest doskonałą metaforą wyjaśnienia współbycia i współodnoszenia się. 

Nie trzeba chyba mówić, że dwa lustra ustawione naprzeciw siebie tworzą (w sobie nawzajem!) nieskończoność? Ludzka nieskończoność - odbijanie mnie w Tobie i Ciebie we mnie - to nie pasywna nieskończoność obramowanych luster, ale Spotkanie dwóch żywych ludzi, która oświetla wszystko, co pojawia się w nim.

W tym spotkaniu, w relacji tworzy się pole, które jest po prostu Nami. Ja i Ty to My. Jest zrodzone i pielęgnowane komunikacją, ale przekracza ją. Nie jest miejscem, ani żadnym "polem". Jest współobecnością, nałożeniem się na siebie Królestw z nieuchwytnymi granicami. Albo, wraz z uwalnianiem się relacji (współodnoszenia), "pole" wykształca i umacnia się. Rozszerza się. 😄


Relacja przeto, używając Ja i Ty jako skrzydeł, trwa i rozwija się dla samej siebie.
Jeżeli mogę tylko być w samym połączeniu, pozostawać w relacji, żywić się nią, spoczywać w niej, nie robiąc kroku poza. Wszelkie tematy i oczekiwania są drugorzędne; relacja, brzemienna w pole trwa dla samej siebie.  
Dostraja się (odnawia) naturalnie do siebie używając wszystkich sytuacji i słów, które nadchodzą, używając jako paliwa rozbudzającego ogień. 

...