wtorek, 27 listopada 2012


HEPI!

<3
<3!!!!

!!!!!!!!!!!!!!!!!!11

sobota, 24 listopada 2012

Pomyślałem sobie:

Leitmotivem wielu wizji w literaturze science-fiction jest zamknięcie człowieka w świecie maszyny, w świecie wirtualnym. Świat taki jest tworem człowieka - człowiek więc zamyka się w swoim własnym tworze. 

W tej myśli przejawia się klucz, którego używam do porządkowania świata. Klucz pasuje w bardzo wiele zamków i otwiera liczne ścieżki podobieństw.

Załóżmy, że rzeczywistość przejawiona zmysłami jest stworzona przez umysł. Wówczas również zamknięty jest w swoim tworze - co wymaga dodatkowej przesłanki: że rzeczywistość przejawiona zmysłami, która jest stworzona przez umysł, jest również formowana i rozwijana przez umysł.

Natomiast świat fenomenów mentalnych (myśli, idei, postrzeżeń, emocji, uczuć, wspomnień...) znajduje się w głowie. Jest inny od świata zmysłowego. Na ogół wyróżniamy więc świat rzeczy oraz świat ich przedstawień, czerpiemy przecież z świata zmysłowego "materiał", który poddajemy obróbce intelektualnej oraz rezonansowi emocjonalnemu i uczuciowemu.

Oczywiście umysł bardzo szybko odrywa się od świata rzeczy i obraca ich przedstawieniami już swobodnie - ponieważ fantazja jest od tego, aby bawić się na całego.

Zachowujemy jednak podział na świat myśli i świat zmysłowy...ale przecież świat zmysłowy, zgodnie z wcześniejszym założeniem również funkcjonuje wewnątrz umysłu. Świat myśli jest więc wewnątrz wewnątrz - mniejsza matrioszka.  

Mamy więc dwa poziomy, różne wobec siebie, ale takie same wobec podstawy, które je stwarza. Dlatego więc ich różność i tożsamość nie przeczą sobie nawzajem.

Najpierw więc (rozkmina powoli staje się niezrozumiała, coraz bardziej moja własna) wychodzę ze swojej głowy, odróżniając przedstawienia od zmysłowego konkretu. Robię to koncentrując się na tym konkrecie: na pisaniu na klawiaturze, na kieliszku wina, na murzynie z filmu z brusem łilisem. Odpowiednio wytężona w czasie i woli koncentracja pozwala mi odróżnić konkret od myśli - wtedy wychodzę ze swojej głowy.

Krok następny: jak wyjść poza świat zmysłowy? 

Pomoc nr 1: Tego nie ma. Tego, co teraz doświadczam - tego nie ma. Mnie nie ma. Nie ma ani mnie, ani tego, czego doświadczam.

Nie ma tego tekstu, nie ma klawiatury, nie ma palców, które po niej piszą. Nie ma myśli, która spływa na palce z umysłu, nie ma umysłu, z którego biorą się myśli. Nie ma pustego kieliszka, nie ma telewizora, nie ma kota, który zeskoczył z kanapy piętro wyżej, nie ma szaleńca w filmie z Brucem Willisem (jego nie ma podwójnie) nie ma krzesła, na którym siedzę...siedzE, siedzi się, dupa na nim siedzi, ona należy do ciała, ciała też nie ma.

No i co? To tylko ciąg myślowy.

Jego też nie ma.

Myśli znikają, jakby rozwiewający się dym papierosowy. Czy i tak może zniknąć świat zmysłowy? 

Oglądam film. Z Brucem Willisem - tego filmu nie ma. Jego nie ma podwójnie. Tak jak moich myśli nie ma podwójnie. W filmie strzelanina, włoch policjant zabija ojca policjanta Bruce'a Willisa, również policjanta. Nastąpiła retrospektywa, była nią owa strzelanina. Akcja przenosi się na plan "teraźniejszy", strzelają do siebie syn włocha, z ojcem, Bruce jest związany, i dwie inne osoby też. Retrospektywa w układzie matrioszkowym jest na trzecim miejscu w odległości od konkretu - wspomnienie w filmie, którego nie ma. Wspomnienia nie było w chwili, gdy zostało przywołane - istniało tylko w myślach bohaterów. Bohaterów nie ma - grają ich aktorzy. Akcja przedstawiona w filmie nie istnieje. Jednak budzi emocje - gdy ludzie celują do siebie. Umysł nie rozróżnia fikcji od prawdy, czy raczej serce (w znaczeniu europejskim, to romantyczne).

Kolejne, szkatułkowe prześwity nieprawdy postrzegane w ruchu oddalającym (jeden wychodzi z drugiego) lub przybliżającym (jeden wchodzi w drugi).

Wspomnienie w filmie -> Akcja obecna -> Film w telewizji -> telewizja w telewizorze -> telewizor obramowany dekoderem, ścianą, lampą, stolikiem, otoczeniem -> to wszystko w moich oczach -> oczy w ciele -> ciało postrzegane przeze mnie -> ja spoglądam we mnie (paradoks) -> mnie nie znajduję.

Trudno zwątpić w kamień, gdy uderzamy w niego głową. Kamień jednak składa się w 99% z przestrzeni (Bruce Willis wpycha paralizator w twarz syna-włocha, oboje topią się w wodzie), jak mogę uderzać prawie-przestrzeń? Niby: ciało też jest z prawie-przestrzeni. Ale to jest: racjonalizacją. Racjonalizacja nie jest tożsama z aktem przywalenia w kamień. Kamień nie istnieje. "Kamień nie istnieje"....









czwartek, 22 listopada 2012

Refleks-ja

Dwa dni temu uświadomiłem sobie jedną rzecz.

Wielu ludzi traktuje różne tradycje duchowe jako pomoc na poziomie psychologicznym. To ważny aspekt każdej z tych tradycji; nie można bowiem iść Drogą z niepoukładanym, skonfliktowanym wewnątrz ego, należy je uporządkować, pogodzić głosy je stanowiące ze sobą. Pokochać siebie, zrozumieć, dlaczego działa się tak, a nie inaczej - zrozumieć swoje relacje z ludźmi, pozbyć się fałszywych wyobrażeń. Dzięki temu, nauczyć się żyć w społeczeństwie w zdrowy sposób.

Ale to nie wszystko. Droga sięga dużo dalej. Uporządkowanie siebie i świata nas otaczającego to dopiero początek... wielu ludzi poprzestaje na tym poziomie. Albo też nie ma takiej żarliwości w sobie, aby uporządkować ten poziom do końca; zaczyna, potem się cofa. Gdy problem wraca, znów zaczyna - to działanie miejscowe. Uwarunkowane tym, co nas spotyka. Więc relatywne. Relatywna chęć.

Mimo, że teksty wszystkich wielkich tradycji mówią o celu absolutnym, my poprzestajemy na poziomie relatywnym; związków ze sobą, związków z innymi. Traktujemy praktykę duchową jako narzędzie do życia społecznego i osobistego. "Jak trwoga to do Boga" - praktykujemy aby rozwiązać życiowe problemy. To logiczne, bowiem praktyka jest skuteczna w tym wymiarze życia.

Niemniej takie podejście nie jest właściwe. Uładzanie siebie to dopiero początek drogi. Uładzając siebie czynimy się przejrzystymi na tyle, by życie w społeczeństwie nie stanowiło przeszkody w pójściu dalej. Wciąż i wciąż praktyka, tj. praca na rzecz swojego rozwoju oznacza dla mnie stworzenie dogodnych warunków do Rozwoju, który wydarza się "sam z siebie". Jedyne co mogę zrobić, to usunąć przeszkody. Dlatego pewnie w mistyce chrześcijańskiej kładzie się taki aspekt na ingerencję Boga albo Ducha Świętego - On ingeruje "gdy mu się podoba", on wlewa się. Należy się opróżnić, by uczynić miejsce.

Współcześnie wielu ludzi jest pokomplikowanych...musi rozwiązać swoje wewnętrzne problemy, więc startuje niejako z pozycji kogoś skrzywdzonego, chorego, kto musi wyzdrowieć.

Ale to nie wszystko. Należy to traktować jako początek Drogi - jakby spakowanie się, aby w nią wyruszyć. Oczywiście to stwierdzenie jest tylko pomocną koncepcją; w istocie rozwój trwa na wielu poziomach jednocześnie, Droga podąża nami bardziej niż my ją. Niemniej uwaga człowieka, jej koncentracja na takim, a nie innym wymiarze życia - to także jest istotne.

Funkcjonujemy w świecie foremnym i ograniczonym, który obraca się napędzany grami społecznymi wynikającymi z pożądania, niechęci i ignorancji.

Co jest poza tym światem? Nieskończone kilometry dalszej Drogi. Już nieforemne. Nie przeczy to byciu w świecie, można żyć w świecie ale nie być z tego świata. Jednak wielu, jak mi się wydaje, chce być w tym świecie z korzyścią, nawet podświadomie poprzestaje na tym, ponieważ codzienne problemy są bardziej namacalne i konkretne niż jakieś metafizyczne, czy abstrakcyjne (wobec codzienności) wymiary życia.

A tu trzeba iść dalej. I to czym prędzej. Nie można w kółko kręcić się pośród problemów świata. Nie można stosować praktyki duchowej jako miejscowy lek na choroby, które w nas powstają znowu i znowu, bo nie wycinamy korzeni.

A co jest dalej? Dalej jest to, co się w głowie nie mieści...dalej jest niewyobrażalne. Słowo to posiada więcej znaczeń emocjonalnych i wrażeniowych, rzadko wgłębiamy się w jego logiczne znaczenie. Niewyobrażalne oznacza coś, czego nie można sobie wyobrazić, czego nie można sobie przedstawić, czego nie można skonceptualizować, ponieważ jest to niemożliwe.


Mam także inną myśl...

Człowiek, który opowiada jakiś żart, albo jego pointę wiele razy, robi to, aby utrzymać w sobie rozbawienie powodowane żartem - wzbudza je i wzbudza wciąż na nowo powtarzając żart.

Człowiek, który wie coś, a rozmawia z kimś, kto tego czegoś nie wie, często zapętla się w nieustannym tłumaczeniu tego czegoś od podstaw, co jest połączone z szukaniem porozumienia. Nie może bowiem pojąć niewiedzy tego drugiego, bo sam już wie.

W tych dwóch przypadkach zrozumienie nie zawiera się w treści słów - słowa mają wywołać zrozumienie, ale zrozumienie jest poza tymi słowami. Tłumaczy to powtarzanie wciąż tych samych słów, tych samych wyrażeń...szukając porozumienia u rozmówcy.

Zrozumieć niektóre rzeczy, takie jak twierdzenie matematyczne czy koan, można osiągnąć powtarzając w sobie cały czas treść twierdzenia, albo koanu, na przykładach, albo konkretnie, teoretycznie. Zrozumienie oznacza błysk, w którym JUŻ ROZUMIEMY, moment w którym dokonuje się przeskok od niewiedzy do wiedzy, już pamiętamy.

Podobnie jest z próbą przypomnienia sobie zapomnianej rzeczy. Powtarzamy wciąż i wciąż okoliczności jakoś powiązane z tym, o czym zapomnieliśmy. Gdy to są zgubione klucze, rekonstruujemy w głowie to, co robiliśmy jak najbliżej momentu w czasie, gdy je zgubiliśmy. Usiłujemy wywołać, wzbudzić wspomnienie - z łaciny pasuje tu słowo inductio, niemniej słowo wykorzystuje się w zasadzie indukcji, która nie jest tym samym, co wynika z etymologii (wzbudzać).

Taki sposób używania słów, czy myśli jest inny od używania słów tak, aby wykazać coś w treści słów. Słowa są rodzajem trampoliny...do doświadczenia. Pozostanie pośród samych słów może wytworzyć koncepcje, wyobrażenia odpowiedzi, nie jest to jednak tą odpowiedzią.

Używać słów w ten sposób to tak jak używać młotka do wbijania gwoździ. Sytuacja przeciwna, na przykładzie gwoździa oznaczałaby budowanie z młotków wielkiego gwoździa - bierzemy paczkę młotków, sklejamy je i tworzymy z niej formę gwoździa. TO NIE MA SENSU!

Młotek wbija gwóźdź. Młotek nie jest gwoździem. Ale bez młotka nie da się wbić gwoździa.




czwartek, 8 listopada 2012

Człowiek

Są takie wspomnienia, które nieodmiennie jeżą mi włosy na plecach, uruchamiają błyskawice ciarek przechodzących przez całe ciało. Wtedy zawsze troche bardziej czuję, że żyję, że tu jestem, i że życie jest niesamowitą i wielką tajemnicą. Potem znów, mniej lub bardziej, zapadam się w codzienną rutynę, zarastam schematami. A później znów, jeżeli mam szczęście, jakieś mocne doświadczenie mnie wybudza.

Ten wpis funkcjonuje w zbiorze otwartym, podobnie jak nasza rzeczywistość. To znaczy, że nie ma tu żadnych granic.Wszystko, co można pomyśleć i wszystko, czego pomyśleć się nie da, istnieje, teraz, jednocześnie, dynamicznie. Wszystko jest możliwe, wszystko co jest możliwe, istnieje teraz, wszystko, co istnieje teraz, istnieje naraz.

W tej chwili.

Ta myśl mnie rozluźnia, uwalnia umysł od ograniczeń logiki, formy, fizyki. Myśl leci bystro, nim się w słowach złamie. Rozluźnia, uwalnia od więzów, duch leci wolny, ulatuje w górę jak w orfickich pismach świętych.

Jest takie miejsce, ukryte głęboko w multiwersum, gdzie Człowiek nadal stoi w korytarzu w mieszkaniu Igora. Stoi nieruchomo, nie obraca się ciałem za nikim, kto przechodzi, bo nikt nie przechodzi. To świat, gdzie istnieje tylko Człowiek, istnieje tylko ten korytarz, i puste, Człowiekowe oczy, wbite w przestrzeń, oczy dalekie, zamazane. Nie wszyscy czytelnicy tego bloga znają historię, którą tu przytaczam. Nie wyjaśnię jej, musicie dedukować, z tego, co jest.

Człowiek stoi rozczochrany, w butach i kalesonach, koszulce. Twarz ma skamieniałą, nieruchomą. Brakuje mi słów, żeby opisać, co wzbudza we mnie to wspomnienie, odległy mentalny obraz. Co jest w oczach Człowieka w tej chwili? Chwili nieskończonej, zatrzymanej, chwili, która jest arche tamtej rzeczywistości, rzeczywistości Człowieka Na Korytarzu.

Wiecie, że on tam cały czas stoi? A na superstrunach tej rzeczywistości gra nieustannie płyta Hola Baumanna.

Co było wtedy w oczach Człowieka? Nigdy się nie dowiem. Tylko umysł tańczy, tworzy obrazy. Gdzie wtedy był Człowiek? Co zobaczył? Kogo spotkał? Jakie krainy zwiedził?


Wiecie, ile jest takich zawieszonych momentów w naszej wszechrzeczywistości?

Każdy moment, który miał kiedykolwiek miejsce stwarza sobie osobną kieszonkową rzeczywistość, w której trwa nieustannie. 

Albo odwrotnie: każdy moment doświadczony przez żywą istotę wyrwany jest ze swoistej, nieskończonej rzeczywistości samego siebie i ulokowany w konstrukcji przyczynowo-skutkowej, czasoprzestrzennej, linearnej.

Czujecie to? Poczujcie to. A w chwili, gdy będziemy umierać, na chwile odwiedzimy te miejsca, jeszcze raz, ściśnięte w jednej agonalnej chwili, miriad chwil w jednej chwili, finalnej.


Myśląc o tym łapie się na tym, że pragnę śmierci. Żeby wrócić jeszcze raz...do chwil utraconych.


Inny obraz:
Słucham dopiero co poznanego młodego człowieka, Kanadyjczyka. Mówi po angielsku, ja słabo rozumiem (po tym i owym) - ale umysł rozumie, ROZUMIE SWOJE, wyciąga ze słów znaczenia i plecie z nich obrazy. Owemu Kanadyjczykowi coś się odblokowało w głowie dzięki kryształowi - wróciło wyparte, odległe wspomnienie, przeżył je jeszcze raz, jak w psychoanalitycznym objawieniu, wszedł z nim w kontakt. I opowiada cicho, powoli...

Matka, ciężko pobita przez ojca. Syn (on) widział to wszystko, widział jak ojciec bił matkę i jednocześnie się pakował...potem zrozumiał, że przyjechała po niego policja. A potem: matka leży w szpitalu, podłączona do aparatury. Oddycha. Oddycha. Oddycha. Żyje, tak bardzo mocno, życie rozpiera się łokciami przez ból, przez nieszczeście, krzywdę zadaną przez męża, wręcz jest wzmacniane tym całym bólem, ŻYCIE KRZYCZY ISTNIENIEM, świadomość ostra jak brzytwa rejestruje każde uderzenie serca, każdy bodziec z otoczenia. Pobita, opuszczona, ale żyje. Żyje tak, jak wielu z nas mogłoby tylko pomarzyć, wielu z nas pogrążonych w letargu dialogów prowadzonych we własnej głowie, życie ukryte za mgiełką procesów myślowych. Tak mocno, że bohaterowie w niebiosach wznoszą z dumą miecze, włócznie! Ecce Homo!


Pamiętam jakby to było wczoraj, jak przeżyłem tę opowieść, jak emocje rozwibrowały ciało, oddech. Jak dreszcze biegały wte i we wte po plecach, jak włoski unosiły się na rękach. I jak wzruszenie wybuchało jasną kulą w mostku i jak piekły załzawione oczy.

Potem dowiedziałem się, że zupełnie źle zrozumiałem tę historię. Wszystko to sobie wymyśliłem. Umysł sam stworzył te obrazy, które przeniknęły mnie do głębi. Ta sytuacja nie istniała, powiecie.

Nie.

Ona istnieje, właśnie teraz, i trwa tam, gdzie istnieje.

Każdy, pojedynczy moment, który wydarzył się we wszechświecie jest doskonały, pełny, całkowity i nieskończony. Istnieje niezależnie od związków przyczynowo-skutkowych. Ruch nie istnieje, jest iluzją parmenidesową, wszystkie chwile wydarzają się teraz, a ludzkie struktury poznawcze komponują z nich linearną rzeczywistość. Widzimy mozaikę Wszystkości i układamy sobie z niech domki, rzeczki, wieżyczki, szcześcia i nieszczęścia, konstruujemy.

Wszystkie narodzenia, śmierci, dramatyczne wypadki...orgazmy, wygrane, przegrane, pobicia, ekstazy, skoki z budynków, starty samolotów, pocałunki, załamania, ucieczki, wszystkie te chwile egzystują jednocześnie, we wszystkich możliwych konfiguracjach i wariacjach samych siebie. Pół godziny ucieczki zapętlone w nieskończoność, planck chwili panicznego oddechu  ściganego zapętlony w nieskończoność.

Zbiór otwarty, nieograniczony. Szaleństwo zaplute krwią i śliną, miotanie się w kaftanie w izolatce, walenie głową w ścianę.

WSZYSTKO. 
NARAZ. 
TERAZ. 

http://www.youtube.com/watch?v=X-q6z_66FUg