czwartek, 23 maja 2019

Nieświadomość w praktyce buddyjskiej




Dopóki nie uczynisz nieświadomego świadomym będzie ono kierowało Twoim życiem, a Ty będziesz nazywał to przeznaczeniem  
- Carl Gustaw Jung 

W Zachodnim wykładzie buddyzmu na czoło wysuwa się uważność, świadomość, czy przytomność /awareness/ która praktykowana jest podczas medytacji. Nacisk na uważność jako sedno buddyjskiej ścieżki ukształtowało się na bazie opozycji do religii abrahamowych. Medytacja pozwalała odróżnić buddyzm od chrześcijaństwa, a także ukazać go jako alternatywę, która jest "wolna" od błędów będących udziałem chrześcijaństwa.  


W skrócie, spór z chrześcijaństwem i wyłaniające się z niego dyskursy dotyczące "naukowości" buddyzmu wpłynęły na kształt jego definicji na Zachodzie. Uważność, centralna dla tej definicji, uległa zeświedczeniu (które częściowo wynika z samej "naukowości" przypisywanej buddyzmowi) i stała się mindfulnesem, z którego powstał nowy sektor usług o charakterze relaksacyjnym i terapeutycznym. Jak stwierdziła Jacyno,  religia uległa urynkowieniu i została zaangażowana do technicznego rozwiązywania problemów życiowych... (2007: 200) 


Piesek medytuje lepiej od Ciebie
  

Zaangażowanie w proces poznawczego przekształcenia (zwanego mitycznie "rozwojem duchowym") mogłoby być opatrzone paroma ostrzeżeniami, które informowały by sympatyka, co właściwie go czeka. Rozsądny dyskurs na temat przebiegu i skutków medytacji dopiero wyłania się z mroków narracji marketingowych ("zrelaksuj się z nami") i religijnych ("osiągnij oświecenie z nami"). W tym temacie ostatnio zachwycił mnie blog Davida Chapmana, który wykształcił ciekawy i inteligentny język mówiący o "przygodach na Drodze", a także odczarowujący buddyzm z mylących narracji.  

Co się naprawdę dzieje, gdy zaczynasz porządnie medytować?

Rozpoczęcie samodzielnej czy grupowej praktyki duchowej ma złożone konsekwencje: odkrycie innego, wyjątkowego sposobu patrzenia na świat, Życia ukrytego w życiu, którego jednak nie da się zawrzeć w słowie "uważność". Ten sposób możnaby określić jako podwyższającą się wrażliwość na reakcje psychiczne innych ludzi i samego siebie, która podważa i niszczy wyrobione nawyki i sposoby rozumienia. Stworzone przez ego mechanizmy obsługiwania własnego ciała i umysłu, relacji z innymi czy po prostu bycia w świecie ulegają rozkładowi. W dziurze ziejącej po tych mechanizmach /tzw. habitual patterns/ muszą pojawić się nowe sposoby nawiązywania relacji z życiem. Takie sposoby jednak muszą powstać na innych zasadach niż mechanizmy dotychczas zbudowane. Inaczej będą się wciąż rozpadać pod naporem zrozumienia płynącego z medytacji, albo też medytacja zostanie porzucona lub stanie się powierzchowna. 

Proces ten, raz inicjowany, postępuje samoistnie, i prześlizguje się gdzieś obok myślenia dyskursywnego, które stara się go objąć i zrozumieć. Właściwie, myślenie dyskursywne niejako stoi mu na drodze, zaś racjonalizacja grozi zahamowaniem lub zniekształceniem procesu, o którym mowa. Proces ten nie przebiega także równomierną drogą, jest wysoce subiektywny, a jednocześnie przekracza subiektywność, ponieważ również ją przekształca. Dziesięć obrazów pasterskich stanowi najbardziej przejrzysty portret kolejnych etapów pracy ze sobą, który powtarza się w bogactwie przeżyć różnych ludzi. Proces ów może działać na zasadzie spirali, regresu, kompletnego zbłądzenia i może nawet doprowadzić do szkód psychicznych i zwichnięcia całego życia.   

W dalszych słowach chciałem zwrócić na podstawową kwestię tego procesu: samą świadomość. Świadomość /consciousness/ jest często używana zamiennie z uwagą, przytomnością czy uważnością i oznacza stan umysłu, który śledzi doświadczane zjawiska z chwili na chwilę. Stwierdza się, że jego przeciwieństwem jest nieuważność, porównywana do snu czy nieuwagi, której niezawodnym znakiem jest nadmiar myśli zaśmiecających głowę. Konwencjonalnie, medytacja oznacza uwiązanie uwagi na jakimś powtarzającym się obiekcie, takim jak mantra czy oddech, który umożliwia rozluźnienie umysłu tożsame z opróżnieniem go z myśli. Dzięki temu człowiek może bliżej obcować ze szczegółami własnego doświadczania, takimi jak liście poruszane przez wiatr, ciężar stopy rozkładającej się na podłożu podczas kroku, szelest przejeżdżającego roweru i wiele innych. Zakłada się, że umysł zaprzątnięty myślami nie jest zdolny do percepowania środowiska na tak intymnym poziomie. Myśli odpowiedzialne są nie tylko za takie przytępienie, ale także za stres i nieszczęście, wraz z destrukcyjnymi emocjami, które psują komfort życia, udaremniają osiąganie celów, i tak dalej.  

Trudno jest w paru słowach streścić orientację ustanowioną na wielu kursach medytacyjnych, świeckich i religijnych. Wydaje mi się jednak, że właśnie taki jest punkt wyjścia, który wskazuje na drogę. Myśli podlegają pacyfikacji, która obiecuje lepsze życie. W takim życiu myśli nie kontrolują umysłu czy jego właściciela; podmiot ma do nich "dystans", jest ich "panem" lub wręcz "zarządcą". Zależnie od kursu czy wykładni spotykamy się z inną obietnicą, która zawsze jednak oznacza polepszenie kondycji. Kto bowiem w innym przypadku chciałby przyjść na kurs i zapłacić za niego pieniądze? 

Idea pacyfikacji myśli nie jest sprecyzowana do końca; jest raczej sugestią czy punktem wyjścia niż spójnym wyjaśnieniem. Pierwsze problemy z tą koncepcją zaczynają się już podczas oberwacji samych myśli: na początku zostają one wyciszone na rzecz lepszego kontaktu ze sobą, innymi czy otoczeniem, później zaś rezultatem ich wyciszenia jest paradoksalnie lepszy kontakt z samymi myślami. Zdystansowany od myśli człowiek lepiej pojmuje ich strukturę i zaczyna jaśniej rozumieć własne działania i ich motywy.  

Kluczowy jest jednak moment, w którym umysł zauważa, że myśli. Ja sam, przysposobiony do medytacji w szkole zen nabrałem nawyku powracania do przytomności w chwili uświadomienia sobie, że ją utraciłem. Na przestrzeni lat ów "powrót" następował prawdopodobnie dziesiątki i dziesiątki razów dziennie, jakbym przysypiał i się budził. "Wejście" w stan uważności jest decyzją lub nawykiem, który prowadzi do wycofania się myśli. Myśli dosłownie pierzchną przed przytomnością, co przypomina zapalenie lampki. Mogą powrócić już w następnym momencie (wraz z "utratą przytomności"), kiedy jednak jesteśmy uważni są one nieobecne, albo zmarginalizowane.  

W takim przeskakiwaniu dochodzi do zabawnej sytuacji, którą można opisać przy pomocy następnej historii. Człowiek stoi przed drzwiami, za którymi rozlegają się różne odgłosy. Kiedy otwiera drzwi i wchodzi do pomieszczenia, okazuje się ono puste. Zamyka więc drzwi i dalej nasłuchuje, po chwili znów słychać te same odgłosy. Wchodzi, a tam nic nie ma. 
To oczywiste: wejście człowieka do pokoju powoduje wycofanie się tego, co wydaje odgłosy. Nie jest to jednak żadna pacyfikacja czy okiełznanie, lecz przeniesienie uwagi. W "przytomnym" trybie poznania myśli nie przepływają i nie namnażają się tak samo, jak w tym "nieprzytomnym".  

Dochodzimy tu do dwoistego rozróżnienia, które charakteryzuje umysł; może on być świadomy albo nieświadomy. Wyróżnijmy świadomość i nieświadomość lub słynną podświadomość. Czym ona jest? I jaką odgrywa rolę w naszym funkcjonowaniu? 

Jako wieloletni praktyk zauważyłem w sobie skłonność, o którą podejrzewam także innych buddystów; są oni skupieni, bardziej nieruchomi, ale też swoiście zdystansowani. Lata medytacji robią swoje: faktycznie są bardziej "uważni", jednak jak to rozumieć? 

Powiedzmy, że świadomość czy przytomność, która jest zgeneralizowanym celem praktyki medytacyjnej oznacza wzmocnienie konkretnej dyspozycji psychicznej. Ćwiczymy wybrany mięsień i możemy nim unieść więcej. Będąc świadomymi czy skupionymi możemy inicjować i podejmować decyzje, myśleć, działać i tak dalej. Stajemy się także bardziej świadomi samych siebie. Świadomość nabiera waloru lampy, która oświetla, wydobywa z ciemności, czyni zrozumiałym, umożliwia kontrolę, okiełznanie. Właśnie dzięki temu możemy lepiej sterować sobą. Dobrze ukazuje to poniższy cytat: 

Nowoczesny człowiek 'ma' wnętrze, które może wybierać, kształtować, modelować, formować, zmieniać, edukować, może je ćwiczyć i ostatecznie może nim zarządzać. Dopiero wobec tak skonstruowanej, tj. zracjonalizowanej psyche, jednostka może przyjąć dogodną pozycję i odpowiednio rozlokować własne siły, by podjąć starania o szczęście, zdrowie, wolność, samospełnienie (Jacyno: 2007: 12-13).   
Ze świadomości wyłania się więc świadomy umysł, który odnosi się do rzeczywistości przy pomocy działań ordynowanych za pomocą rozumu. To właśnie tutaj powstaje bypass pomiędzy duchowością a późnym kapitalizmem. Świadomość staje się narzędziem kontroli i zarządzania! "Dopóki nie uczynisz nieświadomego świadomym będzie ono kierowało Twoim życiem, a Ty będziesz nazywał to przeznaczeniem".   


Co jednak wówczas dzieje się z ciemnością?  

Przyjmujemy, że ciemność -  oczywiste przeciwieństwo światła -  nie posiada własnej natury. Dlatego może być ona rozproszona przez światło. W swojej teorii kolorów Goethe zaproponował inny sposób rozumienia, przyznając ciemności niezależne istnienie. Zainspirowało to Jacka Dukaja do wymyślenia tzw. ćmiatła, przeciwieństwa światła, z którego wywiódł całą fizykę konsekwentnie opartą na założeniu o niezależnym istnieniu ciemności.    

Człowiek bez problemów porusza się w świetle dnia chyba, że jest ślepy. W ciemności nie da się ani określić otoczenia, ani swobodnie poruszać. Mamy dwie opcje do wyboru: zapalenie światła albo poruszanie się "na ślepo", po omacku. Niewidomy orientuje się w świecie przy pomocy propriocepcji i kinestezy: gdyby miał oczy, te zmysły nie byłyby u niego tak silnie rozwinięte. Jednakże jego percepcja rzeczywistości kryje w sobie coś więcej; po prostu inny sposób odczuwania, który nie jest zastępczy wobec widzenia, lecz wobec niego alternatywny, przewyższający pod wieloma względami.  

Ta sytuacja dobrze ilustruje temat niniejszego tekstu. Dochodzimy do wniosku, że nieświadomość nie przypomina Baconowskiej Natury, którą należy ujarzmić przy pomocy nauki, "czyniąc ziemię sobie poddaną". Nieświadomość nie musi być rozwiana poprzez światło świadomości. Taka próba odzwierciedla nie tylko racjonalistyczny apel Bacona, ale także apel starotestamentowego Boga! "Czyńcie Ziemię sobie poddaną, i panujcie nad rybami morskimi i nad ptactwem niebios, i nad wszelkimi zwierzętami, które się poruszają po ziemi!". Cytat ten można uwewnętrznić: ziemia staje się organizmem (umysłem i ciałem) człowieka, zwierzęta zaś rozmaitością zjawisk psychicznych, myśli, emocji i percepcji, które się w organizmie wydarzają.  

Czy swobodne poruszanie się zwierząt po ziemi jest problemem? 
Czy ciemność nieświadomego jest problemem i wymaga świetlnej interwencji świadomości? Relacja pomiędzy tymi dwiema, tak wyodrębnionymi aspektami ludzkiego poznania replikuje się w kolejnych duchowych narracjach: poszukujemy pozytywnej energii, odrzucamy zaś negatywną. Przepajamy się duchem i umartwiamy ciało. Chcemy być dobrymi ludźmi i określamy szeroką gamę zachowań jako złe lub niedobre, przez co stają się one ambiwalentne. Coś zostaje odrzucone. Niektóre temperamenty mają tendencję do zakreślenia ostrej linii, inni odczuwają niejasny niepokój prześlizgujący się gdzieś po horyzoncie ich poznania.   

Wszystko to wynika z dualizmu, który rozszczepia naszą świadomość. Praktyka buddyjska jest zaś aktywnością niedualistyczną; ujmuje ona życie jako całość, dlatego też sama medytacja wpisana jest w Ośmioraką Ścieżkę. Jest to zintegrowana etyka, coś kompletnie innego od czarów mindfulnessu, który ukradł z buddyzmu medytację, napompował ją i poddał zgubnej absolutyzacji.