niedziela, 22 listopada 2015

Krew i kość w laminacie



Mężczyzna siedzi wyprostowany przy stoliku i pali papierosa. Przysiadam się doń z dużymi oporami bo przecież w ogóle się nie znamy. Zaprosiłem go do miejsca, które znam, żeby samemu czuć się bardziej komfortowo. Wstydzę się trochę za ten wybieg (wobec siebie) ale jego to raczej nie obchodzi.  

- Ludzie są zalaminowani, mój drogi. W moim wieku przestało mnie to już boleć, ale ciebie to musi boleć. Wiem to, ponieważ inaczej byśmy się nie spotkali. Jaki młodzieniec spotyka się ze starymi mężczyznami? - celuje łyżką we mnie - właśnie Ty. (Kontynuuje dalej) 

-Ludzie są zalaminowani. Wydają śmieszne odgłosy kiedy się prześlizgują obok siebie. Jakbyś przejechał dłonią po balonie. Znasz ten przykry dźwięk? Zanim przyszedłeś obserwowałem tę parę po lewej. Dwójka młodych ludzi, dobrze ubranych, wymuskanych. Spójrz, jak ładnie wyglądają. Ale nie słuchałeś ich rozmów. Nie podsłuchuj! Opowiem Ci. 

... 

-Ale najpierw musisz zrozumieć, że środkiem do głębszego czucia jest ból. Twoja rogówka musi się ranić o kanty samej rzeczywistości kiedy na nią patrzy, rozumiesz? Pamiętasz te momenty w kinie, kiedy wykrzywiałeś twarz w grymasie? (patrzy na mnie, a ja uciekam spojrzeniem) (...) pamiętasz? Wykrzywiło Ci twarz, jak czołg roztrzaskał człowieka w filmie? Spokojnie. To jest właśnie to. Zapominamy o sobie na rzecz innych ludzi, i znowu odnajdujemy siebie przeżywających cudze cierpienie. Rozumiesz to? Dobrze. 

Więc, słuchałem tej ich rozmowy. Kolega rozpoczyna, koleżanka podejmuje. Kolega rzuca temat. Wszystko się zaślizguje po laminacie, w której zatopiona jest ta dziewczyna. Rozumiesz? Wszystko spływa (...), ona coś odpowiedziała, ale to było już o czymś innym. Słowa kolegi się ześlizgnęły, oni zmienili temat i ja sam chyba przeżyłem ten moment bardziej niż oni razem wzięci.  Ich to w ogóle nie obeszło. Rozmowa się nie skleiła, trudno. 

Patrzy na mnie spokojnie, a  para o której rozmawiamy wpada jeszcze w peryferie mojego wzroku . Przez błonę mojej nieświadomości przebija się: przejeżdżający samochód, niewygoda mojej pozycji (kość krzyżowa wywinięta pod oparciem), mój płaszcz zawieszony obok, uniemożliwiający mi rozprostowanie ramion. 

-Czemu się tak kurczysz przy tym płaszczu - pyta mnie, a ja nie odpowiadam. 

-Spójrz na mnie - mówi - oczy mężczyzny są jak środek kuli, wokół którego owija się cała reszta rzeczywistości. Zrywa połączenie i wychodzi. "Muszę się przejść" - mówi.  

... 

Wraca. Żaden sens w mówieniu tego, co robiłem kiedy go nie było. Siada przede mną 

-Chodzi o pasję doświadczania, rozumiesz? Jak się czujesz z tym, co powiedziałem parę minut temu? Właśnie. Rozmawialiśmy o rozmowie tamtej pary (wskazuje ruchem podbródka), ale przecież zupełnie nie o to chodzi. Co zaszło między tymi ludźmi? Ciebie wtedy z nimi nie było, ale ja byłem. Nawet  
i c h  wtedy z nimi nie było. (przerywa) 

-Nie chcę zbierać takich chwil, sytuacji jak zabawek. Gromadzić. Nie o to... 
...raczej podnieść jedną chwilę i ustawić ją do ciebie tak, żebyś zrozumiał. Każdy moment może być dobrym przykładem. Eksponat. Eksponowanie. Rozumiesz? 

-Rozumiem. 

-Kiedy  mówię o tym teraz, o tej minionej chwili, staje się ona przykładem czegoś innego. Ale nie tracimy z pola "widzenia" (cudzysłowie akcentuje zgięciem palców wskazujących i środkowych w obu dłoniach) tego LAMINATU, który zalał wszystkie ciała i słowa. I zrobił dystans. Brak bliskości. Brak żywego człowieka. Z krwi i kości. Bo krew i kość oblane laminatem, rozumiesz? Zalaminowane. Ładnie to wygląda, ale kiedy chcesz dotknąć robi się ten przykry dźwięk. Twoja dłoń ześlizguje się, jak po balonie. Jak się czujesz, kiedy ktoś w Twojej obecności przejedzie paznokciem po tablicy? Właśnie ten rodzaj bólu towarzyszy Tobie kiedy próbujesz dotknąć, a tu - laminat. Wyrzekniesz coś, a Twoje słowa spływają po laminacie jak woda po kaczce. Ale przecież rozmawiamy dalej, po to się spotkaliśmy, prawda? Nie możesz po prostu odejść. Spotkanie trwa, rozmowa trwa, więc kolejne słowa i gesty ześlizgują się po tym laminacie, robimy to sobie nawzajem. Może się podekscytujemy trochę czy znajdziemy wspólny temat - skóra pod laminatem się rozgrzeje i będzie przyjemnie. Zalej to alkoholem, spal papierosami. Nadal będzie Ci brakowało bliskości, ale będzie cały zestaw nagród pocieszenia. Rozmawiamy przez szybkę i podjadamy słodycze.  (przerywa) 

...zbroja z laminatu wspaniale lśni na Słońcu. Schowaj swoje ostre kanty, bo jeszcze komuś poszarpiesz (...) ten laminat (...). Odsłonisz wrażliwe miejsce i powstanie panika. Szybkie wycofanie i cerujemy naszą zbroję. Zrobimy taką dobrą łatkę, że już w to miejsce nic nie wejdzie. Jest szczelnie. 

-Wspominam teraz te dawne, szczenięce randki - mówię nagle - kiedy to się siedziało z dziewczyną na ławce, kwadransami (bo nie godzinami), zakleszczonym w lęku. I ona też była zakleszczona, wymieniliśmy tylko parę słów (...) wypuszczanych (...) w cichej panice, jak Pan mówił.  

-To było takie prawdziwe, co? - pyta 

-Właśnie. Myślałem potem w domu, żeby coś zrobić z tym lękiem i wycofaniem, i pewnie kiedy tak myślałem, to pracowicie nakładałem ów laminat, warstwa po warstwie. Teraz na tyle doszczelniłem sprawę, że rozmowy idą mi świetnie. Trę balonem o balon, czekam na iskrę - mężczyzna śmieje się, a ja, onieśmielony tym, że wyrzekłem coś dla niego zabawnego zabieram się do mojej kawy. 

-Społeczeństwo się poustawiało tak, coby nie było gdzie szpilki wrazić - mówi - laminat jest płynny, wylejesz go na cokolwiek i zaschnie, to wszystkie górki, dołki, kanty się uwypuklają, zaokrąglają, wypłaszczają.   

-I robi się nudno - dopełniam wypowiedź 

-Właśnie - garbi się nad stołem 

- I co? - pytam 

-Po to przyszedłeś, co? - pyta. Wobec mojego milczenia dodaje: 

-po odpowiedzi -kiwam głową 

-Nie dostaniesz ich. Może jestem jedynym, który Tobie to powie po prostu: nie dostaniesz ich. Przecież wiesz, że to nie działa w ten sposób.  

Milczymy. Jestem niecierpliwy i szukam czegoś, co możnaby wyrzec. Odnajduję: 

-Powiedział Pan, że rozmowa się nie skleiła. Jak się ma skleić, skoro laminat się nie lepi...kiedy już zaschnie. 

-To też jest ciekawe. Ludzie jednak jakoś się lepią, zatopieni jak muszki w tych swoich bursztynach. Znasz przypowieść Zhuangzi o rybach w stawie? W stawie nie ma wody, więc ryby stykają się pyszczkami i wydzielają sobie tlenu nawzajem. Wyobraź to sobie w całej, rybiej intensywności. Rybie łuski, rybie oczy. Kłębowisko ryb lgnących do siebie pyskami - to właśnie my! Mówisz słowo i czekasz, czy się lepi - jak nie lepi to boli Cię cisza. Mówisz słowo następne, lub rozkręcasz, jak zabawkowy samochodzik, następny temat. Lepi się czy nie? Może się lepi tylko dlatego, że ona chce być uprzejma. Albo on. Oni.  

-Obtaczam słowo w kleju, to może się polepi. 

-Tak! Siedzi taki, jeden drugi, słowa nie powie, tylko pracowicie międli tam, w głowie. Obtacza, jak mówisz. W końcu odpala swoją rakietę, podniecony do granic lejącą się sytuacją, aż noga mu chodzi.  

W tym momencie uświadamiam sobie, że modelowa sytuacja, którą właśnie omawiamy, urzeczywistnia się stolik obok. Zerkam raz i przywołuję głowę do porządku. Zahaczam wzrok w oczach starszego mężczyzny. 

-Nie musisz patrzeć bezpośrednio by ogarnąć wzrokiem i ichni stolik - mówi ton ciszej. - Spróbuj - dodaje 

Patrzę mężczyźnie w oczy i lustruję stolik po lewej. Nie muszę czekać długo; czuję rozmowę tamtej pary, czuję ich niezgrabne słowa wyrzucane z doskoku, skapującej do mojej uchylonej świadomości

-Wojna podjazdowa.... - mówię cicho. Mężczyzna kiwa głową, ale nie z taką aprobatą jak oczekiwałem 

-Co by się stało, gdyby on jej teraz dotknął. Albo ona jego - mówi mężczyzna 
-Wyobrażasz sobie tę eksplozję niezręczności? Niezręczne, niezgrabne, nie bez kozery wszystkie te metafory odsyłają do dotyku, do czucia. To rozmowa ślepych małp, same słowa, nerwowe emocje wychylające się za nimi, niewiele więcej.   


(...)


czwartek, 19 listopada 2015

Uzmysłowienie: myślenie i czucie




Switch przestawienia się z myślenia na czucie jest najprostszą rzeczą na świecie. W jednej chwili myślę o "rzeczach" i trwam w półśnie płynąc przez świat, w następnej mogę słyszeć, widzieć, wąchać, słyszeć i dotykać, czyli czuć. 



Objęcie skali tej zmiany następuje tylko wtedy, gdy się ona dokona. Oto odnajdujesz siebie jako żywe, oddychające ciało, Człowieka, który absorbuje, przeżywia, przewodzi rzeczywistość. 

Doświadczenie może być niezapośredniczone, ale to wymaga pracy. Bezpośrednie doświadczenie to intensywne odczuwanie bodźców zmysłowych. Również podział na zmysły jest czymś wymyślonym. Myśl nie obejmie chwili doświadczenia zmysłowego, ponieważ jest ono zupełnie inne niż myśl. Myśl opisuje jakości zmysłów, a zmysły czują myśli jako przepływy w ciele.  

Jesteśmy jednak w ogromnej mierze "przechyleni" na stronę myślenia; brak równowagi pomiędzy tymi sposobami poznania doprowadza do licznych zaburzeń. Szkodzi zdrowiu. 

Odnalezienie możliwości switchu pomiędzy tymi dwoma trybami poznania /modes of perception/ odkrywa przez człowiekiem świat czysto zmysłowy, który Trungpa Rinpoche nazwał vajra-world. Im mniej podtrzymujących struktur myślowych tym większa dzicz doświadczenia zmysłowego. 

W jednej chwili jestem utopiony, nieobecny-w-myślach, w następnej uderza mnie przenikliwość dzwonu, intensywność zapachu, przestrzenność górzystego widoku. Jest on oświecony: doskonale czysty. Jest to dosłownie moment wybudzenia się, ponieważ człowiek pływający w swoich myślach funkcjonuje w stanu marzenia dziennego, mikro-snu. Każdy człowiek może, po odpowiedniej liczbie prób, uchwycić moment otrząśnięcia się z wciągających w siebie myśli i zarejestrować to "otrząśnięcie" jako obudzenie się. Możemy robić to dosłownie tysiące razy na dzień, tak często tracimy zmysłową przytomność. 

Istnieją zmysły wewnętrzne (introcepcyjne) i zewnętrzne (ekstrocepcyjne) [tłumaczenie własne z angielskiego, może być nienajlepsze - przyp. mój]. Zmysły zewnętrzne obejmują pięć zmysłów, lecz z piątego z nich: dotyku wyłaniają się trzy inne: 
(1) propriocepcja (2) kinesteza (3) czucie przyczółkowe, chociaż można także dodać (4) czucie skórne ( odpowiedzialne za nacisk, temperatura i ból), dotykalne /tactile) połowicznie zawarte w skórnym i tzw. force feedback (dla ciekawskich: odnoszący się do mechanicznego generowania informacji wyczuwanych przez ludzki system kinestetyczny. Narządy zapewniają feedback skórny i kinestetyczny, który zwykle koreluje z obiektami wizualnymi) 

Co fascynujące niewielu ludzi zdaje sobie sprawę, zarówno konceptualnie, jak i empirycznie z tych dodatkowych zmysłów. Zmysły somatyczne działają nieustannie i synergicznie umożliwiając ruch, orientacje w terenie, zorientowanie się wobec przedmiotów, ludzi, własnej równowagi, czucia bólu, nacisku, napięcia i temperatury, a także lokalizacji narządów wewnętrznych; wyczucia oddychania, przesuwania się chrząstek i wiele, wiele innych. Zmysłów somatycznych nie ma w naszym społecznym porządku zmysłowym. Wyróżniamy pięć zmysłów, zaś propriocepcja niekiedy nazywana jest "szóstym" lub nawet "nowo odkrytym" zmysłem. 

Istnieje jednak również pseudo-zmysł, niefortunnie określony jako "umysł". Wyjaśnianie i myślenie o umyśle posiłkuje się metaforami z rzeczywistości fizycznej i zmysłowej: coś może być ciężkie, lekkie, jaskrawe, coś może dotknąć, poruszyć. Wszystkie zjawiska psychiczne można jednak sprowadzić do sensacji cielesnych. Umysł zostaje bez "bazy", chyba, żeby założyć platoński świat czystych idei. 

Problem w definiowaniu umysłu polega na tym, że jego jedynym niezbywalnym miejscem jest przestrzeń", której nie da się postrzec żadnym zmysłem, również dotykiem. Przestrzeni nie da się umiejscowić, poczuć, uchwycić, usłyszeć ani zobaczyć; jest brakiem. To właśnie ów brak jest umysłem. 

Założenie, że umysł jest raczej "czymś" niż niczym doprowadza do zjawiska utwardzania się i organizowania myśli. Oczywiście, umysł udziela swej przestrzeni na przejawienie się myśli, cielesność może je jednak materializować, akumulować w sobie. Wczepione w tkankę ciała myśli ulegają krystalizacji. Oparte o ciało i ujawniające się dzięki umysłowi powstaje ego. Dziwny twór rozczapierzony pomiędzy ciałem i umysłem, jako rodzaj zrośli, próby zjednoczenia, która jednak jest pomiędzy. Umysł udziela myślom swojej przestrzeni, ciało nadaje im ciężkości i razem te dwie strony, na mocy jakiejś poznawczej alchemii tworzą myślenie, które pogrąża, gubi i niewoli. 

Wówczas wyłania się pseudo-zmysł, który niby to poznaje rzeczywistość, ale ją reprezentuje. Reprezentacje zostają podstawione pod "rzeczy", których w rzeczywistości nie ma, nie ma w niej nic tak stałego jak "rzeczy", nie da się z rzeki ulepić kuli, można jedynie ukraść z niej wodę i ją zamrozić, a następnie wbić w nurt rzeki jak sopel. 

Pseudo-zmysł usypia, otępia umysł i niewoli ciało. Obniża przytomność, ponieważ przeprowadzenie domkniętego, tj. sensownego rozumowania dyskursywnego może zakończyć sie sukcesem tylko wtedy, gdy zostanie wytłumiona znaczna ilość bodźców lejących się w doświadczeniu zmysłowym. To trudne zdanie, ale kluczowe: człowiek musi "przyspać", żeby jego myśli się nie rozsypały, nie potopiły w intensywności zmysłów. Trzeba odgrodzić scenę, by utworzyć na tyle sterylne środowisko aby postawić piaskowy domek myśli, utożsamić się z jego częścią (a drugą wyprzeć) i poruszać się na nim, jak na balkoniku lub wózku inwalidzkim poprzez rzekę życia. 

Innymi słowy: czujna, wybudzona świadomość przypomina ogień, który wypala iluzoryczne myślenie, dlatego większość ludzi przygasza ten ogień, aby podtrzymać swoje iluzje, lecz przez to pozbawia się witalności i samego życia.


Owa scena to po prostu tzw. nieświadomość zakorzeniona w podświadomości. Nieświadomość jest aktualna, podświadomość jest rezerwuarem. Nieświadomość to aktualna zasłona, śnienie na jawie, w której myśli mogą się utrzymać i udawać rzeczywistość, odgrodzone od pobudzającej intensywności odczuć zmysłowych i cielesnych.  Ludzie spędzają w tym stanie lata, niekiedy całe życie, budząc się jedynie w momentach nagłych, traumatycznych, szokujących. Z biegiem lat wykształcają także lęk i odruchowy odwrót przed wybudzaniem się.  

(...)





niedziela, 15 listopada 2015

Projekt rozmowy zmysłowej



Ostatnie tygodnie spędziłem na długich godzinach poświęconych zgłębianiu literatury dotyczącej dotyku, filozoficznej, antropologicznej i naukowej. Swoje studia teoretyczne łączę z praktyką, stosując zarówno trening wysiłkowy/wytrzymałościowy jak i proprioceptywny/kinestetyczny (powolne ruchy ciała skierowane na uwrażliwienie i dotarcie świadomością do poszczególnych mięśni, można o nich przeczytać tutaj), formy taijiquan i qigong, a także praktyki pracy z ciałem oferowane przez Dharma Ocean. Oprócz tego prowadzę coraz więcej wywiadów pogłębionych z uczestnikami grupy taiji qigong i sam uczęszczam regularnie na zajęcia. Całe te badania i studia generują pełno ciekawych pomysłów. Poniżej chciałym się podzielić jednym z nich.


Zmysł dotyku i ciało są drastycznie zmarginalizowane w naszej kulturze. Pozornie wydaje się, że ciało jest promowane i podkreślane na przeróżne sposoby, czy to marketingowe czy zdrowotne w ramach tzw. kultury terapeutycznej. Parę wizyt na siłowni ukazuje jednak, że nawet wytężone ćwiczenia wytrzymałościowe opierają się raczej na wzrokocentrycznym i abstrakcyjnym postrzeganiu ciała. Innymi słowy, motywatorem odwiedzania siłowni jest muskularna lub szczupła sylwetka, która to idea wisi niczym marchewka nad głową i pcha do przodu. Bardziej pasuje tu jednak metafora zaślepek na oczy będących elementami końskiej uprzęży. Większość mężczyzn odwiedzających siłownie kompulsywnie przygląda się swoim mięśniom w lustrze, co  - jeżeli się zastanowimy - jest pewnym ruchem na-około. Zamiast poczuć swoje ciało od środka przy pomocy zmysłów cielesnych (czyli propriocepcji, kinestezy i czucia przedsionkowego oraz skórnego), muszą oni na nie spoglądać przy pomocy lustra, a także przy pomocy koncepcji (ideałów i celów) zapośredniczających widzenie. 

Takie narcystyczne i zapośredniczone skoncentrowanie na ciele nie dopuszcza somy do głosu. Co mam tutaj na myśli? To jest właśnie przedmiotem niniejszego tekstu.  

Ciało posiada swój własny język którym może komunikować się z człowiekiem. Nie da się ostatecznie wyjaśnić relacji pomiędzy "nami" i naszym ciałem. Utworzenie spójnego i solidnego ego może być zrozumiane jako próba wykreślenia granicy, w której ego/ja/umysł jawi się jako władca i suweren ciała. Cała ta operacja doprowadza jednak do serii przykrych skutków, które w naszej cywilizacji urosły do znamion kryzysu. Ustanowienie granicy, która usprawiedliwia supremację ego prowadzi do odcieleśnienia. Jeżeli chcemy uczynić z ciała coś podległego i służącego doprowadzamy do stłumienia ogromu sygnałów i bodźców, które się z niego "wydostają" i mogą być rozpoznane przez świadomość. Na poziomie fizycznym następuje to poprzez wytworzenie pancerza osobowości złożonego z dziesiątek tysięcy spięć, które usztywniają ciało i właściwie odbierają mu jego żywotność. 

Zakładając na ciało egotyczną uprząż zaślepiamy świadomość na sygnały, które z niego przychodzą. Wobec masowego przywiązania do języka pisanego wyczulenie się na język ciała budzi strach i dezorientację. Jest to właściwie fundamentalną przyczyną chrześcijańskiego potępienia ciała. Wielość sensacji i odczuć jest przytłaczająca i niemożliwa do uporządkowania przez rozum konceptualny. Sama próba uporządkowania zaburza i hamuje strumień bodźców; nie da się zrobić pauzy we flow, wyjąć jednego bodźca zrozumieć go, zaetykietkować, odłożyć ostrożnie na miejsce i z powrotem włączyć strumień.  

A jednak nieustannie to robimy, musimy więc zaślepić się na całe bogactwo sygnałów, ścisnąć je do słabej strużki żeby "nadążyć" z ich konceptualnym rozpoznawaniem i szeregowaniem. To, co wówczas robimy to właściwie proces przełożenia, transkrypcji, przetłumaczenia sygnałów bezpośrednich na język pośredni.  

Ciało jednak posiada język naturalny, który równie naturalnie dostarcza nam cennych informacji na "nasz" temat. Większość ludzi rozpoznaje dalece "grube" sygnały świadczące o zmęczeniu, niepokoju czy podekscytowaniu. Sygnał musi być odpowiednio mocny żeby przebić się przez błonę filtrów i dotrzeć do świadomości. A i tak nigdy nie dociera w czystej postaci: jeżeli pojawia się głód/łaknienie, to jem, ale coś konkretnego, co lubię. Jeżeli jestem zmęczony, to piję kawę albo nastawiam budzik próbując zarządzać cyklem jawy i snu. Wszystkie te operacje jeszcze bardziej oddalają od bezpośredniej intensywności sensacji cielesnych. Nie sposób ująć w słowa jak wiele w ten sposób tracimy. Rozpasany hedonizm kultury zachodniej jest w rzeczywistości jednym wielkim substytutem: "kopiące" i wstrząsające chemią mózgu bodźce wzmacniane przez postęp technologiczny mają wynagrodzić masowe otępienie, które wynika z odcieleśnienia i zniewolenia ciała przez rozum. Głęboki kontakt z własnym ciałem czyni ogromnie przyjemnym nie tylko jedzenie czy stosunek seksualny, ale także poruszanie się, oddychanie, rozciąganie czy samo myślenie. Dlatego cały zestaw przyjemności oferowanych przez czasy późnego kapitalizmu jest jedną wielką nagrodą pocieszenia, za którą jeszcze trzeba płacić, podczas gdy żywe i czułe ciało jest niezbywalne i za darmo.



Trzeba wykonać potężną pracę żeby odzyskać kontakt z własnym ciałem. Nie jest to nigdy permanentne "odzyskanie", ponieważ cała nasza kultura, opierająca się na zmyśle wzroku i dodatkowym pseudo-zmyśle konceptualizacji biegnie w kierunku przeciwnym do tego wiodącego nas do naszego ciała. Proces cyklicznego "ucieleśniania się" musi trwać cały czas i czasami przypomina wylewanie wody z dziurawej łódki. Nie ma jednak innego wyjścia, a obietnice i nagrody za tę pracę przekraczają (dosłownie) ludzkie pojmowanie.  


Chińscy diagności są w stanie rozpoznać szereg dolegliwości poprzez badanie pulsu. Nie jest to jednak badanie przy pomocy pulsometru lecz położenie dwóch palców na trzech miejscach w okolicy nadgarstka oraz na szyi. Chińskie mo nie jest właściwie tym samym co puls. Puls sprowadza się do falistego ruchu naczyń tętniczych, zależnych od skurczów serca i elastyczności ścian tętnic. Mo (摸 mō) można przetłumaczyć zarówno jako dotyk jak i "czucie czegoś przy pomocy ręki" /to feel with the hand/. Czym jest jednak "to" co jest odczuwane? Najprościej mówiąc jest to cokolwiek, co diagnosta jest w stanie wymacać przy pomocy własnych palców. Sztuka qiemo w Tradycyjnej Medycynie Chińskiej pozwala na zdiagnozowanie większości chorób, głębokość diagnozy zależy jednak od umiejętności lekarza, które zawierają się w głębi wyczucia.  

Doskonalenie się w qiemo polega zatem na wyczulaniu własnego zmysłu, dotykaniu w konkretnych miejscach różnych pacjentów i dalece intuicyjnym badaniu stanu psychofizycznego danego pacjenta. Mo może być słabe, nabiegające, mrówcze, chucherkowe, pływające, miękkie, leniwe, nikłe, mocne...wszystkie jednak z powyższych określeń są jedynie metaforyczne. Chińskie traktaty medyczne oferują nawet metafory w rodzaju "pustej kłody unoszącej się na powierzchni leniwie płynącej rzeki", w celu wskazania na daną jakość mo, którą potem lekarz wyczuwa samodzielnie. Zachodni lekarze mieli ogromne problemy ze zrozumieniem tego rodzaju podejścia. Trudno je bowiem zrozumieć i na tym poprzestać; trzeba podjąć samodzielną, żmudną praktykę i pogodzić się z niemożliwością zamknięcia wszystkiego w mierzalnych i sprawdzalnych terminach.   

Istota "rozpoznania" danej dolegliwości przez chińskiego diagnostę nie polega zatem wyłącznie na dopasowaniu danej choroby do szeregu objawów. Lekarz sam posiada ciało i wsłuchuje się w nie codzień, jest czuły na harmonie i zaburzenia, przyspieszenia lub spowolnienia, nadmiary i niedomiary, które wypływają na wierzch świadomości w postaci objawów. Dynamika myśli, ból i dyskomfort zlokalizowane w różnych miejscach ciała, rytm oddechu i bicia serca, ale także bogactwo całkowicie nienazywalnych sensacji i odczuć cielesnych "informujących" o zaburzeniu lub jego braku: oto przestrzeń badawcza lekarza praktykującego. Mówiąc inaczej, chiński diagnosta używa własnego ciała jako matrycy przy badaniu innych ciał. Umiejętności w tym zakresie mogą sięgnąć niepojmowalnej dla zachodniego czytelnika skali.

Nie trzeba jednak być mistrzem qiemo by świadomie pracować ze zmysłem dotyku. Na początku nie poczujesz zgoła niczego oprócz zalewu wątpiących i osądzających myśli. Stopniowo jednak ciało nabiera głębszego tła, nabiera pewnej przezroczystości.  

W równej mierze mówię tu teraz o czuciu własnego ciała jak i doświadczaniu ciała Innego. Dotyk, zarezerwowany dla bliskich i intymnych relacji został (także z powodu tradycji chrześcijańskiej) drastycznie zmarginalizowany w naszych codziennych interakcjach. Głównie rozmawiamy, rozmawiamy i rozmawiamy patrząc na siebie (a zwykle i nawet unikając spojrzenia w oczy). Dozwolone przez normy momenty wejścia w kontakt fizyczny są ściśle uregulowane: powitanie, pożegnanie, pocieszenie. Niewiele tego jest, a konwencjonalny dystans dwóch ciał rozpościera się na wyciągnięcie ręki. 

W każdej rozmowie werbalnej oczywiście bierze udział całe ciało. Rynek wydawniczy oferuje dziesiątki podręczników na ten temat. Ludzie jednak uczą się "mowy ciała" poprzez czytanie i zapamiętywanie odseparowanych "trików" typu "wieżyczka eksperta" czy różne rodzaje postawy. Rozum konceptualny wychwytuje takie wyizolowane formy i prekoncepcyjnie wiąże je z pewnymi reakcjami czy emocjami. W taki sposób uwaga ogniskuje się na poszczególnych ruchach i umyka jej flow dynamicznego samoprzejawiania się ciała własnego i Innego.  

Poniżej chciałem zaproponować coś innego. Pomimo powszechnej akceptacji faktu, że mowa ciała stanowi 70-90% komunikatu większość ludzi i tak w większości absorbuje się słyszanymi i wypowiadanymi słowami. Rozmowa staje się wymianą gadżetów intelektualnych i kompulsywnym dążeniem do rozmawiania w celu uniknięcia kłopotliwej ciszy. Może to jednak wyglądać zupełnie inaczej. 

Wyobraź sobie, że siadasz naprzeciwko drugiej osoby i patrzysz jej w oczy przez parę chwil. Już te parę chwil wypełnione jest bogactwem informacji; czy potrafisz utrzymać spojrzenie? Jakie odruchy wyłaniają się z ciała w trakcie tej kłopotliwej operacji? Czasami odruch odwrócenia spojrzenia wręcz zarzuca głową i mięśniami szyi. Widzę to codziennie w realiach komunikacji miejskiej czy ulicy: ludzie nie są w stanie wytrzymać spojrzenia. Być może dlatego, że patrzenie prosto w oczy jest raczej dotknięciem niż patrzeniem. A każde dotknięcie prowadzi do bliskości, która jest wiecznym obiektem pragnienia i tęsknoty, tyleż co lęku i strachu.  



Siedzisz naprzeciwko drugiej osoby i przesuwasz dłonią po jej ręce. Tego typu "ćwiczenie" zdaje się możliwe tylko w realiach związku intymnego. W innym przypadku umysł zalewa świadomość niepokojem i myślotokiem, które spinają ciało i zwyczajnie zawężają świadomość. Również w bliskim związku takie wyjęte z sensu i znaczenia ruchy kontaktowe mogą budzić dezorientację. Inteligentne i ostrożne przekraczanie własnych oporów i lęków w kontakcie zmysłowym oznacza pracę. Jeżeli dochodzi do takiej sytuacji w sposób spontaniczny lub eksperymentalny i czujesz opór, pracujesz ze swoim oporem w towarzystwie drugiej osoby. 

Przekroczenie (nie przełamanie, raczej rozpuszczenie) inicjacyjnych oporów umożliwia rozmowę ZMYSŁOWĄ. Rozmowa taka w 85% przebiega poprzez wymianę bodźców dotykowych, czy jest to przesunięcie dłonią po przegubie, czy uszczypnięcie, czy nawet dmuchnięcie w jakiejś miejsce ciała. Ilość sygnałów jest praktycznie nieskończona, podczas gdy nasz słownik językowy jest domknięty i skończony. 

Nie chodzi tu jednak o ustalanie znaczeń; kiedy robię to, znaczy to takie i takie coś. Projekt rozmowy zmysłowej zakłada cykliczne próby porozumienia i połączenia poprzez interakcję dotykową, która jest minimalnie wspierana przez język. Przychylę się tutaj do stanowiska pewnego rosyjskiego filozofa ciała: wszystko, co nie jest komunikatem konceptualnym podlega pod zmysł dotyku. Czy zatem krzykniesz czy wydasz jakiś odgłos, czy (co jest oczywiście poza polem sprawstwa) strzykniesz w powietrze jakimś hormonem wyzwolonym przez stres (co natychmiast zostanie przechwycone przez oflację-węch drugiej osoby i w rezultacie wyzwoli to odpowiednie reakcje psychosomatyczne, takie jak zwiększenie potliwości rąk czy przyspieszenie bicia serca) komunikujesz się poprzez DOTYK, ponieważ wszystkie zmysły są osadzone w ciele. Innymi słowy, tak jak ucho jest narządem słuchu zaś oko wzroku, tak ciało jest "narządem" dotyku, co logicznie obejmuje całą resztę zmysłów. 

Rozmowa zmysłowa nie zmierza do porozumienia w bliskości poglądów, lecz do poczucia połączenia, pewnej familiarności i bliskości, która zachodzi wewnątrz i na mocy wymiany komunikatów zmysłowych. Taka rozmowa polega na wyczuwaniu siebie nawzajem, nie tylko w przestrzeni generowanych świadomie komunikatów, co także nastrojów i stanów umysłu. Większość tego typu eksperymentów rozpoczyna się od komunikatów symulowanych. Z czasem jednak człowiek uczy się spontanicznie przekazywać swój nastrój czy dany kierunek myśli poprzez dotyk. W taki sam sposób wyrachowane i manipulacyjne mówienie trąci sztucznością, zaś jego przeciwieństwem jest niekontrolowana i spontaniczna mowa, która otwiera pomost z wnętrza jednego człowieka do wnętrza drugiego i zachodzi niejako samoistnie. 

Biorąc pod uwagę wrażliwość samego zmysłu dotyku (i nieobecność lękowych blokad) można powiedzieć, że "nośnikiem" rozmowy zmysłowej jest przyjemność. Rozum konceptualny sztywno dzieli sensacje na przyjemne lub nie, jednak odpośredniczenie swojej percepcji (uwolnienie jej od rozumowych filtrów) czyni niejako każdą sensację (również ból) przyjemną.  

W rozmowie zmysłowej nie ma nieporozumień. Jest tylko niezrozumienie, które jednak nie musi stanowić problemu. Można "nie zrozumieć" danego komunikatu, jeżeli zamyślimy go na śmierć, nie kładzie to jednak kresu rozmowie, co często dzieje się w wymianie słów, podczas której niezrozumienie rozpoznane w drugiej osobie często kładzie kres wzajemnemu zainteresowaniu. Właściwie wszystkie komunikaty generowane w sposób zmysłowy są owinięte niezrozumieniem i ciszą. Rozmowa werbalna tworzy iluzję ścisłych komunikatów, jednak nawet w słowach jest to całkowicie iluzoryczne. Kiedy rozmawiamy, nie informujemy siebie o stanach rzeczy tylko wzbudzamy w sobie odpowiednie, bliższe lub dalsze skojarzenia i prekoncepcje związane z omawianym tematem. Nie informujemy, lecz ewokujemy. W rozmowie zmysłowej wieloznaczność czy rozmytość komunikatu zostaje zaakceptowana i oswojona: znaczenie czy ładunek szybkiego szarpnięcia za rękę oddaje pewną intensywność, wektor chęci-niechęci, radości lub smutku. Nie następuje jednak domknięcie komunikatu, a przez to rozmowa jest nieposegmentowana, otwarta, lejąca się, i tak dalej.  

Właściwie główną funkcją rozmowy werbalnej jest nie tyle zrozumienie się co stworzenie wrażenia zrozumienia. Jest to strategią "na-około", która może być osiągnięta bezpośrednio przy pomocy rozmowy zmysłowej. Wrażenie bliskości, bliskości, połączenia nie neguje zakomunikowania dystansu, rozczarowania czy niechęci. Niechęć i dystans mogą być jednak komunikowane w bliskości co pozwala jaśniej je poczuć, uchwycić i zrozumieć. 

Co fascynujące, projekt takiej rozmowy można także zawrzeć w komunikacji z samym sobą. Nie potrzeba tu drugiej osoby, ponieważ jego ciało które nieustannie generuje komunikaty. Trzeba je tylko czule i inteligentnie odczytać. Sukces w tej misji zapewnia wsłuchiwanie się w ciało, otwarcie na bodźce i sensancje, które czasami zostają uchwycone i pojęte natychmiast, czasami zaś wymaga to czasu. Nasze ciało prowadzi nas jednak bez pośpiechu i z właściwą sobie mądrością; jeżeli jakiś komunikat nie zostanie zrozumiany zazwyczaj powraca on znowu i znowu. Ta prosta zasada zazwyczaj nakręca mechanizm unikania i represji, co przyspiesza pętle i ładuje ją emocjami.   

Najbardziej znaną i rozpowszechnioną formą takiej rozmowy zmysłowej jest oczywiście taniec. Szczególnie improwizacyjne i kontaktowe rodzaje tańca umożliwiają zmysłową interakcję. Nie trzeba jednak tańczyć by uczynić taką interakcję możliwą. Wystarczy - ni mniej ni więcej - żyć, ponieważ projekt rozmowy zmysłowej nie oferuje żadnych "bonusowych" czy nadbudowanych pomysłów czy technik. Zmierza raczej w kierunku odwrotnym: ucieleśnienia, uczłowieczenia, i uzmysłowienia, które dokonują się poprzez wyzwolenie z kagańca rozumu konceptualnego.  

Spróbuj sam.