piątek, 29 marca 2013

Kim jest karmita [wpis wybitnie roboczy]

That made you Tom the curious
That makes you James the weak? 


Istnieje wiele epitetów mających kogoś negatywnie określić. Jednym z nich jest "ograniczony". Zastanówmy się, kiedy używamy tego epitetu w stosunku do innych ludzi? "Jaki Ty jesteś ograniczony..." - słyszę, gdy wypowiadam swoje zdanie na temat ważności edukacji, twierdząc, że brak wykształcenia prowadzi z konieczności do potocznego światopoglądu, zawirusowanego heurystykami, uogólnieniami i brakiem refleksyjności. Czy mogę być ograniczonym wypowiadając się na temat ograniczenia innych? Oczywiście; spoglądam ze swojej perspektywy na perspektywę cudzą, i dostrzegam ograniczenia tej drugiej. Jest to możliwe ponieważ przekraczam tę drugą perspektywę.Sam jednak mogę być ograniczony z perspektywy kogoś, kto stoi ponad mną, jest -meta wobec mnie. Pomocna jest tu koestlerowska teoria holonów i tworzonych z nich holarchii. Imaginujmy to sobie jako matrioszki, jednak różnie pokolorowane. Większe matrioszki zawierają mniejsze, większe matrioszki zawierająsię w  matrioszkach jeszcze większych. Większa matrioszka zawiera w sobie wszystkie cechy mniejszej, ale ją przekracza. I tak w kółko, szkatułkowa rekursja.


Jestem B. Widzę A -> Biorę A w nawias -> (A) B. Pojawia się Cwaniak C. Przychodzi i bierze w nawias ((A) B), stawia się poza nim -> ((A) B)  C. Doczepienie komuś łatki to prymitywny sposób na zamknięcie w nawiasie i pozorną, niemerytoryczną meta-o-izację (postawienie się na poziomie -meta wobec kogoś). Nazwę kogoś "katolem" i już mam go w nawiasie, już mogę się do niego odnosić jako czegoś ograniczonego bo określonego, czyli zamkniętego.

Można zatem być ograniczonym względem czegoś, czego nie obejmujemy, nie ogarniamy, co znajduje się poza naszym układem. Jestem ograniczony wobec czegoś co jest poza mną. Stanowię układ zamknięty:

(A, B, C, D, E...)  X Y Z J 

Jestem ograniczony w swoim ABCDE, to jest mój układ zamknięty, poza którym znajduje się XYZJ. Mogę wessać w siebie X, chcąc poszerzyć mój układ, mój nawias. Mówiąc nawiasem, zabawne jest to, że wessanie X w układ ABCDE przepuści X przez owe ABCDE, więc X wewnętrzne wobec ABCDE nie będzie już X sprzed wchłonięcia go do układu ABCDE.( Muszę być ostrożny bo każdy wątek w prowadzonym teraz rozumowaniu mogę grubo poszerzać, a trzeba się uściślać)


W całym powyższym pierdoleniu istotna jest rzecz następująca: wiele osób nazywające inne ograniczonymi popełnia tragiczną niekonsekwencję; ustawia się z automatu poza nawiasem, z automatu tj. LOGICZNIE muszą być oni nieograniczeni, skoro nazywają innych ograniczonymi. Z jednej strony to abstrakcja, z drugiej, oczekujemy od kogoś kto nas poucza czy wytyka nam jakiś błąd aby sam był od tego błędu czy wady wolny. Dlatego zwrócenie komuś uwagi wywołuje często ripostę w rodzaju "A Ty to jesteś doskonały". I jest to słuszny przytyk, ale tylko w obrębie logiki, bo w życiu częściej wytyka się komuś wadę ponieważ samemu się ją posiada niż wytyka się komuś wadę ponieważ samemu jest się od niej wolnym. "Siedzimy w tym razem, dlatego zwracam Ci na to uwagę, nie byłbym w stanie tego rozpoznać gdybym sam jej nie miał" to głos rozsądku, który powinien odzywać się w takich sytuacjach.

Uogólnijmy wyżej opisaną tragiczną niekonsekwencję włączając w nią powyższy głos rozsądku ujęty kursywą. Określając kogoś ograniczonym nie mówię, że sam jestem nieograniczony. Mogę być najwyżej poza ograniczeniami, które ograniczają daną jednostkę, nie mogę być jednak wolny od ograniczeń W OGÓLE.

Co jest bowiem przeciwieństwem nieograniczenia? Bycie nieograniczonym, nieskończonym, otwartym.

Każdy człowiek stanowi zagęszczający się ZBIÓR ZAMKNIĘTY. Zagęszczanie się jest tożsame z samookreślaniem się, które wynika z Namnażania. Synonimem zbioru zamkniętego jest bordieu'owski Habitus. Przepraszam, że tak skaczę. Samookreślanie się to wyłanianie się człowieka z nieznanego=nieokreślonego. Samookreślanie się to proces; imaginujmy to sobie przyrównując światopogląd dziecka i światopogląd dorosłego. Dziecko jest otwarte, bo nie jest określone, nie posiada gęstego habitusu. Jednak otwartość dziecka jest bezkształtna, bezrefleksyjna, dlatego chociażby tak mało z dzieciństwa pamiętamy. Wraz z dorastaniem integrujemy coraz więcej elementów w swój światopogląd, mnożymy racje, podejścia, poglądy, orientacje, gusta...i w ten sposób zagęszczamy swój habitus, zbiór zamknięty staje się coraz bardziej zamknięty.

Bardzo liczne są konsekwencje zagęszczania się habitusu. Są też paradoksalne, np. nabywanie wiedzy o świecie wyostrza intelekt, przydaje mu narzędzi do patrzenia na świat, jednak jednocześnie nabywanie wiedzy i integrowanie jej w swój habitus wikła intelekt w tężejącą i gęściejącą sieć odniesień, wytworzonych zasad myślenia i skojarzeń, które sterują tym co odrzucamy i tym co przyjmujemy, oraz oczywiście tym co zwyczajnie ignorujemy. Dlatego tak trudno rozmawia się ze starymi ludźmi - ich habitus jest tak gęsty, tak zamknięty, że wszystkie nowe informacje zostają przefiltrowane przez owy habitus, przefiltrowane tak, że ich znaczenie zostaje utracone. Powiesz dziadkowi o samochodach, a on zrozumie to przez pryzmat swoich wspomnień na temat starego Bentleya

Mistrz zen Foyan opisuje jedno z doświadczeń oświecenia jako "poczucie, że jest się wiadrem, z którego odpadło denko". Umysł się otworzył - tj. stał się nieograniczony. Dotychczas był ograniczony, uwięziony w habitusie, W UKŁADZIE ZAMKNIĘTYM, KTÓRYM JESTEŚMY. To właśnie karmita - istota ograniczona. Ograniczona bo nie nieskończona. Pozbawiona pustki. Wchodzę tu już w hermetyczną buddyjską terminologię, przepraszam.

Karmita jest jakiś, jest kimś. Posiada warunki. Posiada wady i zalety. Cała ta konstrukcja sztywnieje z każdą chwilą gdy jest podtrzymywana, bowiem z każdą akcją się samopotwierdza, materializuje się jako konkretny byt. Ale gdzie jest kurwa ten byt? Gdzie znajduje się nawyk, myśl? Myśli i nawyki nie mają formy, nie są bytami. Nie można też o nich powiedzieć, że nie istnieją, przecież je odczuwamy. Jednak robienie z nich czegoś realnego to mijanie się z prawdą tyleż, co ignorowanie ich istnienia.

Tak wielu ludzi pragnie być indywidualistami. Wkładają masę energii w to, by ukonkretniać swój gust, światopogląd, poglądy polityczne, egzystencjalne. Trzeba mieć zdanie na każdy temat. To wszystko jest dążeniem do samookreślenia, upewnianiem się w swoim istnieniu, to wszystko jest...

...powiedzmy, że to jest konieczne. Trzeba wyłonić się z nieokreślenia, z nieznanego. Trzeba się stać. Jednak zaraz po tym, jak już się staniemy (który to moment jest tak ekstremalnie subtelny, że nie da się go w ogóle zdefiniować), istnienie jako odrębna jednostka jest tożsame z degeneracją, ogłupieniem, stępieniem władz poznawczych...umieraniem.

Nawet może nie ma tego momentu przejścia, przechylenia się; jednocześnie stwarzając siebie wzrastamy, stwarzamy siebie jako konkretną, odrębną jednostkę i jednocześnie, jak w powyższym paradoksie, zamykamy się, oddzielamy. Czy ktoś mnie w ogóle rozumie?

Oczywiście problemem nie jest sam habitus. Problemem jest znajdowanie się WEWNĄTRZ habitusu, co prymitywnie postrzegane jest jako utożsamienie. JA JESTEM moim habitusem. Ja jestem układem zamkniętym, tak jak jestem moim gustem i światopoglądem - inaczej nie reagowałbym jak zraniona sarna na kwestionowanie fajności mojego ulubionego zespołu. Przywiązanie do habitusu jest utożsamieniem z habitusem. Póki jestem bezrefleksyjnie i nieświadomie przekonany o tym, że jestem tym, co mnie określa, póty jestem w czarnej dupie i wwiercam się w nią coraz głębiej z każdą chwilą gdy w to wierzę. To życie karmity.

Zatem negatywny, ogłupiający i oddzielający od rzeczywistości aspekt posiadania habitusu można wyeliminować przez OD-TOŻSAMIENIE się z habitusem. Czyli: utożsamienie się z czymś, co nie jest wewnątrz tego habitusu, co nie jest myślą, gustem, samookreśleniem, co nie jest w ogóle CZYMŚ. Co nie jest stworzone.

Bo niezależnie jak piękny habitus skonstruuję, jak wiele energii włożę w projektowanie swojego ja, i tak będe ograniczony, i tak nie ogarnę wszystkich subtelności tego procesu, i tak w końcu zgłupieję, nieczuły na te części rzeczywistości, których nie mogę postrzec przez moją habitusową soczewkę. I tak będe interpretował i filtrował przychodzące do mnie treści tak, że uniemożliwi to współczucie wobec innych, stępi moje serce, stępi mój umysł. Będe tylko zamkniętym układem współrzędnych.






wtorek, 26 marca 2013

Najważniejsze

"W codziennym życiu, dwadzieścia cztery godziny na dobę, kiedy w bezpośredniej sytuacji pojawia się jakaś niejasność, zazwyczaj przyczyna jej leży w opiniującym umyśle, który nieustannie coś chwyta i coś odrzuca. W jaki sposób możecie poznać ten nie-rozróżniający umysł? Musicie odszukać nie-rozróżniający umysł nie oddalając się od umysłu rozrózniającego; znajdźcie to, co nie posiada żadnego widzenia ani słyszenia. Nie oznacza to, że "nie-widzenie" jest kwestią siedzenia na ławeczce z zamkniętymi oczyma. Musicie posiadać zdolność nie-widzenia w samym środku widzenia. Dlatego właśnie mówi się "Żyjcie w krainie myślenia, pozostając nietkniętymi przez myślenie"  - Foyan Qingyuan

Człowieku drogi, jeżeli szukasz prawdy, uczciwości, mocy i współczucia uchwyć się tych słów całym sercem, zapisz je sobie gdzieś, powracaj do nich. Te słowa kryją samo sedno.

niedziela, 17 marca 2013

TL; DR: Prawa rządzące przyrodą umysłową

Czasami mój język bywa "ciężki", zbyt wysubiektywniony i skomplikowany. To rezultat własnych zabaw językowych i znaczeniowych. Poniższy post stara się być bardziej przejrzysty. Proponuje on ujęcie reguł, czy praw, które działają w umyśle w sposób obiektywny, wspólny dla wszystkich. Tekst poniższy stara się także pokazać, jak odpowiednio wytężona praktyka medytacyjna, uprzejrzyściająca i rozjaśniająca ruch myśli może być połączona ze ścisłym językiem nauki (korzystającym także z języków czy narracji nie-naukowych jako środków wyrazu). Czyli, jak praktyka może być połączona z teorią. Praktyka medytacyjna staje się więc metodologią naukową a umysł polem badawczym. W tejże metodologii zawierają się także sposoby zapobiegające produkowaniu jedynie subiektywnych, prawdziwych tylko dla mojego umysłu wniosków; poniżej zaprezentowane zasady zarządzają rozmaitością i swoistością mojego habitusu - niezależnie od koloru i wykonania pionków zarówno szachownica, jak i reguły gry pozostają takie same. Dziedzinę poniższych rozważań nazywam, głównie dla własnej satysfakcji, kognitywistyką jakościową:)

W zrozumieniu poniższego tekstu może pomóc mój inny tekst opublikowany w mat. pokonferencyjnych Ethnology Without Borders, dostępny tutaj

Tekst jest przejrzysty kosztem swojej długości. Rozedrgane, rozgorączkowane w przymusie ciągłej zmiany umysły mogą go sobie rozbić na fragmenty; rozdziały bądź akapity.




Każdy stan umysłu zabarwia ciągi myślenia, a także wywołuje konkretne ciągi myślenia, które są skojarzeniowo połączone z danym stanem umysłu. Na przykład: radość sprawia, ze wydobywamy i znajdujemy pozytywne znaczenia i sensy z tego, o czym akurat myślimy, a także zabarwia radością interpretacje ludzkich słów, sytuacji czy okoliczności.
Przykład inny: smutek czy pośpiech w konkretny sposób wpływa na perspektywę aktualnie przesuwających się po umyśle myśli. Nasyca je nie tylko interpretacją (wydobywając j/w. smutne cechy z danego człowieka, o którym myślimy) ale także nadaje im swoistą dynamikę; przyspiesza myśli, intensyfikuje skojarzenia i roz-kłączowienia skojarzeń. Depresja spowalnia myśli, czyni je ociężałymi i ciemnymi, euforia je przyspiesza i czasami w tym pędzie uniemożliwia trzeźwą refleksję. (Warto zwrócić tutaj uwagę na istotną i ciekawą rzecz: wszelkiego rodzaju poetyckie czy prozaiczne określenia nie zatracają ścisłości, gdy określa się nimi dane stany umysłu, ponieważ są one właściwe dla tych stanów umysłu. I tak myśli mogą być duszne i ciężkie, czarne, czy roztrzepotane, jaśniejące. Takie określenia wskazują na swoje desygnaty konkretniej, niż czyniłby to formalistyczny i suchy język naukowy).
Nastrój, czy też stan umysłu można określić jako poprzedzający, a przez to determinujący ciągi myślowe, te jednak same w sobie posiadają moc wpływającą na ten stan umysłu. To zasada przejawiająca się na wszystkich polach ludzkiej działalności: twórca kreuje i zmienia stworzenie, które także zmienia twórcę. Zatem aktualny nastrój wpływa na ciągi myślowe, te jednak mogą doprowadzić do zmiany aktualnego nastroju. Na przykład: smutek wydobywa z pamięci przykre wspomnienie, w tym jednak zawiera się także pamięć osoby, która budzi miłość, albo gniew - zależnie od ładunku tego wspomnienia stan umysłu może przechylić się na stronę miłości albo gniewu. Wydaje się także, że mocniejszym czynnikiem wywierającym wpływ są emocje i uczucia, które te myśli aktywizują, które są do tych myśli "podczepione".

II 

Spokój jest stanem umysłu unikalnym wobec wszystkich innych. Tak, jak stan radości "zawiera" w sobie myśli, które podczas bycia w stanie radości pojawiają się w umyśle, tak właśnie spokój zawiera wszelkie "pływy" mogące ustanowić w umyśle odrębny stan. Uściślając, stan umysłu zwany spokojem może współistnieć z innymi stanami umysłu jako ich tło, tak jak niebo wobec chmur. Dlatego więc czasami nazywany jest brakiem stanu umysłu.

Aneks do powyższego: czytając powyższe sformułowanie można odczuć w umyśle rodzaj "zatknięcia" czy przeskoku, który jest natychmiastową reakcją na paradoks. Jaki z tego wniosek? Język nie jest przystosowany do opisywania przyrody umysłowej, bowiem przyroda umysłowa przekracza zasadę niesprzeczności i wyłączonego środka. Zrozumienie tego jest szalenie istotne. Używanie logiki dwuwartościowej (której filarami są dwie powyższe zasady) do rozumienia swojego umysłu jest tyleż powszechne, co katastrofalne w skutkach.

Uściślając, spokój zawiera, bądź na tle spokoju wydarzają się różne stany nakładające się na siebie i często wpływające na myśli w sprzeczny sposób. Tak patrząc, każdy stan umysłu składa się z sub-stanów konstytuujących go w różnych proporcjach, to tzw. pomieszanie. Alchemia stanów umysłu może łączyć ze sobą pragnienia, radości i strachy, gniew i miłość do osoby mogą współ-wydarzać się jako zmieszane ze sobą w różnych proporcjach. Mogą to być oczywiście stany sprzeczne ze sobą, tj. pojmowane jako zasadniczo odmienne; można być smutnym i radosnym jednocześnie, można kogoś kochać i nienawidzić jednocześnie.

Spokój zawiera wszystkie stany o tyle, o ile jest - właśnie - brakiem stanu rozumianego jako obecność splotu emocji, jakiegoś nastroju, który samopotwierdza się poprzez wpływ na myśli, postrzeganie i postępowanie. Dlatego więc spokój, jako brak, nasyca myśli czy emocje nie nadając im jakiś pozytywnych (rozumieć tak jak słowo pozytywizm), swoistych dla swojej istoty właściwości (np. radość uradośniająca myśli) lecz nadając właściwość jedyną i negatywną: brak nasycania. Prawdziwy spokój pozwala myślom być po prostu sobą, ponieważ nie stanowi soczewki, która zabarwia je swoim kolorem szkła. Radosny stan umysłu dopatrzyłby się radości w widoku natury, w spojrzeniu kobiety w tramwaju, czy też wydobyłby pozytywne cechy zmarłej, a wspominanej akurat osoby. Tak więc stan umysłu szuka, albo dorabia podobieństwo, przekształca na swój obraz to, co jawi się mu w umyśle albo w zewnętrznym otoczeniu - co właśnie jest samopotwierdzaniem.

Spokój również tak robi, tylko że w sensie negatywnym, a przez to zawsze takim samym: odejmuje wpływ, czyli nasyca brakiem wpływu właściwym dla siebie, a przez to czyni myśli i doświadczenia takimi, jakimi są - nie wydobywa jakiś "spokojnych" aspektów, co wymusiłoby ujęcie fenomenów umysłowych z danej "spokojnej" perspektywy, lecz umożliwia postrzeżenie ich takimi, jakimi akurat się pojawią, w wielości swoich unikalności.

Negatywny wpływ spokoju można także ująć w kategoriach pozytywnych; wyostrza on bowiem i uwyraźnia zjawiska umysłowej przyrody (i tak samo otoczenia zewnętrznego), także zwalnia ich pęd oraz pozwala wyróżnić coraz konkretniejsze składowe myśli, wgłębiając się w nie z powodu tego wyostrzenia i uwyraźnienia.

Warto także dodać że owe samopotwierdzanie zdaje się wynikać z faktu, że utożsamiamy się z aktualnie panującym stanem umysłu. Inaczej można by powiedzieć, że stajemy się-jesteśmy swoim aktualnym stanem umysłu, aktualny stan dąży do samopotwierdzenia będąc aktualną manifestacją ego. W ten sposób naturalna rzeka napływających myśli i bodźców ze świata zewnętrznego musi być integrowana w aktualny stan albo poddawana segregacji przyjęcia, odrzucenia i zignorowania (co jest samopotwierdzaniem, powtarzam to dla przejrzystości wywodu). To samo dzieje się na aktualnym i ulotnym poziomie stanu umysłu, co na głębszym i trwalszym poziomie ego.  Zatem i osadzenie się w spokoju oznacza utożsamienie się ze spokojem - buddysta powie, że to odnalezienie swojego prawdziwego "ja", które jest j/w brakiem stanu -> ja jestem prawdziwy, gdy mnie nie ma.  Odsyłam tu do poprzedniego posta, który rozwija ten wątek. Czytając go można traktować pojęcia "spokoju" i "świadomości" synonimicznie, albo jeszcze lepiej, ująć je w sformułowanie "świadomy spokój".

III 

Częstokroć stany umysłu takie jak radość czy smutek dokonują selekcji myśli, przywołując te radosne lub smutne, tj. zindeksowane w umyśle jako radosne czy smutne. Nie pozwalają myślom być sobą; albo szukają w nich aspektu swoistego dla siebie samych albo wytwarzają (dorabiają) go, albo spychają w ogóle myśli, które im nie pasują. Można to określić jako kaleką, bo iluzoryczną segregację mającą utrzymać w umyśle stan jednolity; wrażenie pozornej jedności i spójności. Segregacja ta ma miejsce cały czas, ponieważ nowe bodźce i myśli napływają do umysłu cały czas, konieczne jak wzięcie kolejnego oddechu czy odpływy i przypływy morskie.

Będąc odpowiednio skupionym, można zauważyć jak w stanie spokoju, gdy rzeka myśli płynie sobie swobodnie, wyzwala się np. radość z tego uspokojenia, albo wzruszenie, albo wstępuje w nas nowa energia, która przyszła gdzieś z nieznanych głębi umysłu. I można także zauważyć, jak jakaś z wybudzonych emocji, wywołana dzięki swobodzie spokoju, a wcześniej być może tłumiona (i w tym stłumieniu mnożąca się i intensyfikująca w konspiracji podświadomości)...

...jak taka emocja wybucha i swoją intensywnością osiąga status stanu umysłu, tj. zaczyna wpływać na inne myśli, przenikać je, kształtować, czyli segregować. Nastrój przejmuje władze wtedy, kiedy usidla i upodabnia do siebie inne myśli, rozporządza nimi w różnym stopniu przenikając je, czasami tylko w takim stopniu, żeby wkomponować je w sobie jako sub-nastrój (pomieszanie). Czasami więc taki sub-nastrój zachowuje swoje właściwości, mimo, że jest inaczej klasyfikowany przez rozum, albo tylko częściowo upodobniony do stanu umysłu. Na przykłąd człowiek bardzo smutny może wybuchnąć gniewem w reakcji na jakąś sytuację - i wówczas gniew ten zostaje upodobniony do smutku w jego postrzeganiu, albo ujmowany, (i racjonalizowany) w smutnych kategoriach, jednak dla człowieka obserwującego naszego smutasa jest to oczywista manifestacja gniewu.

Uogólniając poprzedni akapit, można postrzec, jak wzbudzona jakąś głębszą "koniunkturą" różnych myśli emocja ogromnieje i stara się przejąć władzę nad całym umysłem (wtedy, roboczo terminologizując, emocja staje się nastrojem). Wtedy to redukuje spokój do "spokoju", widzianego JUŻ z perspektywy owego nastroju, który przyjął kontrolę. Wtedy też spokój prawdziwy, rozumiany jako wszech-agregat podobny do przestworu nieba zostaje utracony i zastąpiony "spokojem", ujętym w cudzysłów bo widzianym z perspektywy nastroju, który zdominował umysł. Jakby nie było, spokój i emocja zamieniają się miejscami, to emocja zaczyna poprzedzać spokój i nasycać go swoją swoistością, zamiast spokój, który poprzedza emocje i nasyca ją swoim brakiem. Ponieważ umysł zostaje przejęty przez jakiś stan, posiadający jakieś warunki staje się ograniczonym. I odwrotnie: spokój jest nieograniczony, jedynym jego warunkiem jest brak warunków, etc.

Tym samym naturalny przepływ myśli zostaje wstrzymany, co tożsame jest z NAPIĘCIEM. Dany stan umysłu filtruje, upodabnia, interpretuje i odrzuca wybrane myśli. "Puszczanie" (to let go) to więc nic innego jak "udrażnianie" umysłu poprzez usunięcie takiego zatoru, gdzie usunięcie należy rozumieć jako pozwolenie, aby stan umysłu został porwany z nurtem wciąż przychodzących myśli...a my osadzamy swoją uwagę na tle-spokoju.

Warto jednak postawić pytanie, czy wspomniane napięcie nie pojawia się dopiero wówczas, gdy flow samopotwierdzania danego stanu zostaje zakwestionowany? Czy napięcie pojawia się wtedy, gdy dociera do nas niespójność aktualnie panującego stanu, a przez to spinamy mięśnie ciała i umysłu żeby ten stan bardziej umocnić a przez to powstrzymać? (Wyraźnie przejawiają się te zależności podczas polemiki; rozmówca tym mocniej przywiązuje się do swojej racji im drugi (przywiązany do swojej) usiłuje mu ją wyperswadować.) Niezależnie od tego samo ogarnięcie umysłu przez jakiś stan wyzwala jakiś subtelny rodzaj napięcia; w końcu nieustannie trzeba dokonywać selekcji napływających myśli i bodźców, aby aktualny stan podtrzymać. Większość ludzi trwa zatem w nieustannym napięciu, które mogą np. uprzedmiotawiać w otoczeniu, winić za nie dane jednostki, zwłaszcza te, które kwestionują świadomie lub nie aktualny stan umysłu, normy, stawiają je na ostrzu noża przez własną odmienność, przez własną dewiację (swasta na klacie). Powyższa zależność ilustruje, jak dążenie do samopotwierdzenia/utrzymania stanu umysłu rozlewa się na świat zewnętrzny - zatem świat zewnętrzny i wewnętrzny obowiązują te same zasady, przykłady stanowią tu jedynie ciąg odzwierciedleń tych samych zasad w innych środowiskach; umysłowym i społecznym na przykład.

Ciekawe, że kultura ponowoczesna tak często oddaje powyższe opisy, upłynniając się, eklektyzując i rekombinując. "Wszystko ze wszystkim" od zawsze leżało w możliwościach ludzkiego umysłu, odbiło się w dziejach kultury dopiero jednak, gdy skruszono i urelatywniono monumentalne narracje niepodzielnie panujące w przed-ponowoczesnych umysłach. (W rzeczy samej te monumentalne narracje nadal panują u niektórych, częściej chyba jednak ludzie usiłują skonstruować z małych, fragmentarycznych narracji jakiegoś frankensteina, który zachowałby spójność pośród docierających ze wszystkich stron upłynnionych bodźców. W takiej sytuacji rolę "zarządcy" przejmują stare dobre strach, lęk, pragnienie, wkorzenione w umysł głęboko, pierwotne (poprzedzające) wobec narracji, tj. je przesycające.)

Dany stan umysłu, wraz z uwikływaniem w niego kolejnych elementów pęcznieje i krystalizuje się jako struktura. Struktura ta jest układem odniesień, organizuje myśli, szufladkuje je, wiąże myśli z emocjami i myśli z myślami.

Drugą stroną monety stanu umysłu jest strona nie-konceptualna. Opisywanie jej wymusza inny, bardziej poetycki i płynny sposób opisania. Warto wyróżnić te dwie strony; w czym pomaga porównanie jednej strony mózgu do splotu kabli, a drugiego, ciasno uszeregowanych pudełeczek.

Każdy stan odciska się w umyśle o tyle, o ile długo w nim panuje. Panując, samopotwierdza się, upodobniając do siebie inne fenomeny umysłowe, w różnym stopniu. Panując, umacnia się, usiłuje stać się bytem takim jak przedmioty materialne. Naśladuje je więc MATERIALIZUJĄC SIĘ (podobniając się do stałości materii).

Czy wynika owa materializacja z faktu, że używamy oczywistości świata zmysłowego (twarde byty, kopnij kamień idealisto) do opisu-postrzegania fenomenów umysłowych? I dlatego właśnie się one materializują, umaterialniają, zyskują stałość kamienia albo ciężkiego niemieckiego mebla? One, bo nie MY je materializujemy, nie mamy na to wolicjonalnego, świadomego wpływu, to się dzieje samo, w nas.

IV 

Można stan umysłu porównać do błony rozciągniętej przed oczyma. Oczywiście takich błon jest wiele (to składowe stanu z przedrostkiem sub-) wpływają one na siebie nawzajem, ale w różnych proporcjach, wpływając na siebie wzajemnie się potwierdzają, a potwierdzając się - paradoksalnie - dokonują zmian na sobie nawzajem. Jak mogą to robić? Muszą zostać dopuszczone do tej ingerencji. Co pełni rolę odźwiernego? Bardzo możliwe, że sama zasada samopotwierdzenia -> jeżeli postrzega się owe błony, sub-stany, przeróżne myśli, emocje i uczucia wklinowane w stan umysłu, jeżeli postrzega się je w świetle danego stanu jako podobne (bo każdy stan dąży do samopotwierdzenia), to to postrzeżenie czyni je podatnymi na wzajemne ingerencje.

Im więcej błon tym informacja dociera bardziej zniekształcona - można to wyczuć słuchając co rozmówcy nasunęły na myśl nasze słowa, które słowo lub sformułowanie wzbudziło w nim jakie reakcje, jak dalekie od tego co chcieliśmy przekazać, także jakie drgnięcia mimiczne i tonalne (Tobiasz się świetnie nadaje do takich eksperymentów). Większość ludzi nie uświadamia sobie takich subtelnych zniekształceń, kalekim substytutem zrozumienia jest tutaj racjonalizacja (upewnijcie się, że znacie znaczenie tego słowa), która - zabawne - obłożona jest wpływem tych samych często błon, które zniekształcają wiadomość, która jest racjonalizowana! Uogólniając tę pętlę, rekurencyjność docieramy do zasady zapętlenia, samopotwierdzania się na podobieństwo przysłowia "Biblia jest prawdziwa bo tak napisano w Biblii", która wszechprzenika wewnętrzną egzystencję człowieka.  Takie błędne koło uniemożliwia dostrzeżenie pewnych rzeczy, za to wzmacnia filtry, które uniemożliwiają dostrzeżenie pewnych rzeczy...

W ten sposób docieramy do następującej ciekawostki metodologicznej, którą postaram się wyjaśnić na przykładzie socjologicznych klasyków. O ile taki Weber, o ile mi wiadomo, konstruował swoje wywody poprzez ciągi przyczynowo skutkowe, to taki Marks konstruował je poprzez układy wzajemnych opozycji (co samo w sobie wymusza bardziej agresywny i drapieżny wywód). Jeżeli przyjmiemy rekurencyjność, zapętlenie, jako zasadę działającą np. przy samopotwierdzeniu, to uzyskujemy nowy sposób prowadzenia wywodu, który nie tylko może ujawniać zapętlenia wszechobecne w społeczeństwie, umysłowej przyrodzie czy relacjach międzyludzkich, ale także może zostać sam w sobie być wykorzystany w konstruowaniu wywodu jako składającego się ze wzajemnie się przenikające zapętleń, nakładające się na siebie fraktalnych błędnych samonapędzających się cykli.

Na tym póki co kończę.

sobota, 16 marca 2013

Rozlegam się



Wszelkie stałe wartości, które były lepiszczem dla społeczeństwa rozmontowują się powoli na coraz mniejsze elementy, rozpływają. Rozmontowują się więc jest ich coraz więcej; jakaś stała struktura (np. sąsiedzki układ relacji na wsi) traci swoją stoistość, rozluźniają się więzy i wypływy, przez telewizję pojawiają się nowe wzory rekombinujące z tymi "tradycyjnymi". Poprzez ilość zmiennych stała struktura rozpływa się stopniowo. Proces ten można prześledzić we wszystkich przejawach ludzkiej kultury, w polityce, sztuce, religii, nauce (nawet przewrót kwantowy jest swoistym "rozbiciem" stałej struktury Newtona w mechaniki), dyskursie społecznym, nasyceniu informacją z Internetu, w telewizji.

Wszędzie ta sama zasada: upłynnianie. Jednocześnie pozostaje pare wpływów, które uzyskały już taką władzę i zakorzenienie że opierają się rozpłynięciu, za to przewodzą rozpłynięcie innych tendencji. Władza pieniądza nadaje tendencjom wartość (im bardziej postmaterialistyczne wartości, takie jak wyjazd na wakacje, obrazek diamencika w komórce, światopogląd, wyznanie, racja). Pragnienie nakręcane w ludziach przez marketing - sprzężone z pieniądzem. Strach również uwikłany jest w pieniądz, jednocześnie wiele innych tendencji sprzyja jego zwiększeniu. Różnicowanie ludzi na takich albo nie-takich. Dualizowanie, pragnienie, strach, pieniądz. Gdy rozmontowały się i upłynniły wartości moralne, ideały bohaterskie, ludzie zamknęli się w klatce rynku i wywierania opresji przez pieniądz, dyscyplinujących poprzez pieniądz, wyhodowane na zysku marketingowe konsumendy nakręcające ludzi na produkty, których nie potrzebują.

Nieistotny przykład przejawiania się tego upłynnienia; każdy kolejny unaocznia samą zasadę. Jak wyżej, istnieją wpływy, zbudowane na nich poglądy, które poddają się temu upłynnieniu, albo się zaostrzają. Ludzie zaczepiają się na tych wpływach, rozkładają się przed nimi granice perspektyw możliwości, określają pole moge_nie-moge, chce_nie-chce, lubię_nie-lubię.

Rozpościerają się habitusy ludzi i grup i łapią upłynnione elementy docierające do nich w te sieci, kierunkują i budują z nich struktury już w sobie, już we wnętrzu sklecają klocki w różnorodność form i budowli. Te formy, niczym misterny układ soczewek i zwierciadeł odbijają bodźce, myśli, wypowiadane do nas słowa, postrzeganie obiektów, kierunkują je odpowiednio szeregują...

To druga strona. Upłynnione, docierające z zewnątrz wpływy kultury, społeczeństwa, trendy, mody, style życia, gotowe światopoglądy oferowane przez magazyny, repertuary sensów życia nakładające się na siebie i tworzące w sobie sub-sensy życia, bo --> wszystko można rozbić w elementy, które to elementy można rozbić w elementy...

...nie da się sobie wyobrazić samego ruchu tych myślokształtów, układów odniesień, skorelowań i relacji. Ale można spróbować. Można to sobie zwizualizować i unarracjonić. Leśmian, Dukaj, Schultz dają język. Poprzez wizualizację i unarracyjnienie, niczym narzędzia budowniczego...

...stwarzamy w sobie starannie i w pełnej świadomości  hologramiczną , przeświecający, wysubtelniony układ soczewek czystych-ostrych jak nóż, precyzyjnych giętkich na łapkach dendrytów, śmigłych i szybkoreagujących...

Powracając: nie da się sobie wyobrazić w całej zmienności wielowymiarowości przesplotoskomplikowaniu. Poza wyobrażaniem sobie, przedstawianiem doświadczenia jest CZYSTE POSTRZEŻENIE RUCHU MYŚLI, ruchu w głowie, ale i na przedmiotach zewnętrznych jak doskonale przenikający interface. Obserwować same pływy, ruchy myśli, pomagać sobie unarracyjnieniem, myśli nerwicowe unożowić, melancholię oblec w ciężką mgłę czarnopajęczyn..

Istnieją wszelakie poukrywane w kulturze, ukryte za metaforami i wynikające z zasad drogowskazy...trzeba tylko mieć klucz, aby rozpoznać ich sens. Bohater o tysiącu twarzy...szukając kości źródła w opowieściach, wierszach, książkach, muzyce, uogólnione zasady nauk ścisłych...szukając w tym gąszczu sensów, znaczeń, ułożonych w pojęcia...

(wyżej)

...szukając kości źródła, przybliżając okular uwagi i rozróżniając kolejne systemy, struktury, racje, sformułowania, jakby wpłynąc w chmurę i rozróżnić ją na gęściejącą mnogość elementów i...

(wyżej)

...i w końcu, przy atomach atomów tych sensów, najwyżej uogólnionych albo postrzeganych sercem jako czysta emocja, czyste pragnienie, czysta niechęć, sympatia, życzliwość...

(wyżej meta-o-izuję)

...rozpoznajemy kolejne impulsy emocji, uczuć, wklinowane w tę tkaninę pojęć, zawiązanych w chwilach traumatycznych, szczęśliwych...

(i jeszcze wyżej)

aż uogólniamy impuls serca i impuls rozumu, w wszechprzejrzystości przestrzeni umysłu...myśli tylko jako myśli, już tylko z zasadami przyspieszenia, kierunku i częstotliwości pojawiania się...

(aż uogólniamy do zjawiska):

Każde zjawisko na ziemi jest parabolą, a każda parabola otwartą bramą, przez którą dusza, jeśli jest gotowa, potrafi wniknąć do wnętrza świata gdzie ty i ja, dzień i noc, jesteśmy jednością. Na drodze każdego człowieka rozwiera się tu i ówdzie taka brama, każdego nachodzi kiedyś myśl że wszystko widzialne jest parabolą [przedstawieniem] za którą mieszka Duch i życie wieczne. Po prawdzie tylko nieliczni przechodzą przez tę bramę, wyrzekając się pięknego pozoru w zamian za przeczuwaną rzeczywistość kryjącego się za nią wnętrza. - H. Hesse 



czwartek, 14 marca 2013

Odezwa





Zauważyłem, że licznik wizyt na moim blogu osiągnął całkiem znaczącą ilość, dlatego postanowiłem użyć tego bloga jako megafonu do rozgłoszenia pomysłu, który chodzi mi w głowie od jakiegoś czasu. Poniższe propozycje należy traktować eksperymentalnie; nie mam bowiem rozeznania jak liczny jest „kapitał ludzki” do którego zwrócę się niżej. 

Poszukuję ludzi do współpracy o bardzo szerokim charakterze, zawierającym dziedziny artystyczne, naukowe, także religijne czy parareligijne, przede wszystkim zaś innowacyjne i aktywistyczne (o ile takie słowo istnieje).  

Jak wielu z Was się orientuje, od paru lat obserwujemy wyłanianie się nowej kontrkultury, którą można zarysować przy pomocy następujących tagów: duchowość (rozwój osobisty, kultura terapeutyczna) muzyka psychedeliczna (szczególnie psytrance i psybient),  nowe technologie, nowe i „klasyczne” substancje psychedeliczne, przede wszystkim enteogeniczne. Kontrkultura ta jest bardzo szeroka i ma charakter sieciowy, niescentralizowany swoisty dla ponowoczesnych ruchów społecznych. Zdaje się, że koncentruje się ona na festiwalach takich jak Boom, Ozora, Sun. Kto był na Boom festival mógł zaobserwować kształtujący się ruch humanistyczny podnoszący kwestie rozwoju duchowego, roli w nim substancji psychedelicznych, sięganiu do starożytnych tradycji duchowych (także chrześcijańskich). Fakt, że na takim festiwalu znajdowało się miejsce, gdzie wyspecjalizowani terapeuci służą opieką i radą w sytuacjach, gdy komu przytrafi się bad trip (Cosmicare) można traktować jak swoisty symbol: są to bowiem INSTYTUCJE ściśle wynikające i nadające nowy wymiar zagadnieniu substancji psychedelicznych, które powstały w reakcji na zapotrzebowanie tego rodzaju.  

Powyższy zarys jest bardzo ostrożny, stosownie do mojej wiedzy w tym temacie. Niezależnie od szczegółów osoby będące „w temacie” muszą się zgodzić co do jednego: jesteśmy świadkiem wyłaniania się nowej kontrkultury, a przynajmniej subkultury. Kontrkultura ta posiada OGROMNY potencjał jeżeli chodzi o kapitał ludzki i możliwe społeczne konsekwencje.  Jednocześnie posiada także OGROMNE przestrzenie ryzyka, które są obecne zawsze tam, gdzie w ruch idą substancje psychoaktywne. Ryzyko wynika także z eskalacji „pomieszania języków” charakterystycznej dla postmodernizmu – wiele dyskursów krzyżuje się ze sobą i może skrystalizować się w szkodliwe i oszukańcze ideologie. Załamanie się rewolucji hipisowskiej pokazało realność tego ryzyka. Dlatego uważam za konieczne nawiązanie szerokiej współpracy służącej – w największym skrócie – maksymalizacji owych potencjałów oraz minimalizacji ryzyka. 

Rozwijając trochę wątek potencjału należy podkreślić, że stoimy w obliczu czasów wręcz odurzających możliwościami, perspektywami. Ta wielość często wręcz paraliżuje wolną wolę – zbyt wiele możliwości krępuje człowieka w decyzyjnym stuporze. Wyłaniająca się kontrkultura wykorzystuje i twórczo przekształca bardzo wiele kulturowych wątków. Nowe technologie znajdują wyraz w estetyce psychedelicznych festiwali, liczni artyści i naukowcy próbują doprowadzić do połączenia nauki i religii (patrz Wilber: Małżeństwo rozumu z duszą). Wreszcie istotny jest sam rozwój duchowy, zwany też szeroko duchowością czy samodoskonaleniem;  mamy do czynienia ze swoistym rozkwitem buddyzmu na Zachodzie, odkrywaniem na nowo tradycji chrześcijańskich takich jak hezychazm, opracowywaniem wreszcie naukowo spójnych teorii rozwoju duchowego wyzwolonego z narracji partykularnych religii (np. książka pt. Duchowość ateistyczna, książki Kena Wilbera, koncepcja filozofii wieczystej) 

Ponowoczesne nauki społeczne, nowe obszary zainteresowań mikrosocjologii i antropologii kulturowej biorą na warsztat wątki, które w bardzo wielu miejscach zaskakująco pokrywają się z dorobkiem myśli Wschodu, wyciągając te same wnioski, te same refleksje, obnażone w świetle płynnej nowoczesności. Te podobieństwa, odkrywanie wspólnych torów myśli stwarza obiecujące przestrzenie współpracy. Krytyczna myśl nauk społecznych i humanistycznych wsparta niejednokrotnie wiedzą ścisłą (fizyka kwantowa) jest w stanie ogromnie ubogacić dyskurs rozwoju duchowego, urefleksyjniając kolejne jego etapy i obnażając niebezpieczeństwa, co jest, jako namysł rozumowy idący w parze z poza-rozumową praktyką NIEZBĘDNE dla umysłowości Europejczyka. Natomiast rozwój duchowy może zaoferować powyższym naukom aspekt praktyczny, techniki wysubtelniania, okiełznywania umysłu, wzmacniania woli, poszerzania świadomości. Jest to o tyle ważne w nauce, że umysł jest przecież najbardziej pierwotnym narzędziem każdego naukowca.

Relacja tych dwóch wielkich odkryć naszej planety; dorobku myśli zachodniej oraz swoistej „metodologii ducha” tradycji wschodnich może zaowocować, uwaga: opracowaniem Wielkiej Narracji wyzwolonej z ograniczeń narracji, wszechobejmującej wszystkie aspekty życia, tłumaczącej je w sposób holistyczny a zarazem logiczny, opracowaniem prostej i krytycznej wiedzy, swoistej instrukcji obsługi umysłu. Możliwości wynikające się z tej relacji mogą być, nie boje się tego powiedzieć, zbawienne dla ludzkości. Ową zbawiennośc mogę wyczerpująco uzasadnić i przedyskutować. Nie ma tu miejsca na urzekanie innych ideologiami, uwodzenie utopijnymi obietnicami – wszystko może być udowodnione, wyjaśnione i opracowane w przejrzysty i nie podlegający wątpliwościom sposób. Jeżeli uda się urzeczywistnić plan, który właśnie zarysowuję możliwe jest przełamanie impasu postmodernizmu, ustanowienie nowej epoki w dziejach ludzkości. Możnaby ją nazwać Oświeceniem, ale to słowo, jak wielu z Was zapewne rozumie; zyskuje tutaj zupełnie inny wymiar.

Zagadnienie jest naprawdę szerokie, może przejawiać się na w/wym. płaszczyznach artystycznych, naukowych, religijnych. Dlatego też zwracam się do wszystkich, którzy byli by chętni do współpracy. 

Człowiek chętny do współpracy musi jednak spełniać odpowiednie warunki. Większość doniosłych planów w historii dziejów upadała z uwagi na słabość tzw. aspektu człowieczego. Dlatego należy zacząć od podstaw, od umysłu.  Dopiero odpowiednio ukształtowany człowiek jest w stanie działać skutecznie. Oczywiście owo „odpowiednie ukształtowanie” jest rezultatem PROCESU – nie pojawia się moment, w którym „już można”, najistotniejsze jest mocne, niezłomne postanowienie, aby okiełznać swój umysł, przekroczyć jego ograniczenia przy pomocy odpowiedniej praktyki. Tym procesem jest po raz kolejny wymieniany przeze mnie rozwój duchowy, praca nad sobą. I tu jestem w stanie uzasadnić, dlaczego jest on istotny, a także – w przybliżeniu – czym on w ogóle jest. Obecnie zwracam się do ludzi, którzy jednak coś na ten temat wiedzą, ale droga jest otwarta dla każdego, kto tego chce. 

Poszukuję więc ludzi dojrzałych, mocnych, inteligentnych. Zdolnych do nałożenia na siebie twórczej, chroniącej od pułapek świata dyscypliny; rozumiejących jej sens. Opozycją jest tutaj racjonalizowanie swoich słabości; oszukiwania siebie i samotłumaczenia. Ta słabość pleni się pośród uczestników wyłaniającej się subkultury; używa się psychedelików w sposób rozrywkowy, egoistyczny, ubrany jedynie w szatki duchowości. Słowa wypowiadane przez takich ludzi nie są zgodne z ich czynami, używają oni terminologii duchowej dla ustrojenia swojego ego, a nie dla jego przekroczenia. Nie ma tutaj winnych; ludzie, którzy tak robią ulegają swojej ignorancji, wąskiej świadomości niezdolnej uświadomić sobie, jak dają się zwodzić. Właśnie tu tkwi sedno ryzyka; jeżeli ludzie głupi, fałszywi i ociemniali będą głosić „duchowościowe” poglądy, opinia publiczna skojarzy te poglądy z usprawiedliwianiem brania narkotyków. Znaczenie duchowości splecie się wtedy z tego rodzaju przywarami – podobnie jak odrzuca się obecnie chrześcijaństwo z uwagi na pedofilię księży. Bogactwo tradycji chrześcijaństkiej zostało upotocznione, spauperyzowane, zmieszane z grzechami instytucji, a przez to UTRACONE. 

Dlatego też dyscyplina moralna, współczucie wobec innych ludzi i zwiększanie świadomości tego, co dzieje się w naszych głowach – to są nieodłączne warunki, które stawiam każdemu, kto chciałby przyłączyć się do współpracy. Powtarzam, jest to kwestia procesu, doskonalenia się, jest to rezultat zrozumienia konieczności takiej pracy nad sobą, odpowiedniej inteligencji, która nie daje się zwieść pokuszeniom ego i pragnie wznieść się ponad nie. Pragnę mieć do czynienia z konkretnymi, zdyscyplinowanymi ludźmi, ogarniającymi życie w społeczeństwie, prowadzącym studia, pracę własną, krytycznymi wobec siebie i innych.

Zapewniam, że owoce mocnej pracy nad sobą, którą mogę wyczerpująco scharakteryzować i przedstawić tysiąckrotnie przebijają wszelkie egotyczne zakusy. Mocna i właściwa praktyka charakteryzująca rozwój duchowy działa dobroczynnie na inteligencje, wole, emocjonalność człowieka, uczy go mądrze postępować z innymi, wyzwala ze strachu i pragnień nakręcanych przez konsumpcyjne społeczeństwo, sprowadza zdrowie na jego organizm i ogromnie zwiększa możliwości życiowe. Nie da się porównać tego z niczym innym. Wymaga to jednak pracy, uczciwości wobec siebie, swoistej żarliwości, a także utrzymywania relacji z innymi ludźmi, którzy zauważają w nas to, czego my czasami nie widzimy. 

Chciałbym nawiązać szeroko pojmowaną współpracę z ludźmi, którzy rozumieją to, co napisałem wyżej – nie zamierzam nikogo zmuszać do przyjęcia moich „racji”, po prostu ludzie pogrążeni w swoich nawykach, pragnieniach, strachach nie są zdolni do współpracy, którą mam na myśli.  

Na czym polegałaby owa współpraca? Przede wszystkim na inspirującej i intensywnej wymianie myśli, krytycznym dialogu poszerzającym horyzonty wiedzy, a także ustrzegającym przez pułapkami, którymi usiany jest nasz umysł i rzeczywistość społeczna. Wymiana myśli może zaowocować współpracą pisarską, organizowaniem spotkań, wzajemną motywacją do pracy nad sobą, a także stworzeniu ruchu myśli, który odpowiednio ukierunkuje wyłaniającą się subkulturę, nada jej filozofię przenikającą styl bycia, moralność, działanie. Odpowiedni kapitał  ludzki, mocny w ilości i jakości może wywierać przeróżne rodzaje wpływu jako tzw. nowy ruch społeczny. Dlatego możliwości, które się rozpościerają, dotyczą działań społecznych, artystycznych, naukowych. Wielu z Was zna stronę unify.org, ludzie, którzy za nią stoją starają się przeprowadzić podobne plany głównie od strony praktycznej, motywującej ludzi do wspólnej medytacji czy modlitwy.  

Mam bardzo wiele pomysłów na współpracę i wiele materiału, który ubogaci światopogląd. Zastanawia mnie natomiast, czy wyżej zarysowane przeze mnie perspektywy natrafią na odpowiednich ludzi, którzy intuicyjnie i konceptualnie rozumieją o czym mówię. Na koniec więc podkreślę: przestrzeń zagadnienia którą poruszam jest ogromna, wielowątkowa, czasami posplatana, wszystko da się jednak uporządkować, rozjaśnić i przedstawić. Potrzeba jedynie odpowiednio bystrych umysłów wyposażonych w silną wolę, które będą w stanie to przyswoić, twórczo rozwinąć, wykorzystać w życiu codziennym. Owa wiedza nie może być przekazywana masowo; moim zdaniem jakikolwiek przekaz czy wymiana myśli może odbywać się jedynie w sferze osobistej, poprzez szczere i pogłębione relacje. Możliwości są przeogromne.


środa, 6 marca 2013

Błąd utożsamienia

1. Człowiek, który rozpozna w sobie zdolność do świadomości, może być świadomy wszystkiego, co pojawia się w jego umyśle i na zewnątrz; w świecie, w którym jest zanurzony. 

2. Odpowiednio wytężone i długotrwałe wzmacnianie tej świadomości pogłębia wgląd w życie społeczne, wyostrza zmysły, a także umożliwia lepsze zrozumienie siebie, tego JAK działamy, DLACZEGO działamy tak, a nie inaczej.

3. Paradoks bycia świadomym, który przenika pojmowanie samego siebie ("Ja" obserwuję "mnie") zawiera się w tym, że Ja będąc świadomym jednocześnie sam Jestem tą świadomością. Świadomość służy mi za instrument poznania, oświetlam ją niczym latarką wnętrze mojego umysłu, oświeca ona moje zmysły, którymi spoglądam na świat społeczny. Będąc świadomym moich myśli odkrywam, że wszelkie statusy, role, poglądy, pragnienia, niechęci, gusta, upodobania, z którymi się utożsamiam...

 mówiąc: Ja jestem prawnikiem, ja jestem mężem, jestem prawicowy, ja pragnę pieniędzy, ja nie lubię Żydów, ja lubię muzykę elektroniczną, ja przepadam za otwartymi ludźmi

...są jedynie wewnątrz mojego umysłu, ale nie są mną - ubieram się w nie jak ubrania, nie staję się jednak marynarką, gdy ją ubiorę. Uświadomienie sobie że nie jestem ani swoimi rolami, ani swoim habitusem rozbraja ego z kolejnych jego określeń - odtożsamia kolejne elementy mojej światopoglądowej garderoby.

4. Ego jest właśnie splotem ról, poglądów, chęci i niechęci, gustów, z których zbudowany jest habitus, przez który patrzymy na świat. Ego nie jest mną; ego stanowi mój instrument poznawczy, sposób odniesienia do świata, organizacji i orientacji życia.

5. Takie od-tożsamienie ego musi prowadzić do zrozumienia, że wszelka koncepcja, wytwór umysłu, jaki na siebie nakładam, albo jaki usiłuje na mnie nałożyć społeczeństwo stanowią jedynie coś, co mnie ubiera jak ubranie - nigdy jednak nie staje się mną.

6. Jestem świadomością, w której zawiera się ego. Akt świadomości jednocześnie jest tożsamością. Instrument jest tym, który go używa. Ja używam siebie do poznania świata - znów ten sam paradoks.

7. Ale TEN SAM PARADOKS zawiera się w patrzeniu na świat przez ego czy habitus. UTOŻSAMIAM SIĘ bowiem z tym, co miało służyć za instrument poznania świata - utożsamiam się z różnymi wytworami umysłu skonstruowanymi samodzielnie albo narzuconymi przez społeczeństwo.

Na przykład: jeżeli ktoś obraża Pis, a ja jestem zwolennikiem PiSu - odczuwam gniew. Jeżeli komuś nie podoba się mój ubiór, czuje się zaatakowany. Jeżeli komuś nie podoba się moja twarz, moje zainteresowania czy mój sposób działania to czuje się z tym negatywnie, ponieważ UTOŻSAMIAM SIĘ z tymi obiektami, moja twarz, zainteresowania czy sposób działania staje się mną dla mnie. Język to rozróżnia, utożsamienie jednak to znak równości Twarz = Ja, Hobby = Ja. Dlatego Ja czuje się dotknięty gdy kto obraża moje ciało albo ja czuje się pozytywnie gdy ktoś chwali moje hobby, ponieważ definiuje sam siebie przy pomocy tych obiektów.

8. Docieramy do następującego wniosku: utożsamianie się z wytworami swojego umysłu jest niczym innym, jak paradoksem widocznym w jednoczesnym BYCIU świadomością i UŻYWANIU świadomości do postrzegania świata. TO JEST TEN SAM MECHANIZM.