niedziela, 28 kwietnia 2013

Szkice krytyczne: "Nowe spojrzenie", "Nowy człowiek", "Prawdziwy bunt", "Pierdol system"

Posłuchaj,

Współczesny bunt wobec systemu nie może polegać na negowaniu jednych elementów systemu kosztem drugich. System, mówiąc ogólnie, wchłonął wszystkie przedmioty buntu sprowadzając je do rangi towaru. Nie są one zewnętrzne wobec niego, dlatego realizowanie ich jako pozornie anty-systemowych oznacza pozostawanie wewnątrz systemu. 

Wobec tego nie ma znaczenia postawa zajmowana przez jednostkę, wraz z jej sensem życia, światopoglądem, ubiorem, doborem sztuki i sposobu życia - wszystko to bowiem zostało przekształcone w towar, dlatego "bunt" czy "kontestacja", "bycie prawdziwym" stają się czymś pozornym i sztucznym. 

Również sam bunt czy rewolucyjność zostały zdekonstruowane i przekształcone do np. sposobu promocji towaru, np: rozpoznawalne elementy rewolucji i buntu pojawiające się w reklamach, elementy-tagi takie jak "bądź sobą", wizerunek Lenina, "idź własną drogą"...

W świetle tego nie dziwi samo cyniczne podejście do bycia "rebel", buntującym się, kontestującym - ludzie intuicyjnie bowiem rozumieją, że taka postawa może świadczyć albo o naiwności i głupocie, albo o przyjmowaniu ról. 

W istocie rzeczy wszystkie te przemiany są w jakiś sposób fasadowe, powierzchowne, przypominają raczej grę językową niż realne przemiany człowieka, jakby miały miejsce na samym czubku jego świadomości, bez wpływu na głębsze poziomy jego umysłu. 

Dlatego też cynik kpiący z buntowniczości, np. infantylizujący je do słowa "rebel" nadal realizując JAKĄŚ POSTAWĘ - tu cynika, prześmiewcy, kpiarza, sam tkwi w oderwanej od korzeni grze językowej, fantomowej bitwie perspektyw gdzie w ruch idą zabiegi erystyczne, wyśmiewanie, emocjonowanie się...

...tkwi w teatrze wizerunków i perspektyw, niezależnie czy uświadamia sobie, że jest tylko aktorem, czy nie, czy jest naiwny czy sztuczny, bo to jedyne możliwe opozycje: albo być zbyt głupim by uświadomić sobie uleganie jakimś postawom i realizowanie ich niczym aktor, który zapomina, że gra w przedstawieniu, albo "świadomie" przyjmując rolę, wypowiadając słowa bez wiary w nie, postrzegając je jedynie jako coś sztucznego, nałożonego, konceptualnego. 


Współczesny bunt wobec systemu nie może polegać na negowaniu jednych elementów systemu kosztem drugich - postawy pro i anty rodzinnej, religijnej, politycznej...obie opozycje zawierają się wewnątrz systemu, realny bunt może odnosić się więc wyłącznie do:

OBU SKRAJNYCH OPCJI, przestrzeni "umiarkowania" czy "zbalansowania" między nimi, do dualizmu przeciwstawnych opcji jako istoty systemu. 

Współcześnie więc rzeczywisty bunt stara się uniknąć syndromu "z deszczu pod rynnę", i dostrzec substancjalny BŁĄD widoczny w obu przeciwstawnych perspektywach, jakie one by nie były...

Dlatego dualne kategorie zorientowane na wybór jednej tracą sens, tracą go poprzez uświadomienie, że są to dwie strony tej samej monety, wobec której należy się zbuntować. Tracą więc sens kategorie lewicy i prawicy, religijności i świeckości, mądrości i głupoty, natury i technologii i głębiej: chęci lub niechęci, sympatii bądź antypatii, Mnie i Innego...

Realny bunt wobec systemu to więc przekroczenie optyki, która opiera się na przeciwieństwach - nie poprzez szukanie "równowagi"  pomiędzy nimi, czy prób syntezy, ponieważ równowaga i synteza wychodzą od przeciwieństw starając się je godzić, a skoro od nich wychodzą to je uznają.

Przekroczenie optyki to zmiana swojego własnego postrzegania świata - zmiana bazy a nie zmiennych/elementów przesiąkniętych tą bazą, zmiana bazy najpierwotniejszej jaką jest samo postrzeganie świata...

...a tym samym obnażeniu wszelkich kategorii dualistycznych jako TYLKO KONWENCJI:
Konwencja "Ja", konwencja "związku", konwencja "świata" konwencja "dobra i zła"...

Co umożliwia odnalezienie alternatywy (w tym miejscu jedynie przeze mnie założonej, nie zaś wyjaśnionej, co nie znaczy, że przeze mnie nie doświadczanej) Z PUNKTU KTÓREJ ZAPOBIEGA SIĘ przekształcaniu zjawisk w rzeczywistości w coś systemowego, ergo konwencjonalnego, ergo dwoistego...

Dlatego współczesny bunt nie może już polegać na negowaniu jednych elementów systemu kosztem drugich, lecz musi zapobiegać przekształcaniu tychże elementów w coś systemowego po uprzednim odnalezieniu alternatywy od "systemowości". Na przykładzie: nie było by to negowanie sztuki, lecz zapobieganie przekształcenia sztuki w element marketingowy czy reklamowy - przykład ma naświetlić sam akt PRZEKSZTAŁCENIA.

Czym jednak jest SYSTEM? I czym jest alternatywa? Kto bystry, już widzi paradoks tego pytania - skoro wyjście poza system jest określone w kategoriach systemu i alternatywy, to jest to właśnie tym, o czym piszę wyżej - szukanie postawy buntowniczej, która zawiera się wewnątrz tego co ma podlegać buntowi.

Może to być jednak paradoks wyłącznie językowy; wynikający z konieczności wyartykułowania czy wyrażenia się. Myśl leci prędko, lecz łamie się w słowach, bo to filtr nieprzekraczalny, jednak kwestie translacji, przełożenia myśli czy doświadczenia na język, nie muszą dotykać samej myśli lub doświadczenia mimo koniecznego pośrednika - języka.

Bo w ten sam sposób nie mógłbym w jednym z tradycyjnych języków indiańskich wyrazić doświadczenia MIŁOŚCI; mógłbym je wyrazić tylko okrężnie, mówiąc o "miłych ludziach", "miłym wydarzeniu", ponieważ tradycyjne języki indiańskie nie posiadają zwrotów abstrakcyjnych w rodzaju "Miłość", "Dobroć", "Mądrość".

Jak zatem w tradycyjnym języku indiańskim mógłbym wyrazić błędność przypisywania zjawiska miłości czy dobroci TYLKO do konkretnego człowieka lub sytuacji (a nie uogólniania ich do abstrakcyjnej "miłości"? Mógłbym to zrobić tylko korzystając z danych klocków tego języka, a więc sytuacyjnego ujęcia miłości czy dobroci.

Ta sama zasada pojawia się przy pytaniu "czym jest jednak system? i czym jest alternatywa"? Ale to jest paradoks JĘZYKOWY, a nie paradoks realny, wynika z natury instrumentu używanego do komunikacji, jako koniecznego pośrednika.

Jeżeli więc mamy już świadomość  pośrednictwa języka i jego wyrażeń, zapytam jeszcze raz:

Co to jest ten SYSTEM? I czym jest alternatywa? Kiedy zjawisko właściwe alternatywie przekształca się w coś systemowego?

Nie da się tego wyrazić w sposób ogólnikowy...moim zdaniem dalsza część, najistotniejsza, tego co "zajawiam" czy szkicuję wyżej, jest możliwa do przekazania wyłącznie w pogłębionej, uczciwej i długotrwałej osobistej rozmowie. Jest możliwa w ostrożnej i świadomej wymianie zdań, zatraca się w interpretacjach gdy jest ujęta ogólnikowo "do wszystkich", przekształca się już w momencie, w którym jest czytana.

piątek, 26 kwietnia 2013

[tl; dr] Samonarracja: Wstęp




Ten wpis jest połączony z poprzednim. W nich dwóch staram się przedstawić istotne i interesujące rzeczy dotyczące „przyrody umysłowej”, czy też „wnętrza” człowieka. Przemyślenia te wyrażają pragnienie opracowania swoistego słownika, elementarza czy metodologii do postępowania z umysłem pojmowanym tu-i-teraz: nie budowania jakiejś spekulatywnej filozofii czy praw ogólnych, ale postrzegania umysłu jako wielości procesów mentalnych wydarzających się w codziennym życiu, ściśle wydarzających się w „wiecznym teraz” (nunc stans). Ujęcie „teraz” w proces ukazuje umysł jako przepływ myśli, słynną „przejażdżkę” Billa Hicksa, dlatego wymusza działanie z myślami jako czymś dynamicznym i wymagającym miejscowego, sytuacyjnego, czujnego działania. 
Pragnę tym wpisem uświadomić czytelnika, że jego patrzenie na siebie i na innych skrępowane jest pewnymi konwencjami, które tworzą >>narrację<< czyli sposób opowiadania sobie tego, co dzieje się wewnątrz i na zewnątrz człowieka. Nie mnożąc sformułowania „wewnątrz i zewnątrz”, skracam je do wew-zew czyli  wnętrza i zewnętrza razem, postrzeganego jako całość. Wyżej wspomnianych konwencji nie zamierzam rozpatrywać ideologicznie, światopoglądowo, czy moralnie, ale ściśle >>praktycznie<<. Czy są one skuteczne w funkcji, jaką pełnią? Innymi słowy; kiedy używanie  konwencji w rozumieniu i organizowaniu rzeczywistości wew-zew jest skuteczne, a kiedy nie?  


Przykładowe pytania:
-Czy użycie kategorii dobra i zła do kategoryzowania czynów swoich i innych ludzi (wew-zew) jest skuteczne? Czy kategoria dobra-i-zła jest dobrym n a r z ę d z i e m?  

-Jak wpływa na człowieka zakładanie pewnych solidnych cech tyczących się jego samego albo innych ludzi (wew-zew)? Co wyraża się np w powiedzeniu „taki już jestem”?  


Najbardziej pierwotnym, złożonym i subtelnym narzędziem poznania rzeczywistości (i życia w niej) jest język. To przy jego pomocy opowiadamy sobie rzeczywistość i słowo „opowiadanie” ma tutaj kluczowe znaczenie. Ludzie często sięgają do zwrotu „To Twoje zdanie” używając go jako np. zabiegu w kłótni. Rzadziej uświadamiają sobie w pełni, co kryje się za tym prostym zwrotem. Oznacza on właśnie, że każda wypowiedź kierowana do siebie albo do Innego (wew-zew) jest przedstawianiem, ujmowaniem, opowiadaniem. Jak bardzo oczywiste to się wydaje? Jak jednocześnie, poprzez tę „oczywistość” trudno uchwycić to w dynamicznym nunc stans?
Każda wypowiedź tworzy pewien obraz, podkreślając jedne jego aspekty kosztem innych nie tylko treścią, ale i samą konstrukcją wypowiedzi, doborem odpowiednich słów ze świadomością ich konotacji i skojarzeń, odcieniem ich wypowiadania. Czy świadomie czy nie, dochodzi do konstruowania, wplątywania w wypowiedź przeróżnych rzeczy, które słuchacz wypowiedzi „wtożsamia”, wplątuje w to, o czym słyszy. 
Odruchową ripostą na wtręt „To Twoje zdanie” jest „Nie, to są fakty”. Przecież ja w istocie mówię o faktach, to jednak JAK o nich mówię jest tak istotne, że sam desygnat wypowiedzi jest drugorzędny. 

Desygnat – każdy konkretny obiekt pasujący do nazwy, lub ściślej – każda rzecz oznaczana przez dany wyraz, pojęcie lub znak. Na przykład desygnatem słowa "pies" jest obiekt, o którym można zgodnie z prawdą powiedzieć, że jest psem. 

Dlatego właśnie rzeczywistość jest >>złożona z języka<<  (reality is made of language -T. McKenna) nawet nie tyle >>jest<< tylko >>staje się<< w nieustannym wypowiadaniu się na jej temat. W tym sensie jest tworem takim jak rynek – istnieje jako pula akcji (wymiany handlowej) jest całokształtem transakcji kupna i sprzedaży oraz warunków w jakich one przebiegają. Dobrze oddaje to następująca metafora: jeżeli parędziesiąt osób zgromadzi się blisko siebie i kazde z nich zacznie kręcić świecącą piłką przywiązaną do sznurka (co tworzy iluzję koła zawieszonego w powietrzu) to zbiorowisko ludzi razem wykonujących taką czynność w ciemności będzie przypominało coś w rodzaju chmurowatej bryły światła dla patrzącego z daleka. Oczywiście ta metafora nie oddaje w pełni złożoności i subtelności rzeczywistości, ponieważ po prostu żadna metafora nie jest w stanie oddać tego wszechzjawiska. 

Ograniczmy się jednak do mikroskopijnego wycinka tej rzeczywistości jaką jesteśmy my sami – jednostka, która opowiada sobie swoją psychikę i swoje życie (wew-zew). Należy postrzegać każdą wypowiedź na temat siebie-innych (wew-zew) jako rezultat metody albo narzędzia, które ma nam pomóc w zrozumieniu wew-zew. 

Obraz utworzony przy pomocy języka tworzy wizerunek nas dla nas samych i możemy także na bieżąco opisywać co się z nami dzieje mówiąc np „jestem smutny”, „jestem zmieszany”, „jestem podekscytowany” – to jest akt UJMOWANIA, rzez tak często mylonym z desygnatem tego ujmowania jakim jest: 

-bogactwo głębi umysłu 
-mnogość procesów w nim zachodzących 
- ich wzajemnych związków 
 \/
tego co akurat wydarza się na „scenie” świadomości, scenie nunc stans.  Tego o czym akurat myślimy, co przeżywamy.  

Właśnie w tym sensie ten tekst nie ma charakteru filozoficznego, metafizycznego czy religijnego, lecz ściśle praktyczny, metodologiczny. 

Jak w sposób korzystny dla siebie opowiadać sobie przepływy (właśnie!) swojego wnętrza? Jakie słownictwo czy terminologia umożliwia odpowiednie uchwycenie tego, co się w nas wydarza? No i: jak na bieżąco, i dynamicznie rozróżniać odpis od tego co jest opisywane, czyli tutaj od poruszeń umysłu?
Ruch myśli jest bowiem najbardziej wyrazistym przykładem na to, jak współzależne – połączone i jednocześnie rozłączne są opis i jego desygnat (wskazujące i wskazywane). Uświadomienie-uświadamianie sobie tego jest czymś fraktalnym, rekurencyjnym, pętlowym. 

Jeżeli bowiem nazywam aktualny stan umysłu „smutnym” to owe określenie „smutny” jest jednocześnie opisem jak i jednym z elementów tego aktualnego stanu umysłu! 

Jest po prostu jedną z myśli. Nie jest więc tylko określeniem ani tylko myślą – jest i tym i tym jednocześnie, ale i tym i tym także rozłącznie zależnie od tego na jaki aspekt zwracamy uwagę.
I tu rozgrywa się właśnie fraktalność, rekurencyjność: doświadczam swojego aktualnego nastroju, potem go nazywam „smutnym nastrojem”, potem doświadczam aktu nazywania jako przepływu-myśli, którą potem nazywam „aktem nazywania”...i tak ad infinitum. Powyższa fraktalność, czy raczej zasada, która leży u jej podstaw jet kluczową (tj. stanowi klucz) zasadą działania rzeczywistości w wielości jej wymiarów (osobistym, społecznym, politycznym, etc). Otwiera wszystkie dotąd zamknięte drzwi, przełamuje paradoksy i naświetlające je dualizmy. 

Wreszcie błędne postrzeganie tej fraktalności jest owocem wielowymiarowej nędzy. Odnieśmy to do tematu tego wpisu, jaim jest opowiadanie sobie swojej psychiki – samonarracja.   

Wyjdźmy od często powtarzanego truizmu, iż zafiksowanie na swoim wizerunku (jaźni odzwierciedlonej) przesłania widok >>prawdziwego<< mnie. Co to znaczy? Ano, zgodnie z tym co napisałem wyżej opis-obraz przesłania swój desygnat; obraz na którym ciążą cechy obrazu, takie jak fragmentaryczność (podkreślenie jednych kosztem drugich), sytuacyjność (swoisty dla każdej sytuacji układ sił), wszelkie skróty i uproszczenia. One nie są złe ani dobre, po prostu wynikają z istoty obrazu.Stają się złe lub dobre gdy obraz myli się z jego desygnatem. To mylenie właśnie oznacza, że „mylimy swój wizerunek z prawdziwym sobą”. Dzieje się tak samoistnie, tj. bez świadomej decyzji. Nie jest błedem, w tym sensie, że nie podejmujemy decyzji żeby mylić obraz z desygnatem. To dzieje się samo, naszą powinnością jest natomiast uświadomić sobie tę pomyłkę i...co dalej? 

Co dalej. Wielu zakrzyknęło by, że należy odrzucić wszelkie wizerunki, pozy, gry i być „szczerym”, „bezpośrednim”, „prawdziwym”, „naturalnym” – podkreślam użycie tych słów w cudzysłowiu. To są wielkie, naiwne mity, w istocie tworzące właśnie role, postawy, pozy, i to pozy paradoksalne, bo wypierające się samych siebie. „Jestem przecież szczery”, staram się, po dostrzeżeniu iż stwarzam sobie w głowie wizerunek własnej osoby („udaję kogoś, kim nie jestem”) odrzucić tę aktywność. Pozorny paradoks tkwi w tym ,że odrzucanie budowania wizerunku czynione jest tym samym sposobem, jak budowanie wizerunku. Dlatego to „odrzucanie” oznacza – z czasem – budowanie krypto-wizerunku, „szczerego mnie” (buddyści, czy po prawdziwym albo fałszywym doświadczeniu „pustki ja” nie zaczęliście sobie – z czasem - budować „anty-ja”?).  

Postulaty tego rodzaju są głęboko wryte w społeczeństwo, są typowym błędem popełnianym często przez młodzież w okresie „buntu”. „Pierdolenie systemu” stwarza bowiem ukryty krypto-system „pierdolący” system ogólnie przyjętych norm społecznych, a ludzie robią wszystko, aby postrzegano ich jako „szczerych” i „prawdziwych”, "zbuntowanych". Innymi słowy negacja systemu zawiera się wewnątrz systemu, który jest negowany, postulat „bycia sobą” staje się elementem dotychczasowego samo-wizerunku. Owa „poznawcza” pomyłka wikła człowieka w sieć sprzeczności i konfliktów, z czasem wizerunki się namnażają i do „szczerego-mnie”, dołącza „rozgoryczony ja”, „refleksyjny ja” „zabawowy ja”... 

Jak rozwiązać ten problem? 

Nie możemy przestać obrazować samego siebie. Możemy natomiast uświadomić sobie raz na zawsze, i potem wciąż, raz za razem na nowo w przeróżnych sytuacjach, że nieustannie tego obrazowania dokonujemy. Dzięki temu możemy – z czasem – przestać być ofiarą obrazującej funkcji umysłu i stać się jej sternikiem. Możemy w ideale świadomie i bez przywiązania projektować nasz wizerunek i narracje procesów umysłowych tak, żeby przynosiło to nam korzyść.
Warunkiem czy kluczem otwierającym te możliwości jest w pełni jasne uświadomienie sobie, że obraz to tylko obraz. Wówczas staje się on funkcjonalny, a przestaje być ontologiczny. Muszę uczciwie przyznać, że opisywany proces można całkowicie zrealizować tylko przy pomocy jakiejś praktyki medytacyjnej. Przyznawszy to kwestię zostawiam, nie jest ona bowiem tematem tego tekstu.

Dalsze wzmianki na temat praktyki medytacyjnej w  tym tekście zawierają się w przymiotniku „świadomy” poprzedzający słowa narracja i wizerunek.

Bo właśnie ten przymiotnik wyjaśnia istotę przedrostka tak często przeze nie używanego. Jest to przedrostek META- 

Świadome opowiadanie sobie procesów umysłowych to właśnie meta-narracja. Świadoma narracja uwalnia narratora od skutków poznawczej pomyłki jaką jest traktowanie narracji jako czegoś „realnego”, „obiektywnego”. Uświadomienie, że narracja jest narracją a nie procesami, które opisuje umożliwia twórcze przekształcenie owej narracji, dobór odpowiednich słów najlepiej pasujących do zjawisk o subtelności poruszeń umysłu...  

Rozwija się wtedy przed brikoulerem cały wachlarz metod narzędzi i sposobów, w które zostały przekształcone wspomnienia, postawy, wizerunki, poglądy ponieważ teraz patrzy na nie z perspektywy ich >>praktyczności<<. Jest to swoiste odczarowanie wszystkich mitologii religijnych, ideologii politycznych, scjentystycznych. 

„Postęp”, „anioły i demony”, „asurowie”, „aryjczyk” „goj”, „modernizacja” – cokolwiek, cokolwiek, cokolwiek. 
Rzeczywistość złożona z języka traci swoją spoistość. 

Takie konstruowanie narracji jest właśnie czynnością stricte praktyczną, metodologiczną. Użycie słowa „konstruowanie” wznieca pewnie zarzuty o „wyrachowanie”, „sztuczność”, „przeintelektualizowanie”, „manipulowanie” czy „nienaturalność”. Wszystkie one jednak jak jeden mąż odsyłają do czegoś przeciwstawnego, co ma być spontaniczne, autentyczne i naturalne, a co jest mitem, fatamorganą, która jest tak realna, jak jest daleka. 
Mitem, który, jak się rzekło, prowadzi do konstruowania „spontanicznych” i „naturalnych” krypto-narracji.

Należy wobec tego spytać, czy możliwe jest utworzenie w pełni funkcjonalnej, świadomej, elastycznej i intuicyjnej narracji, pozostając świadomym jej narracyjności?

piątek, 19 kwietnia 2013

Duchowość Każdego Kroku

Przyjacielu,

Czym jest duchowość? Duchowość to ostrożne stawianie każdego kroku. Można obserwować życie w różnych skalach; skali roku, dnia, godziny, minuty. Duchowość to obserwowanie życia w skali oddechu. Wdech i wydech to kroki; lewa noga i prawa. Wdychanie to zaistnienie, wydychanie to zanieistnienie. Wdychanie nieistnienia, wydychanie istnienia, wdychanie istnienia, wydychanie nieistnienia. Oddech to krok, którym przez życie idziemy, czym jest jednak samo życie?

Samo życie jest przepływem, które nie zna fragmentów - jest rzeką, której nie można podzielić na jeziora, bo wtedy przestałaby płynąć. Przepływ życia można zaobserwować w skali mikro; życie przepływa właśnie teraz, gdy to czytasz. TU nie ma przeszłości ani przyszłości. Tu jest tylko życie, którego można być świadomym, albo nie. Życie przepływa właśnie teraz, a jego rzeka przynosi ze sobą wiele rzeczy...

...noszę w sobie studnię, w której mieszka wiele żyjątek. Pojawiają się i znikają, podpływają do mnie i zaglądają mi w oczy. Później ich nie ma. Niektóre gryzą, inne kuszą pięknem swego wyglądu. Jedne są straszne, jedne miłe. To dzieje się tylko w przepływie, tylko w teraz, które przepływa.

Nie istnieje duchowość spekulatywna. Istnieje rozbudowana teoria, rodzaj elementarza, ale stanowi ona jedynie zbiór przypisów do najjaśniej pojmowanej praktyki.

W przepływie życia nie istnieje ciąg odrębnych, następujących po sobie chwil, umysł jednak może je na takowe podzielić, aby przyjrzeć się poszczególnym kliszom sytuacji, kontekstu, okoliczności. Oddech jest najnaturalniejszym, tj. najmniej skonceptualizowanym "podziałem" życia, dzięki tej naturalności nie jest on myśleniem, jest raczej muzyką, harmonią, rytmem.

Pojmowanie życia w skali oddechu jest jak stąpanie po linie - każdy moment jest już nową sytuacją, która może przynieść zupełnie inne wyzwanie, wymaga przyjęcia zupełnie innej postawy. Dobieranie postaw, odpowiedzi, słów jest kwestią ściśle praktyczną - jak odruchowe szukanie równowagi na linie. Życie nie jest myśleniem o życiu - myślenie o życiu prowadzi do zagapienia się, spadnięcia z liny (ale to nie problem, bo w następnej chwili znów na niej jesteś).


Myślisz, że wiesz o czym mówię? Gdzie teraz jesteś? Co teraz dzieje się w Tobie? Nie da się tego wiedzieć!!! Raczej poczucie "wiedzy", wrażenie że "wiem o czym on mówi" właśnie teraz uśpiło Twoją czujność. Nie istnieje tu w ogóle kategoria wiedzy, istnieje tylko kategoria uwagi - bycia uważnym bądź nie. Uważność to jednak nie wszystko, można być bowiem doskonale świadomym swojej porażki. Uwaga jest czymś neutralnym - pozwala dojrzeć w swej jasności, gdy popełniamy błąd. Można wyciągnąć wnioski, przemyśleć i zanalizować sprawę, a w następnej konfrontacji znowu ponieść porażkę. Duchowość jest natomiast umiejętnością właściwego działania w każdej sytuacji - w sposób natychmiastowy, intuicyjny, naturalny. Dlatego jest też czynnością doskonale praktyczną, tj. urzeczywistnialną jedynie w działaniu w skali mikro.Skala mikro to jasna obserwacja, rozpoznanie: TERAZ czuję się tak, błyskawicznie (coraz szybciej) rozumiem, dlaczego, natychmiast rozróżniam komponenty emocjonalne, intelektualne, rozpoznaje swoją sytuację w każdej następnej chwili, rozpoznaję "wygięcia", przemiany tego co w moim umyśle wywołane przez nową osobę, nowy bodziec, nową myśl.

Dlatego też duchowość może być rozwijana wyłącznie w działaniu, jedynie poprzez odpowiednią praktykę, czy technikę. Nie istnieje duchowość spekulatywna. Spekulatywne teoretyzowanie o duchowości nie ma sensu, jest wręcz szkodliwe...

W tej chwili, w której to czytasz, a także w każdej następnej, Twój umysł nieustannie pracuje. Posłuchaj; ta praca, praca umysłu to także nieustanne schematyzowanie tego czego doświadczasz, nieustanne usztywnianie, ponieważ umysł musi coś usztywnić do schematu aby to konceptualnie zrozumieć. Dlatego w każdej chwili, w każdym kroku powtarzasz ten sam błąd. Jakbyś łapał z powietrza wirusy grypy, które przedostają się do Twojego wnętrza i sieją tam zamieszanie.

To proces w skali mikro - nieustanne błądzenie, jak toczenie kuli śniegowej. Na każdej kolejnej chwili ciąży szczególny rodzaj błędu, który jest głęboko wkorzeniony w umysł jako nawyk...

...ponieważ dużo błędów wkorzeniło się w umysł jako swoiste uschematyzowania, które warunkują każdą kolejną myśl, którą wchłaniasz w umysł (system tych schematów to tzw. habitus). Także myśli o duchowości, a nawet i przede wszystkim - te bowiem uważane są przez Ciebie za najwyższy rodzaj prawdy, a tym samym mają największą moc do zwodzenia i wplątywania się w przeróżne racjonalizacje.

Z uwagi na to, co napisałem wyżej, duchowość jest dla mnie łatwo "wymierną" kwestią. Ponieważ można ją zmierzyć ilością czasu poświęconemu na jakąkolwiek praktykę medytacyjną wykonywaną właściwie. Modlitwę, medytacje w ruchu i bezruchu, pokłony, śpiewy, kręcenie się w kółko... jasność i ostrość umysłu rośnie im dłużej właściwie wykonujemy daną praktykę. Tak samo jak im dłużej ćwiczymy się w strzelnictwie tym lepszymi strzelcami jesteśmy. Praktyka jest aktywnością czysto "umiejętnościową". Istotnym filarem jest także wiedza, teoria, albowiem doświadczenia innych ludzi, tych, którzy są dalej w zaawansowaniu duchowym niż my, są nieodłączną pomocą w sytuacji, gdy nie mamy kontaktu z żywymi ludźmi -nauczycielami. Doświadczenie innych wspiera doświadczenie osobiste, rozumiane jako praktykowanie jakiejś formy medytacyjnej + obecność ogólnie pojmowanej pracy w życiu + nieustanne powracanie do uważności 24 godziny na dobę. Nie istnieje duchowość spekulatywna, więc jeżeli nie praktykujesz mocno, powinieneś postrzegać siebie raczej w kategoriach ulegania jakiejś fikcji lub fałszu, niż odwrotnie: spektakularnych iluminacji czy przełomów. 

Twoja inteligencja jest równa inteligencji Twojego umysłu. Nie możesz być inteligentniejszy od samego siebie. Twój umysł używa "przeciwko" Tobie Twojej inteligencji - jesteście doskonale równymi przeciwnikami, ponieważ jesteście jednością. Nie da się przechytrzyć siebie tak, jak nie da się wygrać gonitwy z własnym ogonem (będąc psem). Jednakże brak uważności szlifowanej praktyką obniża zdolność do przyłapywaniu umysłu na robieniu Ciebie (samego siebie) w bambuko. Ponadto uważność jest czymś jakościowo innym od intelektu, dlatego pozwala uświadomić swoje błędy. Analizowanie swojego myślenia przy pomocy myślenia jest zatem gonieniem w piętkę - umożliwia wnioski, zawsze są one jednak przesunięte w czasie i zawsze pozostaje zakrytą ta część myślenia, które jest używane do rozpracowania innego myślenia, a więc dopuszcza zawsze jakiś margines nieświadomości, w którym gnieżdżą się najistotniejsze błędy i przeoczenia.

Biorąc pod uwagę ogrom błędów popełnionych w przeszłości, które zestaliły się w umyśle do nawyków, gustów, pragnień i niechęci, a także ogrom poprawiania tych błędów każdego dnia, należy wyznaczyć sobie odpowiednią ilość praktyki medytacyjnej, która ten ogrom jakoś zrównoważy i stopniowo roztopi. Dlatego 10, 20 minut dziennie nie wystarczy. Bardzo często 10 minut dziennie to tak mało, że błędy "zawłaszczają" tę praktykę, tj. wkomponowują ją w racjonalizacje, co stwarza "wysoko zaawansowanego duchowo człowieka", zadufanego w sobie bufona.

Czy to nie proste? Prosta wymierna: ilość czasu. Dodaj wskaźnik zaangażowania, wesprzyj to czytaniem odpowiednich tekstów, kontaktem z innymi ludźmi na Drodze...wszystko układa się jasno, przekracza mgliste relatywizowanie z cyklu "ale przecież każdy ma swoje....", strumień tłumaczeń, uwzględniań, odwracań kotów ogonami i tak dalej.

Szybko można doświadczyć owocu. Owoc praktyki i odpowiedniego życia potwierdza, że ilość czasu w niego włożona była czasem dobrze spożytkowanym. Najlepiej spożytkowanym.

środa, 10 kwietnia 2013

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Choroba Ja

Etnometodologia: etno oznacza "lud", "logia" oznacza wiedza, metoda - wiadomo. Ludyczne, tj. codzienne, ogólnoludzkie narzędzia, metody, soczewki. Codzienne ludzkie narzędzia do konstruowania "normalności", "relacji", "codzienności", a przede wszystkim: samego siebie.

Każda wypowiedź człowieka zawierająca pierwszą osobę jest-samo-poznawcza, samo-definiująca. Jeżeli "ja" jest konstruktem, to każda wypowiedź na jego temat jest dalszą nadbudową, przenikającą i rozwijającą ten konstrukt. Nawet na poziomie samego języka, wypowiedzenie słowa "Ty", albo "Ja" kieruje uwagę na owe "Ja". Można to zauważyć na tysiącach różnych przykładów, zachowując powyższą zasadę i obserwując, jak uwidacznia się ona w wypowiedziach. Traktujemy te wypowiedzi jako wypowiedzi, jako konceptualną informację, pamiętając jak dominującą pozycję ma rozum w cywilizacji Zachodu.

Istotną rolę odgrywa drugi człowiek, do którego mówimy o sobie. On jest lustrem, który potem odbija to co powiedzieliśmy, dokłada też własne wnioski i my myślimy, że on odbija coś, co tylko nam się wydaje, interpretując jego mimikę, gesty, słowa. Odbija = zniekształca.

Zrozumieć do końca rolę drugiego człowieka, relacji między nim, różnicy między wypowiadaniem myśli w głowie a do kogoś innego, urealnianie wyobrażeń na swój temat poprzez rozmowę z Innym - to źródło wielu fascynujących odkryć. Dlaczego? (niektórzy rozmawiają do misiów, inni do zdjęć, inni do grobów, inni do pozawymiarowych istot przemawiających w moim sercu.

Nie zależnie od zniekształcania, interpretowania podanych mu informacji drugi człowiek teraz interesuje nas z punktu widzenia podmiotu, mnie, który wypowiadam. Chodzi o sam fakt wypowiadania czegoś do kogoś. Ludzie tak często nie słuchają siebie nawzajem, pragną jedynie wypowiedzieć się o sobie i spotkać słuchacza, który odnosi się do jego słów tak, że pozwala mu mówić więcej o sobie, pytając o wszystko co ma związek z magicznym słowem "Ja" i jego wariantom: "mnie", "moje". Taki życzliwy słuchacz może potem mieć możliwość porozmawiania o sobie...

...często jednak przerywa mu ten pierwszy, mówiąc "a ja..." czasem w ogóle nie słysząc, co tamten mówi, potakując mu w suchy, konwencjonalny, sztuczny sposób. Niektórzy nie słuchają, potrzebują tylko ludzi by móc wlać w nich swoje myśli o sobie, zwerbalizować je do kogoś, wobec kogo ustawiamy się wyżej lub niżej, w takiej roli a nie innej, drugiego człowieka, którego przecież też jakoś konceptualizujemy jako słuchacza-syna, słuchacza-podwładnego, czy też słuchacza starszego-człowieka-godnego-szacunku, słuchaczki-przyjaciółki...

"Ja" to narzędzie tyleż chujowe, co wszechpowszechne. Jak napisałem, można dać nieskończoną ilość przykładów, w nieskończonej ilości kontekstów, zachowując zasadę "Ja", prezentując owy klucz francuski w przykręcaniu śrubek rzeczywistości.

Zatem status słuchacza, struktura wyobrażeń na temat jego wpływa na to, w jaki sposób się prezentujemy wobec niego, jakie tony przybieramy, jak próbujemy go upewnić co do siebie - JEDNOCZEŚNIE - mówiąc o sobie, upewniając się co do siebie poprzez realną albo urojoną zgodę na nasze słowa słuchacza. Cały czas trwa proces etnometodologiczny, jakim jest stwarzanie swojego Ja poprzez mówienie o nim, stwarzanie go w tym mówieniu, pęcznienie struktury Ja pęcznienie pojmowane jako czasownik, który właśnie jest mówieniem o nim, myśleniem o nim... jakimkolwiek ruchem umysłowym z odniesieniem do desygnatu słowa "Ja" i jego wariantów.

Za każdym razem, gdy mówisz o sobie, właśnie to robisz.


Koniec końców to wszystko odbywa się w głowie, to ruch myśli, niewidzialny, leczjakby  przylepiony, wpływający na postrzeganie przedmiotów, ludzi, percepcję przestrzeni, wywołujący reakcje emocjonalne, odrazę czy pożądanie, wywołujący wspomnienia. Ogólnie mówiąc, cała ta gra po prostu odbywa się w głowie, i jest postrzegana jako codzienność, jest czyniona obiektywną i wszech-obowiązującą... albo możemy uświadomić ją sobie jako "jedną z wielu", unaturalniamy ją jednak już z samego faktu bliskości wobec nas, bliskości, króra wynika z utożsamienia z najważniejszym pionkiem w tej grze, jakim jest "Ja".

Ok, to wszystko jest naokoło, ale co jest w środku? Umarł nie poznawszy odpowiedzi.

...należy wiec innych ludzi upewnić co do niej [wszech-obowiązującej struktury jako pionka w grze]. Do mojej wizji, która ma ścisły związek z "mną". Moje poglądy, moje ulubione przedmioty i te nieulubione, moje wartości, ludzie, których nienawidzę, sytuacje, które budzą we mnie nienawiść...wszystko połączone jest jakoś z tym rozpajęczonym na umyśle nowotworem "Ja".

Eksperyment: Kiedy tłumaczymy się z jakiegoś czynu, zaczynamy np "Bo przecież ja..." po czym następuje tłumaczenie danego zachowania, spróbujmy ocknąć się pośród tego i uprzedmiotowić "Ja". Usuwając np. "Ja robię" i powiedzieć "Ja robi". Takie mig-klatki "Ja" jako czegoś we mnie, a nie mnie jako mnie. Stopniowo - to spore uogólnienie - ujrzymy jakby chmurę procesów umysłowych [chmura to pomocne wyobrażenie, wizualizacja], ale u podstaw NIEWIDZIALNIE [to "ja"], bez formy, rozmyte w procesie, w wielości głosów zrelacjonowanych do siebie negatywnie lub pozytywnie, gdyrozbijemy "Ja" na części związane z sytuacjami i poglądami, cechami innych ludzi...

Smok latający po niebie, lecz skryty zawsze za chmurami, nigdy nie w pełnej jasności. Długi wąż lecący poprzez chmury - tak próbowali ująć to taoiści.

Ujrzymy stopniowo swój habitus, ujrzymy to "Ja". I powiedzieć mógł będziesz:

"Och, to moje ja"