sobota, 29 listopada 2014

Szkic o Relacji



Albowiem dusza jest o wiele bliższa Bogu i bardziej z Nim zjednoczona niż ciało z duszą, które stanowią jednego człowieka. Zjednoczenie to jest o wiele ściślejsze niż gdybyśmy krople wody wpuścili do beczki z winem: tam byłaby woda i wino: natomiast dusza i Bóg są stopieni w taką jedność, że żadne stworzenie nie mogłoby znaleźć różnicy pomiędzy nimi. 

W powyższych słowach to nie Bóg jest esencją przekazu, lecz relacja. Myśląc o relacji, możemy założyć jakiekolwiek jej dwa człony; relacja jest ich cechą, ich zasadą. Jest to zasada dwójedności.

Jakąkolwiek rzecz można rozdwoić, rozciągnąć na dwoje w jakąkolwiek stronę, dopiero z tychże dwóch wyciągać trzy, i więcej - miliardy. Dwa-w-jednym to właściwie zasada całej naszej rzeczywistości, a przynajmniej naszej percepcji.

Mogą być dwa koty, dwie rzeczy, dwa ciała, dwa zjawiska --przeciwstawione sobie, harmonizujące ze sobą, współistniejące, współistniejące negatywnie (jedno istnieje drugie nie istnieje), lecz u podstaw tych wszystkich rodzajów zawsze tkwi bazowa relacja, wejście w relację.

Relacja jest piękną, podstawową kategorią percepcji, operowanie dwójkami, relacjami znosi rozchybotanie, które generuje racjonalistyczna zasada niesprzeczności i tożsamości.

Jednak niezależnie od wielości rzeczy, które mogą być w różnych układach dwójkowych ujęte w relację, istnieje taki rodzaj relacji, który natychmiast przekracza wszystkie inne; jest to relacja dwóch świadomych, czujących istot.

Istota relacji zawiera się w jednym świadomym akcie, jakim jest spojrzenie sobie w oczy dwóch czujących istot.

***
poprzednim wpisie starałem się zarysować czym jest myślenie materialne. Myślenie materialne jest główną przeszkodą do zrozumienia relacji; właściwie JAKIEJKOLWIEK z nich. Kiedy wyróżnimy podstawowe różnice wynikające z myślenia materialnego i myślenia relacyjnego (dwójkowego), możemy uchwycić doświadczalnie błąd myślenia materialnego. Kiedy opisałem ten błąd, chciałbym spróbować szkicu tego, czym JEST relacja. Będę czasami odwoływał się do cech myślenia materialnego, żeby wykazać jak nie przystaje ono do postrzegania relacji.


Relacja zracjonalizowana jawi się w umyśle jako punkt A, który wysyła sygnał do punktu B, który to, zwrotnie, oddaje mu swój sygnał. Jednak, najprościej mówiąc, taki układ jest całkowicie fikcyjny jeżeli chodzi o przeżywanie i doświadczanie Relacji. Dlatego też, m.in, psychoanalizy (freudowska i lacanowska) zwracają uwagę na przemienności, np. projekcje, przeniesienia. Co wynika z obu tych mechanizmów?

Ja widzę siebie w innym człowieku. Ten człowiek wisi siebie we mnie. Projektuję na niego swoje predyspozycje, ona/on wyzwala we mnie różne emocje, uczucia. Na mocy języka, ale i przekazu niewerbalnego. Trzeba uchwycić podstawową różnicę pomiędzy byciem samemu i byciem z innym człowiekiem. Inny, The Other to doskonała kategoria, zarówno w antropologii, jak i psychoanalizie.

Inny jest dla nas nieustanną niewiedzą, ponieważ nie jest nami. Jeżeli granica naszej skóry jest granicą naszej świadomości, tuż za nią rozciąga się próżnia, która dopiero przełamuje się do wnętrza skóry innego człowieka. Jaka zachodzi podstawowa różnica pomiędzy rzeczywistością wewnętrzną i zewnętrzną (w której to są rzeczywistości wewnętrzne innych ludzi)?

Zatem, podstawową kwestią jest granica. Gdzie właściwie znajduje się granica pomiędzy mną a innym człowiekiem? Granica skóry czy umysłu nie jest doświadczana przez ten umysł, który przecież nie może sięgnąć swojej granicy. Granica pomiędzy ludźmi może być zracjonalizowana; a przez to nałożona, jako koncept na doświadczenie relacji. Na doświadczenie zmysłów i umysłu; możemy uchwycić, w jaki sposób narracje poznawcze nakładają się na to czego doświadczamy tu i teraz.

Niespodzianka tkwi w tym, że właściwie nie jesteśmy w stanie doświadczyć granicy pomiędzy sobą a innym człowiekiem. Możemy ją jedynie zwrotnie, retroaktywnie wytworzyć, stworzyć fantom, wokół którego krążymy zanim nie przenikniemy go jako fikcji. To jak życie w celi, której drzwi pewnego dnia okazują się otwarte.

Z drugiej strony, co ludzie definiują jako bliskość? Czy bliskość jest przeciwieństwem granicy? A może bliskość jest nieobecnością granicy? Zatem, granica znika? Przesuwa się? Kiedy ludzie odczuwają bliskość; na mocy jakich warunków? Oczywiście i tego można bezpośrednio doświadczyć. Często ludzie bliskość definiują jako spoistość zainteresowań; ale w rzeczywistości to po prostu mówienie o danych rzeczach, które ewokują w człowieku pozytywne emocje; zaś pozytywne emocje są skojarzone z bliskością. Bliskość kończy się z chwilą braku kohezji zainteresowań, czy innych treści językowych. Wówczas to owa treść staje się nośnikiem bliskości.

Istnieje jednak inny rodzaj bliskości; jest to bliskość dwojga ludzi patrzących sobie w oczy w milczeniu. Bliskość ta nie używa treści jako nośnika, lecz jej braku, który otwiera się jak okno w stronę bogactwa jakości zmysłowych, które możemy zarejestrować w drugim człowieku. Jest to chyża mimika twarzy, również to, co możemy wyczytać z oczu. Jest to również coś innego, co można nazwać nałożeniem się na siebie sfer prioproceptywnych, dwóch sfer czucia głębokiego, które przekracza ciało. Nieważne, jak to nazwiemy: jest to po prostu inny, unikalny rodzaj bliskości, dla którego sprzyjającymi warunkami jest cisza, brak kontynuowania wymiany treści językowych...

Patrząc na drugiego człowieka możemy spytać: gdzie jest granica? Możemy usytuować ją we wzroku, ale jest to podobne do wbiegania w obraz; widok przed nami jest odbity w naszym mózgu, wraz z nałożonymi na niego informacjami. Dlatego też po prostu musimy (bo to wynika z władz naszego poznania) generować granice sami; dowodem tego niezdolność dziecka do odróżnienia jabłka od talerza na którym leży: granica zostaje retroaktywnie, konwencjonalnie wytworzona, po czym podstawia się ją z powrotem do tyłu, przez co zostaje znaturalizowana.

Kiedy przyglądamy się rzeczywistości, a nie o niej myślimy, możemy spróbować zbliżyć się naprawdę do czegokolwiek rzeczywistego, co mogłoby być granicą między dwoma ludźmi. Może to być niewiedza na ich temat, przecież i nasza percepcja siebie to schyłek czubka góry lodowej, ponieważ nie możemy objąć świadomością zarówno wszystkich procesów czuciowych, jak i procesów umyslowych, utopionych w podświadomości.

Może więc człowiek nie znajduje się za nieprzekraczalną granicą naszej fizyczności, lecz za przekraczalną granicą naszej niewiedzy? Nie wiemy tego, zaś kiwnięcie się wolą w jedno albo drugie ujęcie granicy jest po prostu poruszeniem umysłu. Jedyną drogą do poznania odpowiedzi na to pytanie jest eksplorowanie relacji; poszerzanie jej, uczulanie, doskonalenie i oczyszczanie z elementów, które ją zniekształcają, tj. zamrożonych algorytmów zachowanych w naszej pamięci....

***

[urwane]

piątek, 28 listopada 2014

Czym nie jest relacja międzyludzka: _____ " O ----> O"









Przyjdzie czas, kiedy racjonalizm, wystrzępiony przez języki i przemielony przez umysł, ostanie się w historii myśli ludzkiej jako rodzaj mitologii poznawczej. Kiedy opinia publiczna "odczaruje" (albo rozczaruje) się racjonalizmem jako kodem rozumienia siebie, świata i innych, nieuchronnie wyłoni się nowa siatka pojęć i funkcji, najpewniej zbudowana jako (po raz kolejny) odwrócenie kości sensu racjonalizmu: zasady sprzeczności i tożsamości*. (Ludzie fałszywie myślą, że nie da się pomyśleć niczego innego od racjonalistycznego spojrzenia na świat, w istocie dzieło się tak z każdą obiektywizacją wytworzoną przez jakąś epokę)
Klucz do zrozumienia ułomności racjonalizmu można uchwycić (i otworzyć nim drzwi umysłu) przy pomocy stwierdzenia: racjonalizm to zmaterializowane/materialne myślenie. Co mam na myśli? Racjonalizm to - o ile u podstaw racjonalizmu leży logika arystotelejska - formalizacja zasad wywiedzionych z obserwacji rzeczywistości zewnętrznej. Rzeczywistość ta posiada m.in: 
1. ciężar 
2. dystans przestrzenny 
3. niemożliwość występowania dwóch rzeczy jednocześnie "w tym samym miejscu" 
4.prędkość 
5. fakturę przedmiotów wchodzących ze sobą w różne rodzaje kontaktu (np. chrobowate przedmioty, gęste i rzadkie, miażdżące siebie i pochłaniające się nawzajem)  
-granice pomiędzy przedmiotami, w postaci skóry, czy bardziej symbolicznie: muru, ściany, drzwi, etc

Natomiast rzeczywistość wewnętrzna, która jest tylko i wyłącznie aktualnie dziejącym się strumieniem zjawisk umysłowych, posiada właściwie zasadniczo odmienne zasady działania: 

1.nie ma tam ciężaru, ale może być "ciężar" jako zjawisko umysłowe w postaci cechy przydawanej rzeczom, ludziom, myślom
2.dystans jako poczucie braku danej osoby (regulowany wiedzą o częstotliwości spotkania się czy dystansu dzielącego osoby: ulicy? miasta? kontynentu?) lub przedmiotu, rzeczy
3.dwie rzeczy usymbolizowane do myśli, np. "człowiek" i "brak człowieka", które mogą współistnieć obok siebie
4. myśli czy zjawiska umysłowe mogą być metaforyzowane za pośrednictwem określeń z rzeczywistości wewnętrznej: poezja, czy jakiekolwiek wypowiadanie się o myślach: naszło mi na myśl, strzeliło mnie, czuje się ciężko, tak mi lekko, ociemnia mnie smutek, czuje ciężar winy, etc
4.1 dlatego werbalizowanie jakiegokolwiek odczucia myślnego, emocjonalnego czy wrażeniowego nieuchronnie wikła się w metaforykę świata zewnętrznego, który zniekształca jakości, które są wypowiadane
4.2 Co więcej, metafory przydawane odczuciom wewnętrznym niejako przydają im cech zupełnie fikcyjnych, a pochodzących z samej metafory: poczucie ciężkości czy ociemnienia pojawia się w przestrzeni psychicznej po prostu ewokowane przez tę metaforę


Zatem, myślenie racjonalne** ma charakter materialny, jest zmaterializowane, racjonalność materializuje myśli w sensie nadawania im ciężaru, prędkości, sytuowania ich w przestrzeni, owijania w kategorie typu mocne/słabe, małe/duże, etc. Myślenie materialne łatwo oddaje się w diagramach typu socjogram:





...i nie odpowiada ono wyłącznie uogólniającym zasadom wywiedzionym z jakiejś sytuacji, czy przebywania przez jakiś czas grupy ludzi (pomiędzy którymi wykształcają się relacje hierarchii, sympatii i niechęci, strachu, etc). 

Nie, myślenie materialne zostaje nałożone również na bezpośrednie doświadczenie relacji. Myślenie materialne jest instrumentem poznawczym do rozumienia relacji międzyludzkich i odpowiedniemu reagowaniu na dane sytuacje. Oczywiście człowiek nie zawsze myśli o tym co zrobi, nie kalkuluje, po prostu jego reakcje zostaną usztywnione przez nawyki, będące produktem jakiejś cyklicznej kalkulacji. Człowiek w sobie te nawyki utwierdza, tj. twiedząc, że są one właściwe na mocy jakiejś etyki, np. "racjonalnej", która uchodzi za właściwą, "obiektywną", etc. Nawyki te zostają objęte siecią samopotwierdzeń w postaci poglądów, zasad, etyki, etc. Nazwijmy tę siatkę tkanką, mając na myśli po prostu Bordieu'owski habitus***.

W życiu zaistniewa wiele okoliczności, które czasowo tę tkankę łamią i rozprężają, po czym pochłania ona w siebie kolejne doświadczenie, zdziwienie. Poważmy się powiedzieć, że obecność, i działalność tejże tkanki sprawia człowiekowi pewien dyskomfort; czuje on, że "nie żyje naprawdę", etc.  

*** 

Teraz clou tego wpisu. Myślenie materialne szczególnie zawodzi w doświadczeniu relacji dwóch ludzi. W ogólności, zawodzi ono w relacjach z jakimikolwiek ludźmi. Pewna żywość, bystrość w reagowaniu na dynamiczne sytuacje międzyludzkie, rozwala tamy i filtry myślenia materialnego (racjonalnego) --> człowiek dostaje feedback w postaci zakłopotania, znaków odrzucenia, śmiechu, etc. Skupmy się jednak na relacji dwójki ludzi. 

Chciałem przytoczyć cytat z Dao De Jing, ale nie mam ze sobą książki; później zedytuje ten wpis. W skrócie, uwikłanie relacji międzyludzkiej w umowy, plany, racjonalne ideały i instrumentalne środki do ich osiągnięcia, po prostu unicestwia relacje jako taką; bezpośrednią, doświadczaną. Wszelkie cienie relacji wytworzone po czasie przebywania razem, zwane "wiedzą o partnerze", transformują w umyśle w prekoncepcje (zorientowane na przeszłość) i oczekiwania (na przyszłość).  

Laozi stwierdza, że kiedy relacja władca-królestwo upada z Dao wpada w humanitarność, a potem jeszcze niżej: w prawo. Ergo, kiedy władca posiada Dao, królestwo trwa w spokoju; humanitarność można opisać jako silną i powszechnie podzielaną potrzebę zgody pośród ludzi, która jednak, jako pewne zmierzanie-ku, pchnięcie, rzuca cień niezgody, która na poziomie prawa już krystalizuje się jako GRANICA, kara, ideacja, która porządkuje i urzeczywistnia ludzi złych i dobrych.... 

...w taki sam sposób związek, relacja dwojga ludzi, kiedy ma Dao nie potrzebuje ani humanitarności, ani prawa, w postaci umowy, planów, zakazywania sobie, naciskania na siebie, etc. Tak samo jednak - co już jest trudniejsze do ogarnięcia - relacja, która ma Dao nie potrzebuje całej tej racjonalistycznej scenerii, w postaci  



-wizji w której ja wysyłam sygnał do Ciebie         O ----> O co generuje od razu figury: podmiot A, podmiot B i "przekaz", który, w najbardziej wulgarnej formie, wydostaje się z ust i mknie do ucha drugiego podmiotu. Nie chodzi tu o prawdziwość przekonania, że komunikat głosowy zamienia się w fale dźwiękowe i następnie ucho transformuje go do informacji, która jest postrzegana i analizowana przez mózg; chodzi o to, że patrzymy, nawet podstawowo, na akt i pływ relacji jako na O ----> O, nakładamy na nasze doświadczenie, potem myślimy o rozmowach tymi kategoriami, więc, chcąc nie chcąc, pchamy naszą percepcję w taką wizję zdarzeń. 

Można po prostu rozmontować takie zmaterializowane i skonwencjonalizowane postrzeganie relacji, " O ----> O" poprzez doświadczanie bardziej zmysłowo, co naprawdę dzieje się podczas relacji międzyludzkiej.  

Ciąg dalszy nastąpi.








 *Inne wyjście to tylko kompletne zautomatyzowanie się myślenia, które stanie się czystą konsumpcją,) 
**rozumiane konkretnie jako ujarzmianie procesów umysłowych przez siatkę zasad wywiedzionych z obserwacji rzeczywistości zewnętrznej
***Według P. Bourdieu habitus to system "nabytych dyspozycji" do określonych sposobów i schematów myślowych, percepcji, oceniania i działania.

sobota, 22 listopada 2014

Poznanie nie jest obeznaniem




Kiedy wychylimy się z wyeksploatowanej i schyłkującej retoryki modernizmu, możemy zadać pytanie, czym naprawdę jest racjonalizm. Korowód wizjonerów z oczami wpatrzonymi w przyszłość (czyli po prostu we własne umysły) roztaczał wizję postępu i bliskiego władztwa człowieka nad naturą przez mniej więcej sto lat. W tym czasie próbowano wtłoczyć tysiące ludzi w mechaniczny system pracy (kapitalistyczne work ethic), zamiatając bezdomnych niemal literalnie pod dywan i w ciemne kąty, dokonano potężnej racjonalizacji ludzkiej przestrzeni psychicznej, niepomiernie ją okaleczając i wyznaczając ludziom niemożliwe zadanie uporządkowania umysłu/serca (心) w racjonalne, logiczne rządki. Możemy więc mówić o konsekwencjach na poziomie organizacji społecznej* i w "ludzkich wnętrzach" na poziomie masowej internalizacji racjonalizmu jako kodu życia, rozumienia i postrzegania samego siebie (i swoich relacji z innymi).

W tym krótkim wpisie nie pokuszę się jednak o takie podsumowanie, (historyczny rozrachunek szkód, które totalizująca ideologia racjonalizmu wygenerowała na świecie), ale chciałbym naświetlić sprawę z innej strony, dużo bliższej codziennemu życiu, mojemu życiu ostatnio w szczególności.

Mówiąc najprościej, racjonalizm jako system poznawczy stara się ujarzmić Nieznane poprzez praktykę nazywania/konceptualizowania (=racjonalizowania) wszystkich zjawisk, ludzi i sytuacji zgodnie z jednym kluczem, sformalizowanym w logice dwuwartościowej. Dla większości czytelników, niestety, racjonalizm wciąż pozostaje nie tyle okularem, co jedynym okiem do patrzenia na świat; sprawdzić to można prosto, spoglądając przed siebie i zadając pytania typu:
1) gdzie jest granica pomiędzy mną a resztą świata?
2) widzę przed sobą ludzi/rzeczy  >>ilu<< ich jest? (czy jesteś w stanie uchwycić moment uilościowania zjawisk przed Tobą?)
3)>>gdzie<< w akcie relacji jestem ja, gdzie jest druga osoba, i gdzie jest przekaz, który odbywa się rzekomo >>pomiędzy<< nami?  (co tak naprawdę dzieje się podczas relacji?)
4) Masz przed sobą stół, na którym znajdują się przedmioty. Czy te przedmioty znajdują się na stole, czy "na" stole? (zadaj sobie parę razy to pytanie spoglądając na stół z przedmiotami, i postaraj się uchwycić zmianę, która następuje gdy ujmujesz w cudzysłów każde kolejne słowo)

Clou powyższych pytań jest dostrzeżenie śliskiej, subtelnej warstwy racjonalizacji, którą umysł okrywa wszystkie zjawiska; zadawanie podobnych pytań stanowi praktyczne narzędzie uchwycenia momentu "przykrycia" rzeczywistości racjonalistyczną siatką, i zarazem uchwycenia różnicy, szczeliny pomiędzy jedną i drugą. Te i podobne pytania obluzowują i dekonstruują siatkę poznawczą racjonalizmu; jeżeli pojawia się jakiś lęk, to samodzielnie można uchwycić lepiszcze, które tak mocno cementuje tę optykę rzeczywistości. Mógłbym pokusić się o sformułowanie "Reżim poznawczy", jednak nie sugeruje ono jakiegoś wielkiego złego, który by taki reżim narzucał. Natomiast racjonalizm, tak zwany, zdecydowanie jest reżimem, i zdecydowanie ma charakter poznawczy. Dlatego też wyzwalanie się z niego ma charakter poznawczy i praktyczny, i właśnie w tym kierunku skierowane są wszelkie moje wpisy w rodzaju tego, który właśnie czytasz.

Skracając wywód, zróbmy krok dalej: co zostaje ujarzmione przez reżim poznawczy racjonalizmu? Jak wyżej, jest to Nieznane. Z pomocą znów przychodzi Lacan; Nieznane jest bowiem lacanowskim Realnym. Być może jednak, czytelniku, odruchowo absolutyzujesz Nieznane, osadźmy to pojęcie na swoim miejscu; jest ono przeciwieństwem znanego, a zatem wiedzy. Nieznane definiujemy jako brak znanego, więc jest ono czystą negatywnością; brakiem opisu i wiedzy, co nie oznacza jednak regresu do niemowlaka czy homo ferus, lecz wyzwolenie z totalizującej siatki poznawczej racjonalizmu.

Pisze o tym np. mistrz Eckhart: "To, co zna siebie jako białe, dorzuca zawsze do tego poznania jakąś super-strukturę...dorzuca coś do istoty swojej białości. Wiedza o sobie jako białym stoi niżej i jest dużo bardziej nieistotna niż samo bycie białym". A więc, poznanie nie jest obeznaniem, przynajmniej nie tylko i wyłącznie. Nieznane nie jest jakąś czarną dziurą pełną terroru i braku orientacji, lecz po prostu rzeczywistością, Realnym, które zostaje wyswobodzone, na skutek różnych czynników, z tyranii wiedzy.

Istoty powyższego stwierdzenia można tylko doświadczyć samemu. Wówczas to siatka racjonalizmu się obluzowuje ukazując szczeliny, z której wybucha rzeczywistość (zewnętrzna=wewnętrzna). Żeby nie być posądzonym o metafizykę, nie zakładam jakiejś ostateczności tej rzeczywistości; przyjmuję również stopnie jej wyzwolenia z siatki wiedzy, co skutkuje intensyfikacją zmysłowego poznania rzeczywistości. Możemy także powiedzieć, że znane i nieznane są sczepione bardzo blisko ze sobą, co nie wymaga żadnego odrzucenia, konieczne jest jedynie wyswobodzenie się z patologicznej racjonalizacji wszystkiego, co prowadzi do zaślepienia na stronę drugą.

Chodzę wokół tych kwestii już wiele lat, jednak to dopiero moje żywe życie nasyciło je znaczeniem i zrozumieniem. Kiedy konfrontuję się, jako człowiek, z czymś czego nie potrafię ogarnąć, czuję, że wybuchowo otwieram się na rzeczywistość. Zrozumienie bowiem usypia umysł i tylko porządkuje wszystko w zastane klasyfikacje, przez co traci bodaj 90% jakości każdego doświadczenia, które do niego przychodzi. Dopiero takie złożenie przypadków i zjawisk, które uderza i odurza swoją symetrią, tajemniczością zmusza rozum do częściowej abdykacji; rozum rozkłada ręce, i to niemal natychmiast generuje lęk. Jest to oczywiście lęk uzależnionego, który przyzwyczaił się do Znanego (po tym jak pomylił je z rzeczywistością) i jest do niego kurczowo przywiązany....

Dlatego też za każdym razem, gdy spotykające nas wypadki wytrącają nas z racjonalistycznej kołyski-kokonu, którą wokół siebie wznosimy, czujemy jakby wzbierającą żywotność i intensywne poczucie bliskości życia. Raz w życiu miałem wypadek samochodowy (nieudany, dobrze dla mnie) i dobrze pamiętam szok, który nastał w mojej głowie gdy uświadomiłem sobie, że przed chwilą przeleciałem ok dwa metry w powietrzu. Z tego samego powodu mistrzowie zen biją swoich uczniów po twarzy. Ów szok był momentem zwiększonej uwagi, wynikającej z wybuchowego wytrącenia, którego się >>nie spodziewałem<< (nie zdążyłem zatem dorobić odpowiedniego opracowania tego, co mnie spotkało, co oczywiście nie prowadzi zawsze do uspokojenia, lecz wyzwala bezsensowne strachy, jak w przypadku obsesyjnego myślenia o nadchodzącym egzaminie).

Obecnie jednak nie tylko w sposób miejscowy, (tj. jedno mgnieniowe doświadczenie), ale długotrwale nie jestem w stanie ogarnąć/zrozumieć/uwierzyć w to, co mnie spotyka. Czuję, jakbym próbował zamknąć niebo (albo burzę) w rękach wyciągając je przed siebie, nie następuje objęcie, przyporządkowanie, a tym samym unicestwienie doświadczenia, które jest moim udziałem. Oczywiście nie oznacza to, że funkcjonuje w nienazywalnej rzeczywistości; rzeczywistość niczego nie traci, wchłonięcie przez Nieznane nie jest tożsame z paniką i degeneracją. Jest znacznie prościej: racjonalizacje konieczne do życia nie zaskorupiają się nad moim umysłem w zwarty kokon, są ptakami na niebie, mają intensywne, poznawczo jaskrawe tło, które uniemożliwia im domknięcie się, które w końcu triumfuje w naszym umyśle nad rzeczywistością i ponownie pogrąża nas w hermetycznym świecie opisu, który jest po prostu stanem patologicznym.

Nieskończoność jest naturalna w takim patrzeniu na świat, ponieważ jedynie obiekty racjonalne /coginata/ są skończone. Żaden inny przedmiot, człowiek ani zjawisko nie posiada doświadczalnej bezpośrednio cechy skończoności. Drzewa oddzielają się od ziemi i powietrza na skutek prekoncepcji; atomizacja rzeczywistości na byty podzielone próżnią jest po prostu operacją racjonalną na poziomie poznawczym. Jako, że dzieje się to na poziomie poznawczym, to "wprost do swojego fundamentalnego znaczenia pozostaje poza polem świadomej uwagi"; staje się pośrednikiem doświadczenia, które nie może się "zawinąć' do tego co je zapośrednicza.

Wyłaniająca się co rusz (negatywna) konstatacja typu: nie mogę tego ogarnąć, nie wierzę jest po prostu sposobem umysłu na wyrażenie tego poczucia niedomknięcia. Tak samo dzieje się w przypadku gwałtownej śmierci bliskiego (czy innego równie mocnego przemieszczenia w układance życia); mówimy, że >>nie możemy uwierzyć<< w to co się stało, ponieważ nie wygenerowaliśmy jeszcze racjonalistycznego opracowania, które wyjaśniałoby wypadek, a przez to uśmierzało eksplozywne uczucie Nieznanego, które wlewa się do nas zewsząd. Bliski/przedmiot mocno osadzony w tkance racjonalistycznej siatki jest oczywiście połączony z wieloma innymi jej elementami; przedmioty i ludzie konstytuują naszą własną tożsamość, a przez to orientację w świecie i sens jego funkcjonowania. Gdy ważny element znika, z powstałej dziury wyłania się Nieznane, Realne, rzeczywistość, co od razu generuje lęk wynikający z kompulsywnego przywiązania do wiedzy. Następnie pojawia się np. pragnienie, poczucie lgnięcia i przyciągania, które wzmacniamy w naszej psychice realizując czynności zakorzenione w obiekcie pragnienia (papierosy, zakupy, seks, tarzanie się w żalach). Zatem "zaspokajając" pragnienie wytwarzamy ruch >zszywania<< się dziurawej tkanki naszej racjonalistycznej siatki, co uśmierza ból i lęk. W psychologii wyróżniamy bodaj cztery fazy radzenia sobie z utratą i - być może - można je przełożyć nie tylko na etapy zszywania i zrastania się racjonalistycznego kokonu, który zarasta naszą percepcję, ale także na fizyczne zmiany w strukturach neuronalnych!

Co więcej, wytworzenie wielkiej dziury w tkance siatki racjonalistycznej jest jednocześnie kanałem, przez który mogą wejść w nas impulsy przychodzące od rzeczywistości. Podkreślam, że nie chodzi mi tutaj o jakiejś tam rozluźnienie zbroi, zmiękczenie, przez które przedostają sie "do nas" impulsy "od innych osób", to wszystko bzdury! To znaczy, to wszystko elementy tkanki owej siatki racjonalistycznej. Co się dzieje naprawdę, w sensie ścisłym: niewiadomo. Lecz to się dzieje, to jest rzeczywistość naszego doświadczenia. Z pewnością rozluźnienie lub pęknięcie racjonalistycznej tkanki wytwarza jakiejś puste miejsce, przez które coś się "przedostaje". Ludzie psychotyczni, obrośnięci i szczelnie domknięci racjonalistyczną tkanką/porządkiem symbolicznym - jak wiadomo w psychiatrii - są bardzo trudni do nawiązania kontaktu, do dialogu, wszystko patologicznie filtrują, co interlokutor zauważa, gdy dostaje od takiego psychotyka feedback, własną wiadomość zniekształconą przez jego struktury poznawcze. Na tym przykładzie dochodzimy do wniosku, że pęknięcie w racjonalistycnej tkance wytwarza jakąś "przestrzeń", przez którą może (znów) "przedostać się" coś z "zewnątrz". Najprościej; co, jeżeli będzie to Miłość? Czy może być lepszy kanał dla Miłości? Wnika ona prosto do serca.




*o czym pisze np. Bauman w książce work, consumerism and the new poor)

piątek, 14 listopada 2014

Boom




Siedzę spokojnie przed komputerem w moim pokoju i: przypominam sobie. I wtedy zrywa się, jak wiosenny deszcz na leśnych liściach, powolne szemranie dreszczy, które błyskawicują mi mikroskopijnie na ramionach i rozchodzą się mrowiącą obejmą na kark, i w dół kręgosłupa, pojedynczym kanałem. Czuję lekkie lekkie pogłębienie optyki oczu, aż; będąc przecież okiem tak blisko oka, wyczuwam mikro-ogromniejące łzy w kącikach oczu, ciężejące lekko na skórze, rozmazującymi wizję na samym dole, na dole oczu. Cała twarz staje się jakby wodna maska; w piersi rozchodzi się gęsta jasność, rozpycha całą klatkę piersiową ciepłem. I znowuż ciężeją łzy na powiekach, i symetrycznie, a teraz już nie, jedna szybciej druga wolniej, spływają w dół twarzy. Kiedy powoli jedna z nich osuwa się po policzku, przypominam sobie o nogach, zawiniętych jedna na drugą, aż lewa zdrętwiała. Rozluźniam nogę i przenoszę uwagę na palce, stukające właśnie teraz to, co sobie po prostu myślałem, odłączony od pracujących dłoni. Zamykam oczy i teraz piszę po ciemku, łzy rozpychają moje oczy a z dołu brzucha, w akompaniamencie dreszczy, wzbiera wzruszenie, jak wielki duch, który przechodzi swoją przezroczystością przez każdą komórkę ciała i skrapla się przez oczy, grawitacyjnie zataczając krąg, góra dół, dół góra. Obracam się w tym wzruszeniu i w radości; kołysze mną... [urwane]


czwartek, 13 listopada 2014

Rzeczywistość ciała [wgłos]



Nowy pomysł na skanalizowanie mojej nadaktywności; wgłos, czyli wpis opublikowany w postaci wypowiedzi głosowej:) Fajnie poeksplorować nową jakość przekazu; zamiast bloga, vloga, audiolog:) Czytelniku, weź sobie herbatkę, papieroska, usiądź sobie albo coś porób, i puść sobie mój krótki wgłos; taki sposób recepcji może także pomóc w uchwyceniu tego, o czym jest ów "wpis" :)

https://soundcloud.com/dominik-zhen-ming/rzeczywistosc-cialamp3

środa, 5 listopada 2014

Dalej: Istota Relacji








Relacja do nowo poznanego człowieka pozostaje doskonale nieznana. Można uchwycić, jak na białym płótnie niewiedzy pojawiają się kolejne i kolejne maźnięcia wiedzy, pamięci, przewidywania. Jakże trudno uchwycić obraz drugiego człowieka, wypalony na mózgu. Subtelności ścieżek, w które rozgałęzia się ów obraz miesza się, jak przetarte ścieżki w lesie. Natomiast umysł myli geografię tych ścieżek, połączeń pamięci i skojarzeń z człowiekiem, który stoi przed nim, tu i teraz.

Gdyby to było wszystko, to życie skazane byłoby na nieszczęście. Wg Ericha Fromma sensem życia ludzkiego jest wydostanie się z siebie, z siebie czyli z samotności, wyalienowania. W czym człowiek się naprawdę alienuje i co oddziela go od innych, od siebie?

Jednak to nie jest wszystko; niewiedza o człowieku nie zostaje utracona wraz z akumulacją wiedzy na jego temat. Wiedza i niewiedza to sposoby patrzenia, które nie są usytuowane na linearnej osi czasowej. To równoważne aspekty jednego umysłu, nie oddzielone przepaścią, nie przeciwstawione sobie. Właściwie, występują one jednocześnie w doświadczeniu. Dlatego, zdanie Seung Sahna o tym, że "umysł nie wiem jest przed myśleniem" jest fałszywe, albo jest zręcznym środkiem. Umysł nie wiem i umysł wiem występują zawsze jednocześnie, jedynie uwaga, której nie da się wyprowadzić od nikogo ani która donikąd nie dociera, wyostrza się na nie-wiedzę albo wiedzę.

Jednocześnie, akumulacja wiedzy bez kontaktu z umysłem nie-wiedzy prowadzi do pogubienia się w labiryntach tej wiedzy, zapisanej w mózgu w sposób uwarunkowany działaniem mózgu, tj. łączeniem informacji, obrazów z emocjami, emocji z myśleniem, po prostu wszystkiego ze wszystkim; wszystkiego, co może zostać zgromadzone i odtworzone w umyśle.

Wszystko, co zostaje wypowiedziane, jest wiedzą; zwerbalizowanie czegokolwiek uwewnętrznia do wiedzy, wiedza jednak nie jest rzeczywistością, lecz jej obrazem; oczy, uszy, nos, umysł i DOTYK mogą percepować bez wiedzy; wówczas to uwaga uczula się na nieskończoną, spiralną złożoność każdego doświadczenia zmysłowego; każdego spojrzenia, każdego zapachu, każdego dźwięku i każdego, najczulszego dotyku. Zanurzanie się w jedno doświadczenie, w jedną 'porcję' dźwięku, zapachu, spojrzenia, dotyku czy myśli jest nieskończone; nie da się sięgnąć dna doświadczenia, bo po prostu nie ma ono dna.

Bogactwo świata zmysłowego, percepowanego w jasności uwagi, w rozluźnieniu i czułości nieskończenie przerasta świat wiedzy zrekonstruowany w tej części mózgu, która jest za to odpowiedzialna. Jakże trudno uświadomić sobie alternatywność, a nie ostateczność świata wiedzy; to wówczas, jak mawia się, człowiek się budzi; świat jawi się przed nim bezpośredni, zmysłowy, NIEZNANY. Niewiedzny. Po prostu; ponieważ znać coś to znać wiedzę; wiedza zaś nie jest tym, czego dotyczy.

NIEZNANY świat zawiera nieznanych ludzi, zawiera nieznane zjawiska i rzeczy; ale koniec końców przestaje zawierać ludzi, zjawiska i rzeczy, przestaje zawierać, przestaje przestaje. To nieznane, bezgraniczne, ta góra ze szczytem w każdym miejscu, ta kula ze środkiem, który jest wszędzie; to do tego nieznanego wyciągam rękę, wyciągam oko i ucho, nos i mój umysł, a nader wszystko serce. Taka jest bezpośrednia rzeczywistość zmysłowa; horror poznawczy; żadnego oparcia.

To nieznane, w które się wyciągam, obejmuje także mnie. Kto się wyciąga? Jednak coś się wyciąga; coś następuje. Albo i, nic się nie wyciąga, ponieważ wszystko jest po prostu jednym. Dlatego, jak zauważył już Parmenides, ruch jest niemożliwy. Ruch jest niemożliwy wewnątrz całości, jednak całość nie może wykluczać ruchu, dlatego on następuje, nie następując; dystans nie istnieje, lecz nie istnieje i brak dystansu; to jednoczesne zestawienie dwóch, jakichkolwiek znajdywalnych przeciwieństw danego zjawiska czyni je, jak się mawia, przejrzystymi, pustymi.

***
Dlatego też RELACJA, która wyciąga się do wiedzy o osobie, rzeczy czy zjawisku, powoduje zawinięcie się do samej siebie, ponieważ zwracając się do wiedzy, umysł zwraca się do samego siebie. Nawet racjonalnie (tfu!) rzecz ujmując, umysł nie może wyciągać się do samego siebie, lecz na zewnątrz siebie, a więc w żaden z elementów wewnętrznych dla siebie samego. A jeżeli wiedza znajduje się jedynie w umyśle człowieka, a nie płynie w powietrzu, to odtwarzając wiedzę na temat człowieka, traci ona człowieka. Oczywiście, i wiedza jest, jak wszystko, przejrzysta. Moc umysłu umożliwia jednak utwardzanie tej przejrzystości, co znajduje proste, materialne odzwierciedlenie w mocy połączeń nerwowych.

Idąc dalej i ujmując temat z perspektywy religijnej, to właśnie dlatego WIARA różni się od WIEDZY. Wiara wyciąga się w pustkę; zawsze, wspierając się w jakimś stopniu na filarach wiedzy, w końcu wyciąga ręce w niebo. Wiara nie udziela odpowiedzi na pytanie, wiara nie przesądza. Wiara po prostu jest, albo jej nie ma. Może być zanieczyszczona, ściśnięta i podlegać zakłóceniom. Jednak...

...wiara wyciągająca się w nieznane, wiara religijna doprowadza do zawiązania relacji. Z czym jest to relacja. Ściśle mówiąc, nie wiadomo. Wiara wyciąga się w pustkę; jakoś, na samym początku, kierunkując uwagę nazwą, wyobrażeniem, wizualną czy dźwiękową reprezentacją. Z tego działa wystrzeliwuje w nieznane. Jednak mówi się o relacji z bóstwem, z bodhisattwą, z Bogiem. Jakiej natury jest to relacja? Czy jest to fałszywa relacja?

Umysł usiłuje przejrzeć zasłonę niewiedzy (za którą może się znajdować tylko wszechwiedza) i generuje wyobrażenia i fantazmaty na temat przedmiotu swej relacji, reifikuje go w posągi pragnąc uwidzialnić. Umysł próbuje również łączyć rozproszone w doświadczeniu (zawsze) zjawiska i wypadki, wiązać je w łańcuchy i wspierać pamięcią, używając myślenia racjonalnego czy logicznego, czy też magicznego, usiłując przejrzeć, przejrzeć przez nieznane. Jednak wiedza nie znajduje się za zasłoną niewiedzy (za brakiem wszechwiedzy), wiedza znajduje się ciągle w tym samym miejscu, czyli w umyśle. Umysł może wytworzyć zasłonę niewiedzy i jej przekroczenie przez wiedzę, co, powyżej przekreślone, jest tylko wiedzą.

Wierząc i wyciągając się w niewiedzę, słuchając propozycji i podszeptów rozumu, wiara zachowuję wiarę, że jej wyciąganie się napotka na coś/ktoś/cokolwiek z "drugiej strony". Nigdy nie do-wie się czy to następuje czy nie; następuje czy nie znajduje się przecież w wiedzy. Więc, jedynie wyciąga się, oraz, co w swym bogactwie przynosi religia buddyjska; koncentruje skupienie, wytrwałość, cierpliwość i głębię niejako rafinując, doskonaląc akt wiary. Przeniesienie uwagi na to odrzuca pytania o istnienie bądź nie istnienie "obiektu" wiary jako >>niedorzeczne<< pytanie. Nie jest ono po prostu do rzeczy.

Co więcej, możemy diabolicznie dodać, oczyszczenie wiary z wiedzy wzmacnia wiarę. To stwierdzenie również zawiera się w jakości aktu, ponieważ wiedza, jakakolwiek, zarówno entuzjastyczna i tężejąca do fanatyzmu, jak i niepewna i rozchwiewająca wątpliwości, zaburza akt wiary, po prostu odwraca uwagę, rozdziela rzekę uwagi na dwa strumienie. Rozważania o sensie wiedzy nad wiarą są fenomenem występującym w umyśle tak samo, jak akt wiary.

[urwane]

Notatki na temat związku [surowe]



Zjawisko związku między dwoma ludźmi jest, moim zdaniem, najważniejszą kategorią, w której możemy widzieć nasze własne życie. Związek zawiera w sobie grupę i jednostkę. Jednostka będąca w związku uzyskuje - poprzez lustrzaność, która jest obecna w każdej relacji - kontakt z samą sobą, który jest prawie niemożliwy do osiągnięcia w samotności. Związek jest jednocześnie grupą, chociaż można zastanowić się, czy grupa nie pojawia się dopiero w triadzie; relacji trzech osób. Niezależnie od jednego lub drugiego ujęcia, przecież większość związków nie istnieje w społecznej próżni; związki współjawią się z innymi ludźmi, przyjaciółmi, krewnymi, wrogami, ludźmi nowopoznanymi i zupełnie obcymi.

Dlatego chciałbym, ostrożnie i roboczo przyjąć, że związek pomiędzy dwoma ludźmi odzwierciedla źródłową zasadę naszej rzeczywistości. Być może już tutaj można odnaleźć ideał bodhisattwy i naprawdę pojąć, dlaczego arhat, jako ideał etyczny, nie mógł się utrzymać jako kompletna wykładnia nauk Buddy. W chrześcijaństwie stosunek do bliźniego jest akcentowany od początku; ba, sama relacja do Boga, Chrystusa już jest związkiem, sama Trójca już jest związkiem, z zaakcentowaniem jedności. Być może Duch Święty jest po prostu przestrzenią, w której ma miejsce relacja między Ojcem a Synem.

Związek między dwojgiem ludzi jest jak zestawienie naprzeciwko siebie dwóch luster; lustro samotne, odbijające jedyne rzeczywistość rzeczy i dalekich (poza związkiem) ludzi nie może ujrzeć siebie jako nieskończoności, co dzieje się wtedy, gdy naprzeciwko pojawia się drugie lustro. Wszystko, co powyżej napisałem nie ma w sobie nic z metafizyki, z systemowej abstrakcji; wszystko to, co właśnie wtórnie próbuję ująć w słowa, pojawia się w momencie, gdy dwoje ludzi, którzy są razem, patrzą sobie w oczy.

Również dwa pierwiastki, czy w ogóle źródłowa dwójnia, na której rozkłada się rozmaitość naszej rzeczywistości, zostaje zrealizowana w związku; związek kobiety i mężczyzny w sposób lustrzany duplikuje te dwa pierwiastki, bo przecież każdy mężczyzna posiada pierwiastek kobiecy (nawet, jeżeli jest tragicznie stłumiony), zaś każda kobieta posiada pierwiastek męski (niezależnie od tego jak jest on wypaczony przez zachodnią kulturę hetero-machismo). W momencie spotkania, które jest Bliskością, nakierowania na siebie dwóch luster-nieskończoności, owe pierwiastki również odbijają się nawzajem; zarówno tych samych (męski-męski, żeński-żeński) jak i różnych (męski-żeński, żeński-męski). Dopiero ta relacja może ukazać pełnie; ponieważ nader często dwa pierwiastki w jednym człowieku kręcą się w sobie w sposób konfliktowy, w zamkniętym obiegu.

Związek dwojga ludzi jest wyjściem-do, jest otwarciem, które przecież jednocześnie zachodzi w każdym z tych ludzi w pojedynkę! Otwarcie się jest obustronne; otwierając się do Innego, otwieram się do siebie, i utrzymując tę paradoksalną perspektywę; obustronne otwarcie ludzi do siebie oznacza Jedność. Oczywiście, nie jest to Jedność całkowita, ostateczna, ponieważ na drodze kontaktu zawsze osadzają się jakiejś resztki zamkniętych i zawiniętych do siebie subiektywizmów. Taki zamknięty subiektywizm jest jak powietrze zastałe w zamkniętym pokoju; każde wyjście do Innego, nie tylko związek, wymaga otwarcia. Oczywiście! Można i rozmawiać z Innym będąc zamkniętym, co w życiu codziennym przybiera sztuczny, teatralny charakter ludzi pozujących, udających-siebie, wiercących się w swoim zamkniętym obiegu, a przecież jednocześnie pragnących akceptacji, bliskości Innego, lecz na „swoich warunkach”. Dlatego też prawdziwe otwarcie jest rezygnacją z siebie, która, w każdym impulsie tego otwarcia następuje natychmiastowo. Dlatego otwarcie na Innego jest ulgą, jest ukojeniem od siebie; wychyleniem się poza ten męczący obieg zamkniętego subiektywizmu, który można także >>określić<< mianem ego.

Jednak związek droga ludzi, w odróżnieniu od każdego otwarcia się na Innego, jest inny, jest wyjątkowy; jest rafinacją i doskonaleniem otwarcia i lustrzanej wymiany, jest procesem usuwania tych resztek, które osadziły się na umyśle i sercu przez zamknięty, duszny subiektywizm. Dlatego związek leczy, dlatego prawdziwy związek nie jest kolejną postacią pułapki, w którą wpadają ludzie pragnący przyjemności, pragnący władzy, dóbr materialnych,i czego tam jeszcze.

Z drugiej strony, co może ważniejsze i bardziej namacalne dla większości ludzi, trzeba rozmawiać i próbować przeniknąć to, co dzieje się w związkach toksycznych, w związkach nieudanych. Wtedy bowiem te resztki, które zarastają jak katarakta serce i umysł, również odbijają się w układzie dwóch luster; dwóch ludzi zwróconych ku sobie. Nie da się uciec od przykrego rezultatu takiego nieudanego związku, jest nim SPRZECZNOŚĆ, jest nim ODWRÓCENIE, które wyślizguje się dobrej woli, tej intelektualnej woli, która chce, by było lepiej, by było dobrze. Sprzeczność, przykre i tragiczne sprzężenie, konflikt i pomieszanie - to rezultaty związku dwóch zamkniętych subiektywizmów, które wychodzą sobie na spotkanie. To, co w zdrowym związku (który się wydarza, a nie jest, tak samo jak nieudany związek się wydarza, a nie permanentnie jest) jest relacyjną harmonią, przepływem podwójnej Jedności i przejaśnianiem się ku sobie dwóch luster, dokładnie to samo w związku chorym, toksycznym przybiera postać SPRZECZNOŚCI. Istota tkwi tutaj nie w zracjonalizowanym, zaplanowanym, złożonym z idealnych procedur związku; Ty będziesz robić tak, ja tak i będzie dobrze. Harmonii nie da się zaplanować; harmonia pojawia się, gdy ustaje wola intelektualna (a więc racjonalizująca wszystko), która zawsze chybia celu, zawsze trafia gdzieś obok! Zawsze mówi co innego niż to, co chce powiedzieć! Niezależnie od dobrych intencji! Dlatego zdrowy związek wynika z ustania tej woli, z jej odpuszczenia, z jej rozluźnienia, z nie-działania, z abdykacji KONTROLI. Z rozrzedzenia się lęku, który generuje kontrolę, z lęku, który jest jak ciało obce (i zupełnie niepotrzebne do szczęścia) w tym lustrzanym i niepojętym zjawisku, jakim jest związek dwojga ludzi.

Oczywiście, nie napisałem nic o MIŁOŚCI, która obecnie, jak tu teraz siedzę, wymyka się temu spływowi słów, które właśnie się leją.

Ujęcie racjonalne, logiczne, które tak wspaniale spełnia się w naukach ścisłych i technologii, jest technicznie niemożliwe do uskuteczniania w przestrzeni międzyludzkich (i wewnątrzludzkich) relacjach. Przepaść, która dzieli tak i nie, osobę i osobę, kobietę i mężczyzne zwyczajnie nie istnieje w rzeczywistości międzyludzkiej. Co my robimy, to uporczywie i kurczowo generujemy tę przepaść, zwyczajnie wierząc w prawdę racjonalnego ujęcia; niezależnie jednak od naszych wysiłków ona nie zaistnieje, im bardziej więc próbujemy uporządkować rzeczywistość psychiczną i międzyludzką do racjonalnego układu, tym więcej generujemy dyskomfortu, niepokoju, który mylnie rozpoznajemy jako rezultat niedostatecznego zracjonalizowania (dlatego wdrażamy wciąż nowe i nowe plany), a który w rzeczywistości jest właśnie rezultatem samego racjonalizowania! To jakby wznosić tamę na pięknej i naturalnej rzece, ze ślepoty serca, które jedzie na wózku inwalidzkim rozumu; co więcej, tej tamy właściwie nie ma, jest ona najwyżej omamem, wydmuszką z dziurą Rzeczywistości w samym środku; rzeczywistość bowiem nieustannie napiera, wywraca i rozsadza od środka ten omam, ten fantazmat arystotelejskiej PRZEPAŚCI, czyli zasady (nie)sprzeczności.

Dla tak miażdżącej większości ludzi ta przepaść, która oddziela i alienuje od siebie współtożsame pierwiastki: yin i yang, kobiecości i męskości, człowieka jednego i drugiego jest jedyną, tragicznie fałszywą rzeczywistością, a raczej nieskutecznym narzędziem, którego się używa do percepcji i działania w tej rzeczywistości. Nie ma większego kłamstwa niż dogmat ideologii neoliberalnej: ludzie są istotami racjonalnymi, dążącymi do maksymalizacji własnego komfortu!

[notatka urwana]


niedziela, 2 listopada 2014

Nieświadome


Zygmund Freud nazywany jest, obok Nietzschego i Marksa, mistrzem podejrzenia. Warto na przykładzie Freuda naprawdę uchwycić, na czym polega podejrzenie; jest to po prostu domniemanie istnienia czegoś, co znajduje się poza bezpośrednim zasięgiem zmysłów czy percepcji. Całe clou tego zwrotu zawiera się w słowach "Coś tam jest"; jednakże nie wiemy dokładnie co, zaglądamy w otchłań, w niewiedzę, i przeżywamy niejasny niepokój.

Spłaszczenie ujęcia Freuda do redukcji seksualnej zniszczyło, w publicznym pojęciu, istotę zasługi, która dała mu miano Maestri del Sospetto. Freud >>odkrył<< nieświadomość, a przez to zniszczył ówczesne i powszechne mniemanie, że my ludzie, znamy siebie i siebie rozumiemy. W globalnej myślni nastąpiło tąpnięcie, i nic już nie było jak dawniej. Nawet, jeżeli rzesze ludzi nadal pozostają w nieświadomości tego, czym jest nieświadomość, przełom już się dokonał.

Samodzielne uchwycenie tego, co NAPRAWDĘ odkrył Freud, musi być bardzo intymnym odkryciem. I jest rezultatem rozwoju. Przez pewien okres swojego życia żyjemy w naiwnej pewności co do tego, jacy jesteśmy; wynika to z fatalnego pomylenia samoopisu z bogactwem naszej rzeczywistości wewnętrznej. W pewnym momencie ta bańka pęka i pojawia się morze wątpliwości, na którym chyboce się łódka autonomicznej osobowości. To niesamowite, że okres, o którym wspomniałem wcześniej jest - de facto - rodzajem psychozy. Okres drugi, po pęknięciu bańki osobowości naiwnej jest, jak rzekł mój przyjaciel, niczym wypłynięcie z rzeki na morze. Większość ludzi spędza resztę życia na próbach oswojenia rozszalałych, wewnętrznie sprzecznych wątpliwości. Tak zwany dysonans poznawczy, czyli niezdolność do pewności, która nie jest krótkotrwałym afektem, towarzyszy większości ludzi do końca życia!

Nie jest to jednak, moim zdaniem, kres i optimum ludzkiej kondycji. Przede wszystkim dlatego, że ów wiecznie rozedrgany dysonans decyzyjny wyklucza poznanie nieświadomego. Być może jest tak, że ten trzęsący się pręcik decyzji (czy dobrze zrobiłem? czy powinienem zrobić inaczej?) i stek racjonalizacji próbujący go daremnie usztywnić, wynika z głupiego ludzkiego przekonania, że jest w stanie wiedzieć i rozumieć to, co robi i do czego jego działania prowadzą. Właśnie ów dysonans, nieustający zalew wątpliwości jest feedbackiem rzeczywistości; wiedza jest NIEMOŻLIWA! Człowiek jednak wciąż i wciąż eksploatuje tę samą metodę, mimo, że jest ona spalona, spalona.

Paradoksalnie, odkrycie w sobie nieświadomego; panoramicznego pola niewiedzy, która przenika wszystkie decyzje i działania, ma pewną moc uśmierzenia erupcji wątpliwości, które rozlewają się od każdej, ważniejszej decyzji. Podwójnie paradoksalnie, nieuświadomione nieświadome działa jak Prozac na dysonans decyzyjny, ponieważ ucina refleksje i przemyślenia na temat większości działań. Tylko odpowiednio istotne i nasycone emocjami decyzje wzbudzają dysonans. Reszta oblega się ignorancją, która - bezpośrednio lub pośrednio, czyli ubocznie - powoduje zatwardzenie serca.

Co natomiast z tym nieświadomym? Możnaby powiedzieć, że Freud zyskał po latach pryzmat, który miażdżąco zwielokrotnił jego odkrycie; tym pryzmatem jest oczywiście Jacques Lacan.

Psychoanaliza Lacana, taka, jaką on wyłożył podczas swoich seminariów rodzi jeden, uderzający wniosek: nie mamy pojęcia o tym, jak działa nasz umysł. To nadal proste i zrozumiałe zdanie. Natychmiast jednak rozpada się ono i obnaża jako iluzja; nie mamy nawet pojęcia o własnej ignorancji na temat działania umysłu. Co można powiedzieć pozytywnie, co można w ogóle powiedzieć to to, że o ile odkrycie Freuda znacząco podkopuje zracjonalizowaną wizję człowieczeństwa, to wolta Lacana kompletnie ją unicestwia.

Dialog, mowa, osobowość, introspekcja, spotkanie dwojga ludzi, miłość, sens życia, funkcjonowanie w społeczeństwie - wszystkie te kategorie pojmowania człowieka po prostu się rozpadają, odsłaniając intensywne Nieznane. Chociażby wizja (bo to tylko wizja) komunikacji: jeden człowiek wysyła sygnał, sygnał dociera do człowieka drugiego; mamy więc człowieka, sygnał i interlokutora. Co za mit, co za absurd! Wszystkie te racjonalistyczne modele okazują się po równo ułudą, są jak okrągły klocek, który z uporem wciskamy w kwadratową dziurkę. I możesz, czytelniku, żywiołowo zaprzeczyć, broniąc swoich bastionów oczywistości, próbować zredukować powyższe stwierdzenia do subiektywizmu - to doprawdy jedyne narzędzie, które tu pozostaje. Niczego to jednak nie zmieni.

Lacanowska teoretyka, w dodatku wyłożona jako mowa, jako wykład - cała struktura tej utrwalonej w piśmie mowy po prostu wypala, unicestwia, rujnuje. I jakikolwiek błysk zrozumienia, nigdy trwały, nigdy nieopracowywalny w system, jest jak rozwiązanie koanu. Niezależnie jednak od próby uchwycenia, co on naprawdę odkrył i o czym naprawdę mówi (przyjmując ze spokojem wszelkie możliwe porażki tego podejścia), utrzymuje się jedno, wiecznie nowe wrażenie:

Nie mamy pojęcia o tym, co się w nas dzieje. Nie potrafimy przeniknąć ani jednego czynu, który jest naszym udziałem. Nie wiemy kim jesteśmy i działamy całkowicie po macku; z pęknięć, które powstają na rozbitych przez nas na ślepo filiżankach powstają kultury, społeczeństwa, ustroje. Racjonalizm jest naszym, po równo niemal wszystkich, Totemem; czy właściwie to, co się kryje pod tym słowem, "racjonalizm". Pomięta mapka, której się kurczowo trzymamy, niemal całkowicie rozdarta przez galopujące sprzeczności, ale jednak trzymająca się razem na tej niteczce wiary, i poczucia "oczywistości".

Jednak to odczucie, ilekroć wchodzę z nim w kontakt, jest ogromnie rozluźniające. Gdy pojmuję, że cała ta siateczka wiedzy, w którą usiłujemy schwytać naszą (wewnętrzną) rzeczywistość jest jedynie kiepskim pomysłem, czuję, jakbym uwolnił się od przykrego nacisku, który długotrwale wpijał się w moje ciało. Inną metaforą może być wyjście z ciasnego, źle skrojonego uniformu, w którym musiałem chodzić tyle czasu, i który - o ironio - był przeze mnie mylony z własnym ciałem.

Uświadomienie sobie, że cała ta poetyka na temat umysłu i kontaktu międzyludzkiego jest fałszywa i sztuczna, że bezpośrednią rzeczywistością jest Nieznane, że tajemnica jest jedyną konkretną kategorią życia, że...relacja pomiędzy dwoma ludźmi jest niemożliwa do zrozumienia...

...to, to są wybuchy Nowego, które obiecują nowe słowa, nie te wytarte i budzące mdłości swoją nieadekwatnością, lecz świeże, pełne znaczenia, i zupełnie wyzwolone od znaczenia, które przecież unicestwia wszelką rzeczywistość i...

to, to pokazuje, że my, ludzie, wcale do niczego nie dotarliśmy, że po prostu popadliśmy w zbiorowe urojenie, tak rozpaczliwie pragnąc oswojenia, które bierze się ze Znanego. Przyjdzie jednak czas, gdy ta tama, uczyniona wskroś rzeki rzeczywistości nie wytrzyma i pęknie, i wówczas otworzymy się na zupełnie nowe wymiary tego, co jest przed nami. Być może technologia komunikacji wywoła to radykalne otwarcie; jeżeli tylko umożliwi pozajęzykowe porozumiewanie się, jeżeli uniezależnimy się od słów i wiecznej nieadekwatności, którą one ze sobą niosą.

Jeszcze się zdecydowanie nie wypisałem na ten temat i będę do niego powracał.