czwartek, 27 września 2012

Odezwa




Drodzy przyjaciele!

W poniższym tekście chciałbym zawrzeć bardzo dla mnie ważny przekaz. Dlatego proszę o uwagę. Jeżeli możecie, przerwijcie czynności, które wykonujecie synergicznie z czytaniem tego tekstu. Proszę, aby podczas czytania nie przeskakiwać do komunikatora, facebooka - po prostu o chwilę skupienia i bezruchu. 

"Czy wartość wszystkich rzeczy nie polega na tym, że są one fałszywe? Czy właśnie skłamywanie i czynienie fałszem, wkładanie sensu, nie jest wartością, celem, sensem? Czy nie powinno się wierzyć w Boga nie dlatego, że jest prawdziwy, lecz dlatego, że jest fałszem? - Nietzsche

Wszyscy siebie oszukujemy. Należy tylko pytać, czy jesteśmy tego świadomi, czy nie. Nie musi to być oszustwo z premedytacją: oszustwo jest po prostu fundamentalną zasadą naszej optyki na świat. I nie jest to oszustwo w sensie moralnym! Przynajmniej nie wyłącznie. Oszustwo, o którym mówię, przejawia się w grach społecznych, manipulacjach, u podstaw których stoją dobre intencje, czy wreszcie w podejściu do siebie samego. Nie zamierzam tutaj relatywizować oszustwa, lecz rozróżnić takie jego rodzaje, które nie podlegają w pełni naszej świadomości i woli, a jednak dzieją się w nas i dalece determinują nasze działania. Oszustwo tak głęboko zakorzenione w naszym życiu grupowym i osobistym nie może być pojmowane negatywnie, bo wówczas powstaje w człowieku głęboki, wewnętrzny konflikt. Stara się wtedy stać "prawdziwym", "szczerym", i oczywiście jest to do pewnego stopnia możliwe, jednak nie całkowicie. Nie da się bowiem mówić chociażby ludziom całej prawdy; trzeba zwykle owinąć ją w bawełnę sprzyjającego nastroju, miłego słowa. Dlaczego? Ponieważ wtedy jest skuteczna. Dopuszczamy się więc manipulacji, ale nie musi być to z automatu niemoralne. Ludzie po prostu  nie lubią słyszeć prawdy...bo żyjemy w świecie oszustwa!

Poza tym, gdy staramy się stać "prawdziwi" negując fakt, że oszustwo jest zawsze obecne w naszym życiu, właśnie owa "prawdziwość" staje się również oszustwem, bo przeczy obecnemu stanowi rzeczy. To rdzenne oszustwo jest właśnie prawdą, którą trzeba bardzo głęboko zrozumieć. Zapewne w wielu umysłach na takie słowa pojawiają się zarzuty, że próbuję usprawiedliwiać fałsz. Nie jest tak, ja po prostu chce rozróżnić rodzaje oszustwa, które to rozróżnienie kieruje się wymiernymi intencji oraz samoświadomości; wiedzy, co robimy. Trudno bowiem potępiać kogoś za jego czyny, gdy nie rozumie dlaczego je realizuje. Jest to po prostu skrajnie nieskuteczne działanie.

Aspektem oszustwa, który chciałbym poruszyć w tym tekście, jest oszukiwanie siebie samego. Jednak, drogi czytelniku, możesz przejść dalej dopiero wtedy, gdy rozprawisz się w swojej głowie z pejoratywnym rozumieniem zjawiska oszustwa czy manipulacji. Zaakceptujmy to: oszukujemy siebie, popełniamy błędy, które odsuwamy. Jakikolwiek proces rozwoju wymaga dłuższego czasu. Ten rozwój startuje od danej kondycji, którą należy zrozumieć w pełnej jasności. Nie można z chwilą, gdy powstanie w nas chęć rozwoju, zanegować nasz obecny stan. A obecny stan wielu, którzy to czytają jest nasycony lenistwem, pożądaniem, strachem, egoizmem, etc. I dobrze! Tak to właśnie jest, zmiana przyjdzie z czasem. Całkowite wykorzenienie wad, jeżeli w ogóle możliwe, potrwa długie lata, podczas których dobre cechy, takie jak siła, dyscyplina, współczucie, czy samowiedza będą kiełkowały. Zalety więc będą istniały RÓWNOWAŻNIE z wadami. Nie można dopuścić do tego, by weszły one ze sobą w konflikt, ponieważ konflikt ze sobą nie sprzyja rozwojowi. Mądry rozwój to akceptacja. Jawne przedstawianie się jako człowiek niedoskonały, ale nie tylko. Akceptacja wad nie jest jednak tożsama z folgowaniem sobie!

Aspektem oszukiwania siebie samego jest proces, który można nazwać "kreowaniem dobrej wizji". Polega on na wytworzeniu takiego wyobrażenia o sobie, które będzie nas motywowało do działania, niosło przez życie w dobrym kierunku (może ono też służyć innym celom, ale nie tego dotyczy ten tekst).

Jest to swoista samo-projekcja, zatem oszustwo. Udawanie. Często niestety takowa auto-projekcja służy ignorowaniu swoich wad - które w ten sposób narastają, ponieważ są pozostawione same sobie. To nie jest dobry pomysł. 

Sednem tej części mojego tekstu są słowa: nie walcz z własnym oszukiwaniem się, tylko użyj go tak, aby przysłużyło się ono Twojemu rozwojowi. Jest to świadome wpływanie na zjawisko, którego nie da się usunąć z życia społecznego i osobistego. Usunięcie bowiem oznacza stłumienie - energia zostaje zablokowana, odbija się gdzieś od dna naszego wnętrza i wraca ze zdwojoną siłą, a przy okazji czyni spustoszenia w środku nas. Jest to także - w szerszej perspektywie - używanie swoich wad do ich przekroczenia. To dla mnie wręcz rewolucyjna myśl. Prowadzi ona do zrozumienia, że w człowieku nie ma żadnego zła, jest jedynie niewiedza. Każda nasza cecha, którą poczytujemy sobie za wadę, jest po prostu niewłaściwie ukierunkowaną i uformowaną energią bądź jej brakiem. Czy jest to energia gniewu, czy lenistwo (brak energii), czy energia pożądania, czy uciekania. Człowiek jest po prostu układem kabelków, które są podczepione pod niewłaściwe porty, przez co mechanizm nie działa sprawnie. W TYM TKWI CAŁY PROBLEM! I on wynika z niewiedzy.

Niewiedza tworzy pomieszanie, które jest kiepskim dopasowaniem owych kabelków. My wszyscy po prostu stoimy nad zbieraniną otworków i ciśniemy uporczywie trójkątem w otwór kwadratowy,kwadratem w koło, a trapez wsadzamy sobie w dupę!!!!

Bądźcie jednak pewni - istnieje układ doskonały. Jest kiepsko,ale możliwe jest wyjście z kiepskiego stanu, istnieje droga wyjścia z niego. Każdy problem, jaki masz, kochany czytelniku, jest rozwiązywalny! To jest alchemia; właściwe dobranie poszczególnych proporcji przemieni kamień w złoto. Czujecie tę symbolikę? Właśnie.

Ale ja nadal nie o meritum. Więc! Najważniejszym przekazem tego tekstu jest owe kreowanie wizji, o którym mówiłem wyżej. O co mi chodzi? Oszukujemy się, face it. Co możemy zrobić? Oszukać się tak, aby odnieść korzyść! Oszukać się tak, aby - koniec końców - zwycieżyć oszustwa, które nas unieszczęśliwiają. Muszę jeszcze rozwinąć nieco to zagadnienie.
Jeżeli dotrwałeś, drogi przyjacielu, do tych słów, zrób sobie przerwę. Wróć, gdy Twój umysł nieco się zrelaksuje i optymalnie przyswoi to, co chce przekazać.

Zatem: zrozumiałem głęboko owe "kreowanie wizji" badając przez ponad pół roku pewną grupę New Age, która ma siedzibę w Gdańsku. Kluczowym słowem do zrozumienia "kreowania wizji" jest słowo: NARRACJA. Z narracją zwykle stykamy się w literaturze, prowadzimy ją jednak nieustannie w swoich umysłach. Jeżeli dana książka traktuje o losach bohatera, to nie jest w stanie opisać absolutnie KAŻDEGO BODŹCA, który wydarza się w opisywanej historii. To zresztą kompletnie niepotrzebne. Jednak sposób naświetlenia historii rzutuje na ocenę losów bohatera. Nikt jednak nie ucierpi, ponieważ postacie z książek nie istnieją. Jednak prowadzenie narracji w głowie już wpływa na innych, co wyjaśnię niżej. Narracja dokonywana przez umysł (to dzieje się często samo, poza naszą wolą, w nas, ale nie przez nas!) to po prostu sposób przedstawiania sytuacji, z którymi mamy do czynienia. Wynika to przedstawienie z naszej perspektywy, z naszych uwarunkowań, chęci i niechęci do danych części świata, w którym żyjemy.

Każdy z nas opowiada sobie świat po swojemu. A gdy słyszymy historię drugiego, to możemy wniknąć nie tylko w jej treść, ale sposób opowiadania. Podkreślanie jednych rzeczy, ignorowanie drugich. W ten sposób czyta się ludzi z ich historii. I to jest właśnie narracja.

Narracja, czy kreowanie wizji, dokonuje się więc nieustannie z nas, i jeżeli mamy być ściśli, jest to oszustwo. Dlaczego? Ponieważ jest przedstawieniem świata, które jest z konieczności wybiórcze. Bo filtrujemy. Nie jest to jednak niemoralne; jest naturalne. Używam jednak słowa oszustwo, ponieważ większość ludzi uznaje swój sposób narracji za tożsamy z tym, co jej podlega.

Uznają swoje przedstawienie świata za tożsame z samym światem. Jest to więc oszustwo nieuświadomione, bo brane za prawdę. Natomiast oszustwo uświadomione jako oszustwo, jako jedynie sposób przedstawienia, to zupełnie inna sprawa. I to właśnie jest istotne. Spotkałem się dziś z pewnym rozróżnieniem, na plakacie konferencji naukowej...na narracje i metanarracje. Metanarracja to więc oszustwo uświadomione. Oszustwo prowadzone z poziomu ponad oszustwem. Narracja bez pierwiastka meta to narracja, która tkwi wewnątrz siebie, jest ograniczana sobą. Prowadzący ją narrator nie wie, że ją prowadzi. Metanarracja jest wolna od ograniczeń, które nieuchronnie stwarza, ponieważ przekracza sama siebie!

Oszukujemy siebie z samej, można rzec, natury naszego bytu, jeżeli nie ontologicznego, to na pewno społecznego. Wszyscy kłamią, nikt nie potrafi się bez kłamstwa obejść. Jak jednak kłamać, aby sobie pomóc? Pozostajemy przy aspekcie samo-oszukiwania się. Jak kłamać sobie o sobie, aby sobie pomóc? Jak kłamać sobie o świecie? Kłamstwo ma to do siebie, że jest jednostronne - musi zawierać się w nim ocena "tak", albo "nie".

Jestem więc taki, a nie inny.Wynika to z zasad samego języka, którym mówimy i myślimy. Albowiem, gdy powiem "on jest głupcem", wielu ma tendencję do podchodzenia do tej osoby jak do głupca. Nikt nie jest jednak głupcem absolutnym. Jest głupcem w danych okolicznościach. Był głupcem w sytuacji, w której został tak przeze mnie nazwany. Nawet więc, kiedy zachowuję świadomość tych aspektów sprawy (a nie każdy tak robi), to muszę gęsto tłumaczyć się z każdej wypowiedzi, precyzować ją tak, aby objąć wszystkie jej strony. Jest głupcem, ale...nie zawsze, przez pewne okoliczności, i tak dalej. Słowa "on jest głupcem" są po prostu uogólnieniem. I przedstawieniem. To sposób narracji, który wycina z rzeczywistości dany jej fragment. Wycina, bo tak właśnie działa język. Niestety, lepszego medium nie mamy.

Słyszałem, że ten i ten jest głupcem...i traktuje go jak głupca. Może jednak w danej chwili, gdy mam z nim styczność, nie pojawia się w nim głupota? Jednak ja, traktując go jak głupiego, mogę wzbudzić jego irytację, a przez to potwierdzę swój osąd...sam wywołując głupotę. Zasada wywiedziona z tego przykładu jest błędem, który wszyscy powielają nieustannie i do bólu. Moim zdaniem to jeden z fundamentalnych błędów naszej cywilizacji. A z czego on wynika? Z zasad językowych, które konstytuują myślenie. Ale także z nieświadomości tego, że myślimy językiem, że myślimy przedstawieniowo. Że piszemy książkę naszego życia, której bardzo daleko do ujmowania tego życia w całej jego szerokości, obustronności. Kto jest bowiem głupi, ten i bywa mądry...to kwestia warunków. 

Podsumujmy więc: gdy mówię "on jest głupcem", zwyczajnie...kłamię. Popełniam oszustwo. Uogólniam. Załóżmy jednak, że fikcyjnego głupca, tj. (uściślenie) osobę o skłonnościach do głupoty będziemy traktowali jak największego mędrca. To także oszustwo, ale w drugą stronę. Co może wywołać taki sposób narracji? Może zmotywować głupca do rozwoju, będzie bowiem chciał odpowiadać wyobrażeniu, które mamy na jego temat. Oczywiście to nie złota zasada, tylko jedna z możliwości. Gdy jesteśmy odpowiednio uważni, możemy ujrzeć horyzont możliwych przyczyn i skutków - i wybrać taki łańcuch przyczynowoskutkowy, który pomoże naszemu głupcowi. Każdy przypadek jest jednak swoisty, ba! każda sytuacja jest swoista. Nie da się utworzyć uniwersalnego podejścia, uniwersalne jest jedynie napomnienie do nieustającej czujności, która jest w stanie wychwycić najlepsze rozwiązanie w upływającej chwili. Coś jakby balansować na linie, czy machać flowerstickiem. Bo przecież inny głupiec, na pochwały jego mądrości, nie znajdzie w sobie motywacji do rozwoju - skoro już za mądrego jest brany. To oczywiste, ale ten przykład ujawnia zasadę, o której mówię. 

Każde czasy potrzebują wielkiej narracji i wielkich narratorów. Pragniemy tego. Paradygmat racjonalistyczno-scjentystyczny boleśnie zawężył nasz horyzont, uwierzyliśmy bowiem, że potrzebujemy "prawdy", która jest przeciwieństwem "kłamstwa" - sam zaś ten podział jest kłamstwem. Spłaszczyło to świat do zmiennych naukowych (o tym pisze Wilber i Weber), zabiło ludzkiego ducha. Wielu ludzi nie podejmuje wielkich narracji takich jak żywot Chrystusa, czy patriotyzm (tzw. ethos) . Dlaczego? PONIEWAŻ UTKWIŁO W NARRACJI SCJENTYSTYCZNEJ, POZYTYWISTYCZNEJ, w narracji uśmiercającej wszystkie inne, etykietkujące je jako fałsz czy teatr. Paru sobie pewnie pomyślało, że w końcu wyszło poza cudzysłowie, odkryło prawdę. A chuja tam.

Nie da się wyjść poza narrację, ponieważ dokonujemy jej nieustannie.A najgorsza to jest taka, która udaje, że sobą nie jest. Możemy jednak osiągnąć błogosławiony poziom Meta i być narratorem świadomym swoich czynów. Możemy wybrać metanarrację taką, która wzbudzi w nas najlepsze przymioty i poprowadzi najszybciej do celu. 

Zbliżamy się więc do kulminacji tego tekstu. Jaka jest moja wielka narracja? Wyjaśnię ją na przykładzie swoich losów, sam bowiem padam jej "ofiarą", już wyjaśniam.

Parę miesięcy temu pewien kochany trickster zapoznał mnie z tym filmem:

http://www.youtube.com/watch?v=9DqERnJODKo

Obejrzyjcie go. Mówi on o tym, że zbliża się sławetny "2012 rok", który będzie przełomem, czasem wielkiej zmiany. Nie będe spoilował, ograniczę się do kluczowych ogólników. Koleś, który w nim przemawia mówi, że poprzez zmianę grawitacji na Ziemi w świadomości każdego nastąpi zmiana, będąca konsekwencją zmniejszenia ogólnego poziomu grawitacji. Dzięki niej myśli każdego będą troche lżejsze. Ci jednak, którzy lubią swoje myśli, będą przerażeni tą lekkością. Będą więc starali się je utrzymać jak najdłużej, dążąc - w wielkim skrócie - do ich eskalacji. Będą więc więcej pożądać,więcej kręcić się w kółko, wkładać po prostu więcej siły w swoje działania (które zaczynają się w głowie), aby utrzymać dotychczasowy sposób życia. Ta eskalacja doprowadzi do powszechnego szaleństwa na świecie. Ludziom po prostu zacznie odpierdalać.

Istnieje i druga strona tej sprawy. Lekkość myśli bowiem nie jest niczym złym, gdy mamy alternatywę, jaką jest stan medytacyjny. Zapewne nie wszyscy wiedzą ocb, ale nie zamierzam teraz tego rozwijać. Kto jest ciekawy, niech się odzywa. Do rzeczy jednak: owa lekkość doprowadzi do stanów prawdziwie błogich. Wywinduje każdego wysoko w górę. 

Zasada tkwiąca w przemowie Nithyanandy jest prosta, i wyjaśnię ją terminologią właściwą naszej kulturze: dobrzy szybko pójdą do nieba, a źli spadną do piekła. Koniec stanów pośrednich, albo wóz, albo przewóz. Trzeba się decydować, i to szybko! Rozumiecie?

Wielu parsknie śmiechem. Tym jednak powiem: wy macie swoją narrację. Bo od narracji nie ma wyjścia. Wasza jest bardziej...racjonalistyczna, naukowa? Chuj w to, to tylko przedstawienie. Jesteście meta, czy nie? Nie ma innego wyjścia. Życie jest teatrem, nie prawdą. Wybór tkwi w tym, czy teatr jest uświadomiony, czy mylony z życiem prawdziwym.Nie wchodzimy tu bowiem w sferę prawdy naukowej. Kręce się wokół tego, jak opisujemy sobie świat. To trzeba rozróżnić. Nie neguję prawd naukowych. Po prostu prawdy naukowe nie są przystawialne do sfer osobistego przeżywania świata.

Co się zatem ze mną działo po zobaczeniu tego filmu? Postanowiłem podjąć zakład Pascala. I tak medytuję. Technicznie więc już jestem zbawiony. Niemniej i moja wola podlega wahaniom. Po prostu nie medytuję tyle, ile powinienem. O ile jednak moja siła woli nie została wzmocniona przez wizję końca świata, owa wizja wpłynęła na co innego: na percepcję ludzi, z którymi mam do czynienia.

To po prostu autosugestia. Jestem metakozakiem; mój umysł snuje narracje, ale ja w to nie wpadam. Przynajmniej nie na-łeb-na-szyję. Obserwuję więc, jak mój umysł koreluje, dopasowuje. Bo ludziom ostatnio jakoś mocniej odpierdala. Pośród bliskich znajomych i pośród ich rodzin dostrzegam coraz więcej szaleństwa, cierpie od niego bezpośrednio i pośrednio. Cierpie egoistycznie będąc atakowanym, i bardziej altruistycznie, gdy boli mnie, że dobrzy ludzie cierpią. Ponadto obserwuję naokoło mnie, a także w sobie spadek poziomu woli. Ludzie słabną wobec pożądań...gubią serce pośród niepokojów.

To autosugetia z poziomu meta. Czy naprawdę nadchodzi koniec świata przedstawiony przez Nithyanandę? Błogie nie wiem. Umysł wszakże stara się dowiedzieć, dzielny Maciek... Jednak także się motywuje. Badając grupę New Age długi czas siedziałem w atmosferze millenarystycznej (bliskiego końca świata), rozmawiając z ludźmi, czytając ich teksty...to się udziela. Nie należy tłumić udzielania się, bo wyjdzie bokiem. Można jednak obserwować proces udzielania się i zachować dystans. Tak też zrobiłem. Z dystansem bywa różnie, często emocjonalne okoliczności zaburzają trzeźwy rozsądek. Albo cudowne okoliczności.

Rok 2012 jest najcudowniejszym rokiem w moim życiu. A także jednym z najbardziej traumatycznych. Moc doświadczeń które mnie spotkały, z obu stron, jest porażająca i odmieniła mnie bardzo głęboko. W tym roku zrozumiałem jedno: życie nigdy nie było zwykłe. Nie istnieje szara codzienność. Tylko umysł staje się ospały i tępy... 

Życie jest niepojęcie cudowne. Życie jest dramatem zmagań dobra i zła, które biją się o naszą duszę. Życie nie ma dna, można natomiast zagłębiać się w nie bez końca i odkrywać coraz to nowsze pokłady znaczenia, sensu i wglądu. Jest we mnie wiele, wiele Dominików. Jeden wciąż lata tu i tam i wrzeszczy z zachwytu, ryczy ze wzruszenia. Jezu chryste, co tu się wyprawia! I nie rozumie, tak słodko nie rozumie...o co tu kurwa chodzi.

Przez większość mojego życia właściwie nie żyłem. Bałem się, uciekałem. Pożądałem. A właściwie był strach, było pożądanie. Dopiero niedawno, parę lat temu...zacząłem być. Jestem tutaj!!!! 

Zrozumiałem, że można wylać morze łez zachwytu nad głupim kwiatkiem, i to nie dlatego, że jest się niezdrowo nadwrażliwym. To dlatego, że absolutnie każda chwila, każda rzecz, która w niej spoczywa jest nieskończenie piękna, a jedyna rzecz skończona i ograniczona to ludzkie poznanie...która jednak także jest nieskończona, a naszym wyborem jest, czy zamierzamy ją pogłębić. Gdy oczywiście wiemy jak. 

Otrzymaliśmy ogromny dar, jakim jest to ciało, to życie. Ale trzeba także naostrzyć umysł tak, by godnie je przeżyć. By wejść z nim w kontakt. A mówiąc życie, mówię o wszystkim, co tylko nas spotyka, wewnątrz i na zewnątrz. Cóż więc Nithyananda podarował ludziom? Wielką Narrację! Pomyślcie że to, co mówi w powyższym filmiku wypowiedział do bardzo wielu Hindusów. Ogłosił powrót czasów mitycznych, czasów, gdy Krishna był w ciele! To tak, jakby powiedzieć Europie i Stanom, że nadchodzi czas, w którym Chrystus przyjdzie ponownie. Ci, którzy uwierzą, będą mieli wielką narracją a inni...metanarrację. Uwierzą, jednak nie tylko to, pozostanie także błogie "Nie wiem". "Nie wiem, ale niech tam, kupuję to, zobaczymy". Spróbujcie jednak poczuć, co znaczy dla religijnego chrześcijanina zapowiedź powtórnego przyjścia Chrystusa. ON WRACA! Wkroczenie w czas mityczny, dynamicznie zbliżający się z każdym dniem. Czyż to nie piękne oszustwo? Jeżeli jednak to oszustwo wzbudzi w owym krystjaninie najlepsze jego skłonności, które odmienią jego życie? A kłamać, jak to już sobie wyjaśniliśmy, trzeba tak czy siak.

To był przydługi wstęp. Gdy już wiemy to, co wiedzieć należy, pozwólcie, że przyoblegę się w metaszaty...radio Wielkie Serce nadaje:


Drogi Przyjaciele, najkochańsi Przyjaciele!

Czasy, które były udziałem ludzkości przez najbliższe parę tysięcy lat dobiegają kresu. Nadchodzi czas wielkiej przemiany i wielkiej próby. Każdy owoc rodzi się z pączka kwiatu, rośnie, przechodzi czas dojrzałości a potem gnije i spada z drzewa. To prawo tego świata. Jednak ten świat to nie wszystko. Istnieje jeszcze tajemnica, która go przenika i otacza ze wszystkich stron. Tajemnica, która jest poza rodzeniem się i umieraniem. Nigdy nie byliśmy jej tak blisko, jak teraz. Pomoc przyszła z najmniej oczekiwanej strony: od Matki Natury. Ona, która kołysze nas w swoim łonie, osłabiła siłę swojego przyciągania, co przeniknęło i materię, i ducha. Każda myśl straciła na ciężarze, jak i poczynające się z niej więzy, które oddalają nas od siebie nawzajem, i od siebie samych.  Każda sytuacja ma jednak dwie strony. Zatem Ci, którzy jedynie w tych myślach widzą swoje szczęście, trzymają się ich kurczowo, coraz mocniej, gdy one ulatują w górę. Jest to powodem ich ogromniejącego cierpienia, zagubienia i rozpalającego się szaleństwa. Z każdym dniem myśli tracą na ciężarze, z każdym dniem trzeba więc chwycić je mocniej, wszelkie swoje pożądania, lęki i ignorancję...

Musimy im pomóc.

Musimy także pomóc sobie nawzajem, bo sami nie damy rady. W każdym z nas jest ten zagubiony człowiek, który szukając szczęścia pośród nietrwałych bodźców zmysłowych i chowając w sobie strach...gubi drogę. W każdym z nas jest także Wielkie Serce, bezgraniczne i wszechmocne, zdolne do kruszenia cierpienia jak skamieniałych skarpetek australopiteków.

Wzywam więc wszystkich moich przyjaciół do zjednoczenia się w nadchodzącym czasie próby. Proszę Was wszystkich o wspólne napominanie się, by nie ustawać w żarliwej praktyce medytacji, która umożliwi nam przekroczenie siebie w wielkim, finalnym skoku, od którego dzielą nas niecałe trzy miesiące. Matka Natura dodała nam skrzydeł, my musimy tylko odepchnać się od ziemi. Zostawić tę smutną i słabą kondycję na rzecz tajemnicy, która przekroczy najśmielsze oczekiwania. 

Znajdźcie w sobie wewnętrznego bohatera, bodhisattwę, który zniszczy wszelkie kajdany. Mieczem uważności przetnie każdy łańcuch przyczynowoskutkowy. Nagroda za ten wysiłek będzie cudem, jaśniejącą chorągwią zwycięstwa. 

WYRWIJ MUROM ZĘBY KRAT, ZERWIJ KAJDANY, POŁAM BAT, A MURY RUNĄ, RUNĄ RUNĄ, I POGRZEBIĄ STARY ŚWIAT!


Czytelniku, czy uwierzysz w Ducha?

wtorek, 25 września 2012

An autumn night. Don't think your life. Didn't matter.

[Deaf Center - White Lake] 

Dziś wieczorem moje serce jest smutne. Jest smutne z wielu względów, niektóre są smutnopiękne, inne smutnolękliwe. Moje serce jest smutne jak zmoknięty gołąb, który przysiadł na kariatydzie drapacza chmur w Gotham City. Jest smutne jak więzień, który zdążył wyjaśnić sobie parę spraw ze sobą pośród ciągnących się jak guma lat odsiadki i teraz, spoglądając przez kraty na wrześniowe niebo, myśli...co by było, gdyby był po drugiej stronie okratowanego okna... więc będe smutnobełkotał, i chuj.

Idzie jesień. Duża część mnie ukochała sobie cichy, domatorski żywot właściwy dniom jesiennym, dniom zimowym. Gdy jest zimno i poruszam się zakutany w szale, swetry i płaszcze, też czuję się troche domatorsko. Troche więcej warstw między moim ciałem a światem tworzy iluzję mieszkania. Warstw powoli dochodzi... Zbroję się na nadchodzącą zimę. Czyż zima nie jest bardziej do wewnątrz, a lato na zewnątrz? U Indian Kwakiutlów zima była okresem pełnym religijnych rytuałów i misteriów w wielkich namiotach. Przyroda już niedługo zacznie umierać - to takie niesamowite, że żyjemy w cyklach, wewnątrz wielkiego, obracającego się nieustannie koła. Już na dniach! Wielki duch natury przechyli się powoli przez krawędź swojej witalności i stopniowo, w chwili patetycznie długiej, zacznie opadać w dół, ku śmierci...i ja razem z nim. Czemu bowiem wypisuję się z tego wszystkiego? Przez lapsus językowy zwany "ja", mgielny pomost między podmiotem i przedmiotem. Ja również rozkwitłem, ja również umrę. Liście odrywają się ode mnie i spadają, czyniąc mnie coraz słabszym. Coraz krótsze dni mnie. Coraz zimnej we mnie.


Protometabustrofenum: 14 X 2009, 20:40

Czapka, szalik, sweter, rękawiczki. Najlepiej szyte ręcznie. Robi się coraz zimniej, a przecież nie chcesz marznąć. Nie otwieraj okna - nawet na papierosa. Trzymaj ciepło w środku. Nawet i czasami majacz w gorączce zawinięty w koce i pościele, śnij mgliście i dziwnie.

Wsłuchuj się w tę parną ciszę i popatrz jak sny się skradają, otaczają, zachodzą od tyłu, jak małe zwierzęta. 


Jesień i zima to czas Raskolnikowa wtulonego w najciemniejszy kąt pokoju. Czas umierania, zastygania, zamarzania. 

Protometabustrofenum: 11 X 2009, 14:53 Staram się spać tak długo, jak tylko mogę. Mimo, że we śnie oblewa mnie zimny pot i zaciskam ręce tak mocno, że mam na nich żółte, wypukłe odciski. Rano pościel jest zawsze w nieładzie, jak moje sny. Trzymam się sennej fazy kurczowo, a gdy się wybudzę, nie pamiętam nic. Jednak ta wygrzana w pościeli nierealność, senna fantasmagoria...to jedyna alternatywa od bycia żywym.

Gdy się budzę, moje oczy odbierają obraz jak kiepski telewizor. Gdy się budzę, jestem w kawałkach – codziennie powtarzam rytuał sklecania swoich cząstek do nietrwałej jak ubranie katorżnika całości. Czasami zajmuje mi to cały dzień. Czasami długie godziny spędzam rozrzucony po całym Domu.

Jedynym świadkiem tego całego bałaganu jest mój milczący, zawinięty w koc przyjaciel. Ale on tylko patrzy, nigdy nic nie mówi.


TO SMUTEK! Jednak dziś już smutek pusty; tj. nie ulegam mu całkowicie, bo wydarza się on na tle pustki. Niepodobna wpaść w jakiś nastrój całkowicie, żeby był tylko on, bo wszystko, niczym różne opowieści na kartce, wydarzają się na jej bieli... Pustka to Meta sama w sobie - dystans doskonały. Jednak chce ulec, chce się smucić, chce chłonąć ten klimat, chłodne fale nostalgii przepływają przez moje serce. Chce się schować i się smucić. Cichutko. Czy już rozumiecie? Nie chodzi o to, aby dążyć do doświadczeń pozytywnych. Chodzi o to, aby przeżywać całkowicie wszystko, przeżywać pusto, jak jesienny liść miotany wiatrem latać to tu, to tam, bezwładnie, jakby mnie nie było. Wybierać nastrój jak film na wieczór. Smutek. Radość. Ból. A ja, wolny, w tym. Czyli brak mnie, wolność braku mnie, tylko następujące po sobie nastroje. Jaki jestem szczęśliwy, gdy mnie nie ma. Aż łzy lecą.


Protometabustrofenum: 9 X 2009, 23:00
Może kiedyś zobaczysz na ulicy człowieka z wielkim przerażeniem na twarzy. Będzie miał szeroko otwarte oczy, pełne lęku. Będzie miał ręce przy sobie i odczujesz już z daleka spięcie w jego plecach, które będą przygarbione, jakby było bardzo zimno. Nie będziesz miał pojęcia, skąd ten wielki strach, a nawet gdybyś go spytał, to tylko potrząśnie przecząco głową i ucieknie od ciebie jak najdalej. I tak masz szczęście, że kogoś takiego spotkałeś, chociaż na chwilę. Zwykle ci ludzie siedzą w swoich pustych mieszkaniach o niskich sufitach, i otulają swój strach w warstwy materiału, cichą muzykę i dym papierosowy. Żaluzje są zasłonięte, drzwi zamknięte.

Możesz zapomnieć o tym chwilowym obrazie i pójść dalej. Możesz też zatrzymać się i pomyśleć, skąd wziął się ten lęk? Być może twoja ciekawość zawiedzie cię tak daleko, że zaczniesz szukać tych pustych mieszkań, aż w końcu wejdziesz do jednego z nich.

Odsłoń żaluzje, wpuść trochę światła do pomieszczenia, mimo, że lokator będzie stanowczo oponował. Możesz nawet otworzyć okno, by się nieco przewietrzyło. Może kupiłbyś psa? Zawsze jakiś ruch w zastygłej przestrzeni domu. Spójrz przed siebie, a potem nieco w lewo, gdzie sufit jest najniższy i cień najgłębszy.
Ten skulony pod kocem kształt w rogu łóżka to twój nowy przyjaciel.


W zasadzie świat jest całkiem smutnym miejscem. Nie możemy się ze sobą dogadać. Nie możemy zrozumieć samych siebie. Nasze rozmowy to ciągi nieporozumień, spojone żałosnym pozorem słowa. Jesteśmy tak daleko od siebie, uwięzieni w osobistych wszechświatach, nieprzekładalnych. Pod płytką powierzchnią porozumienia szaleje cierpienie, emocje wzajemnie skłócone, traumy utajone. Nasza wola słaba. Postanowienia kruche. Gniew łatwy do wzbudzenia. Psychokaruzela.

 Protometabustrofenum: 1 XI 2009, 0:35
 Wydawało mi się, że wepchnąłem Cię pod łóżko, przykryłem nowymi doświadczeniami, że zapomniałem o Tobie. W gruncie rzeczy (tak) to trochę nie w porządku – nie postępuje się tak ze starymi przyjaciółmi, jacy by nie byli. W końcu mieszkasz w moim domu, towarzyszysz mi na spacerach, bawisz się z moim kotem – a ja zachowuje się, jakby Cię nie było. Z drugiej strony dobrze wiesz, do czego prowadzi nasze wzajemne obcowanie – do nieszczęścia i robienia innym krzywdy.

Dlatego postanowiłem poświęcać Ci więcej czasu. Pora wyjść z tego okropnego mieszkania, gdzie bałagan sam się robi. Nie będziesz już więcej nadzorcą mojej entropii. Będziemy przechadzać się miastem w niedziele, gdy jest nieprzyjemna pogoda, ludzi na ulicach jak na lekarstwo, a niebo wygląda jak pogorzelisko. Będziemy chodzić do pubów w piątki, zmuszeni lękiem przed samotnością przesiadywać w ciemnych, zadymionych głupotą przybytkach i będziemy wmawiali sobie, że to lepsze, niż zostać w domu. Upojeni życiem, i pragnący śmierci, jednocześnie, dachowce Schrodingera.

Więc wychyl głowę z kokonu pościeli, prześcieradeł i pierzyn - jutro o szóstej, w najgorszy dzień roku, ruszamy na cmentarz, i będą nam odmarzały dłonie. 


Cierpienie! Porażki! Głupota! Drogi czytelniku, przytul do serca wszystkie swoje słabości. Żadni z nas bohaterowie, żadni dzielni bodhisattwowie. Jesteśmy tylko ludzką miazgą. Ledwo wychylimy głowę z pętli porażek, już wpychają nas w nią z powrotem bliscy, okoliczności, własne myśli. Ocean cierpienia. I dobrze!   

Co z tego, że odkryłem trochę więcej prawdy, niż inni? Bądźmy szczerzy: nikogo to nie obchodzi. Co z tego, że z tego cierpienia istnieje wyjście, że można je przekroczyć i osiągnąć szczęście? Nikogo to nie obchodzi. Słowa o zbawieniu spływają po nas jak po kaczkach. Gasną jak świeca potraktowana poślinionymi palcami, gdy tylko pojawi się jakiś obiekt pożądania. Przypalasz sobie ręke kadzidłem a potem zlegujesz, znów, godzinami przed kompem i czytasz gównonewsy o tym, że małżeństwo bliźniaków urodziło bliźniaki. Albo patrzysz w oczy osobie, którą tak kochałaś, i tchniesz zimnem. Albo poniżasz własnego syna. Albo znów gnijesz w łóżku rano, chociaż dobrze wiesz, że gdy wstaniesz, poczujesz się dużo lepiej. Nie! Nie wstaję. Nie wstaję. Kolejny dzień nie siedzę. Gdy pojawia się myśl o siedzeniu, odsuwam. Gdy siadam, nie siedzę tyle, ile postanowiłem. I tak mijają tygodnie; wszelka zasługa umiera niedostrzegalnie, rozbita na tysiące małych porażek, tysiące świadectw słabej woli. A te wznoszą góry. 

Wiedziemy egzystencję żałosnych cieni, będąc królami. Zabijamy serce niskimi pożądaniami.. zaiste, jesteśmy godni najwyższej pogardy. Nie dlatego, że jesteśmy słabi. Dlatego,że jest w nas wielka siła, która skruszy największe kajdany. Nie dlatego, że jesteśmy głupi. Dlatego, że jest w nas wielka mądrość. Nie dlatego, że jesteśmy nieczuli. Tylko dlatego, że jest w nas Serce, które nie ma granic.

Przegrana. Śmierć w samotności, gdy wszyscy się odwrócili. Po uszy w długach. Mieszkanie usłane śmieciami, organizm wyniszczony. Na dnie najgorszej otchłani i odrzucenia...

rozlega się pieśń wyzwolenia!



środa, 19 września 2012


czwartek, 6 września 2012


niedziela, 2 września 2012

Nienawiść Oświecona: Co robiłem na wakacjach


Dziś ostatni dzień wakacji. Rano stwierdziłem, że lubię dni końcowe, graniczne, tak zwane cezury. Lubię także dni poprzedzające, czyli wigilię. Są jakby progiem, przedsionkiem przed wejściem w nowy rozdział życia, który zawsze jest troche "od nowa". To Od Nowa często wynika z kwestii formalnych, dajmy na to - dat. Pierwszy dzień szkoły, czy roku stwarza wrażenie czystego konta - ani jednej jedynki w dzienniku i te sprawy... w dawnych czasach, gdy religia tak mocno przenikała serca ludzkie i wyznaczała rytm ich bicia ,koniec roku obrzędowego oznaczał także koniec świata.Potem świat się odnawiał, zataczał koło, aby jego mieszkańcy mogli zacząć od nowa, pogrzebać stary rok i powitać nowy - co zwykle działo się na wiosnę albo później w dzień przesilenia (ok. 21 grudnia). Po co to wszystko? Żeby się odnowić, poczuć się znów czystą kartą.

Z jednej strony taka czysta karta nie istnieje - bo niezależnie, czy zmienimy miejsce, czy zmieni się data, nosimy w głowie ten sam umysł, który naznaczony doświadczeniami przeszłości nieubłaganie mechanizuje się, zastyga w nawykach. Z drugiej - wystarczy uczynić krok do tyłu, za sferę myśli, aby odnaleźć swój wiecznie czysty i świeży umysł czujności, niczym nie skażony.

I w ten sposób byt i niebyt, dzianie się i pustka wirują nieustannie; splecione we współzależnym tańcu. Jak oddech, bicie serca czy właściwie cokolwiek - jedna noga to ruch a druga bezruch i wciąż idziemy do przodu.  Ten wzór jest wszędzie, to prawdziwy fundament.

Po co ja o tym? Aby odnieść się - z poziomu tej całości, którą zawsze stanowią dwie strony...odnieść się do paru stwierdzeń. Wszystkie wynikają z powyższej zasady, przedstawionej na obrazku.

1. Życie jest cierpieniem, nienawidzę świata.

Które z Was ma wątpliwości co do tego zdania? Wszyscy powinni mieć, ponieważ jest wręcz wulgarnie jednostronne. Wypowiadamy je zwykle, gdy znajdujemy się w czarnym, emocjonalnie szarpiącym dole. Człowiek nieustannie posuwa się do uogólnień, a scharakteryzować jakoś samo życie to uogólnienie najdrastyczniejsze. Podobny nośnik znaczenia posiadają słowa takie jak: świat, ludzie...pojawia się "zawsze", pojawia się "nigdy". Jakie słowa kończą wszelkie rozważania wychodzące z wytłuszczonego wyżej stwierdzenia? Otóż: Różnie bywa.

Ale o co mi chodzi? Oto, że to stwierdzenie wcale nie musi być negatywne, nienawistne. Może oznaczać także wielką radość, i - co ważne - wielką misję.

Spróbujcie wyobrazić sobie całe cierpienie jakie kiedykolwiek powstało na Ziemi. Nie tylko cierpienie ludzi żyjących obecnie, ale też cierpienie tych, którzy już odeszli. Nie tylko cierpienie ludzi, ale także każdej żyjącej istoty. Z każdą chwilą wzrasta ono na zasadzie funkcji wykładniczej, mnożąc się przez niemożliwie duże liczby...1 i 1 -> 2, 2 i 2 -> 4, 4 i 4 -> 8... 1000 i 1000 = 2000, 600000 i 600000....

To oczywiste, że nie sposób sobie tego wyobrazić. Nawet jeden promień tak ogromnej puli cierpienia niechybnie doprowadziłby do ataku serca...

Powiedzmy jednak, załóżmy, że to całe cierpienie jest ściśnięte w jednej chwili. Jakby wielki krzyk złożony z głosów wszystkich cierpiących kiedykolwiek.

„Człowiek który mówi: „Teraz jestem szczęśliwy” jest pomiędzy dwoma smutkami – przeszłym i przyszłym. Takie szczęście jest zaledwie ekscytacją powodowaną ulgą od bólu”. 

Czy któreś z Was potrafiłoby nadstawić uszu na jedną chwilę takiego Krzyku? Ci wszyscy cyniczni, wywyższający się, brutalni, dowcipnie ironiczni i beznamiętni. Ale też z drugiej strony również ci, którzy współczują, są zdolni do beztroskiej radości i nieskażonej cynizmem dobroci. Czy ktokolwiek by to wytrzymał? Przeżył cierpienie każdej istoty od początku czasu, wszystko skumulowane w jednej chwili docierające jak headshot do serca?


Powiecie, że to niemożliwe, więc niewarte rozmowy. Że to abstrakcja, więc nie warto o niej dyskutować. Wystarczy jednak być odpowiednio czułym, by każdego dnia dostrzegać cierpienie w oczach ludzi dookoła, które nieustannie rezonuje ze sobą i wykrzesa nowe napięcia, nowe blokady i nowy ból. To nieustannie płynie i jest wszechobecne. Przeczytajcie ten tekst do końca.

Można zatwardzić swoje serce, zamknąć się. Gdy jednak serce się zamknie, to oddziela się od obu stron życia - dobrych, i złych. Zamknięcie odrzuca i eliminuje wszystkich. Uciec do wewnątrz, to jakby wyskoczyć z nurtu rzeki życia i wykopać sobie dołek przy brzegu, płytką kałużę, i w niej pluskać. To też jest cierpienie.

Można się oszukać, że nie wcale nie. Takie oszustwo, czy inny rozumowy wymysł (zwykle wyobrażenie o sobie samym) dla wielu jest jedynym wentylem bezpieczeństwa od zatonięciu w cierpieniu naszego świata. Bo gdy kruszy się zbroja wnętrze małża jest odsłonięte i zbiera ciosy, i to tak boli.

Co w tym radosnego jednak? Bo miało być o radości. Można pomyśleć, że zmierzam do "Różnie bywa" - jet tyle cierpienia, ale świat jest także cudowny, i w ogóle. Raz na wozie raz pod wozem, różnie bywa. Ale i to, w szerzej perspektywie jest cierpieniem - cóż to bowiem za radość między dwoma okresami tortury? Gdyby mnie szarpali obcęgami, z chęcią bym odsapnął przez chwilę, ale ze świadomością, że zaraz nastąpi to samo...i znowu, i znowu, i znowu. Kwadrans przerwy, a potem znowu. Cierpienie zdaje się być tak szerokie, że połyka obie strony - dla mnie radość jest zbyt płytko osadzona, jeżeli nie jest całkowita, taki ze mnie człowiek (to była kwestia czasu, oczywiście). Szanuje poglądy innych, i to, jak na nich wychodzą. Właściwie to nie poglądy, lecz jeden, który głosi:

Ej stary, takie jest życie, różnie bywa, życie jest raczej kiepskie, trzeba łapać dobre chwile, znosić złe, harować jak wół a przez resztę dnia sobie odpocząć i nic w nagrodę nie robić, i tak codziennie

Można owe zdanie ująć inaczej, oblec w kpinę, wyższość, argumenty wieku, statusu finansowego, ironię, czy inne tego typu ozdobniki, które mają je wzmocnić - to jednak u podstaw wciąż ten sam przeciętny pogląd. Kto jest wystarczająco bystry i wzniesie się ponad wyżej wymienione "dodatki" widzi w całej jasności prostotę tej postawy. A więc niezależnie od pozornej różnorodności, którą chlubią się ludzie, koniec końców, okazuje się ona powierzchowna, bowiem fundament jest ten sam. Czy, drogi czytelniku, nie chciałbyś sięgnąć po więcej, niż to? Nie chciałbyś być kimś więcej, niż wszyscy? Gdy już zrozumiesz, że zmienne, z których bierzesz swoją wyjątkowość to sprawa bardzo powierzchowna, powierzchowna wobec rdzenia, który jest taki sam.

Nie chciałbyś sięgnąć po więcej?

Ale miało być o radości. W dodatku takiej "prawdziwej", tj. nie będącej "ekscytacją z powodu ulgi", wynikającej z tego, że akurat na wozie, a nie pod wozem. Czy istnieje radość doskonała? Jeżeli istnieje, to musi znajdować się poza odpływami i przypływami szczęścia i cierpienia. Musi być poza byciem i niebyciem, gdy bowiem wynika z jednego albo drugiego nieuchronnie prowadzi do obrotu koła, które nieustannie się toczy, czyli -> "Różnie bywa".

[Łk 14, 25]
A szły z Nim wielkie tłumy. On odwrócił się i rzekł do nich: 26 "Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. 27 Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem.
28
Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw i nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? 29 Inaczej, gdyby założył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy, patrząc na to, zaczęliby drwić z niego: 30 "Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć".
31
Albo który król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem, nie usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestoma tysiącami nadciąga przeciw niemu? 

Jak Jezus, kojarzony powszechnie przynajmniej jako piewca miłości może mówić o nienawiści? I to nienawiści do wszystkich ludzi, szczególnie najbliższych? O co mu chodzi?

Jak myślicie, o co mu chodzi? .... nie chodzi o zrozumienie tego cytatu na poziomie chrześcijaństwa. Chodzi o znaczenie tych słów, ponadreligijne, ponadkulturowe

To nie może być dosłowna nienawiść. Z tej nienawiści musi wynikać coś więcej - coś, dzięki czemu można zostać uczniem Jezusa. Ale czemu ta nienawiść? To oznacza, że trzeba mieć całkowicie dosyć obecnej sytuacji - całej, a nie tylko jednej jej części, która - jako część koła - jest współzależna z drugą. Trzeba chcieć wyjść poza tę całą sytuację, zamiast uciekać do jednego aspektu kosztem drugiego. Aby pozbyć się złego trzeba również oddać to dobre - bo dopiero poza dobrym i złym...

Co tam jest? Poza dwiema częściami, poza którymi zdaje się nie być nic? Nie nic...bo nic i coś to właśnie składniki wszystkiego. Nie da się nawet tego ująć w słowa. Ale, strach pytać, co tam jest, poza dobrem i złem, byciem i niebyciem, radością i cierpieniem? Poza tak i nie? 

Po paru godzinach pozwolę sobie także na wypowiedź bardziej emocjonalną, i wyrazistszą. To jakby bardziej ludzkie ujęcie powyższych słów, sformułowanych narracją książkową.

Więc:

Ja po prostu nienawidzę tego świata. Zawsze go nienawidziłem; dziwna sprawa. Można nienawidzić głupio i nienawidzić mądrze; zależnie od rozumienia życia i samego siebie; swojego wnętrza, energii, które w nas szaleją. U podstaw jest czysta energia, a krok dalej jej ukierunkowanie - odpychające. Dlaczego? Dużo lat minęło, zanim mogłem sformułować konkretniejszą odpowiedź. Zachowujemy jednak Prawo Dwustronności unikające uogólnień. To znaczy, że także kocham świat, kocham ludzi - bo świat jest cudowny. Należy więc rozróżnić (nie rozdzielić). Tu znów pomaga Biblia, w której pojawiają się dwie wypowiedzi, które pozornie są sprzeczne ze sobą:

[J 18, 36] 
Odpowiedział Jezus: "Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany Żydom. Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd"  


[Łk 17,20-21]
Zapytany przez faryzeuszy, kiedy przyjdzie królestwo Boga, tak im odpowiedział: "Królestwo Boga nie przyjdzie w sposób zauważalny. 21 Nie będą też mogli powiedzieć: "Oto tu", albo: "Oto tam", bo królestwo Boga pośród Was jest.
Czysta sprzeczność, prawda? I dobrze. Te dwie sfery bowiem znajdują się w jednym miejscu, bo wszystko jest jednym. To tak, jakby kochać swoje ciało a nie lubić rąk - bezsens. Nie o to chodzi, by wypierać jedną część na korzyść drugiej! 

Więc odpowiedź: nienawidzę ludzkiej słabości. Często ta nienawiść jest niesiona wiatrem gniewu - ale i ten gniew można przemienić tak, by był mądry, a nie wrogi ludziom (prace trwają). Dobrze jest wypowiedzieć te słowa: nienawidzę. Nienawidzę tego, że ludzie, będąc tak piękni i mądrzy w sobie, wybierają drogę na której ich serce staje się ociężałe, umysł tępy, refleks opóźniony. Że brną we własny egotyzm i pożądliwość, nie wiedzą nawet co...niech no zmienię osobę. Że brniemy we własny egotyzm i pożądliwość...osłabiamy naszą wolę, co rusz upadając w niskie rozrywki, które rozmywają czas... 

Pół biedy, jakby człowiek był gównem, które do niczego nie jest zdolne. Ale nie, człowiek jest wszechmocny - z tej perspektywy wybór bycia słabym błotem, niewolnikiem własnego strachu jest paradoksalny. Ale to nie jest wybór, bo nie wiemy co robimy. Czemu nie wiemy? Bo jesteśmy nieświadomi, a gdy czujność zasypia żądze i lęki, które wyroiły się w naszym wnętrzu przejmują nad nami kontrolę. 

Po co palisz papierosy, pierdolony idioto? Po co bezmyślnie odurzasz się narkotykami i na następny dzień zapominasz, po co, i co przeżyłeś? Po co trawisz godziny przed komputerem, jakby Ciebie nie było? Jesteś wszechmocny, boski, opuszczasz królewski pałac i śpisz w rynsztokach. 

I to nie są złudne obietnice i ideały. To są doświadczenia; swojej mocy, boskości. To można poczuć bez wątpliwości, wystarczy wychynąć głowę poza swoje słabości i rozmyty, tępy umysł, który nie wie co się w nim dzieje. 

Niestety, nawet nie ma komu przypierdolić. Nie ma bowiem oprawców - są tylko ofiary. Nie ma arcywroga, którego można zabić i uratować świat. Wrogiem jesteśmy sami dla siebie - gdy pojawi się niechęć i agresja na ten słaby stan rzeczy, już ta niechęć jest przejawem Szatana. 

Dostoj mówił, że ten świat jest rajem, a klucze do niego są w naszych rękach. Tylko, że my śpimy, śnimy koszmary w których od czasu do czasu pojawia się nęcąca przyjemność, tak jak biała niteczka, którą poprzetykana jest obszerna, czarna tkanina. 





Wiecie kto to jest? To Mahakala, najpotężniejszy buddyjski strażnik. Ultrakatolscy idioci twierdzą, że buddyzm obłaskawia demony. Właśnie tak! Obłaskawia demona gniewu. O co tutaj chodzi? Ten wkurw, który goreje we mnie, ta nienawiść do świata symbolizuje Mahakala: gniew który rozkurwia wszelkie cierpienie, kruszy niewiedzę, niszczy zło. Nie w postaci ludzi, tylko w postaci samego zjawiska...gniewu! nienawiści! To mądra nienawiść, która niszczy złą nienawiść! To po prostu zmiana kierunku; nienawiść nabiera jasności i już nie ma kogo niszczyć, bo ona jest przemieniona.  

Nienawiść oświecona. Straszliwa energia ukierunkowana tak, by nawet nie zwyciężać (wszelkie metafory walki odstawiamy na bok) ale po prostu przemieniać gniew tak, aby służył dobru innych. Jednocześnie to niesłychany napęd do tego, aby przekraczać słabości. To jest Mahakala. 

Powracamy do metafory walki: wypowiadam wojnę temu światu.


Compassion is that which makes the heart of the good move at the pain of others. It crushes and destroys the pain of others; thus, it is called compassion. It is called compassion because it shelters and embraces the distressed. 
Nienawiści nie należy tłumić na rzecz jakieś świętoszkowatej dobroci. Nienawiść jest dobrocią, gdy jest oświecona. Tłumienie tylko gromadzi niechęć, która wybucha, energie należy transformować, a nie ją kneblować. Mądry człowiek po prostu wie, jak kanalizować energie, które w nim się wydarzają - zależnie od dynamiki sytuacji, w sposób zdecydowany i intuicyjny. To jest właśnie oświecenie - surfing. Dowiecie się dużo o tym z książki pt. Big Mind.
Wyrwij murom zęby krat, zerwij kajdany połam bat, a mury runą, runą runą i pogrzebią stary świat!  


JEBAĆ TEN ŚWIAT!