środa, 19 grudnia 2012

Wyobraź sobie, iż

Wyobraź sobie piłeczkę poi obracającą się w kółko:
Tworzy złudzenie okręgu. Regularne, szybkie obracanie piłeczką tworzy w oku trwałą wizję okręgu, kółka. Człowiek, który nagle zobaczyłby, np. wchodząc do pokoju, takie działanie, mógłby odnieść wrażenie, że patrzy na okrąg zawieszony w powietrzu.

Wyobraź sobie teraz, że cała rzeczywistość jest nieskończoną ilością takich okręgów obracających się w różnych kierunkach, traktując przestrzeń i czas także jako oddzielne "kierunki". Rzeczywistość materialna tym jest, oraz rzeczywistość ludzkiego umysłu, rzeczywistość symboliczna. Jednak podział na dwie rzeczywistości również jest obrotem tworzącym iluzję jakiegoś "czegoś".

Każda następna myśl okazuje się być piłką, rozpędzoną z odpowiednią siłą, odpowiedniej "wielkości", odpowiedniego "koloru". Widzisz tę myśl, jak obraca się w Twojej głowie.

Wyobraź sobie, że rzeczywistość materialna (które to wyobrażenie jest piłeczką, która obraca się w Twojej głowie) również jest złożona z mikroskopijnych okręgów tworzących inne okręgi tworzących następne okręgi. Wszystko obraca się w ustalonym porządku, ale jest ogromnie złożone.

Wyobraź sobie, że czyny, których dokonujesz, mają moc popchnięcia tych okręgów, zmiany jej trajektorii, szybkości, położenia wobec innych okręgów - robisz to. Różnie wychodzi, ponieważ nie posiadasz doskonałej wiedzy obsługi; ilość okręgów jest zbyt złożona, współzależna. 

Podstawowy błąd: tworzenie okręgów mających zrozumieć inne okręgi; myślenie o tym. Okręgi stwarzane z (mniejszych okręgów z mniejszych okręgów...) służą jako optyka do okręgów innych, materialnych, myślowych. Niemniej; w umyśle materialny świat funkcjonuje jako myśl stworzona z języka. Myślimy o kamieniu. A także: w rzeczywistości materialnej zawiera się umysł, np. w biologii


Teraz wyobraź sobie, że sięgasz myślą wgłąb okręgów i powoli rozpoznajesz ich strukturę, wnikasz w nią zrozumieniem i widzisz następną, wewnętrzną wobec niej, matrioszkową. I tak wnikasz, wnikasz, jakbyś szybował tunelem. Oczywiście możesz nie wnikać, zaadaptować parę okręgów jako użytecznych a resztę, np. ignorować.

Czytanie tego tekstu i myślenie o nim to także okręgi. Skup się! Obserwuj okiem obracającą się piłkę, dostrzegasz, ze to tylko JEDNA piłka obracająca się; raz w jedną, raz w drugą, niezależnie od kierunków piłka pozostaje piłka, a - co najważniejsze - obrót trwa.

Rzeczywistość to okręgi w dół fizyki klasycznej, kwantowej, okręgi okręgi coraz mniejsze, ciaśniejsze, subtelniejsze. Dualizm korpuskularno-falowy.


Teraz: kto sobie wyobraża to wszystko? Kto myśli o tym, co czyta albo o czymś innym, kto patrzy w tekst, kto rozróżnia litery, kto emocjonuje się tym tekstem?


Kto?


Pojawiają się przeróżne okręgi "Jestem taki" "jestem taki" "on jest taki"

Jestem, ale kto?

Czy jesteś również okręgiem złożonych z mniejszych okręgów?  

Nie! Jesteś obserwatorem tego wszystkiego, możesz zgubić się w okręgach, ale ostatecznie nie jesteś nimi, obserwujesz je. Na początku powzięcia jakiejkolwiek mysli i działania jesteś "Ty" który myśli, działa, robi. To Ty nie jest robieniem, działaniem, myśleniem. To twórca.

Kim jest twórca? Kim jesteś?

Zwolnij obrót piłeczki, powoli, aż osiądzie na ziemi. Gdzie jest okrąg? Nie ma okręgu.

Ale i nie ma piłki:D

Nic nie ma, pomyśleć czy wyobrazić piłkę to stworzyć kolejny okrąg. Poza tym, to tylko metafora.

Ale: zwolnij obroty wszystkich piłeczek, które obracają rzeczywistość i myśli. Co zostanie?

Nic:) Czy nic jest też obrotem? "Nic" być może, jako  myśl. Ale samo nic?

Niczego nie ma....?

To Ty jesteś tym "nic", na Tobie się obraca, w tle Ciebie, widzisz to, patrzysz, reagujesz. Jesteś piłką, której nie ma. Obserwujesz to:

Widzisz tę monumentalną konstrukcję.

W jasności swojego nieistnienia. Cała konstrukcja jak na dłoni...obraca się, reaguje żywo. Doświadcz tego na tym co pokazują zmysły, myśli - to się obraca.

Wyobraź sobie, że widzisz WSZYSTKO. Widzisz i doskonale znasz wszystkie (nieskończone?) okręgi, widzisz ich taniec, ich przeplatanie się w szybkości, współzależność, układy domina, kolejne sekwencje dotknięcia jednego, drugiego okręgu.

PUSH THE ENVELOPE. WATCH IT BEND. 

Widzisz to? Spójrz.

Nic z tego nie jest Tobą. To co określiwalne, zaczyna się obracać od tak do nie, tworzy okrąg.

Nie jesteś okręgiem. Stroisz się w nie jak Jetsonowie. Ale możesz je zdjąć.

Kim jesteś? Zobacz! Zobacz! Zobacz!



piątek, 14 grudnia 2012

Prawdziwe życie to rozpoznanie i przekroczenie każdej słabości, która się pojawia. Bezwzględnie i natychmiastowo, w każdym aspekcie życia. Zostawianie jakiejś części swojego życia nienaprawionego, puszczonego samopas, pozostawionego ze strachu czyni życie fałszywym. Często nie starczy sił, aby zwyciężyć wszystko, należy więc zebrać siły. Gdy jednak wykorzystuje się poprzednie zdanie jako usprawiedliwienie, człowiek oszukuje samego siebie. Bywa, że nie starczy intelektu, czujności i wrażliwości aby rozpoznać w sobie słabość. Należy więc intelekt, czujność i wrażliwość wyostrzyć we właściwy sposób...ostrzyć nieustannie.

wtorek, 27 listopada 2012


HEPI!

<3
<3!!!!

!!!!!!!!!!!!!!!!!!11

sobota, 24 listopada 2012

Pomyślałem sobie:

Leitmotivem wielu wizji w literaturze science-fiction jest zamknięcie człowieka w świecie maszyny, w świecie wirtualnym. Świat taki jest tworem człowieka - człowiek więc zamyka się w swoim własnym tworze. 

W tej myśli przejawia się klucz, którego używam do porządkowania świata. Klucz pasuje w bardzo wiele zamków i otwiera liczne ścieżki podobieństw.

Załóżmy, że rzeczywistość przejawiona zmysłami jest stworzona przez umysł. Wówczas również zamknięty jest w swoim tworze - co wymaga dodatkowej przesłanki: że rzeczywistość przejawiona zmysłami, która jest stworzona przez umysł, jest również formowana i rozwijana przez umysł.

Natomiast świat fenomenów mentalnych (myśli, idei, postrzeżeń, emocji, uczuć, wspomnień...) znajduje się w głowie. Jest inny od świata zmysłowego. Na ogół wyróżniamy więc świat rzeczy oraz świat ich przedstawień, czerpiemy przecież z świata zmysłowego "materiał", który poddajemy obróbce intelektualnej oraz rezonansowi emocjonalnemu i uczuciowemu.

Oczywiście umysł bardzo szybko odrywa się od świata rzeczy i obraca ich przedstawieniami już swobodnie - ponieważ fantazja jest od tego, aby bawić się na całego.

Zachowujemy jednak podział na świat myśli i świat zmysłowy...ale przecież świat zmysłowy, zgodnie z wcześniejszym założeniem również funkcjonuje wewnątrz umysłu. Świat myśli jest więc wewnątrz wewnątrz - mniejsza matrioszka.  

Mamy więc dwa poziomy, różne wobec siebie, ale takie same wobec podstawy, które je stwarza. Dlatego więc ich różność i tożsamość nie przeczą sobie nawzajem.

Najpierw więc (rozkmina powoli staje się niezrozumiała, coraz bardziej moja własna) wychodzę ze swojej głowy, odróżniając przedstawienia od zmysłowego konkretu. Robię to koncentrując się na tym konkrecie: na pisaniu na klawiaturze, na kieliszku wina, na murzynie z filmu z brusem łilisem. Odpowiednio wytężona w czasie i woli koncentracja pozwala mi odróżnić konkret od myśli - wtedy wychodzę ze swojej głowy.

Krok następny: jak wyjść poza świat zmysłowy? 

Pomoc nr 1: Tego nie ma. Tego, co teraz doświadczam - tego nie ma. Mnie nie ma. Nie ma ani mnie, ani tego, czego doświadczam.

Nie ma tego tekstu, nie ma klawiatury, nie ma palców, które po niej piszą. Nie ma myśli, która spływa na palce z umysłu, nie ma umysłu, z którego biorą się myśli. Nie ma pustego kieliszka, nie ma telewizora, nie ma kota, który zeskoczył z kanapy piętro wyżej, nie ma szaleńca w filmie z Brucem Willisem (jego nie ma podwójnie) nie ma krzesła, na którym siedzę...siedzE, siedzi się, dupa na nim siedzi, ona należy do ciała, ciała też nie ma.

No i co? To tylko ciąg myślowy.

Jego też nie ma.

Myśli znikają, jakby rozwiewający się dym papierosowy. Czy i tak może zniknąć świat zmysłowy? 

Oglądam film. Z Brucem Willisem - tego filmu nie ma. Jego nie ma podwójnie. Tak jak moich myśli nie ma podwójnie. W filmie strzelanina, włoch policjant zabija ojca policjanta Bruce'a Willisa, również policjanta. Nastąpiła retrospektywa, była nią owa strzelanina. Akcja przenosi się na plan "teraźniejszy", strzelają do siebie syn włocha, z ojcem, Bruce jest związany, i dwie inne osoby też. Retrospektywa w układzie matrioszkowym jest na trzecim miejscu w odległości od konkretu - wspomnienie w filmie, którego nie ma. Wspomnienia nie było w chwili, gdy zostało przywołane - istniało tylko w myślach bohaterów. Bohaterów nie ma - grają ich aktorzy. Akcja przedstawiona w filmie nie istnieje. Jednak budzi emocje - gdy ludzie celują do siebie. Umysł nie rozróżnia fikcji od prawdy, czy raczej serce (w znaczeniu europejskim, to romantyczne).

Kolejne, szkatułkowe prześwity nieprawdy postrzegane w ruchu oddalającym (jeden wychodzi z drugiego) lub przybliżającym (jeden wchodzi w drugi).

Wspomnienie w filmie -> Akcja obecna -> Film w telewizji -> telewizja w telewizorze -> telewizor obramowany dekoderem, ścianą, lampą, stolikiem, otoczeniem -> to wszystko w moich oczach -> oczy w ciele -> ciało postrzegane przeze mnie -> ja spoglądam we mnie (paradoks) -> mnie nie znajduję.

Trudno zwątpić w kamień, gdy uderzamy w niego głową. Kamień jednak składa się w 99% z przestrzeni (Bruce Willis wpycha paralizator w twarz syna-włocha, oboje topią się w wodzie), jak mogę uderzać prawie-przestrzeń? Niby: ciało też jest z prawie-przestrzeni. Ale to jest: racjonalizacją. Racjonalizacja nie jest tożsama z aktem przywalenia w kamień. Kamień nie istnieje. "Kamień nie istnieje"....









czwartek, 22 listopada 2012

Refleks-ja

Dwa dni temu uświadomiłem sobie jedną rzecz.

Wielu ludzi traktuje różne tradycje duchowe jako pomoc na poziomie psychologicznym. To ważny aspekt każdej z tych tradycji; nie można bowiem iść Drogą z niepoukładanym, skonfliktowanym wewnątrz ego, należy je uporządkować, pogodzić głosy je stanowiące ze sobą. Pokochać siebie, zrozumieć, dlaczego działa się tak, a nie inaczej - zrozumieć swoje relacje z ludźmi, pozbyć się fałszywych wyobrażeń. Dzięki temu, nauczyć się żyć w społeczeństwie w zdrowy sposób.

Ale to nie wszystko. Droga sięga dużo dalej. Uporządkowanie siebie i świata nas otaczającego to dopiero początek... wielu ludzi poprzestaje na tym poziomie. Albo też nie ma takiej żarliwości w sobie, aby uporządkować ten poziom do końca; zaczyna, potem się cofa. Gdy problem wraca, znów zaczyna - to działanie miejscowe. Uwarunkowane tym, co nas spotyka. Więc relatywne. Relatywna chęć.

Mimo, że teksty wszystkich wielkich tradycji mówią o celu absolutnym, my poprzestajemy na poziomie relatywnym; związków ze sobą, związków z innymi. Traktujemy praktykę duchową jako narzędzie do życia społecznego i osobistego. "Jak trwoga to do Boga" - praktykujemy aby rozwiązać życiowe problemy. To logiczne, bowiem praktyka jest skuteczna w tym wymiarze życia.

Niemniej takie podejście nie jest właściwe. Uładzanie siebie to dopiero początek drogi. Uładzając siebie czynimy się przejrzystymi na tyle, by życie w społeczeństwie nie stanowiło przeszkody w pójściu dalej. Wciąż i wciąż praktyka, tj. praca na rzecz swojego rozwoju oznacza dla mnie stworzenie dogodnych warunków do Rozwoju, który wydarza się "sam z siebie". Jedyne co mogę zrobić, to usunąć przeszkody. Dlatego pewnie w mistyce chrześcijańskiej kładzie się taki aspekt na ingerencję Boga albo Ducha Świętego - On ingeruje "gdy mu się podoba", on wlewa się. Należy się opróżnić, by uczynić miejsce.

Współcześnie wielu ludzi jest pokomplikowanych...musi rozwiązać swoje wewnętrzne problemy, więc startuje niejako z pozycji kogoś skrzywdzonego, chorego, kto musi wyzdrowieć.

Ale to nie wszystko. Należy to traktować jako początek Drogi - jakby spakowanie się, aby w nią wyruszyć. Oczywiście to stwierdzenie jest tylko pomocną koncepcją; w istocie rozwój trwa na wielu poziomach jednocześnie, Droga podąża nami bardziej niż my ją. Niemniej uwaga człowieka, jej koncentracja na takim, a nie innym wymiarze życia - to także jest istotne.

Funkcjonujemy w świecie foremnym i ograniczonym, który obraca się napędzany grami społecznymi wynikającymi z pożądania, niechęci i ignorancji.

Co jest poza tym światem? Nieskończone kilometry dalszej Drogi. Już nieforemne. Nie przeczy to byciu w świecie, można żyć w świecie ale nie być z tego świata. Jednak wielu, jak mi się wydaje, chce być w tym świecie z korzyścią, nawet podświadomie poprzestaje na tym, ponieważ codzienne problemy są bardziej namacalne i konkretne niż jakieś metafizyczne, czy abstrakcyjne (wobec codzienności) wymiary życia.

A tu trzeba iść dalej. I to czym prędzej. Nie można w kółko kręcić się pośród problemów świata. Nie można stosować praktyki duchowej jako miejscowy lek na choroby, które w nas powstają znowu i znowu, bo nie wycinamy korzeni.

A co jest dalej? Dalej jest to, co się w głowie nie mieści...dalej jest niewyobrażalne. Słowo to posiada więcej znaczeń emocjonalnych i wrażeniowych, rzadko wgłębiamy się w jego logiczne znaczenie. Niewyobrażalne oznacza coś, czego nie można sobie wyobrazić, czego nie można sobie przedstawić, czego nie można skonceptualizować, ponieważ jest to niemożliwe.


Mam także inną myśl...

Człowiek, który opowiada jakiś żart, albo jego pointę wiele razy, robi to, aby utrzymać w sobie rozbawienie powodowane żartem - wzbudza je i wzbudza wciąż na nowo powtarzając żart.

Człowiek, który wie coś, a rozmawia z kimś, kto tego czegoś nie wie, często zapętla się w nieustannym tłumaczeniu tego czegoś od podstaw, co jest połączone z szukaniem porozumienia. Nie może bowiem pojąć niewiedzy tego drugiego, bo sam już wie.

W tych dwóch przypadkach zrozumienie nie zawiera się w treści słów - słowa mają wywołać zrozumienie, ale zrozumienie jest poza tymi słowami. Tłumaczy to powtarzanie wciąż tych samych słów, tych samych wyrażeń...szukając porozumienia u rozmówcy.

Zrozumieć niektóre rzeczy, takie jak twierdzenie matematyczne czy koan, można osiągnąć powtarzając w sobie cały czas treść twierdzenia, albo koanu, na przykładach, albo konkretnie, teoretycznie. Zrozumienie oznacza błysk, w którym JUŻ ROZUMIEMY, moment w którym dokonuje się przeskok od niewiedzy do wiedzy, już pamiętamy.

Podobnie jest z próbą przypomnienia sobie zapomnianej rzeczy. Powtarzamy wciąż i wciąż okoliczności jakoś powiązane z tym, o czym zapomnieliśmy. Gdy to są zgubione klucze, rekonstruujemy w głowie to, co robiliśmy jak najbliżej momentu w czasie, gdy je zgubiliśmy. Usiłujemy wywołać, wzbudzić wspomnienie - z łaciny pasuje tu słowo inductio, niemniej słowo wykorzystuje się w zasadzie indukcji, która nie jest tym samym, co wynika z etymologii (wzbudzać).

Taki sposób używania słów, czy myśli jest inny od używania słów tak, aby wykazać coś w treści słów. Słowa są rodzajem trampoliny...do doświadczenia. Pozostanie pośród samych słów może wytworzyć koncepcje, wyobrażenia odpowiedzi, nie jest to jednak tą odpowiedzią.

Używać słów w ten sposób to tak jak używać młotka do wbijania gwoździ. Sytuacja przeciwna, na przykładzie gwoździa oznaczałaby budowanie z młotków wielkiego gwoździa - bierzemy paczkę młotków, sklejamy je i tworzymy z niej formę gwoździa. TO NIE MA SENSU!

Młotek wbija gwóźdź. Młotek nie jest gwoździem. Ale bez młotka nie da się wbić gwoździa.




czwartek, 8 listopada 2012

Człowiek

Są takie wspomnienia, które nieodmiennie jeżą mi włosy na plecach, uruchamiają błyskawice ciarek przechodzących przez całe ciało. Wtedy zawsze troche bardziej czuję, że żyję, że tu jestem, i że życie jest niesamowitą i wielką tajemnicą. Potem znów, mniej lub bardziej, zapadam się w codzienną rutynę, zarastam schematami. A później znów, jeżeli mam szczęście, jakieś mocne doświadczenie mnie wybudza.

Ten wpis funkcjonuje w zbiorze otwartym, podobnie jak nasza rzeczywistość. To znaczy, że nie ma tu żadnych granic.Wszystko, co można pomyśleć i wszystko, czego pomyśleć się nie da, istnieje, teraz, jednocześnie, dynamicznie. Wszystko jest możliwe, wszystko co jest możliwe, istnieje teraz, wszystko, co istnieje teraz, istnieje naraz.

W tej chwili.

Ta myśl mnie rozluźnia, uwalnia umysł od ograniczeń logiki, formy, fizyki. Myśl leci bystro, nim się w słowach złamie. Rozluźnia, uwalnia od więzów, duch leci wolny, ulatuje w górę jak w orfickich pismach świętych.

Jest takie miejsce, ukryte głęboko w multiwersum, gdzie Człowiek nadal stoi w korytarzu w mieszkaniu Igora. Stoi nieruchomo, nie obraca się ciałem za nikim, kto przechodzi, bo nikt nie przechodzi. To świat, gdzie istnieje tylko Człowiek, istnieje tylko ten korytarz, i puste, Człowiekowe oczy, wbite w przestrzeń, oczy dalekie, zamazane. Nie wszyscy czytelnicy tego bloga znają historię, którą tu przytaczam. Nie wyjaśnię jej, musicie dedukować, z tego, co jest.

Człowiek stoi rozczochrany, w butach i kalesonach, koszulce. Twarz ma skamieniałą, nieruchomą. Brakuje mi słów, żeby opisać, co wzbudza we mnie to wspomnienie, odległy mentalny obraz. Co jest w oczach Człowieka w tej chwili? Chwili nieskończonej, zatrzymanej, chwili, która jest arche tamtej rzeczywistości, rzeczywistości Człowieka Na Korytarzu.

Wiecie, że on tam cały czas stoi? A na superstrunach tej rzeczywistości gra nieustannie płyta Hola Baumanna.

Co było wtedy w oczach Człowieka? Nigdy się nie dowiem. Tylko umysł tańczy, tworzy obrazy. Gdzie wtedy był Człowiek? Co zobaczył? Kogo spotkał? Jakie krainy zwiedził?


Wiecie, ile jest takich zawieszonych momentów w naszej wszechrzeczywistości?

Każdy moment, który miał kiedykolwiek miejsce stwarza sobie osobną kieszonkową rzeczywistość, w której trwa nieustannie. 

Albo odwrotnie: każdy moment doświadczony przez żywą istotę wyrwany jest ze swoistej, nieskończonej rzeczywistości samego siebie i ulokowany w konstrukcji przyczynowo-skutkowej, czasoprzestrzennej, linearnej.

Czujecie to? Poczujcie to. A w chwili, gdy będziemy umierać, na chwile odwiedzimy te miejsca, jeszcze raz, ściśnięte w jednej agonalnej chwili, miriad chwil w jednej chwili, finalnej.


Myśląc o tym łapie się na tym, że pragnę śmierci. Żeby wrócić jeszcze raz...do chwil utraconych.


Inny obraz:
Słucham dopiero co poznanego młodego człowieka, Kanadyjczyka. Mówi po angielsku, ja słabo rozumiem (po tym i owym) - ale umysł rozumie, ROZUMIE SWOJE, wyciąga ze słów znaczenia i plecie z nich obrazy. Owemu Kanadyjczykowi coś się odblokowało w głowie dzięki kryształowi - wróciło wyparte, odległe wspomnienie, przeżył je jeszcze raz, jak w psychoanalitycznym objawieniu, wszedł z nim w kontakt. I opowiada cicho, powoli...

Matka, ciężko pobita przez ojca. Syn (on) widział to wszystko, widział jak ojciec bił matkę i jednocześnie się pakował...potem zrozumiał, że przyjechała po niego policja. A potem: matka leży w szpitalu, podłączona do aparatury. Oddycha. Oddycha. Oddycha. Żyje, tak bardzo mocno, życie rozpiera się łokciami przez ból, przez nieszczeście, krzywdę zadaną przez męża, wręcz jest wzmacniane tym całym bólem, ŻYCIE KRZYCZY ISTNIENIEM, świadomość ostra jak brzytwa rejestruje każde uderzenie serca, każdy bodziec z otoczenia. Pobita, opuszczona, ale żyje. Żyje tak, jak wielu z nas mogłoby tylko pomarzyć, wielu z nas pogrążonych w letargu dialogów prowadzonych we własnej głowie, życie ukryte za mgiełką procesów myślowych. Tak mocno, że bohaterowie w niebiosach wznoszą z dumą miecze, włócznie! Ecce Homo!


Pamiętam jakby to było wczoraj, jak przeżyłem tę opowieść, jak emocje rozwibrowały ciało, oddech. Jak dreszcze biegały wte i we wte po plecach, jak włoski unosiły się na rękach. I jak wzruszenie wybuchało jasną kulą w mostku i jak piekły załzawione oczy.

Potem dowiedziałem się, że zupełnie źle zrozumiałem tę historię. Wszystko to sobie wymyśliłem. Umysł sam stworzył te obrazy, które przeniknęły mnie do głębi. Ta sytuacja nie istniała, powiecie.

Nie.

Ona istnieje, właśnie teraz, i trwa tam, gdzie istnieje.

Każdy, pojedynczy moment, który wydarzył się we wszechświecie jest doskonały, pełny, całkowity i nieskończony. Istnieje niezależnie od związków przyczynowo-skutkowych. Ruch nie istnieje, jest iluzją parmenidesową, wszystkie chwile wydarzają się teraz, a ludzkie struktury poznawcze komponują z nich linearną rzeczywistość. Widzimy mozaikę Wszystkości i układamy sobie z niech domki, rzeczki, wieżyczki, szcześcia i nieszczęścia, konstruujemy.

Wszystkie narodzenia, śmierci, dramatyczne wypadki...orgazmy, wygrane, przegrane, pobicia, ekstazy, skoki z budynków, starty samolotów, pocałunki, załamania, ucieczki, wszystkie te chwile egzystują jednocześnie, we wszystkich możliwych konfiguracjach i wariacjach samych siebie. Pół godziny ucieczki zapętlone w nieskończoność, planck chwili panicznego oddechu  ściganego zapętlony w nieskończoność.

Zbiór otwarty, nieograniczony. Szaleństwo zaplute krwią i śliną, miotanie się w kaftanie w izolatce, walenie głową w ścianę.

WSZYSTKO. 
NARAZ. 
TERAZ. 

http://www.youtube.com/watch?v=X-q6z_66FUg




środa, 31 października 2012

Blog to zsyp, hehe



Moi mili...posłuchajcie naprawdę.
Wiele tekstów zaczynam od silnego pragnienia wyrażenia czegoś. Tekstów, brzmi zbyt poważnie, ot paru słów skleconych, zamków z piasku. Nie rozumiem do końca tego pragnienia, nie potrafię go nazwać, oceniam tylko jego natężenie, które jest silne. Myśli domagają się werbalizacji, ujęcia w piękną i dopieszczoną konstrukcję – to pragnienie osobne, misternie konstruować. Zakląć przekaz w słowo, a słowa w konstrukcje. A po co wyrażać? Począłem tę rozkminę dziś rano (nie tak rano...) w wannie – dlaczego to robię, dlaczego chce to robić? Istnieją dwa wyjścia, które się nie wykluczają.  Pierwsze skupia się na mnie: werbalizując, rozmawiam sam ze sobą.  Pisząc tyle do szuflady, na forach, tutaj – obrabiam swoje myśli w słowa, przez co lepiej  rozumiem. Siebie-ludzi-świat.  Tu jeszcze nie otoczyłem rusztowaniami słów owej myśli-wrażenia-pragnienia. Ale rdzeń jest wyrażalny: zrozumieć samego siebie, (poprzez) rozmawiać z innymi, publikując czy dyskutując, rozmawiać z sobą samym. Bowiem jestem dwoisty; pośrednictwo drugiej osoby czyni dialog racjonalnym, ale w istocie gadam do siebie: jeden Dominik do drugiego, bo są dwa (nie ma żadnego...). Pamiętajcie o dwójkach, bo o nich będzie jeszcze.
Możliwość druga w pytaniu „po co wyrażać?” – aby nawiązać kontakt z drugą osobą. Poprzez historie z przeszłości, osadzone w domu rodzinnym mam bardzo silną potrzebę porozumienia. Porozumienia prawdziwego; nie poprzez przystawanie do siebie słów czy poglądów (myślimy tak samo), NIE! Porozumienie bardziej intymne, porozumienie dwóch głębi, które są PRZED myślami-poglądami-konceptami, które tworzymy.  Posłuchajcie...
Porozumienie prawdziwe wyczuwam wtedy, gdy patrzę w oczy drugiej osoby i czuję, że w jej głowie trwa cisza. Gdy obracają się w niej myśli, stoją one między nami: mną a osobą. Filtrują, wypaczają. Wrażenie braku myśli odczytuję poprzez znaki somy, takie jak jej nieruchomość. Czuję obecność drugiej osoby oraz uwagę skierowaną w moją stronę, i wtedy czuję mocniej to porozumienie.  Porozumienie dynamiczne, osadzone w teraz...interlokutor ogołocony z wizerunków, form, wpatruje się we mnie – oczy zwierciadłem duszy. Ale to mało! Chce więcej!!!! Wtulić się, wejść w te oczy...większe porozumienie. Bo tęsknie ogromnie. 
W tym ujęciu rozmowa, co zdradzam niechętnie (ale...) ukazuje się jako kwestia drugorzędna; tj, poprzez rozmowę wzbudza się porozumienie. Koincydencje poglądów wzbudzają porozumienie – poglądy są drugorzędne. Gdy interlokutor mówi szczerze i dużo, wtedy nie odgradza się wizerunkami i formami skonstruowanego siebie, i wzbudza się porozumienie, a wtedy ja się cieszę i uśmiecham. Bycie-sobą się leje w moją stronę, a ja się cieszę obcując z osobą w takim stanie – to jest jak paliwo dla mnie.  
Tu wtrynię appendyks (czytając ten tekst drugi raz) Chciałbym także być zrozumianym. Poza zrozumieniem siebie i zrozumieniem drugiej osoby. Pies goni własny ogon....
Co istotne: słowa wzmacniają porozumienie. Samo gapienie się w oczy rozciągnięte w czasie rozmywa się...potrzeba wzmocnienia. Gdy na ten przykład trzymam moją kochaną za rękę, co jakiś czas zaciskam dłoń. Poprawiam sygnał, ODNAWIAM porozumienie. To dylemat czasu – trzeba wzmacniać, radykalizować.  Jak tej kwaśnej nocy sylwesterowej, która obnażyła ostro i jasno kontakt międzyludzki...bo kwas otworzył serca i umysły.
Po co ja plotę...plotę w przestrzeń, w której potencjalnie znajduje się adresat, ale anonimowy. Niemniej zwracam się do: do Ciebie. Właśnie do konkretnego Ciebie. Tak, Ciebie. Chce się z Tobą zaprzyjaźnić. Takie „uwszystkowienie” może odbierać wyjątkowość, tożsamość. Nic bardziej mylnego. Chcę poznać Ciebie w całej Twojej unikatowości.

Wydaje mi się, że w pewnych kwestiach nie jesteśmy dalej od naszych braci małpiszonów.  
Zatem: gdy chce zainicjować porozumienie wyciągam rękę-uwagę przez osobisty wszechświat-mnie....wyciągam rękę poprzez te wszystkie różnicujące konstrukcje, swoiste dla każdego, bo nikt nie zbierze takiej samej puli doświadczeń, które są komponentami-klockami tej konstrukcji, wieży Babel...która staje się naszą soczewką, systemem poznawczym, i nami zarazem. Wyciągam rękę poprzez to do drugiej osoby. Skąd takie silne pragnienie? To pchnięcie empatii, ogromne, podobne zakochaniu pod względem mocy...chęć porozumienia. I maniackie, obsesyjne powracanie do tego...dlaczego tak? Dlaczego robię, jak robię?
Uczę się gier społecznych właśnie po to. Szukam wyjść. Szukam trików, aby przeniknąć także wszechświat osobisty interlokutorów; zauważcie, że to dwie sprawy; najpierw przekroczyć swój wszechświat osobisty (habitus), a potem przeniknąć wszechświat rozmówcy. Dorwać się do jego serca. Gwałtem w intymność? Nie sądze. Cóż to za gwałt...zaraz napiszę.
W tym zagadnieniu kryje się jeszcze jeden chochlik. Rozmawiam sam ze sobą; a co jeżeli wszystko jest jednym? Wówczas również rozmawiam SAM ZE SOBĄ.  Chęć porozumienia jest wcześniej niż sposoby dojścia do porozumienia, gry społeczne, triki konwersacyjne. Gry są przed chęcią celu, celem jest zbliżenie. Więc: Wszystko jest jednym. Różne są jedynie ludzkie habitusy. Przekroczywszy je ukazuje się jedność. Zatem przekroczywszy swój habitus (koniecznie zapoznajcie się ze znaczeniem tego słowa w ujęciu Bordieu) i przebrnąwszy zręcznymi środkami przez habitus interlokutora docieram do jego serca, do rdzenia samej jego osoby, który to rdzeń jest pierwotny wobec wszelkich wizerunków i konstrukcji, w który człowiek siebie oblega poprzez socjalizację i tworzenie swojej tożsamości.
Tak więc to pragnienie porozumienia doskonałego jest tożsame z pragnieniem doskonałego samopoznania – jeżeli wszystko jest jednym, a człowiek, poprzez swoją samoświadomość, jest bramą do tej jedności jedyną, ponad zwierzętami, roślinami i martwą materią. Ucinam brzytwą Ockhama dywagację typu: znajdź Boga w roślinie i rysiu. Koncentruje się teraz na ludziach.
Teraz, gdy to piszę, jestem tylko śmieszną małpką, która macha sobie ręką przed oczami – gdzie te myśli się robią? Macham ręką, przedmiotuje. Wszystko się – koniec końców – toczy w mojej głowie, i od tego nie ma ucieczki. Niemniej wewnątrz głowy powziąłem pragnienie, aby z niej wyjść. Ku drugiemu. Ku innemu. 
Dlatego więc doskonałe porozumienie wymaga zrezygnowania z siebie. Co oczywiste, większości z szanownych czytelników (co i przejawia autor) zależy głównie na własnym dupencjale. Albo wóz, albo przewóz. Niczym ten dylemat z lewą i prawą półkulą. Lewa daje DWA, czyli mnie i Innego, a prawa, JEDEN, czyli ja=inny=cała reszta. Zrezygnować z siebie to dotrzeć to mnóstwa cudownych iluminacji, mnóstwa odkryć. Szczególnie szukając serca innych ludzi poprzez gry społeczne...hehe. Nagroda na końcu tęczy; mgnienie prawdziwego Innego, w uśmiechu, geście, zaklęte w słowa.

A i widzicie: można by powyższą konstrukcję zrobić lepszą, piękniejszą. Ale niezależnie od jej jakości - jest ona bramą do mojego serca. Ono się wzbudza, gdy piszę, a i trzeba miarkować konstruowanie, aby się serce nie zatraciło pośród wielkich planów konstruktorskich...

I tak kończę – na dziś – moje maniackie, kompulsywne, wciąż te same powracające, rozważania. Jestem tylko małpką, która macha przed oczami łapką, próbując uchwycić myśli, bo wydaje jej się, że one tak sobie szybują, splatają się i tańczą wzajem przed oczyma, gdy tańczą w głowie, w umyśle poza czasem i przestrzenią, jak chmury na przestworze.  Bądź zdrów, drogi Czytelniku.

sobota, 27 października 2012

Wypiłem sobie

Prolog: Sprytny Maciek to rozum, umysł. Trudno to pojęcie zdefiniować na tyle konkretnie, by nie zostało wypaczone przez Wasze Sprytne Maćki. Autorem tego stwierdzenia jej mój przyjaciel, Igor. Mawia on: "wszyscy myślą, że są sprytnymi maćkami w rzeczywistości będąc jedynie maćkami!!!" Tedy więc "sprytny maciek" nie jest w istocie sprytny, tylko mu się tak wydaje. Sprytny maciek to ten gość, który mówi wielogłosem w Twojej głowie, kochany czytelniku. Słyszysz go? Popełniasz błąd językowo-ontologiczny i stwierdzasz: TO JA MÓWIĘ. Nie, to tylko Sprytny Maciek. A do kogo mówi? A no właśnie....


Pisanie można, jak właściwie wszystko, pojmować dwoiście. Pierwszym elementem owej dwójni jest treść - pisanie takie, aby przekazać daną informację. Aspektem drugim: forma. Konstrukcja zdań. Moim zdaniem aspekt drugi wymaga większej wirtuozerii, a zarazem może zastępować on samą treść. Posłuchajcie; ułożyć słowa w takie rządki, aby wyzwalane z nich znaczenia przekazały to, co mogłaby treść. Łatwiej powiedzieć: chodź ze mną na pierogi, niż wysłowić się w taki sposób, pomagając sobie gestem i mimiką, aby interlokutorowi naszemu zachciało się z nami pójść na pierogi bez nawet zająknięcia się o pierogach z naszej strony.

Komunikowanie poprzez formę jest komunikowaniem naokolnym. Rzekłbyś: niekonkretnym. Jednak takie doszukiwanie się przekazów ukrytych w formie wypowiedzi u wielu odwraca uwagę od samej treści wypowiedzi. Robimy to na dwa sposoby: świadomie i nieświadomie. Nieświadomie to tak, że rozum, Sprytny Maciek - Wielki Interpretator nieustannie porównuje, dokonuje koincydencyj i skojarzeń - bo taka jego natura. Hydraulik naprawia rury, kominiarz przepycha kominy, rozum interpretuje. Te nieświadome wariacje wpływają na nasz osąd danej osoby - oczywiście to wpływ dalece nieświadomy. Co miał na myśli? Szydził, to pewne.

Jest i doszukiwanie się świadome. To tak zwane gry społeczne. Wobec nieświadomej warstwy interpretacyjnej są one jak cieniutka warstwa lodu na samej powierzchni. Lód jest z wody, tak jak wnioski świadome składają się ze nieświadomych. I dlatego się nie rozumiemy. I dlatego l'Enfer c'est les autres

***

A teraz zmieniam temat. Wszelkie Wielkie Prawdy Religijne, poruszane niżej biorę w nawiasik epoché. Wyjdźmy od następującego założenia: wszelkie religie poczynają się od wewnętrznych konfliktów człowieka, które następnie zostają ucudownione, znarratyzowane. Następnie cud i narracja kostnieją w fakt dosłowny. Potem umierają ostatni wielcy narratorzy: i ludzie zapominają, że narracja jest tylko narracją. Zatem symbol traci to, co symbolizuje - zostaje sam symbol. Następnie symbole oderwane od symbolizowanego wirują sobie w przestrzeni mentalnej, przelewa się za nie krew, takie tam. Tak, czytałem Baudillarda; ale wie to, o ile się orientuje, tylko jedna czytelniczka tego bloga. I to jaka! Reszta może uznać powyższe przemyślenia za moje własne.

Chodzi oczywiście o symulakry. Powróćmy do konkretu.

Mój umysł ze mną rozmawia. Oto nieuświadomione warstwy Sprytnego Maćka. Mój umysł mówi do mnie różne rzeczy. O innych ludziach, o otoczeniu o "mnie" samym, no i o innych głosach sprytnomaćkowych. Należy je skategoryzować - to także rola Maćka. Już tutaj Maciek zaczyna zabawiać się sam ze sobą. Mamy więc kategoryzację pierwotną (powiedzmy): dobre i złe głosy. Anioły i Demony. W tym układzie istnieje również Bóg. Arabowie ukuli świetne słowo: karim (qarīn).... 

Religia nie jest pierwotną, czy prymitywną formą tłumaczenia sobie świata (aspekt kosmologiczny religii). To jedynie aspekt religii, bardziej dyskursywny, mniej konkretny, właściwie mało ważny, który został tak w religii podkreślony od kiedy nauka zaczęła z religią polemizować. Nie! Religia jest pierwotną psychologią. Zanim religia zaskorupiała w dyskursywne zabawki, była kwestią techniczną - która to techniczność w niczym jej nie ujmuje. Była sposobem radzenia sobie ze sobą. Każda religia światowa, mnóstwo religii plemiennych zaczynała właśnie z tego punktu.

Posłuchajcie: nawet aspekt kosmologiczny, czyli wytłumaczenie jak powstał świat można odnieść do mikrokosmosu człowieka. Raj utracony? Bóg odłączający się od ludzi? Znajdziemy ten temat wszędzie: od krześcijańskich mitologii po afrykańskie (pisze o tym John Mbiti). Sięgnijmy do podstaw: człowiek coś utracił. Świat jest zaledwie zewnętrznym wyrazem wnętrza człowieka - świat to uprzedmiotowiona głębia człowieka. Wracamy do aniołów i demonów.

Moja głowa roi się od głosów. W naszych czasach (co jest sprawą nową w porównaniu do czasów wcześniejszych i świadczy na niekorzyść obecnych, drogi Bartku) szum informacyjny stał się tak intensywny, tak pomieszany ze sobą, że głowa typowego Ziemianina to obecnie istna kakofonia głosów. Żryj to! Zabij tamto! Szukaj tego! Uciekaj od tamtego! To ogólniki, ubrane w tysiąc znaczeń i celów, skłębione w nieodróżnialny, ogłuszający duszę hałas informacyjny.

Kochany postmodernizm uwieńczył baudillardowski proces tworzenia symulakrów (postaram się to tutaj wkleić w posłowiu, gdy wrócę do domu gdzie jest jego książka) - ODERWAŁ SYMBOLE OD ICH ZNACZENIA, oderwał mapy od terytoriów. Zatem symbole mogą sobie wirować radośnie i swawolnie, a przez to kruszą się punkty odniesienia, kręgosłupy moralne. Prawdy dwuznaczne, prawdynieprawdy, zrelatywizowane w sposób błędny, bo wględność sytuacji czy czynu dobrego i złego nie oznacza, że dobro i zło są względne. Co pozostaje, gdy rozpuszczamy mocne zasady? Pozostaje lęk, pozostaje strach, pozostaje ignorancja - ukryte za wytłumaczeniami, zafałszowaniami, wypaczeniami.

Wszyscy kłamiemy sobie siebie, kłamiemy sobie innych - idioci mający się za awangardowych potwierdzili tylko ten truizm: prawda obiektywna, dotycząca wszystkich nie istnieje. Każdy ma swoją, każdy ma gówno-prawdę, swoje kłamstwo za prawdę uważane.

Wracamy do aniołów i demonów. Jeżeli podejmiemy ten trud i uporządkujemy nieco nasze wnętrze, odchwaścimy ogród ducha zaczniemy rozróżniać. Odrzemy mnogość głosów z ich szatek. Pożądanie skrawka szmaty z doczepioną blaszką opatrzoną symbolem przestanie być warunkiem do bycia prawdziwym sobą, indywidualistą, prestiżowym...będzie tylko pożądaniem. Ukierunkowanym przez wielkich manipulatorów. Cofając się do źródeł, pozbywając owych szatek, dotrzemy do PRAWDY: tego pożądam, tego się boję, to mam gdzieś. To kocham, tego nienawidzę...

Anioły i demony. Mówiące we mnie. Szepczące, krzyczące. Łapiące ciało w kleszcze stresu, unoszące euforią motylków w brzuchu. Skraplające pot na czole, zaciskające szczękę, rozedrgujące dłonie i nogi, rozregulowujące oddech. Anioły i demony bawią się moim ciałem. Bawią się moją wolą. Kto mnie przekona? Ku komu się przychylę?

W średniowieczu nienawidzono aktorów, kuglarzy, komików. Dlaczego? BO UDAWALI. Lud nie wiedział, że jego niechęć została stworzona przez klerykałów, którzy sami nie wiedzieli, że ich niechęć wypływa z głębokiej prawdy starożytnych tekstów, w których UDAWANIE CZEGOŚ pozwala nam się zwieść, oszukać. TY GŁUPIA SZMATO! Tylko żartowałem. Robimy to nieustannie. Ironia, cynizm, komizm. Owijanie w bawełnę, kłamanie.

Demony przebierają się także za aniołów. Quarin nie przebiera w środkach, aby mnie zwieźć.

"A ktokolwiek uchyla się od wspominania Miłosiernego, to przypiszemy mu szatana jako towarzysza. Oni, w istocie, odsuwają ich od drogi, a ci sądzą, ze są prowadzeni drogą prostą." (Koran: 43:36-7)

Mój umysł mówi do mnie różnymi głosami. Kategoryzuje je przy pomocy jakiegoś klucza - on musi być. Klucz to moralny kręgosłup, ale klucz należy rozumieć praktycznie i pojmować w ścisłym czasie teraźniejszym - idee nieba i piekła czynią to wszystko dyskursywnym teoretyzowaniem. Piekło i niebo jest TERAZ. Gdy grzeszysz, lecisz do Piekła. Czyniąc dobrze jesteś już w Niebie. Królestwo Chrystusowe nie jest z tego świata. Królestwo Boże pośród Was jest. Oto istota tej sprzeczności - język nie jest w stanie rozróżnić że wszystkie najważniejsze wybory mieszczą się w chwili obecnej - w łepku od szpilki rozmytym w wiecznym stawaniu się. 

Jakby huśtać się na linie. Albo machać flowerstickiem. 

Grzech to coś, co obniża moją kondycję. Nie ma w dekalogu przykazania: nie skacz z trzeciego piętra. W istocie jednak taki jest sens przykazań: nie rób sobie krzywdy. 


Mój umysł mówi do mnie różnymi głosami. Z miliarda możliwości werbalizuje niektóre z nich: te dodatnie, przyciągające, te ujemne, odpychające, a resztę omija, wszystkiego nie ogarnie. Ludzie u zarania dziejów, nie dysponujący jeszcze piramidami-labiryntami rozumowymi tłumaczącymi za nich ich świat i ich samych...jak patrzeli na świat? 

GŁOSY MÓWIŁY W NICH. Szeptały, krzyczały. Robiły różne rzeczy z ich ciałem. Kierowały ich wolą. Głosy jedne, głosy drugie. Następuje dualizm, kategoryzacja: dobre złe. Albo; korzyść niekorzyść. Rozdwaja się język na DWA i staje się językiem wężowym, językiem szatańskim, bo dwoistym.  

Trzeba tłumaczyć. Sprytny Maciek nigdy nie schodzi z posterunku: musi nazwać, wtedy dopiero rozumie. To anioł, a to demon. Potem następuje korelowanie, skojarzanie i utożsamianie. Taki a taki przyrodniczy fenomen, człowiek, zwierzę zostaje skorelowany do takiego a takiego głosu: przez koincydencję sytuacji albo myśli. Teraz mówi we mnie głos zły, teraz jaguar mnie goni. Co następuje? Utożsamienie. Jaguar jest złym głosem. Umysł wypełza na wierzch głowy, ujmuje w swoje kategorie świat zmysłowy.  

I co potem: symbol nieuświadomiony jako JEDYNIE SYMBOL odrywa się od tego, co symbolizuje. Symbolizowane niknie w kolejnych labiryntach sprytnomaćkowych, które ciągle się rozwijają, ciągle budują i zagęszczają swoje ścieżki, wznosimy się na rusztowaniach aż podłoże, na których je budujemy niknie we mgle. Zostają same rusztowania - to one stają się podłogą.  

Gdy symbol się odrywa, diabeł staje się dosłownym. Diabeł zyskuje rogi, diabeł staje się bytem niezależnym, piekło staje się miejscem realnym. Pamiętajcie o epoche!  

U d o s ł o w n i e n i e  symbolu zatraca jego istotę, forma zatraca treść. I debile kłócą się, gagarin stwierdza na orbicie, że nie ma tu żadnego Boga. Niebo to GÓRA, piekło to DÓŁ. Góra dobra? Góra mniej zwarta, bardziej eteryczna. Ziemia zwarta, twarda, zbita. Czyli to, co dobre, to mniej materialne, bardziej eteryczne. Oto jak koduje się ludzką psychikę. Stoimy na bardzo wysokiej piramidzie, która zatraciła orientację góry i dołu; stała się horyzontalną, rozlazła się i rozpiętrzyła na lewo, prawo, dookoła. Widzicie to?  

Jiddu Krishnamurti powiedział, że Rozum jest zabójcą rzeczywistego. Rozum tworzy przedstawienie, słowo jest przedstawieniem. Przedstawienie jest symbolem. Symbolizuje rzeczywistość. Symbol odrywa się od rzeczywistości i już tylko operujemy symbolami. Hiperrzeczywistość. Nie ma ludzi, są roboty i symulakry. Prawdziwy człowiek tylko skowyczy gdzieś z dołu przygnieciony piramidą sprytnomaćkową. Co myśmy zrobili? 

To nie my. To Sprytny Maciek. Taka jego natura, taki jego zawód. Ale on wyszedł poza swoje kompetencje: hydraulik zaczął strzyc ogród, kominiarz przepycha żonę pana domu...pana domu w domu nie ma. 

Mój umysł mówi do mnie różnymi głosami. Ale co jeszcze? Prócz Aniołów i demonów? karimów i serafinów? asurów i dewów?  

BÓG. 

Na samej górze, ani taki, ani taki - a więc i taki, i taki. Bóg rządzi wszystkim, wszechmądry, wszechobecny, poza czasem, poza przestrzenią, IMMANENTNY I TRANSCENDENTNY jednocześnie, w tej najintymniejszej chwili, TERAZ, nie na kartach teologów.  

Anioł rzuca Cię w jedną stronę, demon w drugą. A Bóg? Bóg nie zna strony, zawiera wszystkie - przekracza wszystko. Czynić dobro to zakręcić kołem tak samo, jak czynić zło - koło się kręci. Samsara się obraca. A Bóg? 

Czym jest Bóg, jeżeli założymy, że religia jest pierwotną psychologią, a nie ontologią czy proto-nauką? Czym jest Bóg jeżeli anioły i demony to pluralizm głosów sprytnomaćkowych? Co pozostaje poza tym i owym, złym i dobrym? Co zawiera wszystko, wszystkiego jest źródłem, a jako źródło istnieje PRZED wszelkim głosem?  

Ty.