poniedziałek, 23 lutego 2015

Materializacja ciała



Pogląd o spoistości, trwałości oraz materialności świata i ciała prowadzi do materializacji. Jest to, dosłownie mówiąc, zabieg umysłu usiłującego wytworzyć (wynaleźć) materialność w ciele. Jednak nie tyle umysł odciska swój ślad na ciele; umysł po prostu jest ciałem. Dlatego też w ciele odbijają się i zapisują myśli, przyjmując ucieleśnioną postać. Ciało jest rezerwuarem karmy.  


Materializacja, reifikacja, obiektywizacja czy urzeczowienie to synonimy tego samego zgubnego zabiegu, w którym umysł wytwarza coś spoistego przez uważanie rzeczywistości za coś spoistego. Materializacja to usztywnianie ciała za pomocą przywiązania; wznoszenie architektury mikro-spięć odzwierciedlających strukturę ego. Skutki uboczne tego zabiegu najtragiczniej przejawiają się w tworzeniu samego siebie. Umysł performuje spoistą osobowość ustalając i uściślając sieci mikrospięć w ciele. Człowiek behawioralnie naśladuje różne postawy, wyrazy twarzy, odruchy i w ten sposób wpisuje w siebie formy. Jest to dosłownie język ciała (w sensie współobecności języka i ciała, a nie metafory) Te sieci, jak tysiące mikro haczyków wbitych w ciało rzucają nim po świecie jak kukiełką. Służą do mechanistycznego sterowania ciałem. Ciało zostaje urzeczowione i ujarzmione! Co za tragiczny błąd poznawczy!



Pogląd o materialności ciała współcześnie wpisał się w tzw. światopogląd racjonalistyczno-naukowy. Ma jednak bardzo długi rodowód i był krytykowany już w czasach Buddy (pomiędzy drugą skrajnością negującą istnienie wszystkiego). Pogląd o materialności świat jest zwyczajnie znaturalizowany; ustanawia się na mocy aktu wiary.  Rozpoczyna to proces utwardzania, materializowania ciała przy pomocy ścieżek spięć, które wdrukowują się w ciało w postaci tzw. habitual patterns.  



Dlatego też człowiek czerstwieje, co bezpośrednio nazywa się starzeniem. Starzenie to zagęszczenie siatki mikrospięć obejmujących całe ciało kolczastym pancerzem. Reich nazywał go pancerzem charakterologicznym. Najwyraźniej widać te niewidzialne ścieżki spięć na twarzy, której rozmaitość mimiki z wiekiem ogranicza się do pewnej liczby masek następujących sekwencyjnie po sobie. Dlatego też praktyka qigong zawiera m.in. prosty masaż twarzy, który luzuje stężałe ścieżki napięć, które je obejmują jako różne miny, maski gotowe wyłonić się w reakcji na odpowiedni warunek. 

(Nawiasem mówiąc, owe napięcia powodują po prostu blokadę przepływu qi )



Po prostu: karma akumuluje się w ciele. Zbieranie karmy zachodzi w momencie, kiedy umysł "zamierzy" (najprostsza definicja karmy to zamierzone działanie) się na daną czynność. Można każdorazowo odczuć to zamierzenie w postaci lekkiego spięcia konkretnych mięśni, które następuje przed zrealizowaniem czynu. Proces wchodzenia w ciało i wyczulania się na subtelności jego działania pozwala dotrzeć do coraz subtelniejszych napięć i zrywów zawiązujących się coraz głębiej w ciele. Jest to najprościej sformułowana idea praktyki medytacyjnej jaka istnieje.


Być może właśnie dlatego chrześcijaństwo posiada taki awers do ciała, lokując w nim źródło wszelkiego zła po oddzieleniu odeń umysłu. Paradoksalnie owo oddzielenie wpisuje się również w ciało jako granica; być może to właśnie to oddzielenie wyślepiło całe ciało, rozemgliło nad nim nieświadomość i wepchnęło wszystko do głowy.

Proces rozpuszczania; puszczania stanowi stopniową i skupioną eliminację tej siatki napięć. Oczywiście, nie można sfabrykować eliminacji przez wytworzenie kolejnych spięć niejako "nałożonych" na te pierwsze. Z perspektywy oświetlonego uważnością ciała można dokładnie uchwycić, na czym polega rozpuszczanie. Co ciekawe, samo przeświadczenie o granicy ciała zostaje sfabrykowane przez wryte w ciało ścieżki napięć. Kiedy człowiek rozpuszcza te granice doświadcza bezpośrednio braku granicy pomiędzy swoim ciałem a środowiskiem. Generalnie, ścieżki napięć wpisane w ciało granicą; jest to jedyny rzeczywisty przejaw granicy jaki istnieje. Jedyna granica jaka istnieje w rzeczywistości to "granica" spreparowana przez ciałoumysł!

W doświadczeniu naturalnie nie ma żadnych granic. W neuronaukach od lat akceptuje się brak rzeczywistej granicy pomiędzy ciałem a otoczeniem, a także ciałem a umysłem. Jednak ta kartezjańska granica, podzielenie jedności psychofizycznej na umysł-pana i ciało-zwierze nie jest wyłącznie naukowym lamusem. Podstawowa idea rozdzielenia przeniknęła do myślenia potocznego i rozlała się po ludzkich ciałach.

poniedziałek, 16 lutego 2015

Królestwo zwierząt



"Ego" jest procesem. Człowiek nieustannie wpada w różne postacie. Potem wynurza się z nich albo przez zmianę sytuacji, wpada w kolejną postać. Postacie i postawy odtwarzają się na mimice twarzy, w postawie ciała. Wpadanie w kolejne postacie jest Strumieniem. Kiedy człowiek odróżni siebie od strumienia, najpierw zobaczy postacie, potem kształty i same zjawiska. Postaciowanie zjawisk nazywa się utożsamieniem się z poszczególnym. Człowiek dosłownie nakłada sobie na twarz kolejne postacie.  
Postacie, pozy, postawy, formy, kształty. Zmieniająca się sytuacja zmusza umysł do mobilizacji i popadanie w kolejne punkty odniesienia. Zwłaszcza, kiedy rozmawia z innym żywym człowiekiem. Tak często rozmowa odbija się dramatycznie na mimice człowieka, który topi się w postaciach. Szaleją wieczne wątpliwości, która postawa jest odpowiednia, ponieważ każda posiada cień, swoją przeciwstawność. 

Wielość postaci jest jak dzikie zwierzęta; każda zawiera jakąś wiązkę poglądów i emocji. Myśli zasilonych energią emocji zdualizowaną na przyjemne i przykre. Dzikie zwierzęta dosłownie rzucają się na percepcje. Są duchami, które opętują. Wszystkie mity świata schodzą się tutaj w jeden punkt. Wewnętrzna walka to walka dzikich zwierząt we mnie. Można je oswoić, albo ścisnąć za mocno i rozwścieczyć. Różne zwierzęta mają różną naturę i krystalizują się w różne cechy: odwaga, strach, entuzjazm, wdzięk, agresja, powściągliwość przemieszane ze sobą, nigdy nie występujące pojedynczo. Chór dzikich zwierząt miesza się ze sobą, tworzy chmurę, z której wyłaniają się mordy i pyski. 

 


Człowiek jest królestwem zwierząt. Każde z nieskończonych postaci zwierząt jest jego ciałem. Ciało człowieka zawiera w sobie wszystkie zwierzęta. Pewnie także rośliny, drzewa, lasy, pola i wody. Dosłownie każdy element przyrody może jakoś zmetaforyzować ciało, czy zjawiska umysłowe (cielesne). Cały świat jest dla człowieka odbiciem jego samego. Wystarczy zniszczyć pokrętne ścieżki racjonalizacje, stawiające wciąż granice, wykluczające i zacieśniające. 

Każdy człowiek jest dla drugiego człowieka odbiciem jakiejś jego cechy. Zwierzęta spotykają się w nieskończonej ilości relacji. Kolejne aspekty i cechy zderzają się ze sobą, odpychają lub przenikają. Jedna dżungla interioru wychyla się do drugiej. Rozproszeni ludzie zbierają zwierzęta po umyśle jak orzechy rozrzucone po podłodze. Ale przecież wszystkie zwierzęta są umysłem, który jest królestwem zwierząt.  

Spotkanie każdego człowieka z innym jest odbiciem jakiejś jego cechy, która poszukuje relacji. Każdy człowiek jest studnią takich cech zjawiających się w jego tu-i-teraz przez przyciąganie, wypływające z drugiej strony. Ludzie trwają w nieustannej wymianie, także kiedy są sami. Wtedy rozmawiają z zapisanymi w pamięci cechy tej drugiej osoby. Redukują i okaleczają studzienne zwierciadło człowieka do kukły posiadającej parę cech.  Kiedy człowiek kocha, przyciąga drugiego. Kiedy boi się albo nienawidzi, również przyciąga, tyle, że negatywnie. 

Cała rzeczywistość dla człowieka jest lustrem; wszystko zachowuje właściwość/cechę zwierciadła. Człowiek obserwuje tylko przepływ wyłaniających się z niego duchów w stronę rzeczy i ludzi. Wszystkie te duchy, zwierzęta czy postacie to po prostu karma. Również działanie i przeciwdziałanie człowieka jest karmą, która może uosobić się do głosu zwierzęcia czy postaci.   



Przemęczony moduł rozumu próbuje uspójnić wszystkie postacie do ego, selekcjonując je pozytywnie i negatywnie, obie jednak integrując w siebie. Chwiejące się rusztowanie ego zmaga się z napierającą nań karmą, budowniczowie nie nadążają z przerabianiem. Bywa rusztowanie elastyczne, lecz mało twarde, bywa mocniejsze lecz dużo mniej dynamiczne. Tragedią człowieka jest to, że myli siebie z tym rusztowaniem i pogrąża się w nim z chwili na chwilę. Próbując uspójnić i pogodzić naturalnie sprzeczne instynkty i pragnienia zakopuje się coraz mocniej w kolejne do-określniki mające uregulować rozburzony taniec umysłu. Otępia się coraz mocniej wytłumaczeniami i systemami sensu mającymi ujarzmić i dowodzić królestwem zwierząt.  

*** 




niedziela, 15 lutego 2015

Szlifowanie diamentu



W rozwoju na duchowej ścieżce warto zwrócić uwagę na miejsce, z którego się rozpoczyna. Nasze myślenie, głęboko przeniknięcie metafizyką ma nawyk celowania gdzieś daleko, do ostatecznego celu czy czekających nas owoców dobrej pracy. W ten sposób myślenie wyciąga się w przyszłość, a właściwie tworzy w umyśle punkty odniesienia, które wiszą nad doświadczeniem jak marchewka nad głową osiołka.
W literaturze popularnoduchowej zwraca się na to uwagę przez słowa w rodzaju "nie planuj" "bądź teraz", często mają one jednak postać ogólnych dyrektyw, a przez to nie nasycają się żywym sensem w głowie czytelnika. Zamiast przenikać znaczenie takich porad, umysł zbiera je jak gadżety i używa głównie do konwersacji; z samym sobą lub innymi.

W tym tekście chciałbym zwrócić uwagę na sens takiego zalecenia. Co dzieje się podczas stawiania kolejnych kroków na Drodze? Dobrze uchwycić istotę procesu, który wydarza się naturalnie podczas praktyki medytacyjnej. Jej skutki przesiąkają powoli do codziennego życia i wymagają prześwietlenia. Inaczej można ściągnąć sobie na głowę kłopoty.

W skali mikro, każda chwila utrzymania uważnego umysłu podkopuje wpisaną w ciało strukturę ego. Umysł, przyzwyczajony do sadzenia wielkich kroków przez rzeczywistość nie dostrzega tych zmian, a jednak musi się do nich dopasować. Dopasowanie to dzieje się naturalnie, jeżeli zatem następuje automatycznie, umysł używa starych nawyków do zorientowania się w nowej sytuacji, co tworzy nowe problemy do rozwiązania. Tzw. rozwój duchowy nie ma dualistycznej postaci, dlatego nawet dobry owoc może zostać obrócony przeciwko praktykującemu.

W historii chińskiego chanu zapisała się pewna polemika, rozróżniająca poglądy o oświeceniu natychmiastowym i stopniowym. To ciekawe, jak doświadczeni i wprawieni ludzie mogli pogrążyć się w takiej naiwnej dyspucie. Oczywiście, stopniowość i natychmiastowość po równo nakłada się na progres na Drodze; małe subtelne zmiany wzbudzają te wielkie. Lepiej jednak zwrócić uwagę na subtelności, ponieważ wielkie przełomy wydarzają się same. Wizja wielkiego przemieniającego przełomu odciąga uwagę od bogactwa sygnałów i znaków przychodzących do nas w zwykłym, codziennym życiu. Jest to kolejna postać marchewki zawieszonej nad głową.

A zatem, proces rozpuszczania ego dokonuje się w każdej chwili, w której człowiek otrząsa się ze swoich marzeń dziennych i odnajduje siebie, swoje ciało w dziejącej się po prostu rzeczywistości. Takie błyśnięcie każdorazowo osłabia strukturę ego oblegającą ciało jak pancerz i zamrażającą myślenie.

Na Zachodzie utrwaliło się przekonanie o dążeniu w jednym kierunku, co znajduje swój korzeń w myśleniu chrześcijańskim. Więcej oznacza lepiej. Można odnaleźć wzór tego przekonania w systemie kapitalistycznym i szeregu innych przejawów kultury. Niestety, jest ono całkowicie fałszywe wobec dynamiki życia. Dynamika ta nie jest linią, lecz kołem, dlatego czasami trzeba odpuścić i przegrać, aby następnie wygrać. Forsowny ruch w jedną stronę idealnie pokrywa się z rozbudowywaniem struktury ego. Innymi słowy, forsowny ruch w jedną stronę oznacza po prostu ekspansję ego.

Ekspansja ta prowadzi do zagęszczenia i zamknięcia w sobie. Stopniowo, rzeczywistość daje coraz mocniejsze sygnały na ryzyka nieodłączne dla tej ekstremy. Przeróżne zgrzyty, nieporozumienia i widma porażek uderzają w pancerz, który przez to ulega wzmocnieniu. Jest to prosta droga do samozatracenia, z której trzeba się obudzić, zanim pancerz stanie się na tyle gęsty, że już nic przez niego nie przejdzie.


Mówiąc o pancerzu mam na myśli coś bardzo konkretnego; jest to sieć napięć usztywniających ciało, które w ten sposób wyraża wszelkie blokady, mechanizmy obronne i rodzaje ofensywy, które są podejmowane przez ego do obrony siebie. We wszystkich religiach świata można natomiast odnaleźć dążenie do całkowitego samoobnażenia; idea ta jest zaplątana w przeróżne mity i kontry, dlatego trudno ją jasno przeniknąć. Na czym polega to samoobnażenie? W chrześcijaństwie idea samoobnażenia uległa szybkiemu zwyrodnieniu. Pomimo tego, że dialektyka św. Pawła została zaliczona w poczet Pisma Świętego, niewiele się mówi o tej przemienności, którą Paweł wyrażał słowami "im jestem słabszy, tym jestem mocniejszy".

Zwyrodnienie, o którym napisałem wyżej wynikało zwyczajnie ze strategii wielkich skoków; ludzie wystawiali się kompletnie na odsłonięcie, a przez to negowali swoje człowieczeństwo, w którym zawarte są ograniczenia i stopniowe ich rozluźnianie. Ten skok w przepaść zazwyczaj prowadzi do cierpienia i rozczarowania. Wystarczy jednak usunąć "obce ciało" metafizycznego, planującego myślenia (marchewka nad głową), aby przeniknąć istotę procesu (a nie skoku), który można nazwać otwarciem, samoobnażeniem, ogołoceniem, etc.

Praktyka medytacyjna zharmonizowana z codziennym życiem naturalnie prowadzi do rozpuszczenia. Naturalny wniosek, który wyłania się z tego procesu jest trudny do początkowego zaakceptowania: wszelkie mechanizmy obronne, które wykształca ego są szkodliwe i niepotrzebne. Nie można jednak wpisać tego stwierdzenia we własną metafizykę celów i planów. Wtedy bowiem znaczenie powyższego stwierdzenia zostaje natychmiast zniszczone. Klucz tkwi tutaj w alternatywie, która wyłania się subtelnie przed człowiekiem zbierającym się do wejścia na Drogę.

Mechanizmy obronne zawsze są wylewaniem dziecka z kąpielą. Napisałem to już wyżej; bezlitosna obustronność życia zmusza czasowo do otwarcia się i odpuszczenia. W światowym pojęciu wiąże się to z wystawieniem się na ciosy. Płeć kobieca, jako naturalny symbol otwarcia jest od wieków ofiarą obawy przed takim otwarciem. Niezależnie od swojego spięcia i ekstremy, człowiek zawsze w końcu jest zmuszony do otwarcia się i oddania pola. Kiedy to robi, upada nisko i doświadcza ogromnej ilości bólu. Standardową strategią w takim upadku jest zacieśnienie racjonalizacji, które przerzucają winę na kogoś innego, ignorują własny wkład w doprowadzenie do przykrej sytuacji, etc. Dalej, człowiek pogrąża się z powrotem w przyjemnościach i zaspokajaniu pożądań, co skutecznie stępia instynkt rozbudzający się podczas trudnych sytuacji. Opisałem tu skrótowo, proces "powracania do normy" po bolesnej porażce, rozkładzie, końcu, zawodzie, byciu oszukanym, etc.

W ten sposób cykl zatacza koło i zawiera w sobie zaczątki przyszłego kryzysu. Dlatego właśnie życie toczy się kołem. Jak jednak wyskoczyć z tego koła?  Tu powracamy do procesu rozpuszczania ego.

Proces autentycznego rozpuszczania ego zawsze jest tożsamy z otwieraniem się. W innym przypadku jest on po prostu fałszywy. Stopniowe otwarcie ukazuje pewne przebłyski rzeczywistości, która jest poza błędnym kołem opisanym powyżej. Momenty skrajne, w których wybucha skumulowana wielość niepozałatwianych i wypartych spraw jest okazją do skoku w stronę tej Rzeczywistości. Koniecznie wymaga to jednak pracy jaką jest praktyka medytacyjna (w wielości swoich technik i przejawów).

Praktyka ta prowadzi do wglądu, który powraca kolejny raz w tym tekście: mechanizmy obronne są obosieczną bronią, która rani zarówno człowieka, jak i osoby w jego otoczeniu. Wgląd w tragedię i cykliczność tego procesu może uwolnić mocny impuls współczucia. Człowiek powie sobie wtedy: dosyć tego, w całej tej grze nie ma wygranych, tylko sekwencja oprawców i ofiar. Należy z tym skończyć. Myślę, że wielu odczuwa pewne przebłyski takiego impulsu, zazwyczaj jednak prowadzą one do samoobwinienia. I znów wahadło zostaje puszczone w ruch. Problem wynika tu z iluzji osoby, za którą siebie i innych bierzemy. Natomiast osoba jest jedynie sposobem organizacji karmy, i tworzy pewną niezbywalną granicę, która inicjuje cały cykl opisany powyżej.  

Stopniowe rozpuszczanie ego wyzwala mnóstwo sygnałów, które są przebłyskami nowego życia. Wymaga to jednak postępowania do przodu, i konsekwentnej rezygnacji (puszczania) strategii radzenia sobie z rzeczywistością, które są strzelaniem sobie w stopę z opóźnionym zapłonem. Kiedy takie sygnały się pokazują, co na początku dzieje się bardzo subtelnie człowiek musi wykazać się ogromną ostrożnością i czujnością. Jeżeli bowiem nie przeniknie istoty tych sygnałów i pogrąży się z powrotem w starych strategiach doprowadzi do narastania konfliktu, który znowu wybuchnie. Kwestia poruszona w tym akapicie nie została wyczerpująco wyjaśniona, dlatego wrócę jeszcze do tego innym razem w osobnym poście.

Fundamentalną alternatywą, która rodzi się stopniowo przez praktykę medytacyjną jest Naturalny Stan. Bez tej alternatywy wszystko, co napisałem wyżej jest tylko fałszywymi słowami. Całkowite obnażenie siebie, które jest ogołoceniem z mechanizmów obronnych może być trampoliną do odnalezienia Naturalnego Stanu. Sam potencjał odnalezienia Naturalnego Stanu jest ufundowany na wieloletniej praktyce medytacyjnej; jest to właśnie stopienie się stopniowego rozwoju z nagłym przełomem. Dlatego właśnie wielu oświeconych o różnym poziomie prestiżu, począwszy od Osho a skończywszy na Ignacym Loyoli odnajdywało swoje urzeczywistnienie w sytuacjach kryzysowych.

Odnalezienie Naturalnego Stanu znosi konieczność wszelkich mechanizmów obronnych. Dlatego też nie należy wcześniej się ich wyrzekać i szanować własne ograniczenia. Wgląd w bezsens i obosieczność mechanizmów obronnych może nastąpić jedynie z perspektywy Naturalnego Stanu. Dzięki temu, może się on stopniowo oczyszczać z resztek ego, rozpoznanych jasno jako przeżytek. Kiedy nie ma tej alternatywy umysł nieuchronnie wpada w rezonans i musi w końcu zaczepić się o cokolwiek, odnaleźć schronienie w słowach, czynnościach, obietnicach, przywiązaniach i innych. Automatycznie spoczęcie w takim schronieniu inicjuje kolejny cykl. Tragedia tego cyklu nie zawiera się wyłącznie w dążeniu do ekstremy (co jednak stopniowo się dzieje przez akumulacje wypartych problemów). Najsmutniejszą postacią uczestniczenia w cyklu jest sztuczne poszukiwanie "złotego środka", które wymusza przytępienie czułości, intelektu, i drastycznie zawęża postrzeganie, co czyni z człowieka tzw. "normalsa". Być może ból nie jest wtedy tak dotkliwy, przecieka jednak codziennie jako lekki stres i dyskomfort. Syntetycznie poruszam tutaj różne wątki całego tego procesu starając się oszczędzać i ważyć słowa.

Skrótowo mówiąc, odnalezienie Naturalnego Stanu ukazuje zupełnie inny sposób życia. I właśnie taki sposób życia jest linearny i wolny od cykli. Stopniowa rafinacja i wzmacnianie Naturalnego Stanu umożliwia - co najlepiej zostało wyrażone w tradycji Vajrajany - transformowanie wszelkich nieprzyjemnych doświadczeń w wielkie bogactwo. W istocie one są bogactwem, jeżeli się tylko przed nimi nie bronić; każdy przykry sygnał zawiera mądrość, zwraca uwagę na rzeczy, które zostały do zrobienia. Życie otwiera się jako obietnica ekscytujących przygód.



piątek, 13 lutego 2015

Gramolenie



Każdy człowiek odczuwa przywiązanie jako coś przykrego. Poczucie bycia uwiązanym na smyczy do jakiegoś obiektu jest tylko projekcją umysłu. Umysł jednak spina ciało i kieruje je w jakimś kierunku, co samo w sobie jest czymś nieprzyjemnym. Pojawienie się w umyśle przywiązania i wyprojektowania przezeń poczucia braku tworzy stan zawężenia. I właśnie to zawężenie, zamglenie czy zgłupienie może wywoływać dyskomfort. Każdy człowiek bowiem dąży do wolności

Niestety, małpi umysł myli przykrość powstałą z samego przywiązywania się z przykrością braku tego, co jest obiektem przywiązania. Przez tę pomyłkę rzeczywista chęć uwolnienia kanalizuje się w stronę obiektów, które obiecują nadzieję zaspokojenia. Najprościej mówiąc dyskomfort powstały z obecności przywiązania doprowadza do jego zacieśnienia. Oto cała bieda naszej egzystencji.

Moment uświadomienia sobie, że to samo przywiązanie a nie brak obiektu przywiązania jest rzeczywistą przyczyną dyskomfortu doprowadza umysł do szaleństwa. Odwieczna relacja ja-dążenie-obiekt dążenia zawala się. W bezpośrednim doświadczeniu pozostaje tylko przykre ssanie przywiązania, które niczym rzutnik projektuje gdzieś w przestrzeń obiekt tego przywiązania. Zawsze przypomina mi to scenę ze Strusia Pędziwiatra, w której Kojot maluje na ścianie tunel z poprowadzonym pasem drogowym.



Sytuacja, w której Struś wbiega w tunel namalowany przez Kojota jest doskonałym przykładem na mechanizm przywiązania; to nie rzeczywisty człowiek, rzecz, czynność czy zjawisko są obiektem pożądania, lecz uzewnętrzniona, podstawiona pod powyższe myśl! W następnej scenie Kojot rozbija sobie głowę o mur, co czyni ten przykład doskonale kompletnym.

Po przeniknięciu tego mechanizmu pozostaje bezpośrednie odczucie przykrego ssania. Szalony umysł nadal jednak szarpany jest w stronę tego, czego mu brakuje. W ten sposób ludzie podświadomie niszczą wszelkie szanse na odzyskanie czegoś, co stracili albo odwrotnie; idą w ekstremę i oporowo przesadzają.

Ostatnio miałem wspaniały sen. To był somatyczny sen i byłem częściowo wybudzony; przez umysł przelewały się obrazy przykrych sytuacji wywołujących mój lęk, natomiast ciało dosłownie próbowało się z nich wygramolić. Można to łatwo połączyć z napięciem, które powstaje w ciele kiedy zakleszcza się na nim przywiązanie (natomiast ubocznym skutkiem zaspokojenia jest rozluźnienie). Ciało samo szukało pozycji, które naciągały i rozluźniały te napięcia, sny były zaś wygenerowane z samych napięć, były ich mentalnym odbiciem.

Wychodząc od tego przykładu można ujrzeć dużą część ludzkiego życia jako takie "gramolenie się". Umysł nie odnajduje obiecanej gratyfikacji w żadnym obiekcie przywiązania, przerzuca się więc na nowe nie uświadamiając sobie, jak wyżej, że samo przywiązanie wywołuje dyskomfort, nie zaś brak zaspokojenia. W ten sposób, szarpanie się z życiem można ujrzeć na podobieństwo kotka, który zaplątał się w woreczek foliowy i robi odruchowe ruchy ciałem próbując wydostać się z pułapki. Działanie to jest dalece instynktowe i jedynie z wierzchu poprószone warstwą racjonalizacji.

Dzielne zwierzęta mówiące, jakimi jesteśmy, nieustannie walczą o własną wolność. Dlatego mówi się, że wszystko dąży do Wyzwolenia. Dzięki temu ujęciu można przestać patrzeć na karmę jako coś przykrego i grzesznego; wszystkie przepływy karmiczne niosą szczęśliwca ku wyzwoleniu, wskazują na rzeczy do naprawienia i niepozałatwiane sprawy. Wystarczy tylko troszeczkę sprytu i praktyki, żeby użyźnić własną glebę całym cierpieniem, smutkiem, rozczarowaniem, gniewem, głupotą i zagubieniem. W naszej kulturze ten spryt, mądrość szalona przechowała się pod mianem "poczucia humoru" .






poniedziałek, 9 lutego 2015

Wszystko




Człowiek może odnaleźć w sobie cztery jakości. Pierwszą z nich jest ciało, a także wielość zjawisk, które w nim zachodzi.

Ciało obejmuje zmysły i myśli. Zmysł dotyku uwrażliwiony jest również na energie lejące się w ciele. Drugą z nich jest świadomość umysłu, znana jako uważność. Jest ona zdolna oświetlać wszystkie zjawiska ale sama w sobie jest niczym. Jest niczym; przestrzenią, w której zjawiska się wydarzają. Jej cechą jest pustka. Dlatego ciało jest zasadniczo "czymś". Coś jednak nie ma stałej natury, nie jest zamrożone, lecz jest wielością. Świadomość jest jednością. Prosto można spoglądać na to rozróżnienie jako umysłu i ciało. Inaczej; jako pustkę i formę. Pustka jest pustą świadomością, formy natomiast są wszelkimi zjawiskami i kształtami, które może wygenerować umysł.

Ogromnie ważne jest jednak, że te formy przejawiają się w ciele. Człowiek, przy pomocy świadomości, może sięgać w głębie swego ciała. Sięganie to oznacza uwrażliwienie, rozpoznawanie wielości zjawisk w nim się dziejącym. Uwaga człowieka, upunktowiona świadomość kierunkuje swoją lampę na poszczególne części ciała. Ale można ją także rozpuścić, rozogniskować do obejmowania całego ciała. Ciało wyraża każdy kształt i zjawisko umysłowe. Można powiedzieć, że imituje je napięciami i rozluźnieniami. Człowiekowi tylko wydaje się, że jego ciało jest rozluźnione. Wystarczy jednak położyć się płasko na ziemi i wyobrazić rozpuszczanie, zapadanie się ciała (w siebie). Wtedy widać, jak mikrospięcia stopniowo "spływają" z ciała. Można potraktować to jako qi, która przez spięcie została zagęszczona i utrzymana w jakiejś części ciała. Stąd wynika opóźnienie przy procesie rozluźniania. Proces rozluźniania ciała nie ma końca; nie dochodzi do jakiegoś ostatecznego rozluźnienia. Jako, że ciało tak przewodzi zjawiska umysłowe, można go również użyć do wpływania nań. Ta podstawowa obustronność działa wszędzie. Dlatego ciało może regulować zjawiska umysłowe w najbardziej subtelny sposób.



Większość ludzi robi to przy pomocy innych ludzi albo języka i jego tworów. W gesty ciała, podobnie jak w słowa można wpisać przeróżne zjawiska, np. emocje. W ciało wpisane jest mnóstwo znaczeń ewokujących emocje i myśli. Wg W. Johnsona napięcia cielesne bezpośrednio generują dyskursywne, zapętlone myśli. Ciało jest rezerwuarem tego, co znane jest jako karma. Karma jest wszelkim zamierzonym działaniem. Zamierzone działania oznacza, że ciało musi się "zamierzyć"  żeby je wykonać. Jest to fundament prekoncepcji i przywiązania. Można zauważyć to próbując wstać z ziemi; odróżnić zamierzenie wstania od samego wstania. Zamierzenie pojawia się na chwilę przed jego urzeczywistnieniem. Przejawia się w postaci mikrospięć pewnych mięśni na ciele. Oczywiście, mięśnie spinają się także podczas samego wstania. Dlatego trzeba odróżnić to opóźnienie. Zamierzenie pojawia się także w postaci zaburzenia oddychania. Można odróżnić to zamierzenie po prostu nie wstając w momencie zauważenia go. Karma wpisuje się w ciało, wg. R. Raya zapisuje się w skórze, kościach, tkance, mięśniach a nawet krwi. Podobnie w praktyce qigong istnieją ćwiczenia na rozluźnianie skóry (i oddychania nią), tkanek, mięśni i kości. Ważne jest zatem, że z ciała wyłaniają się wszelkie zjawiska nagromadzone w ciele, a także przez ciało, tj. zmysły dochodzą one do świadomości.  



Ciało jest na dole i nazywa się Ziemią. Umysł jest na górze i nazywa się Niebem. Trzecią jakością jest serce. Jest ono, najprościej i dosłownie mówiąc relacją. Serce jest relacją pomiędzy ziemią i niebem = umysłem z ciałem. Serce łączy. Właściwie, serce jednoczy. Co się jednoczy? Dwie części. W ten sposób, serce jest Miłością. Miłość może być kierunkowana do innych ludzi i wtedy nazywa się współczuciem. Może być także kierowana do "siebie"; czyli do Ziemi i Nieba = ciała i umysłu. Co najciekawsze Miłość jest zasadniczo Ja. Człowiek może rzec po równo, że jego prawdziwym ja jest głębia ciała czy świadomość umysłu; formy i pustka. Może także rzec, że jego prawdziwym Ja jest relacja pomiędzy nimi; która je jednoczy. Ta intymność jest bardzo blisko siebie: świadomość jest jednością, zjawiska ciała wielością, zaś miłość relacją, która jednoczy.

Ostatnią jakością, którą może odróżnić człowiek jest granica. Granica jest przepaścią. Granica może być ustanawiana zarówno w umyśle jak i zjawiskach; intelekt szkicuje i utrwala siatki granic. Granica w ciele jest napięciem, w umyśle jest poczuciem konfliktu. Być może jednak granica sama w sobie, chociaż najbliższa złu, nie jest zła. Być może granica może także odcinać, być jak miecz. Granica jest "nie". Granica przeciwstawia.

[wpis urwany]

sobota, 7 lutego 2015

Życie serca



Po namyśle zdecydowałem, że będę używać terminu serce zamiast umysł. Wychodzę tu od sanskryckiego ćitta próbując ustrzec się od skojarzeń umysłu z rozumem, i w ogóle z konatacjami z umysłem, które to słowo chyba jest spalone. Zresztą, nie ma czegoś takiego jak umysł ^__^


We wzorach myślowych głęboko zapisane jest przekonanie, że człowiek jest właścicielem swojego serca. (Do przeciwników religii: jest to bodaj pierwotny zalążek wiary w sercu człowieka) Podobnie jest właścicielem swojego ciała. Wszystkie te twierdzenia zawierają pewną niekonsekwencję; wielki żart, który czyni śmiesznym całe codzienne życie. Coś tu nie gra, i wszyscy zdają się to podejrzewać, jednak poczucie "coś tu nie gra" jest uwikłane w wielowarstwowe ciągi myślowe wywodzące wilka lasu daleko w las.
Serce i ciało trwają w nierównej, poddańczej reakcji, która krępuje je obie. Jest jeszcze coś, co z powodu nieporozumienia zostało nazwane ego. W rzeczywistości to zwykłe przywiązanie; pojedyncza funkcja serca postaciująca się w tysiącach codziennych czynności. Być może w zamyśle Boga przywiązanie miało być odpowiednikiem gry na smartfonie; szybką rozrywką pomiędzy tym samym momentem a tym samym momentem, kiedy serce mógłoby wygenerować jakiejś kształty i pozderzać je ze sobą. Człowiek zaś wziął tę funkcję i zbudował sobie z niej cały świat.

Sam nawyk przywiązywania, chwytania, lgnięcia czy zamrażania nie mógł pozostać sierotą. Człowiek, kierowany głęboką intuicją samoistności wykorzystał przywiązanie do ulepienia kukiełki, z którą potem się pomylił i o tym zapomniał. Nad królestwem pełnym ludzi, strumieni, chmur, gór i miast zaszło Słońce. W ciemnej piwnicy podstawiona kukiełka zaczęła pisać rejestr minionych wydarzeń, z których każdy miał być rozliczony, a potem zakuty w kajdany.

Rumuński religioznawca Mircea Eliade napisał książkę, w której zawarł ogromny przegląd szamańskich technik ekstazy. Jedna z nich została podchwycona przez Michaela Harnera. Harnera zainspirował mały dołek na środku szamańskiej chaty. Szaman klęczał przed nim, czynił prostrację i wsadzał głowę do dołka. Następnie wyobrażał sobie wąską jaskinię z powoli przesuwającym się obrazem. W pewnym momencie wizja zaczynała rozwijać się sama, jak w filmie.

Serce, uwolnione od powracających prób trzymania go żyje samo. Przelewa przez siebie dźwięki, widoki, czucia i zapachy spływające ze zmysłów i natychmiast odnajduje harmonizujące z nimi wspomnienia, odczucia, emocje czy myśli, opowieści. Jest to dokładnie ta sama zasada która kieruje harmonicznością w muzyce; subtelny rodzaj podobieństwa, który nie oznacza bynajmniej sztywnego śledzenia tej samej nuty. Wiązki odczuć przenikają się ze sobą i odnajdują swoje podobieństwa, pozbawione sprzeczności i oskarżeń o twarde istnienie pojawiają się, a potem znikają. Ciało uśmiecha się do tych przepływów, chociaż nie ma głowy (!).

Rozluźniona obserwacja i placebo są bardzo blisko siebie. Placebo oznacza podstawianie własnej prekoncepcji pod miejsce, w której chce się coś ujrzeć. Jest sfabrykowaniem, ale jednocześnie neutralną funkcją: generuje po prostu to, co jest w tym momencie chciane. Z kolei rozluźniona obserwacja pozwala rzeczom być, nawet łapkom przywiązań, które wyciągają się łapczywie i zaraz pękają jak bańki w wiosennym powietrzu.

Istnieje wiele propozycji działań, które w performatywny, zapośredniczony sposób mają nauczyć umysł puszczać zjawiska. Jest to po prostu naśladowanie; przez robienie czynności jednej dokonuje się druga do niej podobna. W ten sposób człowiek może wypuszczać oddech, wyobrazić sobie spływanie czegoś do brzucha, rozkurczyć zaciśniętą wcześniej w pięść rękę, położyć się na podłodze i wrzasnąć "Oddaje Ci wszystko co mam!", etc. W końcu serce zaskoczy i wykryje subtelny shift, który wydarza się przy każdej udanej próbie puszczenia za pośrednictwem jakiejś czynności lub słowa. Brak ręki wyłoni się i rozczapierzy, po czym zniknie.

Stopniowo strużka wizji, skojarzeń, obrazów, odczuć i czuć w ciele powiększy się, rozszerzy, aż będzie płynęła wartkim strumieniem lustrzanie odbijającym zjawiska postrzegane przez zmysły. Będzie także lustrzanie odbijał swoje własne zjawiska. A potem jeszcze zjawiska odbitych zjawisk, i tak dalej: w jednym strumieniu.


czwartek, 5 lutego 2015

Ocieleśnienie



Odejście w bezdomność wynika z odczarowania wszelkich obiektów przywiązania, w których człowiek dotychczas poszukiwał poczucia bezpieczeństwa. To odczarowanie jest rozpoznaniem: obiekty przywiązania pojawiają się i zawiązują w umyśle; nigdy nie przebiją się poza jego szybkę. Relacja pomiędzy myślami a ich odpowiednikami w rzeczywistości zostaje odczarowana. Wcześniej było w niej coś mylnego, co wzbudzało powracające cierpienie i poczucie braku. Nie oznacza to oddzielenia; ta relacja jest po prostu inna, niż dotychczas myśleliśmy. Jest piękna i lustrzana.

Odejście w bezdomność oznacza odnalezienie prawdziwego domu. Jest nim ciało i jego bezgraniczność. Daleka podróż zatoczyła krąg. Reżimy warstwowo nakładane na ciało odpadają. Nie mają się już do czego przyczepić. Później powracają bezwładną siła nawyku. Ciało wyłania się w żywości swoich sygnałów, i wszystkie z nich są dobre. Wszystkie z nich są wydostawaniem się na wierzch. Nie trzeba ich kontrolować. Ich treść stopniowo przestaje stanowić zagrożenie. Wszystkie są opowieściami niesionymi przez energię pozyskaną z pożywienia. Ciało oczyszcza się samo. Serce stawia pierwsze, ostrożne kroki w przestronnym domu ciała; dotyka czule jego części, wychodzi na spotkanie pojawiającym się zjawiskom. Idąc ulicą, można obdarzyć każdego przechodnia życzliwym spojrzeniem, nie zatrzymując go.

Wszystkie zjawiska umysłowe okazują się być echami zaszłych spraw. Nie mylone z tym, co je wywołało, mogą wybrzmieć. W jasnym spojrzeniu odzyskują swoją naturalną jakość i wreszcie mogą odejść.

Ocieleśnienie oznacza przesycenie ciała świadomością i przezroczystością. Ukazuje się droga pogłębiania tej delikatności; procesu uwrażliwiania się na procesy fizjologiczne i umysłowe, które odbijają się echem po ciele w postaci ciarek, napięć, mrowienia, ciepła i zimna. Ile się dzieje podczas jednego kroku! Cała gra ciała mająca odzwierciedlać nachodzące je zjawiska wymaga uwagi; wiele z odruchów, wykształconych w celach obronnych traci swój sens (nigdy go nie miała). Nadal jednak odruchowo powracają.  Pozostaje ostrożne rozluźnianie kolejnych ognisk napięć, w które wpada ciało zlęknione nachodzącymi je wspomnieniami. Stopniowo ciało uczy się samoregulacji; wystarczy zwrócić na nie świadomość, by napięcia powstałe przez wspomnienia lub międzyludzkie sytuacje odpuściły. Nazywa się to podstawową dbałością, zrzucaniem ciężarów.  



wtorek, 3 lutego 2015

Odejście w bezdomność



"ci, którzy pragną opanować świat i biorą się do działania, moim zdaniem nie dopną swego, ponieważ świat jest naczyniem duchów i bogów i nie można go posiąść podejmując jakiejś działania" - Laozi, Daodejing, 29


Ego oddycha przywiązaniami. W odejściu w bezdomność obnaża się rozpaczliwa gra umysłu, która jest jak wczepianie się paznokciami w kamień. Paznokcie łamią się i ześlizgują, ręka sięga znowu i znowu i znowu. Na tym właśnie polega duchowość; na przeniknięciu tej samej przyczyny tysięcy codziennych czynności. Przyczyną jest cierpienie i nadzieja ukojenia go; nazywamy to miłością, potrzebą, prawem, ambicją, dążeniem. Przywiązanie wyłaniające się z cierpienia zyskało tak wiele imion, a potem na tych imionach zbudowano świat. Odejście w bezdomność jest rozpoznaniem tego stanu rzeczy; wszystkie schronienia, w których próbowałem się skulić, były tylko przyozdobionymi pułapkami.

Rozjaśniony umysł nie jest już w stanie siebie oszukać; przedmioty, ludzie i czynności, które sprawiały mu radość wzbudzają teraz ból, ponieważ odnajduje on siebie w tej samej, obłędnej pętli. Co więcej, akt przywiązania niszczy wszystko, ku czemu się zwraca. Bierzesz coś, a potem to wybucha ci w rękach. Albo po prostu znika. Ponieważ nie ma takiej rzeczy, którą da się wziąć; każdy przedmiot, człowiek czy zjawisko leją się i są nieskończone. Dlatego Laozi powiedział "ci, którzy pragną opanować świat i biorą się do działania, moim zdaniem nie dopną swego, ponieważ świat jest naczyniem duchów i bogów i nie można go posiąść podejmując jakiejś działania (Laozi 29)" Kiedy obkłada się coś przywiązaniem, umysł wytwarza miniaturkę, marną kukłę. Następnie podstawia tę kukłę pod rzeczywistą rzecz, człowieka czy zjawisko. Umysł zaczyna bawić się kukiełką, co jest tożsame z wywieraniem przemocy. Stopniowo jednak traci zainteresowanie, a do świadomości napływa dyskomfort, uderzająca nieadekwatność.

Odejście w bezdomność jest przejrzeniem całego tego oszustwa. Wcześniej coś podskórnie nie grało, a umysł pracowicie wymiatał pod dywan wszelki dyskomfort, który był echem prawdziwego rozpoznania sytuacji. W pewnym momencie zwyczajowe uzyskanie przyjemności staje się już niemożliwe. Albo jest możliwe, ale z niemal natychmiastowym poczuciem rozpaczy, które pojawia się przed i po uzyskaniu przyjemności (w samym momencie wyrzutu serotoniny i dopaminy do mózgu umysł na moment głupieje ze szczęścia).

Odejście w bezdomność jest zatem rozpoznaniem Pierwszej Szlachetnej Prawdy: Wszystko jest cierpieniem. Inaczej mówiąc, wszystko jest przywiązaniem. Ale przywiązanie zarysowane wyżej nie jest tylko jakimś zgubnym odruchem, jest sposobem poznania. Człowiek patrząc, czując, wąchając i słuchając wyrzuca ze zmysłów witki, które przyklejają się i zamrażają zjawiska. Przypomnijmy, że odrzucenie również jest przywiązaniem, tyle, że negatywnym. Człowiek bowiem musi zminiaturyzować do kukiełki również to, co odrzuca; musi bowiem pojawić się powód, a powód tej zostaje wybrany z nieskończonej różnorodności jakiejkolwiek rzeczy, zjawiska czy człowieka. To jak zrobienie zdjęcia, a potem opatrzenie go podpisem.

Odejście w bezdomność jest obudzeniem się pośród tego całego procederu. On trwa i jest ogromnie mocny; w końcu przywiązywanie się było naszym sposobem życia, funkcjonowania i poznania. Umysł widzi bezsens tego co robi, ale nie może przestać. Nie może się wyplątać, odcina głowy hydrze, a zaraz wyrastają następne, rozcina więzy, ale samo rozcinanie tworzy nowe więzy, które zaciskają się na gardle. Jedyne, to się zmieniło, to świadomość tego, co się robi. Budda określał to następująco:

Mnisi, wszystko płonie. A co jest tym wszystkim co płonie? Oko płonie, widzialne formy płoną. Świadomość oka płonie. Oko kontakt płonie. Również uczucie czy to przyjemne czy bolesne czy neutralne, które powstaje wraz kontaktem oka jako warunkiem, płonie. Płonie czym? Płonie ogniem pożądania, ogniem nienawiści, ogniem złudzenia; płonie narodzinami, starością i śmiercią, żalem, płaczem, bólem, smutkiem i rozpaczą. Ucho płonie ... Dźwięki płoną... Nos płonie ... Zapachy płoną... Język płonie ... Smaki płoną ... Ciało płonie ... Obiekty dotyku płoną ... Umysł płonie ... Mentalne obiekty płoną. (SN 35: 28, Kazanie Ognia) 


Kiedy odchodzisz w bezdomność, otwierasz nagie, surowe serce na Rzeczywistość, co nazywa się nieustraszonością. Bez punktu zaczepienia, bez punktu wyjścia, bez domu, bez gwarancji, bez sensu, bez nadziei, bez punktu odniesienia i oparcia. Tkwisz zawsze w swoim ciele i przyjmujesz wszystkie emocje i stany, które się w nim pojawiają. Przyjmujesz wszystkich ludzi, którzy się pojawiają. To nazywa się prawdziwą wolnością.

niedziela, 1 lutego 2015

Pamiętniki lamy Bhakto Tsundue

Odnalezione w Internetach i przetłumaczone na język polski;)

Droga Matko,

Ludzie zza rzeki Amo Chhu mieszkający na równinie Kalarayerkuthi mówią, że każdemu człowiekowi odpowiada jedno zwierzę. Piją wywar ziołowy i błądzą nocą po lesie, czekając na wizję, w której pojawi się ich zwierzę mocy. Jednak Człowiek zawiera w sobie całe królestwo zwierząt; każde zwierzę w nim mieszka i z niego się wyłania. W jednej chwili może być lisem, aby w następnej stać się jakiem; Umysł zawiera i urzeczywistnia wszystkie te cechy, używa ich dynamicznie i zgodnie z sytuacją.


Ludzie z Południa mówią, że człowiek wraz ze starzeniem się przybiera konkretną postać, która wyznacza dalsze tory jego żywota. A jednak, Umysł jest zawsze czysty, niemożliwy do dotknięcia i splamienia, może jedynie osunąć się i popaść na ciemne tory, lecz w następnej chwili się z nich wyzwala! 

Ludzie zza Himalajów mówią, że człowiek ma konkretne potrzeby i musi je zaspokajać, żeby być szcześliwym. A jednak, Umysł nigdy niczego nie potrzebuje i wszystko czyni w całkowitej swobodzie. Pojawia się w nim jednak Miłość do tego ciała, dlatego karmi je i żywi. Pojawia się w nim Miłość do ludzi, dlatego ich ratuje. Pojawia się w nim Miłość do siebie, dlatego wypełnia samego siebie ciepłem.  

Ludzie z Północy mówią, że Umysł jest ograniczony i osiada w różnych stanach, wydostając się z nich niczym jak z wypełnionego błotem dołu. A jednak, Umysł żadnych granic nie ma, i w jednej chwili może poszybować do nieba, a potem spaść do piekła. Umysł nie ma miejsca, przenika wszystkie kierunki i nie opóźnia go czas ani przestrzeń. 

Ludzie z Zachodu mówią, że życie należy wypełnić planami, które pozwolą ujarzmić przygodność losu i odnaleźć szczęście. A jednak, Umysł jedynie się nimi dławi, a bez nich podąża bezbłędnie nie robiąc ani jednego kroku; wielka jasna przestrzeń. Dobre zjawiska (dharmy) zaświtają, nie powoływane do ciężkiego istnienia słowem ani mitologią.

Ludzie znad Wielkiego Jeziora wdziewają na siebie ozdobne szaty z misternymi plecieniami, pragnąc w ten sposób przyciągnąć do siebie innych i zyskać uznanie. A jednak, kiedy Umysł wyłania się z warstw i masek, którymi jest owinięty, ironia i niezaufanie znikają i natychmiast dociera do właściwego działania i słów, leczy i ratuje ludzi. 

Ludzie z Wysp upijają się mocnymi trunkami i wypalają odurzające zioła w donicach. Mówią, że w ten sposób chcą osiągnąć ekstazę i zjednoczenie ze swoimi bóstwami. Jednak Umysł unosi i odurza się samym oddychaniem, zapachami i dźwiękami, lecz nie traci jasności, odczuwa mocno już małą filiżankę chińskiej herbaty Pu-erh. Nie trzeba mu wiele, bo jego ścieżki są czyste i niezatkane.  

Ludzie całej samsary snują się zagubieni i ściśnięci po umysłach jak ryby w wyschniętym jeziorze. Jednak Umysł reguluje się i oczyszcza sam, obejmuje i zjawiska, i brak zjawisk. Nic się do niego nie przykleja, wszystko się przy nim rozluźnia, spoczywa i wyzwala.