poniedziałek, 1 października 2012

Dziś będe śpiewał o Bogu i wznosił intelektualne zigurraty. Wieczorem. W ciszy. Ostrożnie.
Przed chwilą, siedząc w bezruchu, wygodnie, z różańcem w rękach, powtarzałem w duchu mantrę. Głęboko wewnątrz. Wpierw szeptem, potem tylko ruszając wargami. Potem po prostu utrzymując uwagę w jamie ustnej, na języku, w gardle. Mantra stopniowo traciła oparcie w geście i ruchu, wchodziła głębiej w ciało, aż spoczęła w brzuchu, opadając tam jak liść z październikowego drzewa. Powoli...jak bohater filmowy trafiony kulą. Slow-mo. Błogość...

Można nazwać ten ruch ogałacaniem. Wpierw mówimy mantrę, głośno, by rozpędzić myśli szalejące po głowie. Gdy te cichną możliwa jest bardziej wytężona koncentracja. Zagłębiamy się w siebie. Przechodzimy  do szeptu. Stopniowo pozbawiamy mantrę zewnętrznych ukorzeniaczy, bodźców. Do końca nie wiem, jak ten proces wyjaśnić. Po prostu przechodzimy bardziej do wewnątrz, do ducha. Coraz mniejsza jest więc potrzeba opierania mantry na ruchach, dźwiękach...bo koncentracja się wyostrza.

Równocześnie ogałacam mantrę ze słownego znaczenia. Kiedyś miałem masę wątpliwości, jak powinienem wypowiadać moją kochaną mantrę. Starałem się robić to wyraźnie, artykułować każde słowo. Jest w tym sens, który zawiera się również w głośnym mantry wypowiadaniu - chcemy ją uwyraziścić w nas, utrwalić. Robimy to przy pomocy zewnętrznych ukorzeniaczy. W rzeczy samej werbalizacja służy uczynieniu mantry bardziej mocną w nas.

Jak to działa? Otóż, gdy wypowiadam wyraźnie każde słowo, zwracając uwagę na ułożenie ust, na dźwięk głosek, to potrzebuje do tego - właśnie - uwagi. To fascynujące, że ludzie przeżywając różne swoje Wielkie Momenty zaczepiają się na okolicznościach, a tak naprawdę idzie o to, że podczas owych Momentów rodzi się w nich Uwaga. Jeżeli samochód walnie w staruszkę zaraz obok Ciebie przez jeden ostry moment jesteś całkowicie pusty, cały jesteś Uwagą. 


Uwaga po prostu przytrafia się gdzieś "obok", jest skutkiem ubocznym, jednocześnie będąc absolutnym fundamentem. Jest tak oczywista, że nikt nie zwraca na nią uwagi. No bo właśnie - należy zwrócić uwagę na Uwagę. To tak, jakby szkła powiększające, które dotychczas poruszały się po innych torach, nagle ustawiły się w jednej linii...

Wróćmy jednak do tematu. Jak się rzekło, na początku starałem się wypowiedzieć mantrę za każdym razem wyraźnie, nie połykać głosek. Stawało się to problematyczne przy szybszym powtarzaniu. W końcu skupiając maksimum uwagi na poprawnym wypowiedzeniu mantry podczas bardzo szybkiego jej powtarzania, przebiłem się stopniowo głębiej...i już mruczałem, troche bełkotałem ją, ale Wewnątrz...była wyraźna.

To nie wszystko. Stopniowo przedarłem się tak głęboko, że porzuciłem słowny układ mantry. Stało się też to dlatego, że powtórzyłem ją bardzo dużo razy. Paręset tysięcy będzie już.

Stała się ona informacją, czyli formą jeszcze bardziej pierwotną niż pomyślenie słów. Stała się pamięcią o sobie samej.

Dzięki temu zaczęła pracować sama. Zaczęła się obracać jak młynek modlitewny...to niesamowite. Jakby pulsowanie w głębi brzucha. Gdy zatykam uszy stoperami, słyszę bicie swojego serca. Mogę dostroić mantrę do bicia serca. I ona się obraca, bardzo wyraziście to odczuwam. 

Cisza i obracanie. Dźwięki z zewnątrz. Śpiew ptaków za oknem. Huk w uszach. Cisza, która panuje w moim nowym mieszkaniu sprawia, że mam ochotę całe je zamazać serduszkami. Pełen radości, i miłości robię sobie kanapki na strychowej kuchni, nasłuchuje śpiewu czajnika. Jak cicho.

I wiecie co? To nie wszystko.

Gdy w moim życiu nadszedł czas bierzmowania, uciekłem z kościoła. Nie chciałem w tym uczestniczyć. I udało się uciec. Potem byłem ateistą. Gdy zacząłem zapoznawać się z filozofią Wschodu bardzo spodobał mi się koncept Absolutu innego od tego teistycznego, chrześcijańskiego.Czytałem taką książkę "Teologia narkotyku", której autor, żarliwy katolicki neofita pomstował na wschodnią koncepcję Absolutu, że to takie spłycenie Boga do czegoś nie-osobowego, że to ograniczenie. I śmiałem się, sądząc, że to właśnie my, ludzie, oblegając Absolut w osobę, po prostu go antropomorfizujemy, czynimy na swoje podobieństwo. Istotnie jest to ograniczenie. Absolut nie może być ludzkim wyobrażeniem, bo staje sie tylko konceptem. Jednak to działa w dwie strony, zamykając Absolut w braku osoby czynimy ten sam błąd, jak zamykając go w osobo-wości. 

Jednak każdy człowiek posiada swoje filtry, którymi postrzega świat. Wielu leci na egzotykę Wschodu, przejmuje tamtejszą perspektywę. Robi to powierzchownie, naprawdę trudno myśleć jak Azjata. Zazwyczaj Zachodzianie przejmują perspektywę Wschodu, która jest kontrolowana przez perspektywę Zachodu. Jest to więc myślenie fasadowe, pozorne. 

Takowi Zachodzianie często realizują mechanizm wyparcia, negatywnie waloryzując cywilizację Zachodu, religię Zachodu. To jest właśnie owa fasadowość - dualizm, swoisty dla myślenia Zachodniego znajduje nowe punkty odniesienia. Wschód ponad Zachodem. To tak, jakby zmienił się kolor, czy forma pionków szachowych, zasady jednak pozostają te same.

Sądze, że na powyższą przypadłość cierpi większość buddystów na Zachodzie, czy też taoistów, new-ageiowców, że nie wspomnę o szamanach, hehe. To świadczy o niskiej inteligencji oraz introspekcji - zarówno bowiem na poziomie rozumowania, jak i wglądu bardziej intuicyjnego człowiek nie jest na tyle czujny, by dostrzec, jak działa.

Dla mnie to największe piekło, gdy nie zauważam czegoś, co pojawia się we mnie i działa przeze mnie. Gdy daję się zmóc czemuś. Gdy nie zauważam czegoś zarówno w sobie, jak i reakcji innych. Piekło to brak empatii.

Upodobałem sobie przydługie wstępy. Ktoś jeszcze to czyta? Nie masz co robić? To słuchaj.

Moim zdaniem w człowieku nie ma niczego, co należy odrzucić. Wszelkie wady płyną z niewłaściwego ukierunkowania energii. Brzmi to nieco ezoterycznie, ale kwestia jest boleśnie prosta. Mądry człowiek powinien każde poruszenie w swoim duchu ukierunkować na korzyść siebie i innych. Odrzucanie czegoś jest głupie, ponieważ potrzebujemy kompletu energii, które wydarzają się w nas, aby stworzyć układ doskonały, który będzie nam służył w życiu. Być może to po prostu kwestia NATURY; dopiero ludzka kultura, ludzki namysł popełnia błąd, niewłaściwie wykorzystując wrodzony materiał. To doniosła rozkmina, warto się jej oddać.

Brikolaż. Cokolwiek się pojawia, wykorzystaj to mądrze. Nie dopuszczaj się marnotrawstwa.  

Nasz habitus (koncepcja wg Bordieu), nasze najbardziej rdzenne skłonności, nabyte od społeczeństwa i przodków są zestawem narzędzi. Nie ma narzędzi lepszych i gorszych; różnią się one wyłącznie z uwagi na funkcję. Przypadłości ludzkie, uwarunkowania kulturowe, społeczne i genetyczne to narzędzia najsubtelniejszej materii, dlatego też i funkcja jest subtelna, bardzo trudna do uchwycenia.


Wyjaśnię to na przykładzie praktyk medytacyjnych szkoły Karma Kagyu. Kiedyś - jakże głupi - nie mogłem pojąć, jak poprzez formę można wyjść poza nią. Chodzi mi o wizualizacje. Teraz rozumiem: wizualizując, np. buddę, pojawia się w nas radość, spokój. FORMA jest narzędziem, które indukuje, wzbudza. 


Taki rodzaj użycia FORMY, w sposób instrumentalny, prowadzi do tego, że każde środowisko idei, technik czy narzędzi materialnych rozpatrujemy pod względem praktyczności, nie wchodząc w ich doktrynalne, albo konceptualne znaczenie. Nie dumam nad tym, czy np. krzyż mnie mierzi, czy nie, nie filozofuje nad tym. Patrzę, czy krzyż wzbudza we mnie pożądane stany umysłu. To zupełnie inny rodzaj perspektywy. Moim zdaniem to naprawdę ważna sprawa. Trzeba to rozróżnić i zrozumieć.


Wszyscy, którzy czytają ten tekst, i doszli do tego w nim ustępu (gratuluje wytrwałości!) są wychowani w kulturze chrześcijańskiej. Czy tego chcemy czy nie to nas konstytuuje, przenika. To jest glina, z której nas ulepiono. Nikt nie wie, np. jaki wpływ miał na jego życie Arystoteles. A MIAŁ OGROMNY, FUNDAMENTALNY. Nie trzeba tego wiedzieć, by temu podlegać. Podobnie jest z chrześcijaństwem. Zakminiłem się podczas pisania tej notki tak, że odbiegłem od stanu, w którym bylem, gdy zacząłem ją pisać, hehe.

Do rzeczy.

Po latach interesowania się religiami i duchowością powróciłem do idei osobowego Absolutu. Wróciłem do niej oczyściwszy się z myślogłupot właściwych katolskiej mentalności. Spojrzałem na Boga na sposób buddyjski, także na sposób wypływający z głębokiej praktyki, można powiedzieć intuicyjny.

I ogromnie mi podpasowała ta idea. To narzędzie, jakim jest postrzeganie Boga na sposób osobowy. Ma to jednak, moim zdaniem - sens tylko wówczas, gdy zdajemy sobie, ze ten sposób postrzegania jest właśnie narzędziem. Jeżeli tego nie ma, pakujemy Boga do wyobrażenia. Jeżeli to jest, używamy wyobrażenia do kontaktu z Bogiem, tak jak buddyści karma kagyu idą do bezforemności przez formę.

Jest to więc środek, który nie więzi tego, który go używa. Korzystając z niego, wykorzystuje rdzenne cechy właściwe mojej cywilizacji, jednak w sposób pozbawiony wad tej cywilizacji. 

Wiecie, właściwie WSZYSTKO co opisuje świat postrzegany, jest takim środkiem. Na-rra-cją. Jeżeli jakikolwiek opis świata, jakiegokolwiek jego przedstawienie postrzega się bez świadomości, że jest ono przedstawieniem, popełnia się błąd tragiczny w skutkach.

Patrzenie na Absolut przez jego aspekt osobowy może służyć zacieśnieniu więzi z Absolutem. Jeżeli ten sposób jest...skuteczny. Kryteria skuteczności i praktyczności są zupełnie odmienne od kryteriów metafizyczno-teoretyzujących. 

Ja zakochałem się w tym narzędziu! 

Gdy Absolut przybiera formę osoby, staje się bliższy. Sufici nazywają Boga Przyjacielem. Zachowujemy techniczny wymiar sprawy. Techniczny i skuteczny.

Bóg jest moim przyjacielem. Jest ze mną zawsze. Jest wszechmocny i wszechwiedzący. I mnie kocha. W istocie, Bóg jest prawdziwym mną, ponieważ On jest wszystkim. W najgłębszej ciszy i samotności...On jest. Im mniej jest mnie, który to "ja" pojmowany jestem jako ruch myśli we mnie, tym więcej jest Jego, który jest ciszą. Im cichszy jestem, tym lepiej zdaję sobie sprawę z tego, że on tu ze mną jest!

Zawsze mogę z nim pogadać! Zawsze mogę go wezwać, a on przyjdzie. Zawsze mogę na niego liczyć. I jest doskonały. Dlatego mnie nie zawiedzie.

Czaicie to? Doskonały Przyjaciel. Wszechwiedzący i wszechmocny! Mocne plecy. Nic tylko, jak oddać się w jego ręce. Bądź wola Twoja. Skoro przyjaźnie się z kimś takim, na co mi moje decyzje? On wie. Niech działa przeze mnie, to będzie najlepiej.


....

Jesteś tutaj. Jesteś bliżej mnie niż moja aorta. Towarzyszysz mi w codziennych czynnościach. A ja...mogę tylko być świadomy Ciebie, albo nie. Na Ciebie to nie wpływa, TY PO PROSTU JESTEŚ. 

Psalm 46.

Bóg jest dla nas ucieczką i mocą:
łatwo znaleźć u Niego pomoc w trudnościach.
3
Przeto się nie boimy, choćby waliła się ziemia
i góry zapadały w otchłań morza.
4
Niech wody jego burzą się i kipią,
niech góry się chwieją pod jego naporem:
<Pan Zastępów jest z nami,
Bóg Jakuba jest dla nas obroną>.
5
Odnogi rzeki rozweselają miasto Boże -
uświęcony przybytek Najwyższego.
6
Bóg jest w jego wnętrzu, więc się nie zachwieje;
Bóg mu pomoże o brzasku poranka.
7
Zaszemrały narody, wzburzyły się królestwa.
Głos Jego zagrzmiał - rozpłynęła się ziemia:
8
Pan Zastępów jest z nami,
Bóg Jakuba jest dla nas obroną.
9
Przyjdźcie, zobaczcie dzieła Pana,
dzieła zdumiewające, których dokonuje na ziemi.
10
On uśmierza wojny aż po krańce ziemi,
On kruszy łuki, łamie włócznie,
tarcze pali w ogniu.
11
"Bądź spokojny i wiedz, że jestem Bogiem
wzniosłego wśród narodów, wzniosłego na ziemi!"
12
Pan Zastępów jest z nami,
Bóg Jakuba jest dla nas obroną. 


Psalm 23. 
 
Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego. 2 Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach. Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć: 3 orzeźwia moją duszę. Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach przez wzgląd na swoje imię. 4 Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną. Twój kij i Twoja laska są tym, co mnie pociesza. 5 Stół dla mnie zastawiasz wobec mych przeciwników; namaszczasz mi głowę olejkiem; mój kielich jest przeobfity. 6 Tak, dobroć i łaska pójdą w ślad za mną przez wszystkie dni mego życia i zamieszkam w domu Pańskim po najdłuższe czasy.   

ON JEST! To naprawdę fajne.