środa, 31 października 2012

Blog to zsyp, hehe



Moi mili...posłuchajcie naprawdę.
Wiele tekstów zaczynam od silnego pragnienia wyrażenia czegoś. Tekstów, brzmi zbyt poważnie, ot paru słów skleconych, zamków z piasku. Nie rozumiem do końca tego pragnienia, nie potrafię go nazwać, oceniam tylko jego natężenie, które jest silne. Myśli domagają się werbalizacji, ujęcia w piękną i dopieszczoną konstrukcję – to pragnienie osobne, misternie konstruować. Zakląć przekaz w słowo, a słowa w konstrukcje. A po co wyrażać? Począłem tę rozkminę dziś rano (nie tak rano...) w wannie – dlaczego to robię, dlaczego chce to robić? Istnieją dwa wyjścia, które się nie wykluczają.  Pierwsze skupia się na mnie: werbalizując, rozmawiam sam ze sobą.  Pisząc tyle do szuflady, na forach, tutaj – obrabiam swoje myśli w słowa, przez co lepiej  rozumiem. Siebie-ludzi-świat.  Tu jeszcze nie otoczyłem rusztowaniami słów owej myśli-wrażenia-pragnienia. Ale rdzeń jest wyrażalny: zrozumieć samego siebie, (poprzez) rozmawiać z innymi, publikując czy dyskutując, rozmawiać z sobą samym. Bowiem jestem dwoisty; pośrednictwo drugiej osoby czyni dialog racjonalnym, ale w istocie gadam do siebie: jeden Dominik do drugiego, bo są dwa (nie ma żadnego...). Pamiętajcie o dwójkach, bo o nich będzie jeszcze.
Możliwość druga w pytaniu „po co wyrażać?” – aby nawiązać kontakt z drugą osobą. Poprzez historie z przeszłości, osadzone w domu rodzinnym mam bardzo silną potrzebę porozumienia. Porozumienia prawdziwego; nie poprzez przystawanie do siebie słów czy poglądów (myślimy tak samo), NIE! Porozumienie bardziej intymne, porozumienie dwóch głębi, które są PRZED myślami-poglądami-konceptami, które tworzymy.  Posłuchajcie...
Porozumienie prawdziwe wyczuwam wtedy, gdy patrzę w oczy drugiej osoby i czuję, że w jej głowie trwa cisza. Gdy obracają się w niej myśli, stoją one między nami: mną a osobą. Filtrują, wypaczają. Wrażenie braku myśli odczytuję poprzez znaki somy, takie jak jej nieruchomość. Czuję obecność drugiej osoby oraz uwagę skierowaną w moją stronę, i wtedy czuję mocniej to porozumienie.  Porozumienie dynamiczne, osadzone w teraz...interlokutor ogołocony z wizerunków, form, wpatruje się we mnie – oczy zwierciadłem duszy. Ale to mało! Chce więcej!!!! Wtulić się, wejść w te oczy...większe porozumienie. Bo tęsknie ogromnie. 
W tym ujęciu rozmowa, co zdradzam niechętnie (ale...) ukazuje się jako kwestia drugorzędna; tj, poprzez rozmowę wzbudza się porozumienie. Koincydencje poglądów wzbudzają porozumienie – poglądy są drugorzędne. Gdy interlokutor mówi szczerze i dużo, wtedy nie odgradza się wizerunkami i formami skonstruowanego siebie, i wzbudza się porozumienie, a wtedy ja się cieszę i uśmiecham. Bycie-sobą się leje w moją stronę, a ja się cieszę obcując z osobą w takim stanie – to jest jak paliwo dla mnie.  
Tu wtrynię appendyks (czytając ten tekst drugi raz) Chciałbym także być zrozumianym. Poza zrozumieniem siebie i zrozumieniem drugiej osoby. Pies goni własny ogon....
Co istotne: słowa wzmacniają porozumienie. Samo gapienie się w oczy rozciągnięte w czasie rozmywa się...potrzeba wzmocnienia. Gdy na ten przykład trzymam moją kochaną za rękę, co jakiś czas zaciskam dłoń. Poprawiam sygnał, ODNAWIAM porozumienie. To dylemat czasu – trzeba wzmacniać, radykalizować.  Jak tej kwaśnej nocy sylwesterowej, która obnażyła ostro i jasno kontakt międzyludzki...bo kwas otworzył serca i umysły.
Po co ja plotę...plotę w przestrzeń, w której potencjalnie znajduje się adresat, ale anonimowy. Niemniej zwracam się do: do Ciebie. Właśnie do konkretnego Ciebie. Tak, Ciebie. Chce się z Tobą zaprzyjaźnić. Takie „uwszystkowienie” może odbierać wyjątkowość, tożsamość. Nic bardziej mylnego. Chcę poznać Ciebie w całej Twojej unikatowości.

Wydaje mi się, że w pewnych kwestiach nie jesteśmy dalej od naszych braci małpiszonów.  
Zatem: gdy chce zainicjować porozumienie wyciągam rękę-uwagę przez osobisty wszechświat-mnie....wyciągam rękę poprzez te wszystkie różnicujące konstrukcje, swoiste dla każdego, bo nikt nie zbierze takiej samej puli doświadczeń, które są komponentami-klockami tej konstrukcji, wieży Babel...która staje się naszą soczewką, systemem poznawczym, i nami zarazem. Wyciągam rękę poprzez to do drugiej osoby. Skąd takie silne pragnienie? To pchnięcie empatii, ogromne, podobne zakochaniu pod względem mocy...chęć porozumienia. I maniackie, obsesyjne powracanie do tego...dlaczego tak? Dlaczego robię, jak robię?
Uczę się gier społecznych właśnie po to. Szukam wyjść. Szukam trików, aby przeniknąć także wszechświat osobisty interlokutorów; zauważcie, że to dwie sprawy; najpierw przekroczyć swój wszechświat osobisty (habitus), a potem przeniknąć wszechświat rozmówcy. Dorwać się do jego serca. Gwałtem w intymność? Nie sądze. Cóż to za gwałt...zaraz napiszę.
W tym zagadnieniu kryje się jeszcze jeden chochlik. Rozmawiam sam ze sobą; a co jeżeli wszystko jest jednym? Wówczas również rozmawiam SAM ZE SOBĄ.  Chęć porozumienia jest wcześniej niż sposoby dojścia do porozumienia, gry społeczne, triki konwersacyjne. Gry są przed chęcią celu, celem jest zbliżenie. Więc: Wszystko jest jednym. Różne są jedynie ludzkie habitusy. Przekroczywszy je ukazuje się jedność. Zatem przekroczywszy swój habitus (koniecznie zapoznajcie się ze znaczeniem tego słowa w ujęciu Bordieu) i przebrnąwszy zręcznymi środkami przez habitus interlokutora docieram do jego serca, do rdzenia samej jego osoby, który to rdzeń jest pierwotny wobec wszelkich wizerunków i konstrukcji, w który człowiek siebie oblega poprzez socjalizację i tworzenie swojej tożsamości.
Tak więc to pragnienie porozumienia doskonałego jest tożsame z pragnieniem doskonałego samopoznania – jeżeli wszystko jest jednym, a człowiek, poprzez swoją samoświadomość, jest bramą do tej jedności jedyną, ponad zwierzętami, roślinami i martwą materią. Ucinam brzytwą Ockhama dywagację typu: znajdź Boga w roślinie i rysiu. Koncentruje się teraz na ludziach.
Teraz, gdy to piszę, jestem tylko śmieszną małpką, która macha sobie ręką przed oczami – gdzie te myśli się robią? Macham ręką, przedmiotuje. Wszystko się – koniec końców – toczy w mojej głowie, i od tego nie ma ucieczki. Niemniej wewnątrz głowy powziąłem pragnienie, aby z niej wyjść. Ku drugiemu. Ku innemu. 
Dlatego więc doskonałe porozumienie wymaga zrezygnowania z siebie. Co oczywiste, większości z szanownych czytelników (co i przejawia autor) zależy głównie na własnym dupencjale. Albo wóz, albo przewóz. Niczym ten dylemat z lewą i prawą półkulą. Lewa daje DWA, czyli mnie i Innego, a prawa, JEDEN, czyli ja=inny=cała reszta. Zrezygnować z siebie to dotrzeć to mnóstwa cudownych iluminacji, mnóstwa odkryć. Szczególnie szukając serca innych ludzi poprzez gry społeczne...hehe. Nagroda na końcu tęczy; mgnienie prawdziwego Innego, w uśmiechu, geście, zaklęte w słowa.

A i widzicie: można by powyższą konstrukcję zrobić lepszą, piękniejszą. Ale niezależnie od jej jakości - jest ona bramą do mojego serca. Ono się wzbudza, gdy piszę, a i trzeba miarkować konstruowanie, aby się serce nie zatraciło pośród wielkich planów konstruktorskich...

I tak kończę – na dziś – moje maniackie, kompulsywne, wciąż te same powracające, rozważania. Jestem tylko małpką, która macha przed oczami łapką, próbując uchwycić myśli, bo wydaje jej się, że one tak sobie szybują, splatają się i tańczą wzajem przed oczyma, gdy tańczą w głowie, w umyśle poza czasem i przestrzenią, jak chmury na przestworze.  Bądź zdrów, drogi Czytelniku.