Moi mili...posłuchajcie naprawdę.
Wiele tekstów zaczynam od silnego pragnienia wyrażenia
czegoś. Tekstów, brzmi zbyt poważnie, ot paru słów skleconych, zamków z piasku.
Nie rozumiem do końca tego pragnienia, nie potrafię go nazwać, oceniam tylko
jego natężenie, które jest silne. Myśli domagają się werbalizacji, ujęcia w
piękną i dopieszczoną konstrukcję – to pragnienie osobne, misternie
konstruować. Zakląć przekaz w słowo, a słowa w konstrukcje. A po co wyrażać?
Począłem tę rozkminę dziś rano (nie tak rano...) w wannie – dlaczego to robię,
dlaczego chce to robić? Istnieją dwa wyjścia, które się nie wykluczają. Pierwsze skupia się na mnie: werbalizując,
rozmawiam sam ze sobą. Pisząc tyle do
szuflady, na forach, tutaj – obrabiam swoje myśli w słowa, przez co lepiej rozumiem. Siebie-ludzi-świat. Tu jeszcze nie otoczyłem rusztowaniami słów
owej myśli-wrażenia-pragnienia. Ale rdzeń jest wyrażalny: zrozumieć samego
siebie, (poprzez) rozmawiać z innymi, publikując czy dyskutując, rozmawiać z
sobą samym. Bowiem jestem dwoisty; pośrednictwo drugiej osoby czyni dialog
racjonalnym, ale w istocie gadam do siebie: jeden Dominik do drugiego, bo są
dwa (nie ma żadnego...). Pamiętajcie o dwójkach, bo o nich będzie jeszcze.
Możliwość druga w pytaniu „po co wyrażać?” – aby nawiązać
kontakt z drugą osobą. Poprzez historie z przeszłości, osadzone w domu
rodzinnym mam bardzo silną potrzebę porozumienia. Porozumienia prawdziwego; nie
poprzez przystawanie do siebie słów czy poglądów (myślimy tak samo), NIE! Porozumienie
bardziej intymne, porozumienie dwóch głębi, które są PRZED
myślami-poglądami-konceptami, które tworzymy. Posłuchajcie...
Porozumienie prawdziwe wyczuwam wtedy, gdy patrzę w oczy
drugiej osoby i czuję, że w jej głowie trwa cisza. Gdy obracają się w niej
myśli, stoją one między nami: mną a osobą. Filtrują, wypaczają. Wrażenie braku
myśli odczytuję poprzez znaki somy, takie jak jej nieruchomość. Czuję obecność
drugiej osoby oraz uwagę skierowaną w moją stronę, i wtedy czuję mocniej to
porozumienie. Porozumienie dynamiczne,
osadzone w teraz...interlokutor ogołocony z wizerunków, form, wpatruje się we
mnie – oczy zwierciadłem duszy. Ale to mało! Chce więcej!!!! Wtulić się, wejść
w te oczy...większe porozumienie. Bo tęsknie ogromnie.
W tym ujęciu rozmowa, co zdradzam niechętnie (ale...)
ukazuje się jako kwestia drugorzędna; tj, poprzez rozmowę wzbudza się
porozumienie. Koincydencje poglądów wzbudzają porozumienie – poglądy są
drugorzędne. Gdy interlokutor mówi szczerze i dużo, wtedy nie odgradza się
wizerunkami i formami skonstruowanego siebie, i wzbudza się porozumienie, a
wtedy ja się cieszę i uśmiecham. Bycie-sobą się leje w moją stronę, a ja się
cieszę obcując z osobą w takim stanie – to jest jak paliwo dla mnie.
Tu wtrynię appendyks (czytając ten tekst drugi raz)
Chciałbym także być zrozumianym. Poza zrozumieniem siebie i zrozumieniem drugiej osoby. Pies goni własny
ogon....
Co istotne: słowa wzmacniają porozumienie. Samo gapienie się
w oczy rozciągnięte w czasie rozmywa się...potrzeba wzmocnienia. Gdy na ten
przykład trzymam moją kochaną za rękę, co jakiś czas zaciskam dłoń. Poprawiam
sygnał, ODNAWIAM porozumienie. To dylemat czasu – trzeba wzmacniać,
radykalizować. Jak tej kwaśnej nocy
sylwesterowej, która obnażyła ostro i jasno kontakt międzyludzki...bo kwas
otworzył serca i umysły.
Po co ja plotę...plotę w przestrzeń, w której potencjalnie
znajduje się adresat, ale anonimowy. Niemniej zwracam się do: do Ciebie.
Właśnie do konkretnego Ciebie. Tak, Ciebie. Chce się z Tobą zaprzyjaźnić. Takie
„uwszystkowienie” może odbierać wyjątkowość, tożsamość. Nic bardziej mylnego.
Chcę poznać Ciebie w całej Twojej unikatowości.
Wydaje mi się, że w pewnych kwestiach nie jesteśmy dalej od naszych
braci małpiszonów.
Zatem: gdy chce zainicjować porozumienie wyciągam rękę-uwagę
przez osobisty wszechświat-mnie....wyciągam rękę poprzez te wszystkie
różnicujące konstrukcje, swoiste dla każdego, bo nikt nie zbierze takiej samej
puli doświadczeń, które są komponentami-klockami tej konstrukcji, wieży
Babel...która staje się naszą soczewką, systemem poznawczym, i nami zarazem.
Wyciągam rękę poprzez to do drugiej osoby. Skąd takie silne pragnienie? To
pchnięcie empatii, ogromne, podobne zakochaniu pod względem mocy...chęć
porozumienia. I maniackie, obsesyjne powracanie do tego...dlaczego tak?
Dlaczego robię, jak robię?
Uczę się gier społecznych właśnie po to. Szukam wyjść.
Szukam trików, aby przeniknąć także wszechświat osobisty interlokutorów;
zauważcie, że to dwie sprawy; najpierw przekroczyć swój wszechświat osobisty
(habitus), a potem przeniknąć wszechświat rozmówcy. Dorwać się do jego serca.
Gwałtem w intymność? Nie sądze. Cóż to za gwałt...zaraz napiszę.
W tym zagadnieniu kryje się jeszcze jeden chochlik.
Rozmawiam sam ze sobą; a co jeżeli wszystko jest jednym? Wówczas również
rozmawiam SAM ZE SOBĄ. Chęć porozumienia
jest wcześniej niż sposoby dojścia do porozumienia, gry społeczne, triki
konwersacyjne. Gry są przed chęcią celu, celem jest zbliżenie. Więc: Wszystko
jest jednym. Różne są jedynie ludzkie habitusy. Przekroczywszy je ukazuje się
jedność. Zatem przekroczywszy swój habitus (koniecznie zapoznajcie się ze
znaczeniem tego słowa w ujęciu Bordieu) i przebrnąwszy zręcznymi środkami przez
habitus interlokutora docieram do jego serca, do rdzenia samej jego osoby,
który to rdzeń jest pierwotny wobec wszelkich wizerunków i konstrukcji, w który
człowiek siebie oblega poprzez socjalizację i tworzenie swojej tożsamości.
Tak więc to pragnienie porozumienia doskonałego jest tożsame
z pragnieniem doskonałego samopoznania – jeżeli wszystko jest jednym, a
człowiek, poprzez swoją samoświadomość, jest bramą do tej jedności jedyną,
ponad zwierzętami, roślinami i martwą materią. Ucinam brzytwą Ockhama dywagację
typu: znajdź Boga w roślinie i rysiu. Koncentruje się teraz na ludziach.
Teraz, gdy to piszę, jestem tylko śmieszną małpką, która
macha sobie ręką przed oczami – gdzie te myśli się robią? Macham ręką,
przedmiotuje. Wszystko się – koniec końców – toczy w mojej głowie, i od tego
nie ma ucieczki. Niemniej wewnątrz głowy powziąłem pragnienie, aby z niej
wyjść. Ku drugiemu. Ku innemu.
Dlatego więc doskonałe porozumienie wymaga zrezygnowania z
siebie. Co oczywiste, większości z szanownych czytelników (co i przejawia
autor) zależy głównie na własnym dupencjale. Albo wóz, albo przewóz. Niczym ten
dylemat z lewą i prawą półkulą. Lewa daje DWA, czyli mnie i Innego, a prawa,
JEDEN, czyli ja=inny=cała reszta. Zrezygnować z siebie to dotrzeć to mnóstwa
cudownych iluminacji, mnóstwa odkryć. Szczególnie szukając serca innych ludzi
poprzez gry społeczne...hehe. Nagroda na końcu tęczy; mgnienie prawdziwego
Innego, w uśmiechu, geście, zaklęte w słowa.
A i widzicie: można by powyższą konstrukcję zrobić lepszą, piękniejszą. Ale niezależnie od jej jakości - jest ona bramą do mojego serca. Ono się wzbudza, gdy piszę, a i trzeba miarkować konstruowanie, aby się serce nie zatraciło pośród wielkich planów konstruktorskich...
A i widzicie: można by powyższą konstrukcję zrobić lepszą, piękniejszą. Ale niezależnie od jej jakości - jest ona bramą do mojego serca. Ono się wzbudza, gdy piszę, a i trzeba miarkować konstruowanie, aby się serce nie zatraciło pośród wielkich planów konstruktorskich...