środa, 7 lutego 2018

Świętość



Dzień taki szczęśliwy.
Mgła opadła wcześnie, pracowałem w ogrodzie.
Kolibry przystawały nad kwiatem kaprifolium.
Nie było na ziemi rzeczy, którą chciałbym mieć.
Nie znałem nikogo, komu warto byłoby zazdrościć.
Co przydarzyło się złego, zapomniałem.
Nie wstydziłem się myśleć, że byłem kim jestem.
Nie czułem w ciele żadnego bólu.
Prostując się, widziałem niebieskie morze i żagle.
Berkeley, 1971



Moje dwie ulubione rzeczy to miłość i świętość. Pierwszą odnalazłem niedawno, zaś świętość była chyba zawsze. Nawet w dzieciństwie, chociaż nie znałem jej z imienia, odnajdywałem ją pośrodku zajęć: zejść i wejść po schodach czy czekania przy piekarniku.  

Chcę, żeby obie te rzeczy zawsze były przy mnie.  Oby napędzały moje codzienne sprawunki, tak jak ruchy ciała skręcają balasty wmontowane w automatyczne zegarki. W ten sposób nie będę tak uzależniony od formalnej medytacji, które rozbudzają świętość czy miłość per se. Z wiekiem jest na nie zresztą mniej czasu, należy je także izolować od innych czynności.  
Oby miłość i świętość odnajdywały się w środku tych wszystkich czynności, które oglądane z daleka formują tzw. życie.

Świętość oświetla zwyczajność - jest na nią nałożona, bierze ją w dłonie - ja także się w nich mieszczę. Tam mogę odpocząć.  

Odpoczynek to niekonieczność, brak najmniejszej presji. Wierzę, że można oduczyć się myślenia z presją i wypoczywać podczas drobnych obowiązków. Ego może wtedy wziąć oddech, oddać zajęciom stery sensów. Złożoność sprawunków nie angażuje umysłu, ego zrzuca swoją uprząż, odwiesza na haczyk, oddaje kontrolę.

Ruchy codziennych sprawunków układają się we wzory. Ma swój rytm składanie świeżo wypranych ubrań (co stało się celebracją, odkąd nie mam pralki), ma rytm mycie naczyń (co nabrało ascetycznej jakości, bo od piątku nie mam ciepłej wody). Układanie koszulek w nieforemne kostki, przygotowanie koszul do prasowania. Sekwencja szorowania i płukania wraz z przekładaniem talerzy i kubków na osączarkę. Zachodzi możliwość, żeby wytrzeć naczynia zaraz po umyciu i uwolnić osączarkę; (kuszące) chociaż lśniąca na niej kolekcja przyborów do jedzenia rozświetla całą kuchnię. 

To wszystko tak miękko absorbujące* - zabiera nadmiar uwagi wygenerowanej z pożywienia, która stęża się i ściska na ucelowionych zadaniach, powierzanych mi podczas pracy zawodowej. Sprzątanie i pielęgnacja otoczenia karmi superego, lecz nie obciąża rozumu; tworzy bezruch podobny do tułowia kolibra zawieszonego pomiędzy rozpędzonymi skrzydełkami. 
Właśnie tam, właśnie tam jest świętość.   

Półprzezroczysta tkanina opada na stolik, obrysowuje jego kanty - nasłuchuję westchnienia, gdy już spocznie na blacie. Albo jakbym oglądał gadające głowy na wyciszonej fonii; rozpoznaję ułożenia ust, umysł dopisuje te dźwięki i "słyszy je", jako ułożone z ciszy. Właśnie tak świętość nakłada się na zwyczajność.

Każda chwila jest naładowana sprężonym światłem, zupełnie jakbyśmy byli w filmie, a wizja miała się zaraz rozjaśnić, jak wybuch, do oślepiającej białości. W niej utonęłyby wszystkie kontury i przedmioty, twarze i oczy - jednak do eksplozji nie dochodzi. Nie dochodzi do niego, ale każda chwila jest gotowa - jest tego tak bliska jak się tylko da, bez uruchomienia tego, skądinąd błyskawicznego procesu. Wszystko jest gotowe do wniebowzięcia. 

Taka jest świętość - w każdej chwili mogę zatonąć w bieli, moje kroki są swobodne a balansują nad przepaścią, której się nie boję; światło jest obecne, chociaż się nie ujawnia. Stąpam ostrożnie i unoszę różne rzeczy z czcią, żeby nie dotknąć tego ukrytego spustu. Chociaż gdyby wszystko nagle stałoby się bielą, przyjąłbym od razu, z rozszerzeniem oczu, mocnym wdechem, który nie przeszedłby w wydech. 

Żyjemy w Świętej rzeczywistości, krążymy po niej jak rybki w morzu Boga. Co by było, gdybyś mogła to odnaleźć? Co byłoby, gdyby świętość była z Tobą już ZAWSZE, nierozszczepiona przez tak i nie, dobrze i źle. Co byłoby, gdyby świętość wlała się w Twoje nerwy i rozproszenia, papierosy i rozczarowania, we wszystko. I we chwile spokoju trzymające za rękę gniew i gorycz, wspólnie. Inaczej biegły by Twoje ścieżki, chociaż z zewnątrz tak samo - nikt nie zauważy światła za gałką oczną, niebiańskich łuków od kącików ust. Twoje dłonie będą tak samo ciepłe, ale rozgrzejesz komuś dzień serdecznym uściskiem. A ktoś inny -  w rezultacie przypadkowej rozmowy - przypomni sobie najsmutniejszy dzień siódmego roku życia, aby za następne siedem lat odnaleźć realne, szczerozłote szczęście, a nie to udawane co teraz.  






(*Właśnie dlatego uwielbiam pracę zdalną. Zajęcia kreatywne nie mogą obejść się bez przerw, które najlepiej wypełnić drobnymi zajęciami. Nie można przecież przykuć umysłu do biurka, aż nie urodzi potrzebnych pomysłów i konstrukcji - to przemoc, tak samo topienie mózgu w kawie. Tak powstają płaskie teksty, dźwięki, które nie dają echa, obrazy wsadzone w płótno jak spodnie wciągnięte na nadwagę, do której nie chcesz się przyznać.)