piątek, 23 lutego 2018

Ego i Robot. Ślepe zaułki bliskości

Zabieram się powoli do lektury Modern Romance Aziza Azari. Książkę  przetłumaczono także na polski. To dobrze, bo jest bardzo potrzebna. Jej publikacja w Polsce jest okazją do dyskusji na temat bliskości w erze technologii: co zrobił z nią messenger, tinder i inne social media? Jak przeniesienie uczuć i sympatii do sieci wpływa na samą zdolność do odnajdywania i kultywowania bliskości?


Bliskość AD 2018 to przedziwny twór. Udogodnienia, które wprowadziła technologia zmieniają społeczne ścieżki bliskości; odnajdywania jej, ale przede wszystkim utrzymywania. Kiedyś bliskość sławili średniowieczni bardowie - według wielu historyków byli oni twórcami miłości romantycznej. Ich sztuka była sprzeciwem wobec małżeństw aranżowanych, czyli odgórnie ustalonych. Relacje nawiązywane przez Tindera, czy mniej popularne aplikacje - paradoksalnie - przypominają właśnie takie małżeństwa. Jednak podmiot odpowiedzialny za swatanie to już nie rodzina, lecz ego i robot.  





Przypomnijmy sobie nasze relacje z czasów przedcyfrowych; mówię do tych, którzy mają szczęście je pamiętać. Nawiązywały się one przez przypadek, zazwyczaj dzięki współdzieleniu różnych aspektów życia: szkoły, czy pracy. Śmiałkowie, do których należy niżej podpisany, poważyli się na poznawanie dziewczyn w przypadkowych miejscach, pod impulsem. Raz wziąłem numer telefonu od dziewczyny na seansie filmowym; obojgu nam towarzyszyły mamy! 😁 I potem byliśmy razem, nawet dwa razy, bo z przerwą (jeżeli to czytasz, to puszczam oczko). 


Zastanawia mnie, ile procent Zachodnich nastolatków koncentruje swój romantyzm na tinderze. 79% z nich to tak zwani millenialsi (osobiście nie cierpię tego określenia) - według Expandedramblings, tinderek generuje półtora miliona randek tygodniowo. Z czasem, ta aplikacja wykształciła swoje subkultury w różnych krajach (Czekam na antropologię tindera, niech studenci tej dyscypliny przestaną badać śmieci, czy inne głupoty) Polski tinder wygląda zupełnie inaczej niż francuski (znacznie bardziej bezpardonowy). Moja znajoma usiłuje napisać magisterkę na ten temat (ale ma lepsze rzeczy do roboty, które robią się coraz bardziej dzikie....) Oto cytat: 



Francuski pisarz Dominique Simonnet, który jedną ze swoich publikacji poświęcił rozważaniom na temat historii miłości, uważa że sprowadza się ona do trzech sfer: uczucia, prokreacji oraz współżycia. (...) Obecnie, idealna relacja miłosna według większości osób, składa się ze wszystkich powyższych elementów występujących w podobnym natężeniu, choć jej nawiązanie i podtrzymanie udaje się zaledwie nielicznym, ponieważ wymaga bardzo dużego nakładu pracy: „Dziś ludzie chcą wszystkiego i to zaraz, jednocześnie: szalonej miłości, ale bezpiecznej; wierności, ale z otwarciem na świat; dzieci, ale i absolutnej wolności; monogamii, ale też odrobiny rozpusty”. 


Mamy apetyt na te ekstremy chociaż nie wiemy jak je pogodzić; wyrastają one w sferze fantazji i otulają realność jak smog wypełniający polskie miasta. Czy tak samo trują? Rzeczywistość sieci jest ekspresją tych fantazji, a w niej dryfują nasze obrazki i samoopisy. Są one deklaratywne i powszechnie mylone z prawdą na mocy umowy społecznej. Tacy chcielibyśmy być, takich nas uprzejmie widzą, abyśmy odwdzięczyli się tym samym. Bliskość i miłość zostają wprasowane w te okoliczności, wraz z naszymi tożsamościami.


Co Tinder robi z percepcją żywych ludzi?

Podobnie jak Netflix i Spotify, Tinder wpływa na percepcję tego, co jest jego targetem. W przypadku dwóch poprzednich aplikacji, zmianie ulega nasza percepcja kinematografi i muzyki. I jest to znaczna zmiana, kiedy bowiem człowiek dostaje wszystko na tacy, jego wybór i odbiór tracą jakość . Ile filmów i seriali na Netfliksie jest zobaczonych do końca? Pytanie to jest adresowane wprost do naszych kompetencji poruszania się w wielości.  

To paradoks i konfuzja wyboru: nie musisz już szukać samodzielnie, ale...nie umiesz też wybrać i zostać przy swoim wyborze. Oglądasz filmy po parę minut i wyłączasz. Rozproszenie staje się nawykowe; konfuzja spowodowana wielością możliwości to default, stan wyjściowy. Wszystko to nie jest aż tak niebezpieczne, kiedy mówimy o filmach; ryzyko pojawia się, gdy nawyki te zostają wpuszczone pomiędzy ludzi, w ścieżki bliskości, tworząc liczne ślepe zaułki. 


W przypadku Tindera, przewijamy żywych ludzi, zminiaturyzowanych do zdjęć i opisów. Nasze potrzeby i nadzieje znajdują ekspresję w ruchach palców (niestety, głównie przez korzystanie ze smartfona), a dalej, kanalizują się w DECYZJI. 

Jaka to decyzja? 


Tak albo nie.  


Tak i nie to locus osądu - nadużywając tej perspektywy do orientowania się w życiu, coraz bardziej gubimy poznanie, które wydarza się w nieokreśloności; nieobecności osądów.  Na tinderze osąd jest warunkiem wstępnym, inicjatorem relacji, surogatem pierwszego wrażenia. 
Czy mogło nas spotkać coś gorszego?!   

(Oczywiście, na temat pierwszego wrażenia przeczytasz także tuzin artykułów i rozdziałów w specjalnych książkach. Możesz się więc dobrze przygotować. Uczepienie się wiedzy, która wszystko wyjaśni i wszystkiego nauczy zabija spontaniczność; nawet jeżeli ma ją (programowo) rozbudzić.)

Jest to także punkt startowy, w którym bliskość ulega zniekształceniu.  Rozrusznikiem pożądania i bliskości nie jest żywa sytuacja, wraz z jej zmysłowym bogactwem, lecz ekran smartfona. Miejscem pierwszego wrażenia nie są zmysły, lecz informacja; na spotkanie, jeżeli do niego dojdzie, przybywamy już uprzedzeni i przygotowani.  

A zatem, Tinder umiejscowił ocenę i osąd już przed zawarciem znajomości; która dalej gęścieje po jej nawiązaniu. Dating is collecting information about people to make sure that we do not like them, jak głosi podziemny mem. Ocena i osąd dokonana przez ego i zakcelerowana przez tinderkowy algorytm staje się ramą relacji. 


/Włączam w tę analizę również  "ironicznych" userów tindera, którzy nie używają aplikacji pod wpływem potrzeb i nadziei, lecz dla zabawy. Mózg  tego nie rozróżnia, tak jak podświadomość nie odróżnia wyobrażenia od rzeczywistości, zaś serce Interneuty wciąż podlega tinderowym wpływom...tyle, że w wyparciu (nie tylko wpływów, ale i de facto samego serca) /

Dodaj do tego całą kolekcję tricków, które osiągnęły ponurą kulminację w tzw. Pick-up Artist training. Swego czasu, grupki samo-subwersywnych stulejarzy biegały po Warszawie i nagabywały kobiety. Pełni wiary, że zestaw informacji i wyuczonych ruchów zapewni im sukces. Konsekwencje były opłakane, doszło nawet do wezwania policji. Pewność oparta na wiedzy zawsze prowadzi do kłopotów, szczególnie w kontekście bliskości. 


 Kolekcję tricków rozszerzmy dalej o gamę innych kursów, których celem jest osiągnięcie pewności siebie, odnalezienia swojej kobiecości i męskości, czy podciągnięcia innych - kluczowych w relacjach - społecznych kompetencji. Rynek stopniowo wypełnia się takimi propozycjami. Oczywiście, w sytuacji kursów mamy tu ćwiczenia praktyczne, większość ludzi w potrzebie pozostaje jednak przy teorii; poradnikach, witrynach i blogach. Oznacza to więcej wiedzy, której używamy jako środka do celu.  

...więcej i więcej wiedzy wraz z jej narzędziami, takim jak Tinder. I co to wszystko robi z naszą zdolnością do bliskości? 

Wiedza, niezależnie od swojego przedmiotu, sprowadza się do określania sytuacji. Każda relacja, która grawituje do bliskości ma swoją szarą strefę; czas dojrzewania i nieokreśloności, kiedy relacja nie jest ustalona (ani skonsumowana).  


Nieokreśloność jest kluczowa w bliskich relacjach

Okres nieokreśloności nie jest jednak czymś przejściowym: to czas permanentny, prawdziwa rzeczywistość nieujarzmiona przez ustalenia i kontrolę. Nieokreśloność to brak twierdzeń i ustaleń, które regulują znajomość. Zamiast nich dostajemy znacznie więcej: bogactwo zmysłowe, swobodę konwersacji i taniec z Nieznanym. W nieokreśloności nie wiemy jak jest ani jak będzie, ale możemy poczuć to, co jest. Relacja nie rozwija się w ramach agendy kontrolowanej osądem, lecz spoczywa w TERAZ. W nieokreśloności uczucia rodzą się i rozkwitają; w sprecyzowanych warunkach tworzymy dla nich doniczkę, naświetlamy lampami UV i zalewamy elektrolitami...



Kiedy zajmiemy punkt wyjścia, czyli w taki a nie inny sposób ustalimy relację,ich ścieżka ulega odkształceniu; zyskujemy agendę, plan, który prowadzi nasze zachowania. Właśnie tak powstały rzesze "creepów", którzy w nawiązywaniu relacji kierują się odgórnie ustalonym celem, do którego zakrzywiają wszystko, co ich spotyka. Ów odgórny cel jest konceptualnym odbiciem poczucia braku i potrzeby - jest pomysłem na zasypanie braku, lecz jednocześnie jest z tego braku zbudowany.  Mężczyźni z takim nastawieniem są odrzucani, kobiety zwykle wykorzystywane.   


Rynek cyfrowy wyszedł naprzeciw needy people, lecz zamiast ich wyzwolić, stworzył ramy dla nieskończonej kontynuacji ich przypadłości. Produkt wyszedł naprzeciw potrzebie, ale zignorował jej przyczynę. W rezultacie, potrzeba zmutowała.  



...jezeli powstanie bliskości uzależnione jest od kontroli i osądu, po prostu przestaje być ona możliwa. Albo skapuje kropelkami, które ledwo przesiąkają przez imadła osądzającej maszyny. Warunki nie zabezpieczają bliskości, tylko ją niszczą - nawet bowiem, jeżeli spotkasz odcisk swoich idealizmów odbity w żywym człowieku, umysł nie ustąpi; będzie asesował dalej. Rewersem tej operacji jest ślepe zadłużenie w drugiej osobie - dreams fulfilled!   

PODSUMOWUJĄC...

Poczucie braku, źródło niewiary w siebie i licznych społecznych neuroz zyskało technologiczne przedłużenie, dalej zostało obudowane wiedzą, poradami i trickami, które ma je zamaskować. Wszystkie te sposoby utrudniają zrozumienie istoty samego braku, próbują go zapchać, obejść czy ukrócić.  Oczywiście, jest to pewne uproszczenie, bo mamy do czynienia z masowym procesem społecznym.
 Niech złożoność jednak nie przysłoni prostoty: w biznesie powstał cały przemysł wzmacniający niewiarę w siebie.