piątek, 14 listopada 2014

Boom




Siedzę spokojnie przed komputerem w moim pokoju i: przypominam sobie. I wtedy zrywa się, jak wiosenny deszcz na leśnych liściach, powolne szemranie dreszczy, które błyskawicują mi mikroskopijnie na ramionach i rozchodzą się mrowiącą obejmą na kark, i w dół kręgosłupa, pojedynczym kanałem. Czuję lekkie lekkie pogłębienie optyki oczu, aż; będąc przecież okiem tak blisko oka, wyczuwam mikro-ogromniejące łzy w kącikach oczu, ciężejące lekko na skórze, rozmazującymi wizję na samym dole, na dole oczu. Cała twarz staje się jakby wodna maska; w piersi rozchodzi się gęsta jasność, rozpycha całą klatkę piersiową ciepłem. I znowuż ciężeją łzy na powiekach, i symetrycznie, a teraz już nie, jedna szybciej druga wolniej, spływają w dół twarzy. Kiedy powoli jedna z nich osuwa się po policzku, przypominam sobie o nogach, zawiniętych jedna na drugą, aż lewa zdrętwiała. Rozluźniam nogę i przenoszę uwagę na palce, stukające właśnie teraz to, co sobie po prostu myślałem, odłączony od pracujących dłoni. Zamykam oczy i teraz piszę po ciemku, łzy rozpychają moje oczy a z dołu brzucha, w akompaniamencie dreszczy, wzbiera wzruszenie, jak wielki duch, który przechodzi swoją przezroczystością przez każdą komórkę ciała i skrapla się przez oczy, grawitacyjnie zataczając krąg, góra dół, dół góra. Obracam się w tym wzruszeniu i w radości; kołysze mną... [urwane]