środa, 5 listopada 2014

Notatki na temat związku [surowe]



Zjawisko związku między dwoma ludźmi jest, moim zdaniem, najważniejszą kategorią, w której możemy widzieć nasze własne życie. Związek zawiera w sobie grupę i jednostkę. Jednostka będąca w związku uzyskuje - poprzez lustrzaność, która jest obecna w każdej relacji - kontakt z samą sobą, który jest prawie niemożliwy do osiągnięcia w samotności. Związek jest jednocześnie grupą, chociaż można zastanowić się, czy grupa nie pojawia się dopiero w triadzie; relacji trzech osób. Niezależnie od jednego lub drugiego ujęcia, przecież większość związków nie istnieje w społecznej próżni; związki współjawią się z innymi ludźmi, przyjaciółmi, krewnymi, wrogami, ludźmi nowopoznanymi i zupełnie obcymi.

Dlatego chciałbym, ostrożnie i roboczo przyjąć, że związek pomiędzy dwoma ludźmi odzwierciedla źródłową zasadę naszej rzeczywistości. Być może już tutaj można odnaleźć ideał bodhisattwy i naprawdę pojąć, dlaczego arhat, jako ideał etyczny, nie mógł się utrzymać jako kompletna wykładnia nauk Buddy. W chrześcijaństwie stosunek do bliźniego jest akcentowany od początku; ba, sama relacja do Boga, Chrystusa już jest związkiem, sama Trójca już jest związkiem, z zaakcentowaniem jedności. Być może Duch Święty jest po prostu przestrzenią, w której ma miejsce relacja między Ojcem a Synem.

Związek między dwojgiem ludzi jest jak zestawienie naprzeciwko siebie dwóch luster; lustro samotne, odbijające jedyne rzeczywistość rzeczy i dalekich (poza związkiem) ludzi nie może ujrzeć siebie jako nieskończoności, co dzieje się wtedy, gdy naprzeciwko pojawia się drugie lustro. Wszystko, co powyżej napisałem nie ma w sobie nic z metafizyki, z systemowej abstrakcji; wszystko to, co właśnie wtórnie próbuję ująć w słowa, pojawia się w momencie, gdy dwoje ludzi, którzy są razem, patrzą sobie w oczy.

Również dwa pierwiastki, czy w ogóle źródłowa dwójnia, na której rozkłada się rozmaitość naszej rzeczywistości, zostaje zrealizowana w związku; związek kobiety i mężczyzny w sposób lustrzany duplikuje te dwa pierwiastki, bo przecież każdy mężczyzna posiada pierwiastek kobiecy (nawet, jeżeli jest tragicznie stłumiony), zaś każda kobieta posiada pierwiastek męski (niezależnie od tego jak jest on wypaczony przez zachodnią kulturę hetero-machismo). W momencie spotkania, które jest Bliskością, nakierowania na siebie dwóch luster-nieskończoności, owe pierwiastki również odbijają się nawzajem; zarówno tych samych (męski-męski, żeński-żeński) jak i różnych (męski-żeński, żeński-męski). Dopiero ta relacja może ukazać pełnie; ponieważ nader często dwa pierwiastki w jednym człowieku kręcą się w sobie w sposób konfliktowy, w zamkniętym obiegu.

Związek dwojga ludzi jest wyjściem-do, jest otwarciem, które przecież jednocześnie zachodzi w każdym z tych ludzi w pojedynkę! Otwarcie się jest obustronne; otwierając się do Innego, otwieram się do siebie, i utrzymując tę paradoksalną perspektywę; obustronne otwarcie ludzi do siebie oznacza Jedność. Oczywiście, nie jest to Jedność całkowita, ostateczna, ponieważ na drodze kontaktu zawsze osadzają się jakiejś resztki zamkniętych i zawiniętych do siebie subiektywizmów. Taki zamknięty subiektywizm jest jak powietrze zastałe w zamkniętym pokoju; każde wyjście do Innego, nie tylko związek, wymaga otwarcia. Oczywiście! Można i rozmawiać z Innym będąc zamkniętym, co w życiu codziennym przybiera sztuczny, teatralny charakter ludzi pozujących, udających-siebie, wiercących się w swoim zamkniętym obiegu, a przecież jednocześnie pragnących akceptacji, bliskości Innego, lecz na „swoich warunkach”. Dlatego też prawdziwe otwarcie jest rezygnacją z siebie, która, w każdym impulsie tego otwarcia następuje natychmiastowo. Dlatego otwarcie na Innego jest ulgą, jest ukojeniem od siebie; wychyleniem się poza ten męczący obieg zamkniętego subiektywizmu, który można także >>określić<< mianem ego.

Jednak związek droga ludzi, w odróżnieniu od każdego otwarcia się na Innego, jest inny, jest wyjątkowy; jest rafinacją i doskonaleniem otwarcia i lustrzanej wymiany, jest procesem usuwania tych resztek, które osadziły się na umyśle i sercu przez zamknięty, duszny subiektywizm. Dlatego związek leczy, dlatego prawdziwy związek nie jest kolejną postacią pułapki, w którą wpadają ludzie pragnący przyjemności, pragnący władzy, dóbr materialnych,i czego tam jeszcze.

Z drugiej strony, co może ważniejsze i bardziej namacalne dla większości ludzi, trzeba rozmawiać i próbować przeniknąć to, co dzieje się w związkach toksycznych, w związkach nieudanych. Wtedy bowiem te resztki, które zarastają jak katarakta serce i umysł, również odbijają się w układzie dwóch luster; dwóch ludzi zwróconych ku sobie. Nie da się uciec od przykrego rezultatu takiego nieudanego związku, jest nim SPRZECZNOŚĆ, jest nim ODWRÓCENIE, które wyślizguje się dobrej woli, tej intelektualnej woli, która chce, by było lepiej, by było dobrze. Sprzeczność, przykre i tragiczne sprzężenie, konflikt i pomieszanie - to rezultaty związku dwóch zamkniętych subiektywizmów, które wychodzą sobie na spotkanie. To, co w zdrowym związku (który się wydarza, a nie jest, tak samo jak nieudany związek się wydarza, a nie permanentnie jest) jest relacyjną harmonią, przepływem podwójnej Jedności i przejaśnianiem się ku sobie dwóch luster, dokładnie to samo w związku chorym, toksycznym przybiera postać SPRZECZNOŚCI. Istota tkwi tutaj nie w zracjonalizowanym, zaplanowanym, złożonym z idealnych procedur związku; Ty będziesz robić tak, ja tak i będzie dobrze. Harmonii nie da się zaplanować; harmonia pojawia się, gdy ustaje wola intelektualna (a więc racjonalizująca wszystko), która zawsze chybia celu, zawsze trafia gdzieś obok! Zawsze mówi co innego niż to, co chce powiedzieć! Niezależnie od dobrych intencji! Dlatego zdrowy związek wynika z ustania tej woli, z jej odpuszczenia, z jej rozluźnienia, z nie-działania, z abdykacji KONTROLI. Z rozrzedzenia się lęku, który generuje kontrolę, z lęku, który jest jak ciało obce (i zupełnie niepotrzebne do szczęścia) w tym lustrzanym i niepojętym zjawisku, jakim jest związek dwojga ludzi.

Oczywiście, nie napisałem nic o MIŁOŚCI, która obecnie, jak tu teraz siedzę, wymyka się temu spływowi słów, które właśnie się leją.

Ujęcie racjonalne, logiczne, które tak wspaniale spełnia się w naukach ścisłych i technologii, jest technicznie niemożliwe do uskuteczniania w przestrzeni międzyludzkich (i wewnątrzludzkich) relacjach. Przepaść, która dzieli tak i nie, osobę i osobę, kobietę i mężczyzne zwyczajnie nie istnieje w rzeczywistości międzyludzkiej. Co my robimy, to uporczywie i kurczowo generujemy tę przepaść, zwyczajnie wierząc w prawdę racjonalnego ujęcia; niezależnie jednak od naszych wysiłków ona nie zaistnieje, im bardziej więc próbujemy uporządkować rzeczywistość psychiczną i międzyludzką do racjonalnego układu, tym więcej generujemy dyskomfortu, niepokoju, który mylnie rozpoznajemy jako rezultat niedostatecznego zracjonalizowania (dlatego wdrażamy wciąż nowe i nowe plany), a który w rzeczywistości jest właśnie rezultatem samego racjonalizowania! To jakby wznosić tamę na pięknej i naturalnej rzece, ze ślepoty serca, które jedzie na wózku inwalidzkim rozumu; co więcej, tej tamy właściwie nie ma, jest ona najwyżej omamem, wydmuszką z dziurą Rzeczywistości w samym środku; rzeczywistość bowiem nieustannie napiera, wywraca i rozsadza od środka ten omam, ten fantazmat arystotelejskiej PRZEPAŚCI, czyli zasady (nie)sprzeczności.

Dla tak miażdżącej większości ludzi ta przepaść, która oddziela i alienuje od siebie współtożsame pierwiastki: yin i yang, kobiecości i męskości, człowieka jednego i drugiego jest jedyną, tragicznie fałszywą rzeczywistością, a raczej nieskutecznym narzędziem, którego się używa do percepcji i działania w tej rzeczywistości. Nie ma większego kłamstwa niż dogmat ideologii neoliberalnej: ludzie są istotami racjonalnymi, dążącymi do maksymalizacji własnego komfortu!

[notatka urwana]