niedziela, 17 marca 2013

TL; DR: Prawa rządzące przyrodą umysłową

Czasami mój język bywa "ciężki", zbyt wysubiektywniony i skomplikowany. To rezultat własnych zabaw językowych i znaczeniowych. Poniższy post stara się być bardziej przejrzysty. Proponuje on ujęcie reguł, czy praw, które działają w umyśle w sposób obiektywny, wspólny dla wszystkich. Tekst poniższy stara się także pokazać, jak odpowiednio wytężona praktyka medytacyjna, uprzejrzyściająca i rozjaśniająca ruch myśli może być połączona ze ścisłym językiem nauki (korzystającym także z języków czy narracji nie-naukowych jako środków wyrazu). Czyli, jak praktyka może być połączona z teorią. Praktyka medytacyjna staje się więc metodologią naukową a umysł polem badawczym. W tejże metodologii zawierają się także sposoby zapobiegające produkowaniu jedynie subiektywnych, prawdziwych tylko dla mojego umysłu wniosków; poniżej zaprezentowane zasady zarządzają rozmaitością i swoistością mojego habitusu - niezależnie od koloru i wykonania pionków zarówno szachownica, jak i reguły gry pozostają takie same. Dziedzinę poniższych rozważań nazywam, głównie dla własnej satysfakcji, kognitywistyką jakościową:)

W zrozumieniu poniższego tekstu może pomóc mój inny tekst opublikowany w mat. pokonferencyjnych Ethnology Without Borders, dostępny tutaj

Tekst jest przejrzysty kosztem swojej długości. Rozedrgane, rozgorączkowane w przymusie ciągłej zmiany umysły mogą go sobie rozbić na fragmenty; rozdziały bądź akapity.




Każdy stan umysłu zabarwia ciągi myślenia, a także wywołuje konkretne ciągi myślenia, które są skojarzeniowo połączone z danym stanem umysłu. Na przykład: radość sprawia, ze wydobywamy i znajdujemy pozytywne znaczenia i sensy z tego, o czym akurat myślimy, a także zabarwia radością interpretacje ludzkich słów, sytuacji czy okoliczności.
Przykład inny: smutek czy pośpiech w konkretny sposób wpływa na perspektywę aktualnie przesuwających się po umyśle myśli. Nasyca je nie tylko interpretacją (wydobywając j/w. smutne cechy z danego człowieka, o którym myślimy) ale także nadaje im swoistą dynamikę; przyspiesza myśli, intensyfikuje skojarzenia i roz-kłączowienia skojarzeń. Depresja spowalnia myśli, czyni je ociężałymi i ciemnymi, euforia je przyspiesza i czasami w tym pędzie uniemożliwia trzeźwą refleksję. (Warto zwrócić tutaj uwagę na istotną i ciekawą rzecz: wszelkiego rodzaju poetyckie czy prozaiczne określenia nie zatracają ścisłości, gdy określa się nimi dane stany umysłu, ponieważ są one właściwe dla tych stanów umysłu. I tak myśli mogą być duszne i ciężkie, czarne, czy roztrzepotane, jaśniejące. Takie określenia wskazują na swoje desygnaty konkretniej, niż czyniłby to formalistyczny i suchy język naukowy).
Nastrój, czy też stan umysłu można określić jako poprzedzający, a przez to determinujący ciągi myślowe, te jednak same w sobie posiadają moc wpływającą na ten stan umysłu. To zasada przejawiająca się na wszystkich polach ludzkiej działalności: twórca kreuje i zmienia stworzenie, które także zmienia twórcę. Zatem aktualny nastrój wpływa na ciągi myślowe, te jednak mogą doprowadzić do zmiany aktualnego nastroju. Na przykład: smutek wydobywa z pamięci przykre wspomnienie, w tym jednak zawiera się także pamięć osoby, która budzi miłość, albo gniew - zależnie od ładunku tego wspomnienia stan umysłu może przechylić się na stronę miłości albo gniewu. Wydaje się także, że mocniejszym czynnikiem wywierającym wpływ są emocje i uczucia, które te myśli aktywizują, które są do tych myśli "podczepione".

II 

Spokój jest stanem umysłu unikalnym wobec wszystkich innych. Tak, jak stan radości "zawiera" w sobie myśli, które podczas bycia w stanie radości pojawiają się w umyśle, tak właśnie spokój zawiera wszelkie "pływy" mogące ustanowić w umyśle odrębny stan. Uściślając, stan umysłu zwany spokojem może współistnieć z innymi stanami umysłu jako ich tło, tak jak niebo wobec chmur. Dlatego więc czasami nazywany jest brakiem stanu umysłu.

Aneks do powyższego: czytając powyższe sformułowanie można odczuć w umyśle rodzaj "zatknięcia" czy przeskoku, który jest natychmiastową reakcją na paradoks. Jaki z tego wniosek? Język nie jest przystosowany do opisywania przyrody umysłowej, bowiem przyroda umysłowa przekracza zasadę niesprzeczności i wyłączonego środka. Zrozumienie tego jest szalenie istotne. Używanie logiki dwuwartościowej (której filarami są dwie powyższe zasady) do rozumienia swojego umysłu jest tyleż powszechne, co katastrofalne w skutkach.

Uściślając, spokój zawiera, bądź na tle spokoju wydarzają się różne stany nakładające się na siebie i często wpływające na myśli w sprzeczny sposób. Tak patrząc, każdy stan umysłu składa się z sub-stanów konstytuujących go w różnych proporcjach, to tzw. pomieszanie. Alchemia stanów umysłu może łączyć ze sobą pragnienia, radości i strachy, gniew i miłość do osoby mogą współ-wydarzać się jako zmieszane ze sobą w różnych proporcjach. Mogą to być oczywiście stany sprzeczne ze sobą, tj. pojmowane jako zasadniczo odmienne; można być smutnym i radosnym jednocześnie, można kogoś kochać i nienawidzić jednocześnie.

Spokój zawiera wszystkie stany o tyle, o ile jest - właśnie - brakiem stanu rozumianego jako obecność splotu emocji, jakiegoś nastroju, który samopotwierdza się poprzez wpływ na myśli, postrzeganie i postępowanie. Dlatego więc spokój, jako brak, nasyca myśli czy emocje nie nadając im jakiś pozytywnych (rozumieć tak jak słowo pozytywizm), swoistych dla swojej istoty właściwości (np. radość uradośniająca myśli) lecz nadając właściwość jedyną i negatywną: brak nasycania. Prawdziwy spokój pozwala myślom być po prostu sobą, ponieważ nie stanowi soczewki, która zabarwia je swoim kolorem szkła. Radosny stan umysłu dopatrzyłby się radości w widoku natury, w spojrzeniu kobiety w tramwaju, czy też wydobyłby pozytywne cechy zmarłej, a wspominanej akurat osoby. Tak więc stan umysłu szuka, albo dorabia podobieństwo, przekształca na swój obraz to, co jawi się mu w umyśle albo w zewnętrznym otoczeniu - co właśnie jest samopotwierdzaniem.

Spokój również tak robi, tylko że w sensie negatywnym, a przez to zawsze takim samym: odejmuje wpływ, czyli nasyca brakiem wpływu właściwym dla siebie, a przez to czyni myśli i doświadczenia takimi, jakimi są - nie wydobywa jakiś "spokojnych" aspektów, co wymusiłoby ujęcie fenomenów umysłowych z danej "spokojnej" perspektywy, lecz umożliwia postrzeżenie ich takimi, jakimi akurat się pojawią, w wielości swoich unikalności.

Negatywny wpływ spokoju można także ująć w kategoriach pozytywnych; wyostrza on bowiem i uwyraźnia zjawiska umysłowej przyrody (i tak samo otoczenia zewnętrznego), także zwalnia ich pęd oraz pozwala wyróżnić coraz konkretniejsze składowe myśli, wgłębiając się w nie z powodu tego wyostrzenia i uwyraźnienia.

Warto także dodać że owe samopotwierdzanie zdaje się wynikać z faktu, że utożsamiamy się z aktualnie panującym stanem umysłu. Inaczej można by powiedzieć, że stajemy się-jesteśmy swoim aktualnym stanem umysłu, aktualny stan dąży do samopotwierdzenia będąc aktualną manifestacją ego. W ten sposób naturalna rzeka napływających myśli i bodźców ze świata zewnętrznego musi być integrowana w aktualny stan albo poddawana segregacji przyjęcia, odrzucenia i zignorowania (co jest samopotwierdzaniem, powtarzam to dla przejrzystości wywodu). To samo dzieje się na aktualnym i ulotnym poziomie stanu umysłu, co na głębszym i trwalszym poziomie ego.  Zatem i osadzenie się w spokoju oznacza utożsamienie się ze spokojem - buddysta powie, że to odnalezienie swojego prawdziwego "ja", które jest j/w brakiem stanu -> ja jestem prawdziwy, gdy mnie nie ma.  Odsyłam tu do poprzedniego posta, który rozwija ten wątek. Czytając go można traktować pojęcia "spokoju" i "świadomości" synonimicznie, albo jeszcze lepiej, ująć je w sformułowanie "świadomy spokój".

III 

Częstokroć stany umysłu takie jak radość czy smutek dokonują selekcji myśli, przywołując te radosne lub smutne, tj. zindeksowane w umyśle jako radosne czy smutne. Nie pozwalają myślom być sobą; albo szukają w nich aspektu swoistego dla siebie samych albo wytwarzają (dorabiają) go, albo spychają w ogóle myśli, które im nie pasują. Można to określić jako kaleką, bo iluzoryczną segregację mającą utrzymać w umyśle stan jednolity; wrażenie pozornej jedności i spójności. Segregacja ta ma miejsce cały czas, ponieważ nowe bodźce i myśli napływają do umysłu cały czas, konieczne jak wzięcie kolejnego oddechu czy odpływy i przypływy morskie.

Będąc odpowiednio skupionym, można zauważyć jak w stanie spokoju, gdy rzeka myśli płynie sobie swobodnie, wyzwala się np. radość z tego uspokojenia, albo wzruszenie, albo wstępuje w nas nowa energia, która przyszła gdzieś z nieznanych głębi umysłu. I można także zauważyć, jak jakaś z wybudzonych emocji, wywołana dzięki swobodzie spokoju, a wcześniej być może tłumiona (i w tym stłumieniu mnożąca się i intensyfikująca w konspiracji podświadomości)...

...jak taka emocja wybucha i swoją intensywnością osiąga status stanu umysłu, tj. zaczyna wpływać na inne myśli, przenikać je, kształtować, czyli segregować. Nastrój przejmuje władze wtedy, kiedy usidla i upodabnia do siebie inne myśli, rozporządza nimi w różnym stopniu przenikając je, czasami tylko w takim stopniu, żeby wkomponować je w sobie jako sub-nastrój (pomieszanie). Czasami więc taki sub-nastrój zachowuje swoje właściwości, mimo, że jest inaczej klasyfikowany przez rozum, albo tylko częściowo upodobniony do stanu umysłu. Na przykłąd człowiek bardzo smutny może wybuchnąć gniewem w reakcji na jakąś sytuację - i wówczas gniew ten zostaje upodobniony do smutku w jego postrzeganiu, albo ujmowany, (i racjonalizowany) w smutnych kategoriach, jednak dla człowieka obserwującego naszego smutasa jest to oczywista manifestacja gniewu.

Uogólniając poprzedni akapit, można postrzec, jak wzbudzona jakąś głębszą "koniunkturą" różnych myśli emocja ogromnieje i stara się przejąć władzę nad całym umysłem (wtedy, roboczo terminologizując, emocja staje się nastrojem). Wtedy to redukuje spokój do "spokoju", widzianego JUŻ z perspektywy owego nastroju, który przyjął kontrolę. Wtedy też spokój prawdziwy, rozumiany jako wszech-agregat podobny do przestworu nieba zostaje utracony i zastąpiony "spokojem", ujętym w cudzysłów bo widzianym z perspektywy nastroju, który zdominował umysł. Jakby nie było, spokój i emocja zamieniają się miejscami, to emocja zaczyna poprzedzać spokój i nasycać go swoją swoistością, zamiast spokój, który poprzedza emocje i nasyca ją swoim brakiem. Ponieważ umysł zostaje przejęty przez jakiś stan, posiadający jakieś warunki staje się ograniczonym. I odwrotnie: spokój jest nieograniczony, jedynym jego warunkiem jest brak warunków, etc.

Tym samym naturalny przepływ myśli zostaje wstrzymany, co tożsame jest z NAPIĘCIEM. Dany stan umysłu filtruje, upodabnia, interpretuje i odrzuca wybrane myśli. "Puszczanie" (to let go) to więc nic innego jak "udrażnianie" umysłu poprzez usunięcie takiego zatoru, gdzie usunięcie należy rozumieć jako pozwolenie, aby stan umysłu został porwany z nurtem wciąż przychodzących myśli...a my osadzamy swoją uwagę na tle-spokoju.

Warto jednak postawić pytanie, czy wspomniane napięcie nie pojawia się dopiero wówczas, gdy flow samopotwierdzania danego stanu zostaje zakwestionowany? Czy napięcie pojawia się wtedy, gdy dociera do nas niespójność aktualnie panującego stanu, a przez to spinamy mięśnie ciała i umysłu żeby ten stan bardziej umocnić a przez to powstrzymać? (Wyraźnie przejawiają się te zależności podczas polemiki; rozmówca tym mocniej przywiązuje się do swojej racji im drugi (przywiązany do swojej) usiłuje mu ją wyperswadować.) Niezależnie od tego samo ogarnięcie umysłu przez jakiś stan wyzwala jakiś subtelny rodzaj napięcia; w końcu nieustannie trzeba dokonywać selekcji napływających myśli i bodźców, aby aktualny stan podtrzymać. Większość ludzi trwa zatem w nieustannym napięciu, które mogą np. uprzedmiotawiać w otoczeniu, winić za nie dane jednostki, zwłaszcza te, które kwestionują świadomie lub nie aktualny stan umysłu, normy, stawiają je na ostrzu noża przez własną odmienność, przez własną dewiację (swasta na klacie). Powyższa zależność ilustruje, jak dążenie do samopotwierdzenia/utrzymania stanu umysłu rozlewa się na świat zewnętrzny - zatem świat zewnętrzny i wewnętrzny obowiązują te same zasady, przykłady stanowią tu jedynie ciąg odzwierciedleń tych samych zasad w innych środowiskach; umysłowym i społecznym na przykład.

Ciekawe, że kultura ponowoczesna tak często oddaje powyższe opisy, upłynniając się, eklektyzując i rekombinując. "Wszystko ze wszystkim" od zawsze leżało w możliwościach ludzkiego umysłu, odbiło się w dziejach kultury dopiero jednak, gdy skruszono i urelatywniono monumentalne narracje niepodzielnie panujące w przed-ponowoczesnych umysłach. (W rzeczy samej te monumentalne narracje nadal panują u niektórych, częściej chyba jednak ludzie usiłują skonstruować z małych, fragmentarycznych narracji jakiegoś frankensteina, który zachowałby spójność pośród docierających ze wszystkich stron upłynnionych bodźców. W takiej sytuacji rolę "zarządcy" przejmują stare dobre strach, lęk, pragnienie, wkorzenione w umysł głęboko, pierwotne (poprzedzające) wobec narracji, tj. je przesycające.)

Dany stan umysłu, wraz z uwikływaniem w niego kolejnych elementów pęcznieje i krystalizuje się jako struktura. Struktura ta jest układem odniesień, organizuje myśli, szufladkuje je, wiąże myśli z emocjami i myśli z myślami.

Drugą stroną monety stanu umysłu jest strona nie-konceptualna. Opisywanie jej wymusza inny, bardziej poetycki i płynny sposób opisania. Warto wyróżnić te dwie strony; w czym pomaga porównanie jednej strony mózgu do splotu kabli, a drugiego, ciasno uszeregowanych pudełeczek.

Każdy stan odciska się w umyśle o tyle, o ile długo w nim panuje. Panując, samopotwierdza się, upodobniając do siebie inne fenomeny umysłowe, w różnym stopniu. Panując, umacnia się, usiłuje stać się bytem takim jak przedmioty materialne. Naśladuje je więc MATERIALIZUJĄC SIĘ (podobniając się do stałości materii).

Czy wynika owa materializacja z faktu, że używamy oczywistości świata zmysłowego (twarde byty, kopnij kamień idealisto) do opisu-postrzegania fenomenów umysłowych? I dlatego właśnie się one materializują, umaterialniają, zyskują stałość kamienia albo ciężkiego niemieckiego mebla? One, bo nie MY je materializujemy, nie mamy na to wolicjonalnego, świadomego wpływu, to się dzieje samo, w nas.

IV 

Można stan umysłu porównać do błony rozciągniętej przed oczyma. Oczywiście takich błon jest wiele (to składowe stanu z przedrostkiem sub-) wpływają one na siebie nawzajem, ale w różnych proporcjach, wpływając na siebie wzajemnie się potwierdzają, a potwierdzając się - paradoksalnie - dokonują zmian na sobie nawzajem. Jak mogą to robić? Muszą zostać dopuszczone do tej ingerencji. Co pełni rolę odźwiernego? Bardzo możliwe, że sama zasada samopotwierdzenia -> jeżeli postrzega się owe błony, sub-stany, przeróżne myśli, emocje i uczucia wklinowane w stan umysłu, jeżeli postrzega się je w świetle danego stanu jako podobne (bo każdy stan dąży do samopotwierdzenia), to to postrzeżenie czyni je podatnymi na wzajemne ingerencje.

Im więcej błon tym informacja dociera bardziej zniekształcona - można to wyczuć słuchając co rozmówcy nasunęły na myśl nasze słowa, które słowo lub sformułowanie wzbudziło w nim jakie reakcje, jak dalekie od tego co chcieliśmy przekazać, także jakie drgnięcia mimiczne i tonalne (Tobiasz się świetnie nadaje do takich eksperymentów). Większość ludzi nie uświadamia sobie takich subtelnych zniekształceń, kalekim substytutem zrozumienia jest tutaj racjonalizacja (upewnijcie się, że znacie znaczenie tego słowa), która - zabawne - obłożona jest wpływem tych samych często błon, które zniekształcają wiadomość, która jest racjonalizowana! Uogólniając tę pętlę, rekurencyjność docieramy do zasady zapętlenia, samopotwierdzania się na podobieństwo przysłowia "Biblia jest prawdziwa bo tak napisano w Biblii", która wszechprzenika wewnętrzną egzystencję człowieka.  Takie błędne koło uniemożliwia dostrzeżenie pewnych rzeczy, za to wzmacnia filtry, które uniemożliwiają dostrzeżenie pewnych rzeczy...

W ten sposób docieramy do następującej ciekawostki metodologicznej, którą postaram się wyjaśnić na przykładzie socjologicznych klasyków. O ile taki Weber, o ile mi wiadomo, konstruował swoje wywody poprzez ciągi przyczynowo skutkowe, to taki Marks konstruował je poprzez układy wzajemnych opozycji (co samo w sobie wymusza bardziej agresywny i drapieżny wywód). Jeżeli przyjmiemy rekurencyjność, zapętlenie, jako zasadę działającą np. przy samopotwierdzeniu, to uzyskujemy nowy sposób prowadzenia wywodu, który nie tylko może ujawniać zapętlenia wszechobecne w społeczeństwie, umysłowej przyrodzie czy relacjach międzyludzkich, ale także może zostać sam w sobie być wykorzystany w konstruowaniu wywodu jako składającego się ze wzajemnie się przenikające zapętleń, nakładające się na siebie fraktalnych błędnych samonapędzających się cykli.

Na tym póki co kończę.