poniedziałek, 21 stycznia 2013

To

W życia wędrówce, na połowie czasu,
Straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi,
W głębi ciemnego znalazłem się lasu.
   

Jak ciężko słowem opisać ten srogi

Bór, owe stromych puszcz pustynne dzicze,
Co mię dziś jeszcze nabawiają trwogi.
Gorzko — śmierć chyba większe zna gorycze;
Lecz dla korzyści, dobytych z przeprawy 
Opowiem lasu rzeczy tajemnicze.


 Odnalezienie Tego jest bardzo trudne, jak zagubienie w ciemnym lesie, przedzieranie się przez śnieżycę. 
Ale gdy już znajdziesz To, wydaje się tak oczywiste, tak jasne, że nie sposób tego zgubić. 
Dlatego mówisz: "To jest tak jasne, tak bliskie, nie sposób tego stracić. Mogę pozwolić sobie na odpoczynek." 
Ale umysł jest bardzo przebiegły; pozwalasz sobie na lgnięcie, i każde jest jak cieniutka błona na oczach.
Zauważasz je, gdy jest ich już bardzo wiele; i płaczesz, że znowu To straciłeś.
Znowu zgubione! Znów tylko miotanie; od tak do nie, od dobra do zła, ode mnie do mnie. 
Jak uciekanie w ciemnym lesie, potykanie się o korzenie, przedzieranie przez zarośla. Uciekanie pełne strachu. Nic nie jest do końca jasne, wszystko jest niewyraźne, ciemne, rozmyte.
Albo śnieżyca tak mocna, że szarpie ubraniem - nie widać nic o krok przed Tobą. Ze wszystkich kierunków uderzają wiatry, zerwą Ci czapkę i już jej nie odnajdziesz. W którą stronę iść? Wszędzie tylko gęsty śnieg rozmyty w splecionych ze sobą zawiejach.

Biegnę przez ciemny las, nie wiem skąd biegnę, nie wiem do czego należą dźwięki, które słyszę. Nie wiem po czym stąpam, nie wiem co muska moje ramiona, nie wiem gdzie mam iść.  Wzywam pomocy, ale nie wiem, czy głosy, które reagują, są przyjazdne, czy nie. Wytężam wzrok i wydaje mi się, że wyodrębniam jakiś kształt, jakiś kierunek. Ale parę kroków później kształt i kierunek się rozpływają, okazują czymś innym. To znowu nie to! Nadal zgubiony! Rośnie strach i przyspieszam kroku, potykam się coraz częściej, wszystko coraz bardziej drażni, jest coraz bardziej zapalne; każdy krok może być błędny, a może nie być błędny, każdy krok jest lękiem. Każdy bodziec potęguje wątpliwości. Jedyne wyjście to oszustwo: idę dobrze. Nie chce się oszukiwać już nigdy więcej.

Więcej strachu, więcej ciemności. Głosy krzyczą ze wszystkich stron. Niezidentyfikowane ręce (zarośla? łapy?) szarpią ze wszystkich stron. Rozerwą ramię, rozprują spodnie. Dotychczasowe oczywistości i podstawy obsuwają się. Więcej zmęczenia, więcej rozdrażnienia. Tracę poczucie kierowania się w jedną stronę; kieruje się w wiele stron, w wiele stron błądzę, idę różnymi ścieżkami różnych labiryntów, jednocześnie. Zatracam odrębność siebie; idzie wiele mnie, nie idzie żaden, rozszarpany na części, które nie rozpoznają siebie nawzajem i powielają się gwałtownie.

I
wtedy