czwartek, 22 listopada 2012

Refleks-ja

Dwa dni temu uświadomiłem sobie jedną rzecz.

Wielu ludzi traktuje różne tradycje duchowe jako pomoc na poziomie psychologicznym. To ważny aspekt każdej z tych tradycji; nie można bowiem iść Drogą z niepoukładanym, skonfliktowanym wewnątrz ego, należy je uporządkować, pogodzić głosy je stanowiące ze sobą. Pokochać siebie, zrozumieć, dlaczego działa się tak, a nie inaczej - zrozumieć swoje relacje z ludźmi, pozbyć się fałszywych wyobrażeń. Dzięki temu, nauczyć się żyć w społeczeństwie w zdrowy sposób.

Ale to nie wszystko. Droga sięga dużo dalej. Uporządkowanie siebie i świata nas otaczającego to dopiero początek... wielu ludzi poprzestaje na tym poziomie. Albo też nie ma takiej żarliwości w sobie, aby uporządkować ten poziom do końca; zaczyna, potem się cofa. Gdy problem wraca, znów zaczyna - to działanie miejscowe. Uwarunkowane tym, co nas spotyka. Więc relatywne. Relatywna chęć.

Mimo, że teksty wszystkich wielkich tradycji mówią o celu absolutnym, my poprzestajemy na poziomie relatywnym; związków ze sobą, związków z innymi. Traktujemy praktykę duchową jako narzędzie do życia społecznego i osobistego. "Jak trwoga to do Boga" - praktykujemy aby rozwiązać życiowe problemy. To logiczne, bowiem praktyka jest skuteczna w tym wymiarze życia.

Niemniej takie podejście nie jest właściwe. Uładzanie siebie to dopiero początek drogi. Uładzając siebie czynimy się przejrzystymi na tyle, by życie w społeczeństwie nie stanowiło przeszkody w pójściu dalej. Wciąż i wciąż praktyka, tj. praca na rzecz swojego rozwoju oznacza dla mnie stworzenie dogodnych warunków do Rozwoju, który wydarza się "sam z siebie". Jedyne co mogę zrobić, to usunąć przeszkody. Dlatego pewnie w mistyce chrześcijańskiej kładzie się taki aspekt na ingerencję Boga albo Ducha Świętego - On ingeruje "gdy mu się podoba", on wlewa się. Należy się opróżnić, by uczynić miejsce.

Współcześnie wielu ludzi jest pokomplikowanych...musi rozwiązać swoje wewnętrzne problemy, więc startuje niejako z pozycji kogoś skrzywdzonego, chorego, kto musi wyzdrowieć.

Ale to nie wszystko. Należy to traktować jako początek Drogi - jakby spakowanie się, aby w nią wyruszyć. Oczywiście to stwierdzenie jest tylko pomocną koncepcją; w istocie rozwój trwa na wielu poziomach jednocześnie, Droga podąża nami bardziej niż my ją. Niemniej uwaga człowieka, jej koncentracja na takim, a nie innym wymiarze życia - to także jest istotne.

Funkcjonujemy w świecie foremnym i ograniczonym, który obraca się napędzany grami społecznymi wynikającymi z pożądania, niechęci i ignorancji.

Co jest poza tym światem? Nieskończone kilometry dalszej Drogi. Już nieforemne. Nie przeczy to byciu w świecie, można żyć w świecie ale nie być z tego świata. Jednak wielu, jak mi się wydaje, chce być w tym świecie z korzyścią, nawet podświadomie poprzestaje na tym, ponieważ codzienne problemy są bardziej namacalne i konkretne niż jakieś metafizyczne, czy abstrakcyjne (wobec codzienności) wymiary życia.

A tu trzeba iść dalej. I to czym prędzej. Nie można w kółko kręcić się pośród problemów świata. Nie można stosować praktyki duchowej jako miejscowy lek na choroby, które w nas powstają znowu i znowu, bo nie wycinamy korzeni.

A co jest dalej? Dalej jest to, co się w głowie nie mieści...dalej jest niewyobrażalne. Słowo to posiada więcej znaczeń emocjonalnych i wrażeniowych, rzadko wgłębiamy się w jego logiczne znaczenie. Niewyobrażalne oznacza coś, czego nie można sobie wyobrazić, czego nie można sobie przedstawić, czego nie można skonceptualizować, ponieważ jest to niemożliwe.


Mam także inną myśl...

Człowiek, który opowiada jakiś żart, albo jego pointę wiele razy, robi to, aby utrzymać w sobie rozbawienie powodowane żartem - wzbudza je i wzbudza wciąż na nowo powtarzając żart.

Człowiek, który wie coś, a rozmawia z kimś, kto tego czegoś nie wie, często zapętla się w nieustannym tłumaczeniu tego czegoś od podstaw, co jest połączone z szukaniem porozumienia. Nie może bowiem pojąć niewiedzy tego drugiego, bo sam już wie.

W tych dwóch przypadkach zrozumienie nie zawiera się w treści słów - słowa mają wywołać zrozumienie, ale zrozumienie jest poza tymi słowami. Tłumaczy to powtarzanie wciąż tych samych słów, tych samych wyrażeń...szukając porozumienia u rozmówcy.

Zrozumieć niektóre rzeczy, takie jak twierdzenie matematyczne czy koan, można osiągnąć powtarzając w sobie cały czas treść twierdzenia, albo koanu, na przykładach, albo konkretnie, teoretycznie. Zrozumienie oznacza błysk, w którym JUŻ ROZUMIEMY, moment w którym dokonuje się przeskok od niewiedzy do wiedzy, już pamiętamy.

Podobnie jest z próbą przypomnienia sobie zapomnianej rzeczy. Powtarzamy wciąż i wciąż okoliczności jakoś powiązane z tym, o czym zapomnieliśmy. Gdy to są zgubione klucze, rekonstruujemy w głowie to, co robiliśmy jak najbliżej momentu w czasie, gdy je zgubiliśmy. Usiłujemy wywołać, wzbudzić wspomnienie - z łaciny pasuje tu słowo inductio, niemniej słowo wykorzystuje się w zasadzie indukcji, która nie jest tym samym, co wynika z etymologii (wzbudzać).

Taki sposób używania słów, czy myśli jest inny od używania słów tak, aby wykazać coś w treści słów. Słowa są rodzajem trampoliny...do doświadczenia. Pozostanie pośród samych słów może wytworzyć koncepcje, wyobrażenia odpowiedzi, nie jest to jednak tą odpowiedzią.

Używać słów w ten sposób to tak jak używać młotka do wbijania gwoździ. Sytuacja przeciwna, na przykładzie gwoździa oznaczałaby budowanie z młotków wielkiego gwoździa - bierzemy paczkę młotków, sklejamy je i tworzymy z niej formę gwoździa. TO NIE MA SENSU!

Młotek wbija gwóźdź. Młotek nie jest gwoździem. Ale bez młotka nie da się wbić gwoździa.