czwartek, 14 września 2017

Efekt motyla i jasnowidzenie




William Adolphe Bouguereau - Les Oréades

Let's suppose that you were able every night to dream any dream you wanted to dream and you would naturally as you began on this adventure of dreams you would fulfill all your wishes. You would have every kind of pleasure you see and after several nights you would say wow that was pretty great but now let's have a surprise let's have a dream which isn't under control Well somethings going to happen to me that I don't know what it's going to be Then you would get more and more adventurous and you would make further and further out gambles as to what you would dream and finally you would dream where you are now 
-Alan Watts


Czy istnieje bardziej fascynujące wyzwanie niż przeniknięcie biegu zdarzeń?


Wczoraj wstałem trochę później niż zwykle. Nie kupiłem warzyw, jajek i pieczywa w pobliskim sklepie, nie minąłem dziwnie pachnącego mężczyzny docierając do swojej bramy, nie przypomniałem sobie o minionym wrześniu kiedy rozdąłem nozdrza od zapachu palonego drzewa.

Te chwile są jak drzwi i jak matka: otwierają się i rodzą. Molekuły dnia rezonują z moim układem nerwowym, wykrzesają kombinacje, którymi mogę podążyć, dalej /further/. Wolność to wielka ciekawość; przemierzam dzień z chciwie rozwartymi zmysłami, lecz nie czekam na nic. Muszę odwrócić się plecami (bo plecy nie mają oczu), żeby pozwolić się zaskoczyć.

A Tobie jak minął dzień? Trzeba otumanić życie, żeby coś o nim powiedzieć, inaczej nie dobylibyśmy słowa.
Niczym korniki, pracowicie drążymy swoje dni w miąższu drzewa życia. Tylko czasami nasze korytarzyki przetną się ze sobą. Umyka nam to jak wiele nam umyka, a poza tą mgłą niewiedzy rozpościera się cząsteczkowa złożoność życia, która nikogo nie obchodzi. Jak stawialibyśmy swoje kroki gdybyśmy mieli ją jasno przed oczami? Co byś począł ze swoimi planami, grafikami, multitaskami?

Nie mamy pojęcia co zaraz się wydarzy, chociaż bezczelnie nam się tak wydaje. 

Obezwładnienie złożoności życia zapewnia poczucie spójności; skoro wstawiłem wodę to herbata już jest w drodze. Jeżeli wyszedłem z domu, to zaraz będę w pracy. Robimy z życia trasę autobusu a potem narzekamy na szarą rzeczywistość. Szara rzeczywistość?

A gdyby tak zajrzeć za ten moment i podejrzeć co jest pod spodem?
Raz mi się udało i zobaczyłem mnóstwo dominikowych żyć skłębionych jak taśmy filmowe. Jakbym wypadł zza tekstury i utonął w...

 Leżę zniszczony na ziemi z zaciśniętymi pięściami, zasłona nie wpuszcza Słońca, nie wypuszczam światła do mnie. Spaceruję palcami zanurzonymi w jedwabnej sierści kota i wyczuwam zgrubienia... // ... nieregularności przepływu w rozmowie, małe zastrzyki bólu, mijają. Myślę o Tobie kiedy Ciebie nie ma. Pojawiasz się w drzwiach, ale to już inna taśma. (W tamtej nigdy nie wróciłaś.) Oczy są zamknięte, ciało zanurzone w wygrzanej Słońcem trawie. Światło zaróżawia powieki, myślę o poprzednim, (straconym) lecie. Myślę o następnym lecie pierwszego dnia jesieni (o tym, co będzie).  Myślę: wyławiam lisie ogony z siwego dymu, wypatruję twarzy w korze młodej brzózki. Co będzie?

Gdzieś pomiędzy myślami, nieuczynione: wygaszone przyszłości, niewyśnione sny, zalążki moich działań, zwinięte jak wąż serpentyny decyzji, gotowe wystrzelić z teraz, urodzić się. Oglądam je panoramicznym okiem a obrazy rozpędzają się pod spojrzeniem, pierzchają jak myszy. Które z nich podleję swoją ciekawością, które uśmiercę własnym dążeniem? Jak mam ich dotykać, żeby ich nie naruszyć? 

"Przypomniałem sobie pewien ranek, gdy zobaczyłem uczepioną kory drzewa poczwarkę właśnie w chwili,
gdy motyl rozrywał spowijającą go powłokę, przygotowując się do lotu.
Czekałem dość długo, ale motyl zwlekał.
Niecierpliwie schyliłem się i zacząłem go ogrzewać własnym oddechem.
I w moich oczach – szybciej, niż przewiduje natura – zaczął dokonywać się cud.
Powłoka opadła i wyszedł motyl, ale kaleki.
Nigdy nie zapomnę przerażenia, jakie odczułem, gdy zobaczyłem, że nie może rozwinąć skrzydeł.
Drżąc próbował tego dokonać wysiłkiem całego ciała – na próżno – choć pomagałem mu oddechem.
Potrzebny był tu cierpliwy proces dojrzewania. Skrzydła powinny wolno rozwijać się w słońcu.
Teraz było już za późno. Ciepło mojego tchnienia zmusiło go, aby opuścił poczwarkę przedwcześnie, pomarszczony niby embrion.
Drżał rozpaczliwie jeszcze chwilę i umarł na mojej dłoni.
Te leciutkie zwłoki motyla spoczęły ogromnym ciężarem na moim sumieniu.
Dzisiaj już wiem, że pogwałcenie odwiecznych praw natury jest śmiertelnym grzechem.
Nie wolno nam ulegać niecierpliwości, winniśmy z ufnością poddawać się wieczystemu rytmowi wszechświata.
Usiadłem na skale, aby przemyśleć to z Nowym Rokiem.
O, gdyby ten motyl, którego zabiłem, mógł lecąc przede mną wskazywać mi drogę!" 
-Kazantkakis

Jak uchwycić w słowa te tunele przyszłości wyzierające z każdego ruchu, drgnięcia strun głosowych i przeiskrzenia neuronów? One zawsze tam są. Co z nimi robić, skoro się je widzi? 
Rozbudzona świadomość widzi parenaście tuneli naraz. Szybkie szachy: zrobię to -> stanie się to, zrobiłem tamto -> doszło do tego.
Myśli rozwijają się w ścieżki, ścieżki giną na horyzoncie. Dalej w las, więc więcej drzew i mnóstwo (królestwo) zwierząt. Błądzenie czy spacerowanie, nie wiem. Wybieranie?

Wszystko co robimy ma następstwo, ale nigdy nie ułożymy z tego całości, którą moglibyśmy obracać jak kostką rubika. Przecież następstwa naszych czynów możemy dojrzeć dopiero w zaszłości, w ich dokonaniu. Prognozy przyszłości są naiwne jak plany zawodowe małych dzieci. Czy mogę jednak dostrzec przebłysk skutku w tej samej chwili, z której wywiązuje się działanie?

Tak.

Jedna akcja nie wywołuje reakcji, ale burzę następstw, katedralne architektury schodów po których można się wspinać, z których się zstępuje albo spada, na twarz. Nie sposób zarządzać taką złożonością, wszystko rozgrywa się zbyt szybko, ze mną w oku cyklonu. Trzeba odesłać namysł do lamusa i odnaleźć w sobie siłę, która umożliwi orientację i nawigację w tym królestwie.

Piszę o Rzeczywistości, tej zawsze aktualnej, która nawet w najspokojniejszym momencie odurza swoim bogactwem. Życie nie odróżnia doniosłych i zwyczajnych chwil, właściwie nie ma nawet tej chwili. Życie niesamowicie się dzieje, jego nieustanność jest orzeźwiająca. Żadne storyline nie jest w stanie go wyczerpać. 

Z tylu momentów mogę spaść, chociaż czas nie ma góry ani dołu, tylko uparcie upływa, upływa chociaż tyle razy powinien się skończyć. Tyle chwil jest jak katapulty, bomby rozpraszające chmury, nagłe połączenia, zbudzenia z jakiegoś snu, ostatnich kwadransów czy miesięcy, znowu jakoś się budzę, z czegoś się wybudzam i rozglądam z szeroko otwartymi oczami, biorę wdech, WDECH.

To wszystko wydarza się jednocześnie w jakiś nieprawdopodobny sposób. Obraca jak gwiazdy na niebie w przyspieszonym tempie. Chomik kręci się w kołowrotku, człowiek pędzi w hipersześcianie jak w brzuchu pralki.