piątek, 3 lutego 2017

Co dała mi bezsenność



Moje romanse z bezsennością zaczęły się w wieku trzynastu lat. Dopiero parę lat później przeżyłem przelotne zainteresowanie alkoholem, które wywietrzało z głowy wraz z końcem pewnego lata. Papierosy również zacząłem palić później. Słowem, żadne szarpiące bodźce nie mąciły mojej biologii. Ale i tak nie mogłem spać. Początkowo nie sypiałem jedną noc, następnej zaś sen przychodził z uwagi na przemęczenie wywołane poprzednią. Nie była to całkowicie bezsenna noc, lecz ślizganie się świadomością po przysennych stanach, które opiszę niżej.

Każdego ranka kiedy wstawałem do szkoły miałem w planie położenie się do łóżka zaraz kiedy tylko wrócę do domu. Zmęczenie i subtelny, nerwowy ból towarzyszyły mi gdzieś do godziny trzynastej. Potem przykre odczucia stopniowo ulatniały się. Wczesnym wieczorem następował swoisty reset; nie czułem już zmęczenia mimo ledwie paru poszatkowanych godzin płytkiego snu. Okres nocny rozpoczynający się około 21:45 zawsze witałem z lekkim lękiem, bo nie mogłem już udawać że jeszcze nie muszę iść spać.

Stopniowo dotarłem do trzech, aż do życiowego rekordu pięciu bezsennych nocy. Podczas piątej nocy miałem już halucynacje; cały pokój płonął ogniem, który wszakże nie emitował światła. Nie był czarny, po prostu nie istniał. Był jednak "ogniem", który trawił wszystko dookoła i rozwibrowywał powietrze jakby zaraz nad rozgrzanym asfaltem. Nie potrzebowałem światła żeby oglądać to widowisko. Inne halucynacje, np. kolorowych zabawek latających w powietrzu budziły mój zachwyt. Tak złożone wizje przydarzyły mi się tylko raz i wówczas - mimo skrajnego zmęczenia - nie chciałem iść spać. Jak na ironię zasnąłem, a zabawki już nigdy nie wróciły. Innym omamem, który stał się dla mnie papierkiem lakmusowym były muchy. Na początku zawsze latały wokół lampy, co mają w zwyczaju robić na wiosnę i w lecie. Potem, gdy byłem wystarczająco zmęczony i widok stawał się ziarnisty pojedyncze muchy zwidywały mi się to tu, to tam.




Wówczas, kiedy nie mogłem zasnąć bite pięć dni poszedłem na terapię. Terapia nie była skierowana na bezsenność, bo psycholog podejrzewał "inne przyczyny". I faktycznie, parę sesji pomogło na tyle, że zacząłem normalnie sypiać. Właściwie, po pięciodniowej bezsenności sytuacja osiągnęła szczyt i zaczęła się stopniowo rozładowywać aby ustać po paru tygodniach.

Jako dziecko i nastolatek nie reflektowałem zbytnio nad swoją bezsennością. Teraz jednak, kiedy znów nie mogę spać te wspomnienia wracają. Stopniowo zacząłem rozumieć jak zaburzenia snu wpłynęły na moje dorosłe życie.

Współcześni ludzie unikają bólu wszelkimi możliwymi drogami. Wobec nieuchronności bólu, czy tzw. cierpienia strategia ta nabiera pewnego komizmu. Życie boli na przeróżne sposoby i nie da się tego uniknąć. Ból bywa mały i ledwo drażniący albo zwalający z nóg i nie do zniesienia. Każdy posiada swój próg, przy czym kobiety wprawione cyklem owulacyjnym mają raczej większą odporność na ból niż mężczyźni. Ból, a także jego przelotne (choroby) i ostateczne (konanie) postacie wytrwale spychamy ze sfery publicznej i z naszych rozmów. Oczywiście, ludzie rozmawiają o śmierci i chorobie, bardzo rzadko jednak konfrontują się z nią twarzą w twarz swoimi słowami. Nawet marudzący i narzekający ludzie (a także ich wymuszeni słuchacze) nie tyle konfrontują się z bólem co raczej rozładowują go swoim jęczeniem. Możemy w podnieceniu omawiać śmierć wielkiego dyktatora czy - w wersji spectate - przeżywać śmierć za kogoś oglądając film, jednak w ten sposób zasadniczo nie nawiązujemy relacji z bólem. Przebierając w pamięci, dopiero film Hanekego "Miłość" jest dla mnie przykładem kinematografii nie bojącej się relacji z bólem. Dlaczego? Ponieważ zwyczajnie nie mogłem go znieść.

Biografie plemienne oferują nam wielość rytuałów zmiany lub przejścia, w których bardzo często chodziło o skonfrontowanie się z bólem. Znane są nawet rytuały w których ludzie odrywali sobie pasy skóry albo zanurzali pokryte miodem ręce w mrowisku! Który biały członek klasy średniej byłby w stanie to znieść? To głupota, powie ktoś, a ja w takiej sytuacji bym się nie kłócił. Rozmowa mogłaby zawieść nad tylko w stronę abstrakcji. W naszym cieplarnianym społeczeństwie ludzie nie rozumieją bólu, bo nie mieli okazji - przygodnie lub rytualnie - odnaleźć z nim swojej własnej, dojrzałej relacji. Człowiek sławiący ból byłby uznany za sadomasochistę, co swoją drogą również nie umożliwia szczerego spotkania z bólem, ponieważ obraca ból w przyjemność. Jak pisałem wyżej ludzie schorowani, którzy z rumieńcami omawiają swoje choroby w poczekalniach jak młodzi kolekcjonerzy tazo również nie tworzą w ten sposób relacji ze swoim cierpieniem. Wiele rzeczy, niemal wszystko co piękne i ważne można zagadać na śmierć. To tworzy tylko iluzję zrozumienia.




Co zatem dała mi bezsenność?

Co może robić dziecko w łóżku kiedy nie może spać? Myśleć, myśleć, myśleć. To zresztą największy problem ludzi cierpiących na bezsenność. Myślenie nigdy nie jest "niewinne", zawsze zostawia ślad i - co wiem dopiero dziś - zmienia naszą neurochemię, jest jej ruchem. Myślenie znacząco utrudnia zaśnięcie, zależnie od treści pobudza i tonizuje ciało.

Łóżko - oprócz innych cudownych aktywności - służy do spania i leżenie w nim bez poczucia zmęczenia robi psychice wielką krzywdę. Tak samo, jakby człowiek przyszedł do pracy w szlafroku i zaczął czytać gazetę. Oczywiście, wielu ludzi czyta sobie gazetę w pracy, wielu ludzi także pracuje w domu. Mądrze zaleca się jednak nie pracować w łóżku, wydzielić specjalną przestrzeń do pracy w domu jeżeli się pracuje zdalnie itd. Nasz mózg jest tak złożony, że na pewnym poziomie może być głupi. Pewne rzeczy korelują się mimowolnie i prymitywnie: miejsca zostają skojarzone z konkretnymi aktywnościami i złamanie tego wzoru wzbudza dezorientację. Nazwijmy tę dezorientację inaczej: zmartwieniem, obawą i niepokojem.

Leżenie godzinami w łóżku nie jest "zasypianiem", które trwa zwykle płynnie i szybko. Leżenie godzinami w łóżku jest kompletnie bez sensu, oznacza wypadnięcie z torów życia, których większość ludzi kurczowo się trzyma. Większość ludzi nie zdaje sobie także sensu jak konfundujące dla umysłu jest robienie rzeczy uznanych za bezsensowne. Jeżeli dodamy do tego, że umysł jest głęboko sprzężony z ciałem możemy dotknąć tortury bezsenności. Dlatego zwykle zaleca się, żeby nie leżeć zbyt długo w łóżku kiedy sen nie przychodzi. Lepiej wstać, porobić coś, np. zmęczyć ciało lub się wyciszyć.

Konwencjonalnie stany umysłu dzielą się na czuwanie i sen. Możemy dodać do tego także szeroko pojętą (i wewnętrznie zróżnicowaną) nietrzeźwość. Nietrzeźwość odróżnia się od trzeźwości, chociaż granice rysują się niewyraźnie i zagadkowo. Trick tkwi w momentach przejścia, które nie są przecież binarne (0 -trzeźwy, 1- nietrzeźwy) lecz płynne i subtelne. W stanie >>pomiędzy<< umysł dryfuje po różnych stanach których nie sposób jednoznacznie sklasyfikować. Nasz język jednak wytwarza magiczną sztuczkę, w której ktoś jest trzeźwy, a "zaraz potem" jest już nietrzeźwy. Co zaszło pomiędzy? Odpowiednio wprawiony umysł mógłby na samym sobie prześledzić cały proces. Nawet, jeżeli wyróżnimy też bycie "wstawionym" a dalej "ciężko pijanym" dynamika stanu nam umyka bo zamykamy go w takim czy innym koncepcie.

Bezsenność rozwala w gruzy wszystkie te konwencje i po prostu zmusza do wpatrzenia się w to, co się dzieje, tj. w udręczone doświadczanie. Jakby ktoś trzymał ci powieki na siłę; nie możesz odwrócić wzroku, zignorować czy jakoś tego nazwać. Leżysz, leżysz i sen nie przychodzi. Refleksyjność robi się ruchliwa i nie ma jej na czym zawiesić. Im mniej bodźców zewnętrznych tym większe poruszenie "wewnątrz".

Pomimo tego, ze bezsenność mocno trzyma umysł w wybudzeniu co rusz osuwa się on w różne sub-stany co przydaje myśleniu głębi. Inaczej mówiąc, podczas stanu czuwania i zakrzątnięcia w zewnętrznych aktywnościach myśli są raczej zmarginalizowane. Umysł nie poświęca im uwagi (czy też nie poświęca uwagi samemu sobie) ponieważ jest rozproszony pomiędzy bodźcami zmysłowymi i aktualnymi zadaniami. Podczas bezsennego leżenia w łóżku jest inaczej. Umysł jest zmuszony do spoglądania prosto w siebie i - próbując się wyciszyć - szamocze się w różnych stanach które zmieniają jakość samych myśli. Mogę np. leciutko i płytko przysnąć, a wówczas myśli zyskują głębie wizji lub właściwości zapożyczone z innego zmysłu. W swoich bezsennych przygodach wyróżniałem jeden znak niezawodnie świadczący o tym, że zasypiam: myśli zaczęły gadać same ze sobą. Wówczas wiedziałem, że jakaś tam bariera mocująca jawę puściła i niedługo czeka mnie nieświadomość śnienia. Czy jednak ta refleksja nie była czymś OBOK owego dialogu, który wyraziła? Czyżby refleksja należała do mnie, zaś ów dialog zachodził "w" umyśle? Wolne żarty.

Oto właśnie te drogocenne chwile kiedy fasada codzienności wali się, zaś dziwna i zwykle bolesna sytuacja odsłania nam nasze własne doświadczanie. Ból podkreśla bezpośredniość tego wszystkiego, zwykle bowiem od niego uciekamy (zaś unik i stłumienie działają głównie na zasadzie zapośredniczenia przykrego odczucia przez słowa, koncepcje lub fizyczną akcję), kiedy zaś jesteśmy zmuszeni doświadczać bólu wraz z nim wyłania się o wiele więcej. Wyłania się to, co jest nazwane "mną", "światem", "ludźmi", wyłania się po prostu intensywność doświadczania, która znosi wszystkie te cudzysłowy.

Bezsenność sama w sobie nie boli. To, co boli to PRZECZULICA która pojawia się na skutek niedostatku bodźców, która przerysowuje sensacje cielesne, wyjaskrawia myśli krążące po ciasnym obiegu odizolowanego umysłu. Mówiąc prościej: po prostu doświadczanie boli a ból wzmaga także chora uwaga, która nie ma się gdzie podziać i wyolbrzymia niczym szkło powiększające to ku czemu się akurat kieruje. Drobinki rzeczywistości niczym opiłki szkła wlatują w moje oczy! Okazuje się, że nie trzeba wiele by samo myślenie bolało.

Co właściwie dzieje się w momentach, które próbowałem wyżej opisać? To kolejne wielkie odkrycie: NIE-WIA-DO-MO. Powiedz o tym parę słów z przemądrzałą miną a potem spędź tak noc, dwie albo trzy, poprzedzone dniami w których ciało odczuwasię jakby wypełnione zbitym szkłem. Okazuje się, że niezbywalnie niewiadomo co się dzieje, zaś próby wyjaśnienia swojego stanu przypominają polowanie na muchę przy pomocy długopisu.




W stanach ostrego zmęczenia, o których zazwyczaj z uprzejmości nie informuję znajomych (i tak nie wiedzieli by jak się odnieść) zawsze rozbawia mnie próba utrzymania konwencji. Jakby krew ściekała kącikiem ust wyszczerzonych w szerokim uśmiechu: jest źle i kiepsko lecz dalej prowadzimy nasze słodkie small talki.

Jestem wdzięczny bezsenności za to, że obróciła w pył siatkę konwencji, które zwykle ciasno oplatają nasze doświadczanie. Teraz muszę udawać konwencje (co bywa kłopotliwe), ale nie tracę przy tym doświadczania. Utrzymuję jakoś jedno i drugie, raz lepiej, raz gorzej, co samo w sobie jest fascynującym sportem.

Bezsenność siłą ukazuje człowiekowi jego własny umysł. Świadomość, która dla wielu sympatyków duchowości jest konwersacyjnym gadżetem, podczas bezsennych nocy razi zmęczone ciało swoim ostrym blaskiem.
W świetle tym roją się nocne myśli. Światło przydaje im karykaturalnych cieni, chorych kątów; ich sens rozmywa się, wiązki znaczeń rozłażą się, zostaje tylko ich natrętna obecność.
Myślę, że właśnie w tych momentach zacząłem interesować się tym, co kłopotliwie określa się jako “nasze wnętrze”.  
Bezsenność (co poświadczy wielu pisarzy) wytwarza przymus zwrócenia uwagi w tę stronę pod bardzo wieloma względami.
Bezsenność specyficznie napina nerwy, zaś na utworzonych w ten sposób strunach rzeczywistość wygrywa różne ciekawe (i nieciekawe!) melodie. Podobnie zmysły; są wyostrzone, jednak w nieprzyjemny sposób. Jak to ujął Pessoa, “rzeczywistość nabiera ostrych kątów”, o które zmysły ranią się i cicho krwawią.
Dla dzieci i nastolatków doświadczenie bezsenności jest kompletnie nieprzekładalne na słowa, a co za tym idzie, niekomunikowalne bliskim. Jeżeli zaś nie da się o tym porozmawiać tak, aby zostać zrozumianym, bezsenność rozwija się w międzyludzkiej próżni, pozostaje niewypowiedziana, nieprzetworzona, chyba, że w prywatnych zapiskach czy w przejaskrawionych nią samą myślach.

Wszystko to tworzy cały wymiar izolacji, w której - jak we wszystkim - człowiek dojrzewa, rozwija się i ogląda swoje życie.