niedziela, 15 listopada 2015

Projekt rozmowy zmysłowej



Ostatnie tygodnie spędziłem na długich godzinach poświęconych zgłębianiu literatury dotyczącej dotyku, filozoficznej, antropologicznej i naukowej. Swoje studia teoretyczne łączę z praktyką, stosując zarówno trening wysiłkowy/wytrzymałościowy jak i proprioceptywny/kinestetyczny (powolne ruchy ciała skierowane na uwrażliwienie i dotarcie świadomością do poszczególnych mięśni, można o nich przeczytać tutaj), formy taijiquan i qigong, a także praktyki pracy z ciałem oferowane przez Dharma Ocean. Oprócz tego prowadzę coraz więcej wywiadów pogłębionych z uczestnikami grupy taiji qigong i sam uczęszczam regularnie na zajęcia. Całe te badania i studia generują pełno ciekawych pomysłów. Poniżej chciałym się podzielić jednym z nich.


Zmysł dotyku i ciało są drastycznie zmarginalizowane w naszej kulturze. Pozornie wydaje się, że ciało jest promowane i podkreślane na przeróżne sposoby, czy to marketingowe czy zdrowotne w ramach tzw. kultury terapeutycznej. Parę wizyt na siłowni ukazuje jednak, że nawet wytężone ćwiczenia wytrzymałościowe opierają się raczej na wzrokocentrycznym i abstrakcyjnym postrzeganiu ciała. Innymi słowy, motywatorem odwiedzania siłowni jest muskularna lub szczupła sylwetka, która to idea wisi niczym marchewka nad głową i pcha do przodu. Bardziej pasuje tu jednak metafora zaślepek na oczy będących elementami końskiej uprzęży. Większość mężczyzn odwiedzających siłownie kompulsywnie przygląda się swoim mięśniom w lustrze, co  - jeżeli się zastanowimy - jest pewnym ruchem na-około. Zamiast poczuć swoje ciało od środka przy pomocy zmysłów cielesnych (czyli propriocepcji, kinestezy i czucia przedsionkowego oraz skórnego), muszą oni na nie spoglądać przy pomocy lustra, a także przy pomocy koncepcji (ideałów i celów) zapośredniczających widzenie. 

Takie narcystyczne i zapośredniczone skoncentrowanie na ciele nie dopuszcza somy do głosu. Co mam tutaj na myśli? To jest właśnie przedmiotem niniejszego tekstu.  

Ciało posiada swój własny język którym może komunikować się z człowiekiem. Nie da się ostatecznie wyjaśnić relacji pomiędzy "nami" i naszym ciałem. Utworzenie spójnego i solidnego ego może być zrozumiane jako próba wykreślenia granicy, w której ego/ja/umysł jawi się jako władca i suweren ciała. Cała ta operacja doprowadza jednak do serii przykrych skutków, które w naszej cywilizacji urosły do znamion kryzysu. Ustanowienie granicy, która usprawiedliwia supremację ego prowadzi do odcieleśnienia. Jeżeli chcemy uczynić z ciała coś podległego i służącego doprowadzamy do stłumienia ogromu sygnałów i bodźców, które się z niego "wydostają" i mogą być rozpoznane przez świadomość. Na poziomie fizycznym następuje to poprzez wytworzenie pancerza osobowości złożonego z dziesiątek tysięcy spięć, które usztywniają ciało i właściwie odbierają mu jego żywotność. 

Zakładając na ciało egotyczną uprząż zaślepiamy świadomość na sygnały, które z niego przychodzą. Wobec masowego przywiązania do języka pisanego wyczulenie się na język ciała budzi strach i dezorientację. Jest to właściwie fundamentalną przyczyną chrześcijańskiego potępienia ciała. Wielość sensacji i odczuć jest przytłaczająca i niemożliwa do uporządkowania przez rozum konceptualny. Sama próba uporządkowania zaburza i hamuje strumień bodźców; nie da się zrobić pauzy we flow, wyjąć jednego bodźca zrozumieć go, zaetykietkować, odłożyć ostrożnie na miejsce i z powrotem włączyć strumień.  

A jednak nieustannie to robimy, musimy więc zaślepić się na całe bogactwo sygnałów, ścisnąć je do słabej strużki żeby "nadążyć" z ich konceptualnym rozpoznawaniem i szeregowaniem. To, co wówczas robimy to właściwie proces przełożenia, transkrypcji, przetłumaczenia sygnałów bezpośrednich na język pośredni.  

Ciało jednak posiada język naturalny, który równie naturalnie dostarcza nam cennych informacji na "nasz" temat. Większość ludzi rozpoznaje dalece "grube" sygnały świadczące o zmęczeniu, niepokoju czy podekscytowaniu. Sygnał musi być odpowiednio mocny żeby przebić się przez błonę filtrów i dotrzeć do świadomości. A i tak nigdy nie dociera w czystej postaci: jeżeli pojawia się głód/łaknienie, to jem, ale coś konkretnego, co lubię. Jeżeli jestem zmęczony, to piję kawę albo nastawiam budzik próbując zarządzać cyklem jawy i snu. Wszystkie te operacje jeszcze bardziej oddalają od bezpośredniej intensywności sensacji cielesnych. Nie sposób ująć w słowa jak wiele w ten sposób tracimy. Rozpasany hedonizm kultury zachodniej jest w rzeczywistości jednym wielkim substytutem: "kopiące" i wstrząsające chemią mózgu bodźce wzmacniane przez postęp technologiczny mają wynagrodzić masowe otępienie, które wynika z odcieleśnienia i zniewolenia ciała przez rozum. Głęboki kontakt z własnym ciałem czyni ogromnie przyjemnym nie tylko jedzenie czy stosunek seksualny, ale także poruszanie się, oddychanie, rozciąganie czy samo myślenie. Dlatego cały zestaw przyjemności oferowanych przez czasy późnego kapitalizmu jest jedną wielką nagrodą pocieszenia, za którą jeszcze trzeba płacić, podczas gdy żywe i czułe ciało jest niezbywalne i za darmo.



Trzeba wykonać potężną pracę żeby odzyskać kontakt z własnym ciałem. Nie jest to nigdy permanentne "odzyskanie", ponieważ cała nasza kultura, opierająca się na zmyśle wzroku i dodatkowym pseudo-zmyśle konceptualizacji biegnie w kierunku przeciwnym do tego wiodącego nas do naszego ciała. Proces cyklicznego "ucieleśniania się" musi trwać cały czas i czasami przypomina wylewanie wody z dziurawej łódki. Nie ma jednak innego wyjścia, a obietnice i nagrody za tę pracę przekraczają (dosłownie) ludzkie pojmowanie.  


Chińscy diagności są w stanie rozpoznać szereg dolegliwości poprzez badanie pulsu. Nie jest to jednak badanie przy pomocy pulsometru lecz położenie dwóch palców na trzech miejscach w okolicy nadgarstka oraz na szyi. Chińskie mo nie jest właściwie tym samym co puls. Puls sprowadza się do falistego ruchu naczyń tętniczych, zależnych od skurczów serca i elastyczności ścian tętnic. Mo (摸 mō) można przetłumaczyć zarówno jako dotyk jak i "czucie czegoś przy pomocy ręki" /to feel with the hand/. Czym jest jednak "to" co jest odczuwane? Najprościej mówiąc jest to cokolwiek, co diagnosta jest w stanie wymacać przy pomocy własnych palców. Sztuka qiemo w Tradycyjnej Medycynie Chińskiej pozwala na zdiagnozowanie większości chorób, głębokość diagnozy zależy jednak od umiejętności lekarza, które zawierają się w głębi wyczucia.  

Doskonalenie się w qiemo polega zatem na wyczulaniu własnego zmysłu, dotykaniu w konkretnych miejscach różnych pacjentów i dalece intuicyjnym badaniu stanu psychofizycznego danego pacjenta. Mo może być słabe, nabiegające, mrówcze, chucherkowe, pływające, miękkie, leniwe, nikłe, mocne...wszystkie jednak z powyższych określeń są jedynie metaforyczne. Chińskie traktaty medyczne oferują nawet metafory w rodzaju "pustej kłody unoszącej się na powierzchni leniwie płynącej rzeki", w celu wskazania na daną jakość mo, którą potem lekarz wyczuwa samodzielnie. Zachodni lekarze mieli ogromne problemy ze zrozumieniem tego rodzaju podejścia. Trudno je bowiem zrozumieć i na tym poprzestać; trzeba podjąć samodzielną, żmudną praktykę i pogodzić się z niemożliwością zamknięcia wszystkiego w mierzalnych i sprawdzalnych terminach.   

Istota "rozpoznania" danej dolegliwości przez chińskiego diagnostę nie polega zatem wyłącznie na dopasowaniu danej choroby do szeregu objawów. Lekarz sam posiada ciało i wsłuchuje się w nie codzień, jest czuły na harmonie i zaburzenia, przyspieszenia lub spowolnienia, nadmiary i niedomiary, które wypływają na wierzch świadomości w postaci objawów. Dynamika myśli, ból i dyskomfort zlokalizowane w różnych miejscach ciała, rytm oddechu i bicia serca, ale także bogactwo całkowicie nienazywalnych sensacji i odczuć cielesnych "informujących" o zaburzeniu lub jego braku: oto przestrzeń badawcza lekarza praktykującego. Mówiąc inaczej, chiński diagnosta używa własnego ciała jako matrycy przy badaniu innych ciał. Umiejętności w tym zakresie mogą sięgnąć niepojmowalnej dla zachodniego czytelnika skali.

Nie trzeba jednak być mistrzem qiemo by świadomie pracować ze zmysłem dotyku. Na początku nie poczujesz zgoła niczego oprócz zalewu wątpiących i osądzających myśli. Stopniowo jednak ciało nabiera głębszego tła, nabiera pewnej przezroczystości.  

W równej mierze mówię tu teraz o czuciu własnego ciała jak i doświadczaniu ciała Innego. Dotyk, zarezerwowany dla bliskich i intymnych relacji został (także z powodu tradycji chrześcijańskiej) drastycznie zmarginalizowany w naszych codziennych interakcjach. Głównie rozmawiamy, rozmawiamy i rozmawiamy patrząc na siebie (a zwykle i nawet unikając spojrzenia w oczy). Dozwolone przez normy momenty wejścia w kontakt fizyczny są ściśle uregulowane: powitanie, pożegnanie, pocieszenie. Niewiele tego jest, a konwencjonalny dystans dwóch ciał rozpościera się na wyciągnięcie ręki. 

W każdej rozmowie werbalnej oczywiście bierze udział całe ciało. Rynek wydawniczy oferuje dziesiątki podręczników na ten temat. Ludzie jednak uczą się "mowy ciała" poprzez czytanie i zapamiętywanie odseparowanych "trików" typu "wieżyczka eksperta" czy różne rodzaje postawy. Rozum konceptualny wychwytuje takie wyizolowane formy i prekoncepcyjnie wiąże je z pewnymi reakcjami czy emocjami. W taki sposób uwaga ogniskuje się na poszczególnych ruchach i umyka jej flow dynamicznego samoprzejawiania się ciała własnego i Innego.  

Poniżej chciałem zaproponować coś innego. Pomimo powszechnej akceptacji faktu, że mowa ciała stanowi 70-90% komunikatu większość ludzi i tak w większości absorbuje się słyszanymi i wypowiadanymi słowami. Rozmowa staje się wymianą gadżetów intelektualnych i kompulsywnym dążeniem do rozmawiania w celu uniknięcia kłopotliwej ciszy. Może to jednak wyglądać zupełnie inaczej. 

Wyobraź sobie, że siadasz naprzeciwko drugiej osoby i patrzysz jej w oczy przez parę chwil. Już te parę chwil wypełnione jest bogactwem informacji; czy potrafisz utrzymać spojrzenie? Jakie odruchy wyłaniają się z ciała w trakcie tej kłopotliwej operacji? Czasami odruch odwrócenia spojrzenia wręcz zarzuca głową i mięśniami szyi. Widzę to codziennie w realiach komunikacji miejskiej czy ulicy: ludzie nie są w stanie wytrzymać spojrzenia. Być może dlatego, że patrzenie prosto w oczy jest raczej dotknięciem niż patrzeniem. A każde dotknięcie prowadzi do bliskości, która jest wiecznym obiektem pragnienia i tęsknoty, tyleż co lęku i strachu.  



Siedzisz naprzeciwko drugiej osoby i przesuwasz dłonią po jej ręce. Tego typu "ćwiczenie" zdaje się możliwe tylko w realiach związku intymnego. W innym przypadku umysł zalewa świadomość niepokojem i myślotokiem, które spinają ciało i zwyczajnie zawężają świadomość. Również w bliskim związku takie wyjęte z sensu i znaczenia ruchy kontaktowe mogą budzić dezorientację. Inteligentne i ostrożne przekraczanie własnych oporów i lęków w kontakcie zmysłowym oznacza pracę. Jeżeli dochodzi do takiej sytuacji w sposób spontaniczny lub eksperymentalny i czujesz opór, pracujesz ze swoim oporem w towarzystwie drugiej osoby. 

Przekroczenie (nie przełamanie, raczej rozpuszczenie) inicjacyjnych oporów umożliwia rozmowę ZMYSŁOWĄ. Rozmowa taka w 85% przebiega poprzez wymianę bodźców dotykowych, czy jest to przesunięcie dłonią po przegubie, czy uszczypnięcie, czy nawet dmuchnięcie w jakiejś miejsce ciała. Ilość sygnałów jest praktycznie nieskończona, podczas gdy nasz słownik językowy jest domknięty i skończony. 

Nie chodzi tu jednak o ustalanie znaczeń; kiedy robię to, znaczy to takie i takie coś. Projekt rozmowy zmysłowej zakłada cykliczne próby porozumienia i połączenia poprzez interakcję dotykową, która jest minimalnie wspierana przez język. Przychylę się tutaj do stanowiska pewnego rosyjskiego filozofa ciała: wszystko, co nie jest komunikatem konceptualnym podlega pod zmysł dotyku. Czy zatem krzykniesz czy wydasz jakiś odgłos, czy (co jest oczywiście poza polem sprawstwa) strzykniesz w powietrze jakimś hormonem wyzwolonym przez stres (co natychmiast zostanie przechwycone przez oflację-węch drugiej osoby i w rezultacie wyzwoli to odpowiednie reakcje psychosomatyczne, takie jak zwiększenie potliwości rąk czy przyspieszenie bicia serca) komunikujesz się poprzez DOTYK, ponieważ wszystkie zmysły są osadzone w ciele. Innymi słowy, tak jak ucho jest narządem słuchu zaś oko wzroku, tak ciało jest "narządem" dotyku, co logicznie obejmuje całą resztę zmysłów. 

Rozmowa zmysłowa nie zmierza do porozumienia w bliskości poglądów, lecz do poczucia połączenia, pewnej familiarności i bliskości, która zachodzi wewnątrz i na mocy wymiany komunikatów zmysłowych. Taka rozmowa polega na wyczuwaniu siebie nawzajem, nie tylko w przestrzeni generowanych świadomie komunikatów, co także nastrojów i stanów umysłu. Większość tego typu eksperymentów rozpoczyna się od komunikatów symulowanych. Z czasem jednak człowiek uczy się spontanicznie przekazywać swój nastrój czy dany kierunek myśli poprzez dotyk. W taki sam sposób wyrachowane i manipulacyjne mówienie trąci sztucznością, zaś jego przeciwieństwem jest niekontrolowana i spontaniczna mowa, która otwiera pomost z wnętrza jednego człowieka do wnętrza drugiego i zachodzi niejako samoistnie. 

Biorąc pod uwagę wrażliwość samego zmysłu dotyku (i nieobecność lękowych blokad) można powiedzieć, że "nośnikiem" rozmowy zmysłowej jest przyjemność. Rozum konceptualny sztywno dzieli sensacje na przyjemne lub nie, jednak odpośredniczenie swojej percepcji (uwolnienie jej od rozumowych filtrów) czyni niejako każdą sensację (również ból) przyjemną.  

W rozmowie zmysłowej nie ma nieporozumień. Jest tylko niezrozumienie, które jednak nie musi stanowić problemu. Można "nie zrozumieć" danego komunikatu, jeżeli zamyślimy go na śmierć, nie kładzie to jednak kresu rozmowie, co często dzieje się w wymianie słów, podczas której niezrozumienie rozpoznane w drugiej osobie często kładzie kres wzajemnemu zainteresowaniu. Właściwie wszystkie komunikaty generowane w sposób zmysłowy są owinięte niezrozumieniem i ciszą. Rozmowa werbalna tworzy iluzję ścisłych komunikatów, jednak nawet w słowach jest to całkowicie iluzoryczne. Kiedy rozmawiamy, nie informujemy siebie o stanach rzeczy tylko wzbudzamy w sobie odpowiednie, bliższe lub dalsze skojarzenia i prekoncepcje związane z omawianym tematem. Nie informujemy, lecz ewokujemy. W rozmowie zmysłowej wieloznaczność czy rozmytość komunikatu zostaje zaakceptowana i oswojona: znaczenie czy ładunek szybkiego szarpnięcia za rękę oddaje pewną intensywność, wektor chęci-niechęci, radości lub smutku. Nie następuje jednak domknięcie komunikatu, a przez to rozmowa jest nieposegmentowana, otwarta, lejąca się, i tak dalej.  

Właściwie główną funkcją rozmowy werbalnej jest nie tyle zrozumienie się co stworzenie wrażenia zrozumienia. Jest to strategią "na-około", która może być osiągnięta bezpośrednio przy pomocy rozmowy zmysłowej. Wrażenie bliskości, bliskości, połączenia nie neguje zakomunikowania dystansu, rozczarowania czy niechęci. Niechęć i dystans mogą być jednak komunikowane w bliskości co pozwala jaśniej je poczuć, uchwycić i zrozumieć. 

Co fascynujące, projekt takiej rozmowy można także zawrzeć w komunikacji z samym sobą. Nie potrzeba tu drugiej osoby, ponieważ jego ciało które nieustannie generuje komunikaty. Trzeba je tylko czule i inteligentnie odczytać. Sukces w tej misji zapewnia wsłuchiwanie się w ciało, otwarcie na bodźce i sensancje, które czasami zostają uchwycone i pojęte natychmiast, czasami zaś wymaga to czasu. Nasze ciało prowadzi nas jednak bez pośpiechu i z właściwą sobie mądrością; jeżeli jakiś komunikat nie zostanie zrozumiany zazwyczaj powraca on znowu i znowu. Ta prosta zasada zazwyczaj nakręca mechanizm unikania i represji, co przyspiesza pętle i ładuje ją emocjami.   

Najbardziej znaną i rozpowszechnioną formą takiej rozmowy zmysłowej jest oczywiście taniec. Szczególnie improwizacyjne i kontaktowe rodzaje tańca umożliwiają zmysłową interakcję. Nie trzeba jednak tańczyć by uczynić taką interakcję możliwą. Wystarczy - ni mniej ni więcej - żyć, ponieważ projekt rozmowy zmysłowej nie oferuje żadnych "bonusowych" czy nadbudowanych pomysłów czy technik. Zmierza raczej w kierunku odwrotnym: ucieleśnienia, uczłowieczenia, i uzmysłowienia, które dokonują się poprzez wyzwolenie z kagańca rozumu konceptualnego.  

Spróbuj sam.