czwartek, 10 października 2013

Klucz do Solaris


Niech ci, którzy nie czytali tej książki, nie czytają tego wpisu. Niech najpierw przeczytają książkę i ew. obejrzą adaptacje.

Istnieją książki i Książki. Chciałbym wierzyć, że Książki, w przeciwieństwie do książek nie pochodzą całkowicie z umysłu ich twórców. A ściślej; esencja, istota danej Książki. Chciałbym wierzyć, że taka esencja, taka istota pojawia się w twórcach, i tym samym nie jest ich wytworem. W twórcy pojawia się istota, która zostaje następnie -  poprzez odpowiednią maestrię techniczną i wyobrażeniową - poddana obróbce tj. ubrana w kolejne warstwy takie jak realia, fabularia, sposób opisu, kreacja głównych bohaterów, etc. Tak jak malarz taoista w parę minut sporządza obraz przy pomocy tuszu i pędzla, tak twórca pisze Książkę. Oczywiście, nie chodzi tylko o książki (Książki), ale o sztukę w ogóle. W takim myśleniu słowa takie jak natchnienie czy medium nabierają znaczenia. A raczej je odzyskują.

Cud symbolizowania jest w stanie ukryć Istotę głęboko, w labiryncie symbolicznych odbić; dlatego pojmujemy istotę dzieła spontanicznie, w błysku olśnienia, podobnie jak taoista jednoczy się z obrazem malarskiego mistrza, wpatrując się godzinami w dzieło, nagle już wie, już rozumie. To jak owijanie cudu w liczne warstwy materiału; ukrywanie klejnotu w kompozycji kwiatów. Oczywiście żadna z tych metafor nie wytrzyma tego, na co ma wskazywać, ponieważ mówiąc o symbolizowaniu w literaturze, mówimy o niematerialnym, czysto mentalnym akcie zrozumienia, do którego dociera się przez bogaty symbolizm...

Ten blog nazywa się duchonautyka i podobne do tego wpisu powinny się tutaj - zgodnie z moim zamierzeniem - pojawiać. Jednak zanim zdradę sekret Solaris szczerze zachęcam wszystkich, którzy już czytali tę książkę i nie chwytają teraz, intuicyjnie, tego wprowadzenia...spróbujcie sami. Poszukajcie dobrze.
Właściwie to sam usprawiedliwiam się przed tym brzydkim spoilerem; spoilerem samej istoty dzieła. Ten, kto przeczyta słowa poniższe, być może nigdy nie dojdzie samodzielnie do tego, co zaraz opiszę, a przynajmniej nie pojmie tego w tak mgnieniowy i olśniewający sposób jak mi się to przydarzyło.

Gotowi?

Historia przedstawiona w tej książce jest, w mojej opinii, najtragiczniejszą historią miłosną jaką można odnaleźć we wzorcach ludzkiego działania. Mówię o wzorcach, nawiązując do Istoty tej historii, istnieje bowiem nieskończona ilość fabularnych stylizacji, w które mogłaby być ona obleczona. Jest to historia tragiczna, ponieważ bohater spotyka swoją ukochaną, która z jego własnego powodu popełniła samobójstwo. Nawiązuję tu teraz do fabuły książki, uważam jednak, że w adaptacji Solaris z 2002 roku Istota została zachowana i ubrana w środki wyrazu właściwe sztuce filmowej. Być może dokładne odwzorowanie szczegółów, dotyczących np. solarystyki uniemożliwiłoby zbudowanie takiego suspensu, który - moim zdaniem - pełni funkcję >>nośnika<< czy napędu tej Istoty, samej esencji tej historii.

Więc bohater spotyka kobietę, którą kochał, a która odeszła z jego życia. Spotyka ją, ale świadectwu zmysłów przeczy pewność rozumu; to w istocie nie jest ta kobieta, ponieważ ta kobieta nie żyje. Już na tym etapie docieramy do mocy tej historii; bohater widzi swoją najbliższą, doświadcza jej zmysłami, które dla większości z ludzi są gwarantami rzeczywistości, ale wie, że to nie jest ona. A więc Jej obecność, Jej głos, Jej mruganie oczami i reagowanie na słowa i gesty bohatera, to wszystko stanowi iluzję, ułudę. Tylko, że ta ułuda jest rzeczywista, natomiast prawda jawi się tutaj jako abstrakcja. Widząc bowiem najbliższą osobę, rozmawiając z nią, czując ją i dotykając pojawia się myśl "Ale to nie ona", i to jest tylko myśl, nic więcej. Bohater zagląda przez mikroskop do wnętrza swojej ukochanej i widzi tajemnicze, srebrzyste tło ukryte za jej milionkroć zwielokrotnionymi molekułami; potrzebuje tego pośrednictwa żeby obnażyć iluzoryczność jej istnienia. A to pośrednictwo przecież nijak ma się do intensywności świadectwa zmysłów!

Co więcej, ów fantom, "gość", iluzja najbliższej bohaterowi osoby stworzona jest z jego własnych myśli na jej temat! Jest ucieleśnionym wyobrażeniem, jest składową myśli. Siła tego faktu tkwi w tym, że większość ludzi właśnie przez swoje wyobrażenia, sztywne uschemacenia patrzy na innych ludzi, na ludzi znanych, bliskich i najbliższych. To nasze własne myślenie oddala nas od siebie nawzajem, a to myślenie zdaje się gęstnieć im bliżej jesteśmy siebie nawzajem. Zbliżenie jest równoznaczne z oddaleniem; czas i nasz własny umysł jest tu przeciwko nam w poznaniu siebie nawzajem.

A zatem Chris Kelvin widzi Harey, nie tracąc kontaktu z pewnością, że nie jest to w istocie Harey, że jest ona raczej nim samym niż ją. Nie jest jednak zdolny (kto by był?) do utrzymania tej świadomości; nie może nie traktować Harey jak Harey, jak żywej istoty, musiałby dokonać potężnego stłumienia albo, o ironio, wyobrażenia! Musiałby nałożyć mocne wyobrażenie pod tytułem "To nie jest Harey", aby zachować tę świadomość, aby nie osunąć się w uderzającą ze wszystkich stron empiryczną pewność, że to właśnie jest Harey. W tym momencie ludzkie serce i ludzkie emocje widzą Człowieka, w sposób niezaprzeczalny, w sposób wywołujący poruszenie w tym, który widzi. Sprzeciwienie się tym uczuciom i temu poznaniu serca byłoby czymś nieludzkim; ale w diabelskiej konstrukcji, jaką stworzył Lem uderza nas tutaj na odlew dwuznaczność i ironiczność tej konstatacji. Podważa tym samym drastycznie świadectwo zmysłów.

To podważenie jest obecne także w naszej codzienności. Moje obcowanie z ludźmi oznacza obcowanie z ich ciałami, człowiek nie jest ciałem, tylko ciało posiada. Człowiek nie jest ciałopodmiotem, jest raczej w nim zamknięty, podlega ono jego ograniczonej kontroli. To nieprzekraczalne pośrednictwo, poza którym zaczynają się grząskie fantasmagorie o koegzystencji dusz...zjednoczeniu poza ciałem.

Chris Kelvin został postawiony wobec swojego wyobrażenia swojej ukochanej, ucieleśnionego w tym pośrednictwie. Dla mnie jest to pośrednictwo tragiczne, ponieważ stanowi granicę zbliżenia do drugiej osoby, a gdy kogoś się kocha, to zbliżenia zawsze jest za mało, gdy się kogoś kocha to pragnie się zjednoczenia i wali się, jak głową w mur, w barierę ciała. Osiągnięcie bliskości ciała, wtulenie w nie, słuchanie bicia serca i oddechu, rejestrowanie każdego ruchu ciała jako rezultatu sygnału neuralnego; to jak patrzenie przez szybkę, jak rozmowa przez telefon.

Zanim powrócimy do wątku Chrisa i Harey przypatrzmy się środowisku, w którym toczy się akcja. Toczy się ona w stacji kosmicznej dryfującej ponad powierzchnią Solaris; niepojętego, mutującego oceanu. Nie będę siał cytatami, których jest mrowie jeżeli chodzi o opis Solaris; Lem w mistrzowski sposób przedstawia cały wachlarz teorii i sposobów pojęcia, czym właściwie jest Solaris, nie pozostawiając jednak złudzeń, że wszyscy teoretycy solarystyki tak naprawdę tego nie wiedzą. Tylko zapełniają biblioteki teoretyką, solarystyka kończy się na archiwizacji prac naukowych solarystów, a więc dociera do poziomu meta-solarystyki i w nim gryzie swoją własną dupę. Oprócz opisu solarystyki Lem stwarza także porywające opisy, m.in. ten przytoczony w poprzednim wpisie; opisują one życie plazmatycznego oceanu, powstawanie i mutowanie wyłaniających się z niego żywotworów, w swej różnorodności niepojmowalne dla glupiego człowieka, który jedynie je kataloguje. Przyroda Solaris uderza swoim ogromem i przerażającą obcością; nie ma tu miejsca na antropomorfizację, jest tylko niepojęta tkanka świadomego oceanu, która wytwarza z siebie samego dynamicznie zmieniające się kształty, powołuje je do życia a potem morduje.

Ów ocean to ludzki Umysł, w którym zanurzone jest całe przeżywane życie. Stacja badawcza to ego czy też persona; jedyny bastion Znanego, szczelnie odizolowany od oceanu, zaprogramowany na ucieczkę przed nim gdy pojawia się ryzyko kontaktu, które pogrążyłoby kosmiczną stację. Symboliczna jest nawet odległość, jaka dzieli Solaris od Ziemi, podkreślona przez Lema przy okazji opisu drogi, jaką musi przebyć sygnał ze stacji badawczej do ziemskich satelit. Prowadzę teraz tok rozumowania, który doszukuje się symboli w świecie przedstawionym w powieści, ale to nie wszystko. Wydaje mi się, że dzieło sztuki odpowiednio wysokiej klasy operuje symbolami naturalnymi, dzięki czemu uderzenie olśnienia czy zrozumienia jest tak wielkie. Symbolika ta jest naturalna, ponieważ korzysta ze zjawisk i reguł naszej rzeczywistości, które znajdują swoje subtelne odpowiedniki w życiu wewnętrznym człowieka. Ta zdumiewająca równoległość jest źródłem ludzkiego zdumienia od niepamiętnych czasów, które to zdumienie posiada źródło absurdalne, tj. oddzielenie umysłu od świata, postrzeganie go jako czegoś obcego i rządzącego się własnymi prawami, czegoś odrębnego od całej reszty.

Dzięki odkryciu owych naturalnych symboli arcysztuka uczula nas na znajdowanie analogii życia zewnętrznego do życia wewnętrznego. Poprzez odpowiednie postrzeganie wszystkie symbole w Solaris wskakują na właściwe miejsca i ukazują miłość dwojga ludzi w całym tragizmie i głębi, nieprzekładalnym przy pomocy języka teoretycznego czy naukowego. Tu trzeba po prostu ukryć uczucia, wzruszenia i wglądy w prozie, natomiast zetknięcie odpowiedniego umysłu z mistrzowsko napisaną prozą wywołuje tę iskrę. Jacek Dukaj zrobił to w sposób miażdżący /massive/ w "Lodzie". Nie znam innego tak wielopiętrowego dzieła, które ukryło by w sobie Istotę zaklętą w sferę polityczną, obyczajową, filozoficzną, no i, do cholery, fizyczną i matematyczną.

Książka Lema, poprzez kumulatywność treści, dawkowanie kolejnych informacji na temat Solaris i psychiki głównego bohatera, w mistrzowski sposób podsuwa elementy układanki, które powodują poznawczy wybuch; wybuch zrozumienia ukryty głęboko w tej książce. I możnaby o tym jeszcze wiele napisać, ale chyba lepiej pozostawić ew. czytelnikowi pole do samodzielnej eksploracji, po naszkicowaniu klucza otwierającego symboliczne drzwi, i zakończyć ten wpis powrotem do wątki miłosnego.

Historia Chrisa i Harey obnaża pośrednictwo ciała, pośrednictwo komunikacji, gestów, seksu, jako rzeczy niewystarczających dla ludzi prawdziwie kochających. To jak wciskanie się w basowy głośnik człowieka pod wpływem MDMA, biedak nigdy nie stanie się muzyką w ten sposób. Każda prawdziwa Miłość jest dążeniem do zjednoczenia, pierwotny akt przyciągania nie ma na celu zwarcia dwóch części, ale ich stopienie. Czy Chris Kelvin kochał Harey, czy iluzję Harey? Pod koniec książki odparł, że ta iluzja swoją realnością wyparła wspomnienie starej Harey; ważne jest to co się aktualnie wydarza, a tu i teraz oni byli razem. Otóż, Chris Kelvin po prostu Kochał, no i natrafił na okoliczności, które tę miłość podniosły z martwych. Miłość uwarunkowaną obecnością mówiącego i poruszającego się ciała, którym, jak kukiełką, steruje to, co faktycznie można nazwać Najbliższą osobą. Zmierzam więc do wniosku, że to ciało jest czymś drugorzędnym, jako pośrednictwo nie musi być >>koniecznym<< warunkiem do współobcowania z Najbliższą osobą. Ale może nie osobą! Bowiem powieść ta podważa znacząco kwestie tożsamości i osoby; czy to prawdziwa Harey czy nieprawdziwa Harey? W adaptacji Soderbergha rozlewa się to także na Snauta i samego Kelvina. Czytając Solaris pojmujcie osobę jako zmarszczkę na fali wielkiego oceanu, a nie jakiś centralny punkt obserwujący ocean. Kwestie tożsamości są drugorzędne, esencjalizm tożsamości kruszy się wobec zjawiska "gości" Drogi, które rozwijają się z tego myślenia podnoszą mi włoski na ramionach.

Adaptacja Soderbergha dokłada do prozy niezmiernie ważną rzecz; mimikę Chrisa Kelvina, będącego zwierciadłem jego przeżyć, centralnych w książce. Sceny początkowe i końcowe koncentrują się właśnie na jego twarzy; zdziwienie zmieszane z ogromnym strachem w reakcji na ujrzenie Harey stanowi - moim zdaniem - godny Mistrza Lema "aneks" do jego powieści. Zadajmy sobie pytania i weźmy je naprawdę na poważnie: co czułabyś/czułbyś widząc najbliższą sobie osobę, która odeszła parę lat temu? Jak czułbyś miłość do tej osoby mając pewność, że to tak naprawdę nie jest ta osoba? Jaką zawieruchę moralną i uczuciową wywołać może ta historia? Pod koniec filmu Soderbergha Chris Kelvin zwariował, i naprawdę dobrze to rozumiem. W książce jest inaczej; ale decyzje fabularne w adaptacji nie gryzą się z Istotą książki. Pokazują raczej tę historię z innego nachylenia, uzupełniając mapę wglądów, wzruszeń i emocji, które wybuchają we wrażliwcach, którzy naprawdę wczytali się w tę książkę i codziennie wczytują się w samych siebie. Tragedia nieprzekraczalnej bariery ciała jest i była, jak sądzę, udziałem wielu ludzi prawdziwie kochających, prawdziwie szukających tej drugiej osoby, pragnących zbliżenia radykalnego, pozbawionego kompromisów z własnym, nędznym ego, a więc wymuszające przekroczenie siebie samego na rzecz drugiej osoby. To mistyka miłości, tantra nie mająca nic wspólnego z seksem, i wierzę, że pewnego dnia powstaną na tej planecie (albo na innej, skolonizowanej przez ludzi) klasztory, w których będą mieszkały pary mnichów, mnich i mniszka poświęcające życie wzajemnemu zjednoczeniu, którego koniecznym warunkiem jest odsunięcie się od zgiełku świata, aby móc całkowicie poświęcić się docieraniu do siebie wzajem. Jestem przekonany o tym, że nasz mądry gatunek osiągnie tę myśl jako konieczność w swoim właściwym rozwoju; jeżeli istnieje rozwój duchowy w wersji makro, to ludzkość aktualizując się do Boga, dojrzeje do idei właśnie takich klasztorów. I nie będzie miał racji Pessoa, który mówił, że pokochanie innej osoby jest zdradą wobec samego siebie, bowiem pokochanie innej osoby okaże się najdoskonalszym środkiem do samopoznania, do poznania Siebie.