sobota, 5 października 2013

Manopubbangama dhamma



Chris Kelvin w powieści Lema Solaris przytacza następujący opis symetriady:

"Człowiek może ogarnąć tak niewiele rzeczy naraz; widzimy tylko to, co dzieje się przed nami, tu i teraz; unaocznienie sobie równoczesnej mnogości procesów, jakkolwiek związanych ze sobą, jakkolwiek się nawet uzupełniających, przekracza jego możliwości. (...) Symetriada jest milionem, nie, miliardem podniesionym do potęgi, niewyobrażalnością samą; cóż stąd, że w głębi jakiejś jej nawy, będącą udziesięciokrotnioną przestrzenią Kroneckera, stoimy jak mrówki uczepione fałdy oddychającego sklepienia, że widzimy wzlot gigantycznych płaszczyzn, opalizujących szaro w świetle naszych flar, ich wzajemne przenikanie, miękkość i nieomylną doskonałość rozwiązania, które jest przecież tylko momentem - bo tu wszystko płynie - treścią tej architektoniki jest ruch, skupiony i celowy. Obserwujemy okruch procesu, drganie jednej struny w orkiestrze symfonicznej nadolbrzymów i mało tego, bo wiemy - ale tylko wiemy, nie pojmując - że równocześnie nad i pod nami, w strzelistych otchłaniach, poza granicami wzroku i wyobraźni zachodzą krocie i miliony równoczesnych przekształceń, powiązanych ze sobą jak nuty matematycznym kontrapunktem. Nazwał to ktoś symfonią geometryczną, ale wobec tego my jesteśmy głuchymi jej słuchaczami. 

Tu, żeby zobaczyć cokolwiek naprawdę, trzeba by odbiec, cofnąć się w jakąś olbrzymią dal, ale przecież wszystko w symetriadzie jest wnętrzem, rozmnożeniem buchającym lawinami porodów, bezustannym kształtowaniem, przy czym kształtowanie jest równocześnie kształtującym i żadna mimoza nie jest tak wrażliwa na dotknięcie jak odległa na mile od miejsca, w któym stoimy, setką kondygnacji oddzielona część symetriady, na zmiany, które przeżywa to nasze miejsce. Tu każda konstrukcja momentalna, z pięknem, które spełnienie znajduje poza granicami wzroku, jest współkonstruktorem i dyrygentem wszystkich innych, współdzielących się, a one wpływają z kolei modulująco na nią. Symfonia - dobrze, ale taka, któa tworzy samą siebie i samą siebie zadławia. 

Okropny jest koniec symetriady Nikt, kto go widział, nie oparł się wrażeniu, że jest świadkiem tragedii, jeżeli nie morderstwa. Po jakiś dwu, trzech najwyżej godzinach - ten wybuchowy rozrost, powielanie się i samorództwo nie trwa nigdy dłużej - żywy ocean [twórca symetriady w powieści - przyp. mój] przystępuje do ataku.  Tak to wygląda: gładka powierzchnia marszy się, uspokojony już, zaschłymi pianami okryty przybój [symetriady - przyp. mój] poczyna wrzeć, od horyzontów pędzą współśrodkowe ciągi fal, takich samych umięśnionych kraterów jak te, które asystują narodzinom mimoidu, ale tym razem rozmiary ich są nieporównanie większe. Podmorska część symetriady zostaje ściśnięta, kolos podnosi się z wolna w górę, jakby miał zostać wyrzucony poza obręb planety; wierzchnie warstwy oceanicznego gleju zaczynają się aktywizować, wypełzają coraz wyżej na boczne ściany, powlekają je, tężejąc, zamurowują wyloty, ale to wszystko jest niczym w porównaniu z tym, co zachodzi jednocześnie w głębi. Najpierw procesy formotwórcze - wyłanianie się z siebie kolejnych architektonik - zastygają na krótką chwilę, potem ulegają gwałtownemu przyspieszeniu, ruchy od tej pory płynne, przenikania, fałdowania się, rozskrzydlanie osnów i sklepień, miarowe dotąd i tak pewne, jakby miały przetrwać wieki, zaczynają gnać. Uczucie, że kolos w obliczu grożącego mu niebezpieczeństwa poczyna gwałtownie dążyć do jakiegoś spełnienia, staje się przytłaczające. Im jednak bardziej wzrasta szybkość przemian, tym jawniejsza staje się okropna, wstręt budząca metamorfoza samego budulca i jego dynamiki. Wszystkie zestrzelenia cudownie giętkich płaszczyzn miękną, FLACZEJĄ, OBWISAJĄ, ZACZYNAJĄ SIĘ ZJAWIAĆ POTKNIĘCIA, FORMY NIEDOKOŃCZONE, MASZKAROWATE, KALEKIE, Z NIEWIDZIALNYCH GŁĘBIN WZNOSI SIĘ ROSNĄCY SZYM, RYK, POWIETRZE, WYRZUCANE JAK W JAKIMŚ AGONALNYM ODDECHU, TRĄC O ZWĘŻAJĄCE SIĘ CIEŚNINY, CHRAPIĄC I GRAJĄC GROMOWO W PRZELOTACH, POBUDZA ZAPADAJĄCE SIĘ STROPY DO RZĘŻENIA JAKBY POTWORNYCH JAKICHŚ KRTANI, OBRASTAJĄCYCH STALAKTYTAMI ŚLUZU, MARTWYCH GŁOSOWYCH STRUN, I WIDZA OGARNIA MOMENTALNIE, MIMO ROZPĘTUJĄCEGO SIĘ, NAJGWAŁTOWNIEJSZEGO RUCHU - JEST TO PRZECIEŻ RUCH ZNISZCZENIA - ZUPEŁNA MARTWOTA. Już tylko orkan wyjący z otchłani, przemierzający ją tysiącami szybów, podtrzymuje, rozdymając, podniebną budowlę, która zaczyna płynąć w dół, zapadać się, niczym chwycony płomieniami plaster, ale jeszcze gdzieniegdzie widać ostatnie trzepoty, bezładne, oderwane od reszty poruszenia, ślepe, coraz słabsze, aż atakowany bezustannie, z zewnątrz, podmyty ogrom wali się z powolnością góry i znika w odmęcie pian, takich samych jak te, które towarzyszyły jego tytanicznemu powstaniu. 
I cóż to wszystko znaczy? Tak, co to znaczy..." 
-Lem, Solaris, 139-142 

Jest to opis żywej formacji plazmowej (żywotworu), wyłaniającej się z takiegoż plazmowego oceanu na odległej, odkrytej przez ludzi planecie Solaris. Opis jest szokujący, tchnący niepojętością, niemożnością wyobrażenia i objęcia rozumem takich procesów formotwórczych. Środowisko tych procesów - obca planeta - jeszcze bardziej podkreśla ich obcość i nieludzkość. Myślę jednak, że kryje się w tym wielki żart; z szybkością światła ściskający odległość kosmosu i człowieka. Załaduj wszechświat do działa, wyceluj w mózg. Strzelaj.

Źródłem tych opisów jest wyobraźnia. Poświęć parę chwil na rozważenie tego zdania. Jest oczywiste, prawda? Ale nie chodzi o moc twórczą wyobraźni, stwarzającą obrazy i wizje w umyśle twórcy. Chodzi o coś innego, o lekkie przesunięcie perspektywy. Chodzi o życie wyobraźni, środowisko wyobraźni, przyrodę umysłu. O ruchy myśli, sposób, w jaki wchodzą ze sobą w interakcję. Jestem przekonany o tym, że Lem, w sposób świadomy bądź nie, tworząc takie opisy inspirował się ruchem własnego umysłu. Banalnym jest wniosek, że "tylko wyobraźnia" może wytworzyć podobne opisy, obce wszystkiemu, co poświadczają nam zmysły (stąd lokuje się desygnaty takich opisów na odległych planetach). Przesuńmy ten wniosek zgodnie z powyższym kluczem; to nie wyobraźnia "wytwarza" obrazy, lecz jest inspiracją do powstania opisów, sama jest opisywana. Powyższy cytat z Solaris doskonale to unaocznia. Twórca wpatruje się w życie własnego umysłu, sploty i rozploty myśli, ich interferencje, subtelne wyłanianie się jednej z drugiej. Obserwacja takich procesów jest ogromnie trudna z tej prostej przyczyny, że są one niewidzialne. Niejednokrotnie jednak twórcza czyni to nieświadomie, tj. nie rozpoznaje jasno, że inspiruje się ruchem własnej psychiki. Obserwacja to tutaj postrzeganie, postrzeżenie, a nie widzenie, słyszenie, dotykanie. To zupełnie inny zmysł, szósty zmysł (w epistemologii buddyjskiej istnieje właśnie sześć zmysłów, w sposób równoważny i pozbawiony jakiejś paranormalności), który - jako jedyny! - zakręca się do środka tego, który zmysł posiada. To "zakręcenie do środka" prowadzi do paradoksu, chyba, że założymy, że i myśli, ruchy wyobraźni czy umysłu znajdują się "poza" doświadczającym. A przecież znajdują się "wewnątrz" niego. A może umysł istnieje dla doświadczającego dokładnie tak, jak istnieje dla niego świat "zewnętrzny"?

Można wyobrazić sobie różowego słonia, i ujrzeć jego obraz; nie chodzi jednak o treść wyobrażenia, ale samą jego formę, substancję. Przywołajmy w umyśle obraz słonia, przypatrzymy się jego formie, jak on wygląda jako obraz, a nie jako słoń? Z czego się składa? Jaka jest jego trwałość?
 Chodzi o postrzeżenie substancji myśli, ich "tworzywa", które jest niewidzialne, niepodobne do żadnego z innych danych zmysłowych. To radykalne niepodobieństwo skutkuje nawykowym myleniem zasad "twardej" fizyki z zasadami ruchu myśli. Nakładamy na myśli zasady logiczne, dualistyczne, ścieśniamy je w karne rządki, co jest możliwe, ponieważ można z nimi zrobić wszystko; ale nie jest to zwyczajnie konieczne. To jest projekcja świata materialnego do umysłu, ubetonianie ducha. Jak wiadomo, zamiana działa i w drugą stronę; umysłowe procesy, subtelne i niedostrzegalne dla typowego człowieka o typowej kondycji koncentracji są ciągle projektowane na świat wewnętrzny. Mylimy rzeczywistość z naszymi wyobrażeniami na jej temat, ponieważ wyobrażenia są bezcielesne, bezkształtne, niewidzialne, dlatego mogą się z łatwością "nałożyć" na inne zmysły. Myśli nie zderzają się z materią, ze świadectwami zmysłów, nie stawiają żadnego oporu. Jak napisałem, pomyłka poznawcza zachodzi w dwie, nawzajem rozmijające się, strony.

Na umysł nałożone jest jarzmo materialności, na rzeczywistość nakłada się soczewki umysłu. Działa to niekorzystnie dla obu stron; umysł się utwardza, otępia, ponieważ jego nieskończona subtelność zostaje zredukowana do twardych reguł w rodzaju dualizmu, niesprzeczności, nawet ciężkości, siły, trwałości. Budujemy myślenie z twardych kloców, przyzwyczajeni do takiego surowca przez widok cegieł, kamieniołomów i chińskich murów. Z drugiej, rzeczywistość jest zniekształcana przez wyobrażenia na jej temat, u podstaw dlatego, że człowiek nie dostrzega, nie postrzega, nie może uchwycić aktu nałożenia się wyobrażenia na rzeczywistość. To jest...chaos. Pomyłka. Życiem rządzi poznawcza pomyłka, która jest źródłem pomieszania.

Istnieje nieskończona liczba przykładów, jednak żaden nie jest trafny, jeżeli odbiorca przykładu nie doświadczy samej zasady poznawczej pomyłki. Pragnienie osoby czy przedmiotu to zestalenie dwóch różnych rzeczy, zjawisk; pragnienie jest tylko pragnieniem, przedmiot jest tylko przedmiotem. Połączenie jest skutkiem ignorancji, pomieszania. Podobnie budowanie i podtrzymywanie wyobrażenia na swój temat w oczach innych. Podobnie twarde i prymitywne myślenie skrajnościami, myślenie tak/nie, wynikające z obciążenia myślenia prawami fizyki. Podobnie złączenie strachu z jego przedmiotem; gdy znika strach, przedmiot nie znika, a więc przedmiot nie jest przyczyną strachu. Strach jest czymś odrębnym. Życie składa się z takich złączeń, odrębnych rzeczy połączonych jakąś absurdalną nicią, która je utożsamia, w chory sposób łączy dwa w jedno!

Zacząłem od cytatu z Lema. Wcześniej wspomniany wielki żart polega na tym, że opisy mające przedstawiać maszkarony z odległych galaktyk są inspirowane doskonałą plastycznością umysłu. Lem nie opisuje innych światów, opisuje świat mu i wszystkim najbardziej bezpośredni; świat umysłu. To w nim mogą zachodzić takie dynamiczne, płynne i wielowarstwowe procesy jak to zostało naszkicowane w opisie symetriady. Swoboda tych procesów jest dla człowieka bliższa niż świat materii i fizyki. Zanim człowiek podniesie ciężki kamień, musi powziąć myśl, której natura jest plastyczna, subtelna i swobodna. Projektowania twardych praw fizyki klasycznej na świat umysłu jest tragicznym okaleczeniem, jest upośledzeniem. Mówiąc to, akceptuję konsekwencje tego wniosku: większość ludzi trwa w okaleczeniu i upośledzeniu. Osiąganie prawdziwego człowieczeństwa jest wyzwoleniem z tego stanu.

Umysł wyzwolony z jarzma logiki, fizyki klasycznej i podobnych zubażających jego bogactwo "nakładek" bardzo często reaguje erupcją obrazów lejących się bez ładu i składu; zmasowany strumień twórczości wyzwolonej z absurdalnych ograniczeń wybucha i musi się rozładować. Ten moment to pierwszy krok do uwolnienia. Wiem, że był on nie tylko moim udziałem, ale przynajmniej jednej osoby, najbliższej mi osoby.

Ponadto, umysł tak wyzwolony w dużej mierze działa sam; inicjuje SAMOISTNIE I SPONTANICZNIE procesy fraktalnego splatania, rozplatania, bulgotania, interferowania, rozskrzydlania i rozmnażania, ale te słowa, mające źródło w rzeczywistości materialnej (plecie się nici, bulgocze woda, etc) nie mogą wytrzymać złożoności tego, co mają opisywać, z kolei określenia poetyckie, leśmianizmy, określenia zapożyczone z fizyki kwantowej (chociażby dualizm korpuskularno-falowy) są zbyt abstrakcyjne aby były powszechnym punktem odniesienia, tj. nie są elementem wspólnego doświadczenia. Samoistnie i spontanicznie, a więc bez świadomej woli, chęci czy intencji jednostkowej tożsamości, za którą się uważamy. Umysł działa sobie sam tak jak deszcz pada sam i przyroda rozkwita sama; głupi człowiek próbuje ujarzmić umysł tak, jak każe kwiatom rosnąć i więdnąć, przypatruje się liściowi opadającemu na wietrze a potem chwyta go w rękę i, zamknąwszy w dłoni liść, kanciasto imituje jego lot, po czym denerwuje się, że to już nie to samo.

Skoro jesteśmy przy fizykach subtelnych, dodam na marginesie, że przecież świat na głębszym poziomie zjawisk jawi się równie nietrwale i dynamicznie jak nasze własne myśli. Stąd, wielokrotnie powtarzana bez pełnego zrozumienia, zaskakująca zgodność wniosków mechaniki kwantowej z pismami buddyjskimi:

"Forma jest jak kłąb piany;
uczucie jak bańka na wodzie;
percepcja jak drżący miraż;
inicjacje jak drewno bananowca;
świadomość jak magiczna sztuczka -
tego naucza Żyjący w Światłości.

Jednakże kiedy obserwowane,
właściwie rozpoznane,
okazują się puste, pozbawione substancji,
dla tego który przygląda się im,
uważnie.

Zaczyna się od ciała,
jak naucza nauczyciel
właściwego zrozumienia:
kiedy pozbawiona trzech rzeczy:
życia, ciepła i świadomości,
forma ulega odrzuceniu.
Pozbawiona ich,
leży porzucona,
bez czucia,
pożywienie dla innych.

Oto jak to się dzieje:
to jest magiczna sztuczka,
bełkot idioty.
[Naucza się, że to jak morderca
o którym nikt nie wie, że zamordował.
Żadnej substancji tutaj nie można
znaleźć.  - Phena Sutta, SN XXII.95.  

.... 


"Człowiek wyruszył na spotkanie innych światów, innych cywilizacji, nie poznawszy do końca własnych zakamarków, ślepych dróg, studni, zabarykadowanych, ciemnych drzwi - Lem, Solaris, s. 181"