sobota, 2 listopada 2013

Żywa fizyka, czyli rzeczywistość ciała



Odkąd zacząłem uskuteczniać ćwiczenia tai chi i chi kung w swojej codzienności nastąpiło w moim życiu coś, co można nazwać rewolucją somatyczną. Albo fizyczną. U schyłku wakacji wpadła w moje ręce książka, która pewnie rozpaliła pasję w wielu członkach pokolenia dobiegającego obecnie trzydziestki i czterdziestki; Sztuki walki. ruchowe formy ekspresji filozofii Wschodu. W książce tej, przy okazji omawiania judo, pojawia się cudowny termin; żywa fizyka. W skrócie chodzi tutaj o to, że istotą walki dwóch judoków jest wywrócenie przeciwnika, co następuje przez odnalezienie słabego punktu, którego odpowiednie wykorzystanie prowadzi do utraty równowagi i upadku. Brzmi to banalnie, ale taki proces od strony praktyczno-zręcznościowej otwiera przed adeptem szeroką przestrzeń anatomii ciała ludzkiego, którą eksploruje się poprzez doświadczanie ciała swojego i działanie z ciałem cudzym. To, o czym teraz mówię, to po naukowemu perspektywa, soczewka, przez którą (jako jedną z wielu) można świat oglądać i poznawać. Otwiera ona przed adeptem rzeczywistość pełną zgięć, stawów, wiązadeł, mięśni, kości...sposobów ich reagowania ze sobą poprzez spięcia, napięcia, ruchy i rozluźnienia, które dążą do osiągnięcia homeostazy, jaką jest równowaga. I tu istotna sprawa; z uwagi na tzw. pancerz charakterologiczny (Reich), tj. miejsca spięć i bloków mięśniowych, będących ucieleśnieniem np. problemów psychicznych, równowaga ta u większości ludzi jest znacząco zaburzona, tj. wygięta i spaczona.

Przez większość mojego świadomego życia nie opuszczał mnie jeden nawyk, nawyk zaciskania dłoni w pięści. To spięcie towarzyszyło mi na jawie i we śnie, i było (jak większość bloków mięśniowych) czymś zupełnie absurdalnym. Mogłem świadomie rozluźnić rękę, jednak rozproszenie uwagi powodowało automatycznie zawinięcie dłoni w pięść. Spałem z zaciśniętymi pięściami, więc ręce po przebudzeniu były słabe, wymęczone i poznaczone odciskami. Należy podkreślić w tym miejscu mocno, zdecydowanie; umysł i ciało stanowią jedność, przepaść między nimi jest czysto abstrakcyjna, i jako taka, odbija się na ciele poprzez jego uprzedmiotowienie. To uprzedmiotowienie ciała oznacza jego okaleczenie, upośledzenie ale przede wszystkim uwięzienie; abstrakcja nakłada na ciało jarzmo, które jest przyczyną wielu chorób ciała. Wraz z podjęciem ćwiczeń spod znaku chi-kung udało mi się - co było niemożliwe do zrobienia przez lata świadomego wysiłku połączonego z medytacją - "uwolnić" dłonie od ścisku, rozpuścić ten okropny nawyk, jakim było zatrzaskiwanie dłoni w pięściościsku. Ten sukces stanowi symboliczną cezurę mojej małej somatycznej rewolucji; uwolnienie dłoni było bowiem preludium do uwolnienia całego ciała.

Patrząc wstecz na swoje życie zadziwia mnie, jak ignorowałem życie ciała, z którym przecież spędzam tyle czasu. Ignorancja, tj. nawykowe odwracanie od czegoś uwagi ma naprawdę potężną moc. Ciało bowiem w każdym momencie jest źródłem subtelnych i złożonych fenomenów, chociażby teraz, gdy stukam w klawisze. Gra mięśni i kości palców, oddychanie, zmiana pozycji siedzącej; nieustannie pojawiające się nawyki wpisane w ciało, które próbuję odkręcać (np. krzyżowanie, na przeróżne sposoby nóg, siadanie "noga na nogę", kładzenie stopy na stopie, etc) - to wszystko dzieje się w naprawdę zachwycający sposób.

Nie zamierzam precyzować i konceptualizować mojej relacji z ciałem, czy nim jestem czy nie, i tak dalej. Niech będzie tutaj pochwalona nieokreśloność (vide F. Jullien). Nieważne jak to nazwę; jestem ciałem, władam ciałem, jestem do niego podłączony, jestem w ciele - ważna jest rzeczywistość ciała, to co tu-i-teraz odczuwam, żyjąc z/w moim ciałem/ciele. To jest instrument doskonały, zapewnia zajęcie na każdą chwilę czasu zajętego i wolnego. Granie w gry komputerowe, dajmy na to, stanowi bardzo ubogi rodzaj gry, jeżeli porównać je do rzeczywistości ciała.

Chodzenie, siedzenie, leżenie, przenoszenie ciężaru z nogi na nogę, prostowanie kręgosłupa, gimnastyka, poruszanie dłońmi, oddychanie, i dalej; wszelkie odczuwalne fenomeny w ciele; emocje, myśli, podniecenie, zmęczenie -- to wszystko oszałamia różnorodnością i dynamiką dziania się. Nie chodzi mi tu o treść myśli; chodzi mi, jak wielokrotnie na tym blogu pisałem, o ich RUCH. Myśli pojawiają się i znikają, wywierają wpływ, nęcą albo odpychają...emocje wywołują ciarki, spięcia, szybsze bicie serca -- tego wszystkiego doświadczam szóstym zmysłem, który jest czymś zupełnie normalnym. To zmysł dotyku w wymiarze supersubtelnym; czuję bowiem tym infra-dotykiem to, co się dzieje "we mnie", tj. w moim ciele.

Osiągnięcie stanu, w którym można bez dążeń do niezdrowej kontroli po prostu pozwolić dziać się ciału, to wejście do krainy obfitującej w cudowne doznania. To, co się dzieje podczas oddychania, biegania czy mówienia oszałamia po prostu głębią doznań i jest źródłem wyjątkowej przyjemności. Oddech, dajmy na to, jest swoistym "pilotem" umożliwiającym do pewnego stopnia kontrolę ciała i umysłu. Jest to jednak dobra kontrola, tj. ciekawość. Nie jest to kontrola zawłaszczająca. To kontrola pełna luzu i braku osiągania. Natomiast samo ciało stanowi interface umysłu; jest materialną szafą grającą, której zgłębianie otwiera przed adeptem przestrzenie, o których się tu nawet nie zająknę. Sprawdźcie sami.

Tak więc wstając rano, otwierając drzwi do łazienki, myjąc zęby czy balansując w pędzącym autobusie...mógłbym napisać na ten temat całe stosy prozy albo poezji. Bo to jest raczej poezja; poezja gry ciała. Nie ma tak naprawdę nic subtelniejszego, ponieważ ciało jest nam najbliższe ze wszystkiego, co postrzegamy przedmiotowo. W perspektywie, którą tu właśnie roztaczam, myśli i emocje są czymś somatycznym, co uwalnia wreszcie od patologicznego zamknięcia w TREŚCI, w samej głowie, w abstrakcji, w opisie. Traktowanie myśli jako czegoś cielesnego nie jest traktowaniem, to po prostu postrzeganie, które trzeba samemu odkryć. Jest to brama do sfery radykalnej i całkowicie negatywnej (apofatycznej) praktyki, żadna asekuracja intelektualna nie jest tu już potrzebna. Tak nadużywane w duchowościowych retorykach "rozpuszczanie" problemów nigdy nie było tak cudownie konkretne.

Ten wpis, jak niewiele z poprzednich na tym blogu, próbuje być zrozumiałym. Piszę go dla mnie, ale i dla Was. Piszę bo przede wszystkim dla Was.

Nie wspomniałem tu ani słowem o tai chi chuan, chi-gong, czy w ogóle o samej chi. To przemilczenie jest jak najbardziej świadome. Tekst i słowa dokonują inwazji na doświadczenie, co prowadzi do kolonializmów i orientalizmów (Said). Dlatego strzeżcie się tekstu!