niedziela, 2 czerwca 2013

Kognitariat i Merytokracja [szkic roboczy]





Żyjemy w kulturze, w której można wyodrębnić m.in. jej aspekty: 
-kultura terapeutyczna. Opiera się na przeświadczeniu, że człowiek może się rozwijać - określa jego życie jako proces. To nie takie oczywiste jak się wydaje; wcześniej np. panował (i panuje nadal jako jeden z wielu ideałów) ideał dostosowania się do roli, osiągania >>statusu<< i jego utrzymania, czy też kontekst ekonomiczny - mnożenia pieniędzy. Celem życia człowieka było osiągnięcie czegoś w grze społecznej, "stanie się" ojcem, bogaczem, klasą średnią, prawnikiem, cokolwiek. Drugorzędne było pytanie "jak". W jaki sposób? Oczywiście, zaliczając pewne poziomy gry; zdobywając wykształcenie, ogarnąć sobie znajomości, mieć silną wolę, intelekt, siłę przebicie, i inne podobne atrybuty, które windują człowieka w górę drabiny społecznej. 

Nadal jednak pozostaje aktualnym pytanie? Jak? Pochylając się nad nim, dochodzimy do najgłębszego poziomu tego pytania: W jaki sposób zdobyć wykształcenie - jak się uczyć? Jak się zachowywać, aby pozyskać życzliwych ludzi? Jak wzbudzić w sobie silną wolę, siłę przebicia? To pytanie o metodę: w jaki sposób? Ten fundamentalny poziom pozostaje ignorowany na rzecz celu, nagrody. Ludzie zbyt mało skupiają się na aspekcie osiągania, aspekcie praktyczno-skutecznym. 

Właśnie tę sferę działania poruszają ideały kultury terapeutycznej. Czy mamy do czynienia z modą na chodzenie do psychoanalityka, czy kupujemy kolejny poradnik psychologiczny, książkę kolejnego guru, czy angażujemy się w coaching, kursy samorealizacji i afirmacji, medytację z jogą, wspólnotę New Age czy szkołę buddyjską kierujemy uwagę na tę sferę. Chcąc nie chcąc docieramy do pytania: jak >>technicznie<< powinienem osiągnąć zamierzony cel? 

Jakie warunki umysłowe muszę spełniać? Co mam "zrobić" z głową, jak patrzeć, jak myśleć, jak postrzegać? Ta przestrzeń życia, z uwagi na wszechobecną autokreacje ludzi, pozostaje poza polem widzenia. Ludzie, poświęcając uwagę na tworzenie swojego obrazu na zewnątrz; na facebooku, w oczach znajomych, wreszcie dla samego uzewnętrznionego siebie z istoty tego kierunku patrzenia gubią przestrzeń swojego wnętrza. 

Kultura terapeutyczna jest sferą, czy wręcz przemysłem (to się dzieje już teraz) usług oferujących odpowiedzi na te pytania. Zaprezentowanie technik, metod i działań w zupełnie nowym obszarze, jakim jest sam ludzki umysł. Zwykle oferuje się to na zasadzie autosugestii, myslenia o czymś uporczywie w pozytywny sposób aż się takim stanie. Mnóstw form Coachingu, Neuroprogramowanie Lingwistyczne, Dekrety New Age -> wszystko to powiela tę samą metodę autosugestii przebrane w wielość postaci naukowych, pseudo-naukowych, pseudo-religijnych. To jest sprawa drugorzędna, chociaż działa motywująco: niektórzy wolą "naukowe" metody inni "religijne", ale skuteczność tej metody jest już poza takim a nie innym jej charakterem.




Drugim aspektem kultury, który chciałbym poruszyć jest wysokie wartościowanie WIEDZY. I dalszych synonimów wiedzy: konceptualizacji, racjonalności, logicznego myślenia. No i oczywiście nauki! 

Nauka zastąpiła religię w ten sposób, że jest źródłem prawdy i autorytetu. Tyle, że większość ludzi nie jest naukowcami zupełnie w ten sam sposób, jak kiedyś większość ludzi nie było teologami, ekpertami religijnymi. Najwyżej waloryzowana większość to anonimowe grono "naukowców". Rozpoczęcie zdania od "nauka mówi" "naukowcy odkryli" legitymizuje prawdziwość następującej po tym wypowiedzi. Tym samy odwołuje się do powszechnie uznanego źródła autorytetu: nauki.  

Ludzie skracają, upraszczają, reinterpretują, zniekształcają - przepuszczają przez swoje umysły - wiedzę naukową, która zanim zostanie przez nich przeczytana jest popularyzowana przez samych naukowców, potem przez media, potem media internetowe, skracające każdy kwant informacji do minimum. Tak skompresowana wiedza, przepuszczona przez strumień-pryzmat zapośredniczeń poddawana jest interpretacji ludzi, którzy zupełnie się nauką nie zajmują. Co pozostaje z tego głuchego telefonu? Przede wszystkim przeświadczenie o prawdzie, które wynika z klasyfikowania zasłyszanej wypowiedzi jako czegoś "podpartego badaniami", jakiegoś "faktu naukowego". 

Podobnie wcześniej - w warstwie ludowej, w warstwie wypowiadania się - czyniono z racjami tłumaczonymi narracją religijną. Odwoływano się do autorytetu świętego, biskupa, do świętej księgi, do eksperta religijnego. Z tym samym potocznym odbiorem i uproszczeniem, z tym samym podkreśleniem, że to jest prawda, ponieważ jest "autoryzowane" przez religię! 

Obecnie żyjemy w społeczeństwie, którego ideałem - namnażanym we wtrętach typu "to jest logiczne", "to ma być racjonalne" - jest osiąganie WIEDZY, która ma być >>racjonalna<<. 

Max Weber określił ludzi nowoczesnych jako dążących do racjonalności. To takie komiczne i idealistyczne! Być może racjonalność czy racjonalizm jest totalnie suchym ideałem czy mitem, ludzie jednak w oczywisty sposób nie są racjonalnymi maszynami. Ludzie to istoty racjonalizujące, nie racjonalne. Ludzie są poplątani w sobie i w swoich relacjach z innymi, dysponują potocznymi teoriami na temat swojej sytuacji, nie myślą przecież o swoim życiu w kategoriach socjologicznych, biologicznych czy psychologicznych. Jedynie korzystają ze "skrótów" ze SKRYPTÓW tej wiedzy w swoim codziennym doświadczeniu!



Ludzie są zaplątani w języku, zaplątani w swoim myśleniu, po równo z naukowcami. Posiadanie wiedzy socjologicznej czy psychologicznej nie gwarantuje stania się istotą racjonalną. Potrzeba jeszcze umiejętności zastosowania tej wiedzy, rozróżnienia rzeczywistości od wiedzy, sharmonizowania myślenia z działaniem.   

Powróćmy do meritum. Te dwa aspekty współczesnej kultury: ideał rozwoju i wysokie (chociaż potoczne) waloryzowanie wiedzy mogą być połączone tak, aby rozwiązały zarysowane wyżej problemy. 

Teraz przychodzi czas na utopijną część tego tekstu. Zdaję sobie doskonale sprawę, że teoretyzuję i spekuluję. Nie jednak ja pierwszy - oczywiste - zabieram się za takie myślenie, którego celem jest napisanie, co zrobić ze społeczeństwem, by żyło mu się lepiej? 

Jak połączyć ideały kultury wiedzy i kultury terapeutycznej? Przy okazji, jak zapewnić pracę dużej ilości ludzi? Mój pomysł jest prosty: utworzyć instytucję, która zatrudniała by - masowo - ludzi świadczących usługi służące rozwojowi ludzi poprzez wiedzę. 

Rzucanie sloganów, postulatów, reklam społecznych "w eter" mediów, jak rzucanie mięsa do sklepów, posiada nieprzekraczalną wadę - w pewnym momencie slogan o niekarmieniu bezdomnych, społeczeństwie obywatelskim, akcji zmniejszenia przemocy w domu, etc...trafia do głowy jednostki, do adresata - do człowieka. I tam już poza kontrolą i polem widzenia wywierających (i konstruujących) wpływ jest osobisty habitus odbiorcy, dokonującym zinterpretowania treści w swój unikalny sposób.

Agencje marketingowe prześcigają się w projektowaniu koncepcji, które zapewnią pieniądze ich zleceniodawcom; np. kuszeniu ludzi poprzez reklamy do kupienia jakiegoś produktu. 

Propagowanie powszechnego potępienia przemocy w rodzinie i nakręcanie ludzi na jakiś produkt posiada wspólny rdzeń, pojawiający się na następującym poziomie uogólnienia: te informacje mają wywrzeć wpływ na ludzi. Jak napisałem, spece od marketingu dawno urefleksyjnili tę część swojej roboty: konstruowania jakiegoś przekazu z uwagi na jego cel, tj. pozyskanie klientów. 

Nie da się jednak ominąć ostatniej bramy do celu: umysłu człowieka. Treści konstruowane tak, żeby masowo dotrzeć do ludzi muszą operować najpowszechniejszymi tendencjami, chociażby seksem. Można konstruować przekaz tak, żeby trafił do odpowiedniej grupy wiekowej, klasy niskiej lub średniej, płci, nawet jakiejś kadry zawodowej, albo uogólnionej rodziny (ludzi zrzeszonych w rodzinie). 

Nie da się jednak skonstruować go tak, żeby trafił do tak intymnej grupy, jaką jest rodzina. Czy dalej: jednostka. Reklamy bazują na czymś dużo bardziej ogólnym, taka jest granica sieci, którą mogą omotać umysły. 

Mój pomysł zakłada stworzenie instytucji, która zrzeszała by ludzi, specjalizujących się w dwóch rodzajach c
czynności: 
-posiadania jakiegoś rodzaju wiedzy, zgodnego z ich wykształceniem (psychologicznym, socjologicznym, biologicznym, pielęgniarskm, farmaceutycznym...) 
-posiadania metawiedzy przekazywania powyższej wiedzy, tj. zdolność pedagogiczną 

Obecność takich ludzi, nośników i przekaźników wiedzy, w życiu codziennego obywatela można by przyrównać do obecności jeszcze nie listonosza, jeszcze nie pani ze sklepu spożywczego obok...ale stosunkowo bliską. 

Powszechne usługi świadczące różne rodzaje wiedzy. Wiedza jako produkt dostosowany do oczekiwań (tych powierzchownych i prawdziwych) danego klienta. Przekraczamy tu granicę osiągniętą przez reklamy społeczne czy komercyjne...osiągamy poziom umysłu klienta wchodząc z nim w jakościową rozmowę. Wchodząc z nim w wywiad, mikro-wykład, dostosowany do jego sytuacji, po odpowiednim wywiadzie środowiskowym.  

Odpośrednicza to relację międzyludzką, tak przesiąkniętą mediami: przekazywaniem informacji poprzez Internet, pocztę, telefon, kwartalniki hobbystyczną, panie domu, wiadomości... 

Przywracamy relację do konkretu. Do relacji człowieka z człowiekiem. Tym samym odpadają "problemy" związane z zniekształcającym pośrednictwem. Zdaję sobie sprawę, że taki człowiek-nośnik sam zniekształca wiedzę, po prostu ją przedstawiając, wysławiając. Jednak sprowadzenie przekazu wiedzy do relacji człowiek-człowiek z pewnością zmniejsza wady przekazu medialnego (jako jakiegokolwiek pośrednictwa). 

Trzeba by poświęcić osobną pracę zagadnieniu predyspozycji i kompetencji ludzi, którzy mieliby tę wiedzę przekazywać. Sam aspekt praktyczny, pedagogiczny, w który powinien być wyposażony KAŻDY wykładowca...staje się koniecznością dla sprawowania zawodu bardzo wielu ludzi. 

Jakie usługi mogliby tacy nośnicy świadczyć? Od rozwiązywania problemów psychologicznych, poprzez kwestie relacji międzyludzkich, dyskusje na temat zainteresowań, rozwijania umiejętności praktycznych (szerokość wykształcenia nośników jest przecież panoramiczna), drobne rady medyczne, farmaceutyczne (...)... 

Jeżeli wiedzę, we wszechszerokości  tego słowa, uznamy za pewien "produkt", to zakładając zapotrzebowanie, wyrażane równie ogólnymi słowami jak "ciekawość"... "potrzeba"

Można by wytworzyć całkowicie post-materialistyczny, pozbawiony ciężaru materialnego rynek, którego wymiernymi byłby czas pracy, zaangażowanie nośnika....i coś kompletnie efemerycznego dla jakiegokolwiek ilościowania, bo ściśle jakościowe zjawisko, jakim jest porozumienie....zrozumienie rozmówcy...obdarzenie jedną osobę wiedzą.  

Oczywiście możemy założyć pośrednictwo w rodzaju Internetu albo telefonu; czym redukujemy czas, który nośnik musi wykonać, aby dotrzeć do jakiejś osoby. Dostosowanie wiedzy do odbiorcy (co leży w ścisłych kompetencjach nośnika) było by odpowiednio - i świadomie - zapośredniczone. Wiadomo, że spotkanie na żywo ukazuje przed nośnikiem najwięcej reakcji osobistych rozmówcy, które może on przeniknąć tak, żeby poznać osobę rozmówcy poza tylko tym, jak się prezentuje (i tą prezentacją zwodzi).

Wychodzę jednak z założenia, że dostarczenie ludziom "wiedzy" pojmowanej praktycznie, dostarcza im meta-narzędzi, narzędzi do myślenia i czynienia. Jest to więc uprzedzenie o krok wszystkich produktów już na poziomie logiki.

Ustanawiam tu jednocześnie totalnie efemeryczny cel, jakim pośród takich "nośników" była by sama umiejętność świadomego przekazu wiedzy.  
Zabawne, że powyższa idea nie przewiduje jakiejś walki z rynkiem - z wszechobecnym kapitalizmem. Zmienia po prostu charakter produktu, charakter jego istnienia. Produkt staje się coraz bardziej postmaterialistyczny.  
Postmaterialny produkt we współczesnej socjologii to np. styl życia, repertuar zachowań, wyjazd na wakacje, nauka gry na pianinie... im bardziej kognitywno-umysłowe, chamsko mówiąc, tym mniej materialistyczne. Mniej oparte na bycie w rodzaju młotka, samochodu czy mebla. Istniejące jako sama umiejętność gry na pianinie, same wrażenia z podróży wakacyjnej, samą przyjemność z odpowiedniego stylu życia
- coś substancjalnie                   i d e a l  n e g o. 

Ku tej idealności społeczeństwo już zmierza - postmaterializm jest tylko jednym z przejawów. Tak samo np. skojarzenie sztuki z aktywnością społeczną, zmianą postrzegania społecznego, według tego co czytałem okazuje się być bardziej "artystyczna" niż praca fizycznych rąk, manualna maestria!!!  

Tu również obserwujemy ten "ruch w górę" ku myśli, czymś magazynowanym na komputerze - muzyce. czemuś kopiowanemu jak tekstowi, informacji... ku czemuś pozbawionego "ciężkiego" nośnika.  

Myśli i np. muzyka istnieją w podobny sposób - nie jako materialne byty. To zabawne skojarzenie, ale właśnie tak jest. Muzyka jest procesem zarejestrowanym na nośniku, słyszanym przez uszy. Myśl jest obiekte doświadczanym przez umysł. Rzeczywistość materialna, fizyczna, jest tutaj zbędna, chyba, że chcemy np. tę myśl, czy muzykę przedstawić: rzeźbą albo tańcem. 

Trzeba zrozumieć tę różnicę: czegoś idealnego i materialnego. Wówczas zrozumiemy, że... 


...jednym z fundamentalnych problemów współczesnej gopodarki światowej jest transport. Dostarczenie produktów samolotami, ciężarówkami, statkami. Ten problem wynika źródłowo z samego faktu, iż produkt posiada masę i istnieje jako rzecz. 

Żyjemy w świecie, w którym trudno uzyskać zasoby, a łatwo się komunikować. Chyba, że "zasób" to informacja, WIEDZA.  

Dlatego czysto ludzkie doprowadzenie do uznania WIEDZY - czegoś racjonalnego - za NAJWYŻSZY POŻĄDANY PRODUKT uwolni np. planetę od emisji spalin tirów.  

Zakładam bowiem, że przezwyciężenie przez ludzi tego rodzaju potrzeby, zmusi kapitalizm do uznania niematerialnej wiedzy za coś najbardziej pożądanego. Tym samym wszystkie poziomy uczestniczące w dyktaturze pieniądza, od agencji reklamowych po rynki muszą dostosować się do tego pożądania wiedzy. 

Rynku nie da się kontrolować, można wywierać wpływ na ludzi, aby odmienić "przepływy" np. rynku gospodarczego. Nie bardzo wyobrażam też sobie obalenie samego "rynku" - w jakiś rewolucyjny sposób. 

Uznajmy bowiem po chamsku, że problemem drążącym nas świat jest żądza szmalu i materializm. Rynek i zasady obrotu pieniądza przewodzą i zwielokrotniają nasze potrzeby. Nasze potrzeby zwrotnie są nakręcane przez marketing, przez -zwielokrotnianie. Zarówno nieskończone kontinuum pragnienia, które po prostu nie może być zaspokojone, jak i postulat nieustannego wzrostu gospodarczego przenika ta sama zasada: to jest pętla, napędzanie samo siebie. 

Ta zamknięta pętla prowadzi do paradoksów, w rodzaju: gdybym chciał kupić broń, żeby zastrzelić kapitalizm, muszę skorzystać z korporacji produkujących broń, z usług oferowanych przez kapitalistów. Wzmacniam więc kapitalizm chcąc go unicestwić już na początku. Dalej, kapitalizm-komercjonizm-rynek (to tylko pole pojęciowe mające nakierować o czym mówię a nie ścisłe definiowanie) wchłania moją chęć zabicia kapitalizmu, wchłania tę alternatywę, mieści ją w sobie, przekształca do swoich celów, i tym samym "przeprowadza na swoją stronę". 

To jest tylko prezentacja tej rekurencyjności rządów pieniądza; wszystko można "ucenowić". Nie ma więc sensu spekulowanie nad zniszczeniem rynku. 

Rynek należy rozsadzić w sposób negatywny, tj. odwrotny. O ile bowiem mówi się, że "rozsadzamy" powietrzem balon, albo ładujemy masę siana do worka, aż go rozsadza... tutaj mówimy o pozbawieniu rynku ciężaru materialnych dóbr, poprzez przechylenie w sektorze usług bazujących na samym przekazie wiedzy.

Tym samym rynek staje się "lekki". Dukaj mówił o gospodarkach radosnych; opartych na samej wymianie informacji. Wymiana informacji w Internecie jest "radosna" nie w sensie że się śmieje, tylko jest pozbawiona materialnego ciężaru. Rynek radosny to więc rynek, w którym zaczęło by przeważać pożądanie wiedzy na niekorzyść pożądania jakichkolwiek przedmiotów. 

Nie trzeba od razu myśleć o rozsadzeniu rynku (rewolucyjne zapędy to chyba kazdy ma, hehe). Można pomyśleć realniej o potencjalnych pozytywach wynikających ze spopularyzowania uzyskiwania wiedzy. 


Teraz chciałbym jeszcze krótko napisać coś więcej o tym przekazywaniu wiedzy. Jakby to wyglądało w codzienności? Ogólnie mówiąc; daną jednostkę/parę/rodzinę/organizację odwiedzałaby osoba, "wyposażona" w taki rodzaj wiedzy, która tej jednostce/parze/rodzinie/organizacji by się przysłużyła. 

Pojawia się tu też utopijny zawód diagnosty problemu, który by mógł chociażby zadać odpowiednie pytania. Osoby tego rodzaju jednak znajdują się już w przedsiębiorstwach - to właśnie kognitariat, doradcy, psychologowie, menadżerowie, couchowie.

"(...)w gospodarkach krajów rozwiniętych już dawno fotele menedżerskie opuścili wielcy kapitaliści, a zasiedli na nich wielcy specjaliści, i to nie od technologii, ale od zarządzania. Władza w organizacjach gospodarczych przechodzi z rąk ludzi, którzy mają, w ręce ludzi, którzy wiedzą." (P. Drucker)

Jednak, jak pisałem, podstawową umiejętnością nośnika musiała by być pedagogika. Tj. sztuka przekazywania wiedzy ze znajomością sposobów recepcji wiedzy, zapamiętywania, pojmowania w entuzjastyczny (nie przykry) sposób...wszystkiego potrzebnego w tym zagadnieniu.  

Zapewnianie wiedzy byłoby usługą, eteryczna jednostka "wiedzy" tj. zrozumieniem czegoś, pełniła by rolę produktu. Zapoznajcie się z "Bankami Czasu", których idea u podstaw oferuje tego rodzaju wymianę.  

Oczywiste, że  po pewnym czasie w naszej utopii dochodzimy do punktu, w którym funkcja "specjalisty" przestaje być aż tak elitarna, ponieważ rośnie ogólny poziom wykształcenia ludzi, a także, co niesłychanie ważny: umiejętności takiej żywej inteligencji, która zdolna jest do świadomej nauki, do świadomej twórczości, odpowiedniego, jasnego przekazu wiedzy - słowem umiejętności w wymiarze samego mówienia, samego myślenia, samego rozumienia. To swoista ewolucja w życiu ludzkości - ten jeden stopień wyżej. 

Nie ma co się rozwodzić o tym, że upowszechnienie ludzi-nośników dałoby pracę tysiącom intelektualistów, którzy tracą życie w kiepskich posadach...że odwróciło by to niszczącą tendencję odwrotu od humanistyki, uznania ją za bezużyteczną wobec przedmiotów "ścisłych". Wszystko to przecież funkcjonuje na zasadzie współczesnej mitologii - przyjmowania pewnych założeń bez wystarczającego zrozumienia ich istoty i konsekwencji. 

Realnie przecież jakie zjawiska to powoduje: odwrót ludzi od książek, od higieny myślenia, od używania wiedzy nie jako bagażu, ale jako narzędzi do inteligentnego postrzegania świata. Ludzie tracą, najprościej mówiąc, szansę na to, żeby się zachwycić czymś, co i tak muszą (chociażby w szkole) robić przez jakiś czas. Ale zachowajmy kontakt z poziomem wyższym, dotyczącym samej higieny myślenia, świadomej relacji międzyludzkiej, inteligentnego kształtowania swojego obrazu na swój temat. 

Można by się rozwodzić nad tym, jak powyższa propozycja wydaje się oczywistą, gdy myślimy np. o "płynnej nowoczesności", metafory przepływu wszechobecnej w kulturze, poprzez media i komunikacje....o erze informacyjnej. To kolejny klocek - i to bardzo rokujący...i mocno utopijny, ale napisać o nim warto.

Powracamy na koniec do startowej myśli: o kierowaniu się ku ideałom kultury terapeutycznej. Ideały te zakładają zdolność do rozwoju człowieka - do doskonalenia się, przekraczania swoich wad, rozumienia siebie poza iluzjami na swój temat...wszystko to w warstwie praktycznej, technicznej, >>skutecznej<<. Wiedza wydaje się najbardziej oczywistym środkiem do tego rozwoju, wiedza racjonalna, wiedza naukowa.



Zapewnianie więc ludziom - dużo bliżej życia, bardziej elastycznie, jakościowo, sytuacyjnie - WIEDZY jako meta-narzędzi do życia, wiedzy dostosowanej w inteligentny sposób do adresata, dostosowanej dzięki przenikliwości nośników i przekazicieli tej wiedzy...

Na tym etapie kończę to moje pisanie.