niedziela, 2 września 2012

Nienawiść Oświecona: Co robiłem na wakacjach


Dziś ostatni dzień wakacji. Rano stwierdziłem, że lubię dni końcowe, graniczne, tak zwane cezury. Lubię także dni poprzedzające, czyli wigilię. Są jakby progiem, przedsionkiem przed wejściem w nowy rozdział życia, który zawsze jest troche "od nowa". To Od Nowa często wynika z kwestii formalnych, dajmy na to - dat. Pierwszy dzień szkoły, czy roku stwarza wrażenie czystego konta - ani jednej jedynki w dzienniku i te sprawy... w dawnych czasach, gdy religia tak mocno przenikała serca ludzkie i wyznaczała rytm ich bicia ,koniec roku obrzędowego oznaczał także koniec świata.Potem świat się odnawiał, zataczał koło, aby jego mieszkańcy mogli zacząć od nowa, pogrzebać stary rok i powitać nowy - co zwykle działo się na wiosnę albo później w dzień przesilenia (ok. 21 grudnia). Po co to wszystko? Żeby się odnowić, poczuć się znów czystą kartą.

Z jednej strony taka czysta karta nie istnieje - bo niezależnie, czy zmienimy miejsce, czy zmieni się data, nosimy w głowie ten sam umysł, który naznaczony doświadczeniami przeszłości nieubłaganie mechanizuje się, zastyga w nawykach. Z drugiej - wystarczy uczynić krok do tyłu, za sferę myśli, aby odnaleźć swój wiecznie czysty i świeży umysł czujności, niczym nie skażony.

I w ten sposób byt i niebyt, dzianie się i pustka wirują nieustannie; splecione we współzależnym tańcu. Jak oddech, bicie serca czy właściwie cokolwiek - jedna noga to ruch a druga bezruch i wciąż idziemy do przodu.  Ten wzór jest wszędzie, to prawdziwy fundament.

Po co ja o tym? Aby odnieść się - z poziomu tej całości, którą zawsze stanowią dwie strony...odnieść się do paru stwierdzeń. Wszystkie wynikają z powyższej zasady, przedstawionej na obrazku.

1. Życie jest cierpieniem, nienawidzę świata.

Które z Was ma wątpliwości co do tego zdania? Wszyscy powinni mieć, ponieważ jest wręcz wulgarnie jednostronne. Wypowiadamy je zwykle, gdy znajdujemy się w czarnym, emocjonalnie szarpiącym dole. Człowiek nieustannie posuwa się do uogólnień, a scharakteryzować jakoś samo życie to uogólnienie najdrastyczniejsze. Podobny nośnik znaczenia posiadają słowa takie jak: świat, ludzie...pojawia się "zawsze", pojawia się "nigdy". Jakie słowa kończą wszelkie rozważania wychodzące z wytłuszczonego wyżej stwierdzenia? Otóż: Różnie bywa.

Ale o co mi chodzi? Oto, że to stwierdzenie wcale nie musi być negatywne, nienawistne. Może oznaczać także wielką radość, i - co ważne - wielką misję.

Spróbujcie wyobrazić sobie całe cierpienie jakie kiedykolwiek powstało na Ziemi. Nie tylko cierpienie ludzi żyjących obecnie, ale też cierpienie tych, którzy już odeszli. Nie tylko cierpienie ludzi, ale także każdej żyjącej istoty. Z każdą chwilą wzrasta ono na zasadzie funkcji wykładniczej, mnożąc się przez niemożliwie duże liczby...1 i 1 -> 2, 2 i 2 -> 4, 4 i 4 -> 8... 1000 i 1000 = 2000, 600000 i 600000....

To oczywiste, że nie sposób sobie tego wyobrazić. Nawet jeden promień tak ogromnej puli cierpienia niechybnie doprowadziłby do ataku serca...

Powiedzmy jednak, załóżmy, że to całe cierpienie jest ściśnięte w jednej chwili. Jakby wielki krzyk złożony z głosów wszystkich cierpiących kiedykolwiek.

„Człowiek który mówi: „Teraz jestem szczęśliwy” jest pomiędzy dwoma smutkami – przeszłym i przyszłym. Takie szczęście jest zaledwie ekscytacją powodowaną ulgą od bólu”. 

Czy któreś z Was potrafiłoby nadstawić uszu na jedną chwilę takiego Krzyku? Ci wszyscy cyniczni, wywyższający się, brutalni, dowcipnie ironiczni i beznamiętni. Ale też z drugiej strony również ci, którzy współczują, są zdolni do beztroskiej radości i nieskażonej cynizmem dobroci. Czy ktokolwiek by to wytrzymał? Przeżył cierpienie każdej istoty od początku czasu, wszystko skumulowane w jednej chwili docierające jak headshot do serca?


Powiecie, że to niemożliwe, więc niewarte rozmowy. Że to abstrakcja, więc nie warto o niej dyskutować. Wystarczy jednak być odpowiednio czułym, by każdego dnia dostrzegać cierpienie w oczach ludzi dookoła, które nieustannie rezonuje ze sobą i wykrzesa nowe napięcia, nowe blokady i nowy ból. To nieustannie płynie i jest wszechobecne. Przeczytajcie ten tekst do końca.

Można zatwardzić swoje serce, zamknąć się. Gdy jednak serce się zamknie, to oddziela się od obu stron życia - dobrych, i złych. Zamknięcie odrzuca i eliminuje wszystkich. Uciec do wewnątrz, to jakby wyskoczyć z nurtu rzeki życia i wykopać sobie dołek przy brzegu, płytką kałużę, i w niej pluskać. To też jest cierpienie.

Można się oszukać, że nie wcale nie. Takie oszustwo, czy inny rozumowy wymysł (zwykle wyobrażenie o sobie samym) dla wielu jest jedynym wentylem bezpieczeństwa od zatonięciu w cierpieniu naszego świata. Bo gdy kruszy się zbroja wnętrze małża jest odsłonięte i zbiera ciosy, i to tak boli.

Co w tym radosnego jednak? Bo miało być o radości. Można pomyśleć, że zmierzam do "Różnie bywa" - jet tyle cierpienia, ale świat jest także cudowny, i w ogóle. Raz na wozie raz pod wozem, różnie bywa. Ale i to, w szerzej perspektywie jest cierpieniem - cóż to bowiem za radość między dwoma okresami tortury? Gdyby mnie szarpali obcęgami, z chęcią bym odsapnął przez chwilę, ale ze świadomością, że zaraz nastąpi to samo...i znowu, i znowu, i znowu. Kwadrans przerwy, a potem znowu. Cierpienie zdaje się być tak szerokie, że połyka obie strony - dla mnie radość jest zbyt płytko osadzona, jeżeli nie jest całkowita, taki ze mnie człowiek (to była kwestia czasu, oczywiście). Szanuje poglądy innych, i to, jak na nich wychodzą. Właściwie to nie poglądy, lecz jeden, który głosi:

Ej stary, takie jest życie, różnie bywa, życie jest raczej kiepskie, trzeba łapać dobre chwile, znosić złe, harować jak wół a przez resztę dnia sobie odpocząć i nic w nagrodę nie robić, i tak codziennie

Można owe zdanie ująć inaczej, oblec w kpinę, wyższość, argumenty wieku, statusu finansowego, ironię, czy inne tego typu ozdobniki, które mają je wzmocnić - to jednak u podstaw wciąż ten sam przeciętny pogląd. Kto jest wystarczająco bystry i wzniesie się ponad wyżej wymienione "dodatki" widzi w całej jasności prostotę tej postawy. A więc niezależnie od pozornej różnorodności, którą chlubią się ludzie, koniec końców, okazuje się ona powierzchowna, bowiem fundament jest ten sam. Czy, drogi czytelniku, nie chciałbyś sięgnąć po więcej, niż to? Nie chciałbyś być kimś więcej, niż wszyscy? Gdy już zrozumiesz, że zmienne, z których bierzesz swoją wyjątkowość to sprawa bardzo powierzchowna, powierzchowna wobec rdzenia, który jest taki sam.

Nie chciałbyś sięgnąć po więcej?

Ale miało być o radości. W dodatku takiej "prawdziwej", tj. nie będącej "ekscytacją z powodu ulgi", wynikającej z tego, że akurat na wozie, a nie pod wozem. Czy istnieje radość doskonała? Jeżeli istnieje, to musi znajdować się poza odpływami i przypływami szczęścia i cierpienia. Musi być poza byciem i niebyciem, gdy bowiem wynika z jednego albo drugiego nieuchronnie prowadzi do obrotu koła, które nieustannie się toczy, czyli -> "Różnie bywa".

[Łk 14, 25]
A szły z Nim wielkie tłumy. On odwrócił się i rzekł do nich: 26 "Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. 27 Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem.
28
Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw i nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? 29 Inaczej, gdyby założył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy, patrząc na to, zaczęliby drwić z niego: 30 "Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć".
31
Albo który król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem, nie usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestoma tysiącami nadciąga przeciw niemu? 

Jak Jezus, kojarzony powszechnie przynajmniej jako piewca miłości może mówić o nienawiści? I to nienawiści do wszystkich ludzi, szczególnie najbliższych? O co mu chodzi?

Jak myślicie, o co mu chodzi? .... nie chodzi o zrozumienie tego cytatu na poziomie chrześcijaństwa. Chodzi o znaczenie tych słów, ponadreligijne, ponadkulturowe

To nie może być dosłowna nienawiść. Z tej nienawiści musi wynikać coś więcej - coś, dzięki czemu można zostać uczniem Jezusa. Ale czemu ta nienawiść? To oznacza, że trzeba mieć całkowicie dosyć obecnej sytuacji - całej, a nie tylko jednej jej części, która - jako część koła - jest współzależna z drugą. Trzeba chcieć wyjść poza tę całą sytuację, zamiast uciekać do jednego aspektu kosztem drugiego. Aby pozbyć się złego trzeba również oddać to dobre - bo dopiero poza dobrym i złym...

Co tam jest? Poza dwiema częściami, poza którymi zdaje się nie być nic? Nie nic...bo nic i coś to właśnie składniki wszystkiego. Nie da się nawet tego ująć w słowa. Ale, strach pytać, co tam jest, poza dobrem i złem, byciem i niebyciem, radością i cierpieniem? Poza tak i nie? 

Po paru godzinach pozwolę sobie także na wypowiedź bardziej emocjonalną, i wyrazistszą. To jakby bardziej ludzkie ujęcie powyższych słów, sformułowanych narracją książkową.

Więc:

Ja po prostu nienawidzę tego świata. Zawsze go nienawidziłem; dziwna sprawa. Można nienawidzić głupio i nienawidzić mądrze; zależnie od rozumienia życia i samego siebie; swojego wnętrza, energii, które w nas szaleją. U podstaw jest czysta energia, a krok dalej jej ukierunkowanie - odpychające. Dlaczego? Dużo lat minęło, zanim mogłem sformułować konkretniejszą odpowiedź. Zachowujemy jednak Prawo Dwustronności unikające uogólnień. To znaczy, że także kocham świat, kocham ludzi - bo świat jest cudowny. Należy więc rozróżnić (nie rozdzielić). Tu znów pomaga Biblia, w której pojawiają się dwie wypowiedzi, które pozornie są sprzeczne ze sobą:

[J 18, 36] 
Odpowiedział Jezus: "Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany Żydom. Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd"  


[Łk 17,20-21]
Zapytany przez faryzeuszy, kiedy przyjdzie królestwo Boga, tak im odpowiedział: "Królestwo Boga nie przyjdzie w sposób zauważalny. 21 Nie będą też mogli powiedzieć: "Oto tu", albo: "Oto tam", bo królestwo Boga pośród Was jest.
Czysta sprzeczność, prawda? I dobrze. Te dwie sfery bowiem znajdują się w jednym miejscu, bo wszystko jest jednym. To tak, jakby kochać swoje ciało a nie lubić rąk - bezsens. Nie o to chodzi, by wypierać jedną część na korzyść drugiej! 

Więc odpowiedź: nienawidzę ludzkiej słabości. Często ta nienawiść jest niesiona wiatrem gniewu - ale i ten gniew można przemienić tak, by był mądry, a nie wrogi ludziom (prace trwają). Dobrze jest wypowiedzieć te słowa: nienawidzę. Nienawidzę tego, że ludzie, będąc tak piękni i mądrzy w sobie, wybierają drogę na której ich serce staje się ociężałe, umysł tępy, refleks opóźniony. Że brną we własny egotyzm i pożądliwość, nie wiedzą nawet co...niech no zmienię osobę. Że brniemy we własny egotyzm i pożądliwość...osłabiamy naszą wolę, co rusz upadając w niskie rozrywki, które rozmywają czas... 

Pół biedy, jakby człowiek był gównem, które do niczego nie jest zdolne. Ale nie, człowiek jest wszechmocny - z tej perspektywy wybór bycia słabym błotem, niewolnikiem własnego strachu jest paradoksalny. Ale to nie jest wybór, bo nie wiemy co robimy. Czemu nie wiemy? Bo jesteśmy nieświadomi, a gdy czujność zasypia żądze i lęki, które wyroiły się w naszym wnętrzu przejmują nad nami kontrolę. 

Po co palisz papierosy, pierdolony idioto? Po co bezmyślnie odurzasz się narkotykami i na następny dzień zapominasz, po co, i co przeżyłeś? Po co trawisz godziny przed komputerem, jakby Ciebie nie było? Jesteś wszechmocny, boski, opuszczasz królewski pałac i śpisz w rynsztokach. 

I to nie są złudne obietnice i ideały. To są doświadczenia; swojej mocy, boskości. To można poczuć bez wątpliwości, wystarczy wychynąć głowę poza swoje słabości i rozmyty, tępy umysł, który nie wie co się w nim dzieje. 

Niestety, nawet nie ma komu przypierdolić. Nie ma bowiem oprawców - są tylko ofiary. Nie ma arcywroga, którego można zabić i uratować świat. Wrogiem jesteśmy sami dla siebie - gdy pojawi się niechęć i agresja na ten słaby stan rzeczy, już ta niechęć jest przejawem Szatana. 

Dostoj mówił, że ten świat jest rajem, a klucze do niego są w naszych rękach. Tylko, że my śpimy, śnimy koszmary w których od czasu do czasu pojawia się nęcąca przyjemność, tak jak biała niteczka, którą poprzetykana jest obszerna, czarna tkanina. 





Wiecie kto to jest? To Mahakala, najpotężniejszy buddyjski strażnik. Ultrakatolscy idioci twierdzą, że buddyzm obłaskawia demony. Właśnie tak! Obłaskawia demona gniewu. O co tutaj chodzi? Ten wkurw, który goreje we mnie, ta nienawiść do świata symbolizuje Mahakala: gniew który rozkurwia wszelkie cierpienie, kruszy niewiedzę, niszczy zło. Nie w postaci ludzi, tylko w postaci samego zjawiska...gniewu! nienawiści! To mądra nienawiść, która niszczy złą nienawiść! To po prostu zmiana kierunku; nienawiść nabiera jasności i już nie ma kogo niszczyć, bo ona jest przemieniona.  

Nienawiść oświecona. Straszliwa energia ukierunkowana tak, by nawet nie zwyciężać (wszelkie metafory walki odstawiamy na bok) ale po prostu przemieniać gniew tak, aby służył dobru innych. Jednocześnie to niesłychany napęd do tego, aby przekraczać słabości. To jest Mahakala. 

Powracamy do metafory walki: wypowiadam wojnę temu światu.


Compassion is that which makes the heart of the good move at the pain of others. It crushes and destroys the pain of others; thus, it is called compassion. It is called compassion because it shelters and embraces the distressed. 
Nienawiści nie należy tłumić na rzecz jakieś świętoszkowatej dobroci. Nienawiść jest dobrocią, gdy jest oświecona. Tłumienie tylko gromadzi niechęć, która wybucha, energie należy transformować, a nie ją kneblować. Mądry człowiek po prostu wie, jak kanalizować energie, które w nim się wydarzają - zależnie od dynamiki sytuacji, w sposób zdecydowany i intuicyjny. To jest właśnie oświecenie - surfing. Dowiecie się dużo o tym z książki pt. Big Mind.
Wyrwij murom zęby krat, zerwij kajdany połam bat, a mury runą, runą runą i pogrzebią stary świat!  


JEBAĆ TEN ŚWIAT!