wtorek, 25 września 2012

An autumn night. Don't think your life. Didn't matter.

[Deaf Center - White Lake] 

Dziś wieczorem moje serce jest smutne. Jest smutne z wielu względów, niektóre są smutnopiękne, inne smutnolękliwe. Moje serce jest smutne jak zmoknięty gołąb, który przysiadł na kariatydzie drapacza chmur w Gotham City. Jest smutne jak więzień, który zdążył wyjaśnić sobie parę spraw ze sobą pośród ciągnących się jak guma lat odsiadki i teraz, spoglądając przez kraty na wrześniowe niebo, myśli...co by było, gdyby był po drugiej stronie okratowanego okna... więc będe smutnobełkotał, i chuj.

Idzie jesień. Duża część mnie ukochała sobie cichy, domatorski żywot właściwy dniom jesiennym, dniom zimowym. Gdy jest zimno i poruszam się zakutany w szale, swetry i płaszcze, też czuję się troche domatorsko. Troche więcej warstw między moim ciałem a światem tworzy iluzję mieszkania. Warstw powoli dochodzi... Zbroję się na nadchodzącą zimę. Czyż zima nie jest bardziej do wewnątrz, a lato na zewnątrz? U Indian Kwakiutlów zima była okresem pełnym religijnych rytuałów i misteriów w wielkich namiotach. Przyroda już niedługo zacznie umierać - to takie niesamowite, że żyjemy w cyklach, wewnątrz wielkiego, obracającego się nieustannie koła. Już na dniach! Wielki duch natury przechyli się powoli przez krawędź swojej witalności i stopniowo, w chwili patetycznie długiej, zacznie opadać w dół, ku śmierci...i ja razem z nim. Czemu bowiem wypisuję się z tego wszystkiego? Przez lapsus językowy zwany "ja", mgielny pomost między podmiotem i przedmiotem. Ja również rozkwitłem, ja również umrę. Liście odrywają się ode mnie i spadają, czyniąc mnie coraz słabszym. Coraz krótsze dni mnie. Coraz zimnej we mnie.


Protometabustrofenum: 14 X 2009, 20:40

Czapka, szalik, sweter, rękawiczki. Najlepiej szyte ręcznie. Robi się coraz zimniej, a przecież nie chcesz marznąć. Nie otwieraj okna - nawet na papierosa. Trzymaj ciepło w środku. Nawet i czasami majacz w gorączce zawinięty w koce i pościele, śnij mgliście i dziwnie.

Wsłuchuj się w tę parną ciszę i popatrz jak sny się skradają, otaczają, zachodzą od tyłu, jak małe zwierzęta. 


Jesień i zima to czas Raskolnikowa wtulonego w najciemniejszy kąt pokoju. Czas umierania, zastygania, zamarzania. 

Protometabustrofenum: 11 X 2009, 14:53 Staram się spać tak długo, jak tylko mogę. Mimo, że we śnie oblewa mnie zimny pot i zaciskam ręce tak mocno, że mam na nich żółte, wypukłe odciski. Rano pościel jest zawsze w nieładzie, jak moje sny. Trzymam się sennej fazy kurczowo, a gdy się wybudzę, nie pamiętam nic. Jednak ta wygrzana w pościeli nierealność, senna fantasmagoria...to jedyna alternatywa od bycia żywym.

Gdy się budzę, moje oczy odbierają obraz jak kiepski telewizor. Gdy się budzę, jestem w kawałkach – codziennie powtarzam rytuał sklecania swoich cząstek do nietrwałej jak ubranie katorżnika całości. Czasami zajmuje mi to cały dzień. Czasami długie godziny spędzam rozrzucony po całym Domu.

Jedynym świadkiem tego całego bałaganu jest mój milczący, zawinięty w koc przyjaciel. Ale on tylko patrzy, nigdy nic nie mówi.


TO SMUTEK! Jednak dziś już smutek pusty; tj. nie ulegam mu całkowicie, bo wydarza się on na tle pustki. Niepodobna wpaść w jakiś nastrój całkowicie, żeby był tylko on, bo wszystko, niczym różne opowieści na kartce, wydarzają się na jej bieli... Pustka to Meta sama w sobie - dystans doskonały. Jednak chce ulec, chce się smucić, chce chłonąć ten klimat, chłodne fale nostalgii przepływają przez moje serce. Chce się schować i się smucić. Cichutko. Czy już rozumiecie? Nie chodzi o to, aby dążyć do doświadczeń pozytywnych. Chodzi o to, aby przeżywać całkowicie wszystko, przeżywać pusto, jak jesienny liść miotany wiatrem latać to tu, to tam, bezwładnie, jakby mnie nie było. Wybierać nastrój jak film na wieczór. Smutek. Radość. Ból. A ja, wolny, w tym. Czyli brak mnie, wolność braku mnie, tylko następujące po sobie nastroje. Jaki jestem szczęśliwy, gdy mnie nie ma. Aż łzy lecą.


Protometabustrofenum: 9 X 2009, 23:00
Może kiedyś zobaczysz na ulicy człowieka z wielkim przerażeniem na twarzy. Będzie miał szeroko otwarte oczy, pełne lęku. Będzie miał ręce przy sobie i odczujesz już z daleka spięcie w jego plecach, które będą przygarbione, jakby było bardzo zimno. Nie będziesz miał pojęcia, skąd ten wielki strach, a nawet gdybyś go spytał, to tylko potrząśnie przecząco głową i ucieknie od ciebie jak najdalej. I tak masz szczęście, że kogoś takiego spotkałeś, chociaż na chwilę. Zwykle ci ludzie siedzą w swoich pustych mieszkaniach o niskich sufitach, i otulają swój strach w warstwy materiału, cichą muzykę i dym papierosowy. Żaluzje są zasłonięte, drzwi zamknięte.

Możesz zapomnieć o tym chwilowym obrazie i pójść dalej. Możesz też zatrzymać się i pomyśleć, skąd wziął się ten lęk? Być może twoja ciekawość zawiedzie cię tak daleko, że zaczniesz szukać tych pustych mieszkań, aż w końcu wejdziesz do jednego z nich.

Odsłoń żaluzje, wpuść trochę światła do pomieszczenia, mimo, że lokator będzie stanowczo oponował. Możesz nawet otworzyć okno, by się nieco przewietrzyło. Może kupiłbyś psa? Zawsze jakiś ruch w zastygłej przestrzeni domu. Spójrz przed siebie, a potem nieco w lewo, gdzie sufit jest najniższy i cień najgłębszy.
Ten skulony pod kocem kształt w rogu łóżka to twój nowy przyjaciel.


W zasadzie świat jest całkiem smutnym miejscem. Nie możemy się ze sobą dogadać. Nie możemy zrozumieć samych siebie. Nasze rozmowy to ciągi nieporozumień, spojone żałosnym pozorem słowa. Jesteśmy tak daleko od siebie, uwięzieni w osobistych wszechświatach, nieprzekładalnych. Pod płytką powierzchnią porozumienia szaleje cierpienie, emocje wzajemnie skłócone, traumy utajone. Nasza wola słaba. Postanowienia kruche. Gniew łatwy do wzbudzenia. Psychokaruzela.

 Protometabustrofenum: 1 XI 2009, 0:35
 Wydawało mi się, że wepchnąłem Cię pod łóżko, przykryłem nowymi doświadczeniami, że zapomniałem o Tobie. W gruncie rzeczy (tak) to trochę nie w porządku – nie postępuje się tak ze starymi przyjaciółmi, jacy by nie byli. W końcu mieszkasz w moim domu, towarzyszysz mi na spacerach, bawisz się z moim kotem – a ja zachowuje się, jakby Cię nie było. Z drugiej strony dobrze wiesz, do czego prowadzi nasze wzajemne obcowanie – do nieszczęścia i robienia innym krzywdy.

Dlatego postanowiłem poświęcać Ci więcej czasu. Pora wyjść z tego okropnego mieszkania, gdzie bałagan sam się robi. Nie będziesz już więcej nadzorcą mojej entropii. Będziemy przechadzać się miastem w niedziele, gdy jest nieprzyjemna pogoda, ludzi na ulicach jak na lekarstwo, a niebo wygląda jak pogorzelisko. Będziemy chodzić do pubów w piątki, zmuszeni lękiem przed samotnością przesiadywać w ciemnych, zadymionych głupotą przybytkach i będziemy wmawiali sobie, że to lepsze, niż zostać w domu. Upojeni życiem, i pragnący śmierci, jednocześnie, dachowce Schrodingera.

Więc wychyl głowę z kokonu pościeli, prześcieradeł i pierzyn - jutro o szóstej, w najgorszy dzień roku, ruszamy na cmentarz, i będą nam odmarzały dłonie. 


Cierpienie! Porażki! Głupota! Drogi czytelniku, przytul do serca wszystkie swoje słabości. Żadni z nas bohaterowie, żadni dzielni bodhisattwowie. Jesteśmy tylko ludzką miazgą. Ledwo wychylimy głowę z pętli porażek, już wpychają nas w nią z powrotem bliscy, okoliczności, własne myśli. Ocean cierpienia. I dobrze!   

Co z tego, że odkryłem trochę więcej prawdy, niż inni? Bądźmy szczerzy: nikogo to nie obchodzi. Co z tego, że z tego cierpienia istnieje wyjście, że można je przekroczyć i osiągnąć szczęście? Nikogo to nie obchodzi. Słowa o zbawieniu spływają po nas jak po kaczkach. Gasną jak świeca potraktowana poślinionymi palcami, gdy tylko pojawi się jakiś obiekt pożądania. Przypalasz sobie ręke kadzidłem a potem zlegujesz, znów, godzinami przed kompem i czytasz gównonewsy o tym, że małżeństwo bliźniaków urodziło bliźniaki. Albo patrzysz w oczy osobie, którą tak kochałaś, i tchniesz zimnem. Albo poniżasz własnego syna. Albo znów gnijesz w łóżku rano, chociaż dobrze wiesz, że gdy wstaniesz, poczujesz się dużo lepiej. Nie! Nie wstaję. Nie wstaję. Kolejny dzień nie siedzę. Gdy pojawia się myśl o siedzeniu, odsuwam. Gdy siadam, nie siedzę tyle, ile postanowiłem. I tak mijają tygodnie; wszelka zasługa umiera niedostrzegalnie, rozbita na tysiące małych porażek, tysiące świadectw słabej woli. A te wznoszą góry. 

Wiedziemy egzystencję żałosnych cieni, będąc królami. Zabijamy serce niskimi pożądaniami.. zaiste, jesteśmy godni najwyższej pogardy. Nie dlatego, że jesteśmy słabi. Dlatego,że jest w nas wielka siła, która skruszy największe kajdany. Nie dlatego, że jesteśmy głupi. Dlatego, że jest w nas wielka mądrość. Nie dlatego, że jesteśmy nieczuli. Tylko dlatego, że jest w nas Serce, które nie ma granic.

Przegrana. Śmierć w samotności, gdy wszyscy się odwrócili. Po uszy w długach. Mieszkanie usłane śmieciami, organizm wyniszczony. Na dnie najgorszej otchłani i odrzucenia...

rozlega się pieśń wyzwolenia!