sobota, 28 grudnia 2013

Poniechanie




Przeszkodą, o którą rozbija się smutna większość jednostek, które podjęły trud rozwoju duchowego jest, w moim odczuciu, tożsamość chwytania i odrzucania. Umysł człowieka wtłoczony został w układ, który jest pułapką, pętlą. Błędne koło jest bodaj najtrafniejszą metaforą ludzkiego funkcjonowania w świecie. Linearne ujęcie czasu, ze strzałą po prawej stronie oznaczającą przyszłość i drugim kierunkiem oznaczającym przeszłość stanowi, w >>dalszej perspektywie<< koło. Z odpowiednio dużego okręgu możemy, poprzez przybliżenie wyodrębnić linię, która w polu takiego przybliżenia wygląda na linię prostą, której dwa końce giną w nieznanym. Jednak jeżeli oddalimy perspektywę, widzimy że linia ta zawiera się w kole. Podobnie prosty ludzki horyzont "owija" się wokół eliptycznej Ziemi. I tak samo wygląda to w ludzkich umysłach.

Racjonalistyczne kategorie myślenia wytwarzają przepaść pomiędzy chwytaniem i odrzucaniem, ukazując je jako odrębne i przeciwstawne sobie działania. Ten sposób myślenia został w naszej kulturze głęboko znaturalizowany i - jako taki - wytwarza pułapkę, która wpędza człowieka w szaleństwo. Ludzie odgrywają racjonalizm, przystawiając te nieadekwatne kategorie myślenia do własnego postępowania, a przez to pogrążają się w rekurencji, która - z uwagi na kategorie myślenia, przez które patrzą na świat - znajduje się poza polem ich widzenia. "Ślepą plamką" racjonalistycznego światopoglądu jest tożsamość działań, które w wewnątrz tego światopoglądu są sobie przeciwstawione. Czy jest to rezultat zasady niesprzeczności, czy też rezultat działalności Kartezjusza, tego nie wiem. Nie jest to zresztą potrzebne.

Powróćmy do meritum: czym jest tożsamość chwytania i odrzucania? Oznacza ona, że te przeciwstawione sobie akty działania posiadają wspólną podstawę. Kiedy się je oddzieli i sobie przeciwstawi, stwarzają iluzję wyboru. Natomiast w rzeczywistości niezależnie od kierunku, który wybierzemy, tj. czy chwycimy czy odrzucimy, właściwie robimy to samo. Robienie tutaj >>tego samego<< oznacza utrwalenie i wzmocnienie procesu, który wynika z tych dwóch działań.

Dlatego też wszelakie "walki ze sobą", czy to na płaszczyźnie religijnej, czy świeckiej wiodą człowieka do destrukcji i pogrążenia w absurdzie. Przejawia się to w rzuceniu palenia, chęci bycia dobrym człowiekiem, który "unika" grzechu, próby kontroli własnej pożądliwości, lenistwa, niechęci, właściwie wszystkich cech, które chcemy z siebie wykorzenić/osłabić/poddać samokontroli. Na poziomie instytucjonalnym i na poziomie osobistym pojawia się problem samoopanowania popędów/natężenia myśli/nawyków, które "istnieją" >>wewnątrz<< człowieka, i jako takie, należą do tego człowieka, są jego, zatem jest on za nie odpowiedzialny. Podlegają one inkorporacji do jego tożsamości. Jawią mu się jako część jego samego.

Chciałbym wskazać na perspektywę, w której wszelkie "walki ze sobą", eksponujące etos wewnętrznego bohatera, ascety, opanowanego człowieka (w wersji świeckiej), kogoś "panującego nad sobą" jawią się jako destrukcyjne, absurdalne i samozwrotne. Innymi słowy: niszczą one człowieka i sprowadzają się do samodzielnego stwarzania problemu, z którym się następnie "walczy", który się "zwycięża", i tak dalej.  Ten układ sensu, w który wtłoczone jest nasze myślenie i działanie jest szalony. 

Nie tylko w rozwoju duchowym, czy też rozwoju religijnym, ale na zwykłej codziennej płaszczyźnie życia, większość ludzi pada ofiarą tego układu sensu, który pogrąża wszelkie ich aspiracje i siłę woli. Wpadają oni bowiem w pętle, która wyciąga z nich wszelkie siły. Żywię głębokie pragnienie, że ktoś skorzysta z tego, co tutaj piszę. Ta pułapka jest bowiem udziałem niemal każdego człowieka.

W momencie, gdy coś odrzucasz, postanawiasz z czegoś zrezygnować, coś zwalczyć, opanować, wykorzenić, uruchamiasz kołowrotek, który wzmacnia to, co postanawiasz opanować. Jeżeli dodamy do tego presję otoczenia, bliskich, którzy sami werbalizują i utrwalają ten zapętlony sposób działania, to traktujemy ową walkę jako >>rzeczywistą<< a własną porażkę traktujemy jako nieumiejętność, a nie rezultat tkwienia w chorym układzie! Mamy też przed oczami wielkich mistrzów i wzory, które, w tekście i wyobrażeniu, ową walkę przeprowadziły i zwyciężyły. Te abstrakcyjne autorytety, powielane w sztuce i mediach, chociaż z coraz większą ironią, nadal stanowią wzniosły obiekt rozwoju dla kogoś, kogo takie "rozwoje" w ogóle jeszcze interesują.

Co więcej, ten chory, pułapkowy układ sensu w ogóle zniechęca ludzi do radzenia sobie ze sobą. Zniechęca do DOSKONALENIA, które to słowo jest moim ulubionym. Znięchęca do nauki, rozwoju. Albo obciąża ten rozwój i naukę piętnem przykrego obowiązku, wysiłku, odgórnie narzuconego jarzma. I, siłą rzeczy, ludzie w końcu rezygnują.

Jeżeli nie rezygnują, to - co mam okazję obserwować w swojej codzienności - wzmacniają w sobie autorepresje, silne wyparcia i stłumienia, które w niewiarygodny sposób zawężają, ogłupiają i kaleczą ich wewnętrzność, ich serce i umysłowość. Chora pułapka produkuje skrajności z dwóch biegunów oraz szarych, anonimowych dla samych siebie ludzi, którzy żyją w "stabilizacji" pojmowanej jako suchy automatyzm.

Studium stłumień, siłowych wyparć, zignorowań, odrzuceń, autorepresji i podobnych metod na "zwalczenie" w sobie uzależnień, nawyków, popędów czy jakichkolwiek wad w rodzaju senności, lenistwa, nieuważności, etc, otwiera przede mną całe spektrum perwertów, oszołomów i masochistów, wachlarz chorych i samosprzecznych postaw, które rozlewają się z umysłu nieszczęśnika na otoczenie, ranią ludzi dookoła próbując założyć im to samo "słuszne" jarzmo, które i oni sobie wcisnęli i do siebie przyspawali.

Mówiąc o historii Kościoła Katolickiego widzimy całą masę przykładów na zgubny rezultat stłumienia. Jednak problemem nie jest samo stłumienie, tylko układ, który je wytwarza w sposób konieczny, oferując w zamian drugi biegun skrajności, który zresztą jest wciąż podkreślany w moralistyce katolickiej: genderterroryzm, wściekłe feministyczne pizdy, przebijanie płodom główek wieszakiem, męki piekła, etc. Widzimy coraz to nowe symboliczne wymiary tej przesady, która jest substancjalnie zawarta w pułapce, o której tu piszę. Jak w większości moich tekstów na tym blogu, które mają charakter merytoryczny, przykładów na przejawianie się tematu tekstu jest nieskończoność; można zacząć je dostrzegać, wszędzie, dookoła siebie, w sobie, we wszystkim.


Różne kultury różnie radzą sobie z tym chorym układem; zakładają na kobiety czarny materiał, podczas gdy na drugim biegunie rozbierają je aż do obnażenia. Pytanie, czy całkowite obnażenie kobiety pozostawi te konwencje kultury, które wzbudzają pożądanie. To nie odkryte ciało, piersi czy pochwa wzbudzają pożądanie; ale kompozycja ubrań, zakryć i odkryć, skonwencjonalizowane części ubioru takie jak spódniczki, topy, stringi, obcasy, które "obramowują" ciało - które przecież chce się rozebrać - w katalizatory pożądania. Cała nasza cywilizacja gryzie własny ogon i rucha własne plecy odgrywając tę wieczną chorą pułapkę, zaostrza pożądanie, które potem tłumi.

Uchwycenie tego szaleństwa zawiera się w jednej chwili; przeglądasz mnogość przykładów, uważnie obserwujesz swoje wnętrze i innych ludzi i nagle rozumiesz. W błysku docierasz do wewnętrznej sprzeczności tego wszystkiego. To jest w języku, w działaniu, w prawie każdej myśli. Buddyzm zen nazywa to chorobą narodzin i śmierci. Nie chciałbym tu zbłądzić na manowce uogólnień i didaskaliów.

Pozostańmy przy sferze ludzkiego działania. Czym jest tytułowe poniechanie? Czym jest PUSZCZENIE? To let go. W tym terminie kryje się tajemnica, która wyzwala z tej chorej rekurencji. Ci, którzy utożsamiają poniechanie z odrzuceniem popełniają ogromny błąd. Trzeba być czujnym, ponieważ umysł sam z siebie zestawia te dwa pojęcia, ponieważ umysł nie jest w stanie pojąć poniechania, w jego pojmowaniu zawiera się tylko odrzucanie.  

Nie można zwodzić ludzi iluzją normalnej, niewybitnej lecz znośnej stabilizacji, która czeka ich, gdy porzucą trud wyzwolenia się z szaleństwa, i po prostu poszukają "złotego środka", który w tym kontekście jest potwornym zdegenerowaniem tego określenia. Taki złoty środek nie istnieje wewnątrz układu sensu, który przeciwstawia sobie zaczynanie i kończenie, chwytanie i odrzucanie. Złoty Środek nie istnieje idealnie pomiędzy tymi dwiema skrajnościami. Złoty środek istnieje poza tym układem!

Każdy musi swoje przewalczyć, przemęczyć się w zapętlonych działaniach, których nie może pojąć, bo na oczach ma tylko rozum; który tworzy przepaść pomiędzy zwycięstwem i porażką, sensem i bezsensem, walką i jej brakiem. Lecz być może ktoś zachowa w tym gonieniu własnego ogona tyle siły woli i ambicji, tyle inspiracji i uwagi, że westchnie i powie; wewnątrz tego układu nic mnie dobrego nie czeka. Muszę poszukać czegoś innego. Czegoś doskonale, tj. całkowicie RÓŻNEGO.

Poniechanie, czy puszczanie jest przede wszystkim daniem sobie spokoju z chorą pętlą decyzji; i to danie sobie spokoju nie ma w sobie nic z odrzucenia. Nie jest też przyjęciem i akceptacją jakiegoś puszczania, braniem tego do ręki i szermowania tym jak mieczem. Niezależnie, czy uczynimy poniechanie czymś pozytywnym, istniejącym, czy negatywnym, nieistniejącym a więc zabierającym, co wymaga wyrzeczenia, to utrwalamy koleiny chorej pętli, wwiercamy się w nie z każdym okrążeniem stadionu.

Puszczenie jest puszczeniem wszystkiego, bo "wszystko" to tutaj ta pętla. Puszczenie pętli, która kręci się wciąż i wciąż, zmniejsza impet obrotów. Gdy pętla obraca się wolniej, łatwiej jest ją przeniknąć. Puszczenie chociaż na moment to już "pusta chwila" w której ogień błędnego koła nie zostaje podsycony, a więc - "logicznie!" - jest słabszy, odrobinę słabszy. Nie ma tu ostatecznego celu, nie ma drogi docierania do czegoś ani mężnej ascezy, jest tylko rozluźnianie dłoni, która - przez zgubne nawyki - wciąż się zaciska w pięść. Odegranie tego ciałem jest tysiąckroć cenniejsze od rozumowego roztrząsania tego, o czym teraz piszę. Napnij mięśnie i rozluźnij, weź wdech a potem zrób wydech. Wszystko dzieje się w dwójkach; ale tak naprawdę "dwójkowanie" zjawisk to wielkie oszustwo i pętla. Dwie strony monety nie istnieją odrębnie, rzeczywistość pokazuje nam w sferze widzialnej te same zasady, które działają tam, gdzie nie możemy ich zobaczyć, poczuć czy usłyszeć.

Spróbuj rozedrzeć monetę na dwie części, będziesz miał już dwie monety.