niedziela, 13 kwietnia 2014

Ja i Inny



Nigdy chyba nie uda mi się wyrazić, jak ogromnie trudnym i transgresywnym doświadczeniem jest wejście w kontakt z innym człowiekiem. W antropologii istnieje kategoria Innego; może to być członek innej kultury, a więc Japończyk, członek amazońskiego plemienia czy pracownik stoczni, ale wyjściowo jest nim każdy człowiek inny od nas. Nasza skóra wyznacza granicę, poza którą rozciągają się krainy Nieznanego, zapośredniczone przez całe piramidy wiedzy, którą gromadzimy w naszych umysłach żeby orientować się jakoś w tym świecie. Nasze własne myśli, ból lub przyjemność w ciele, odczucie pracy mięśni, oddech, krążenie krwi - to jest nasza jedyna bezpośrednia rzeczywistość, na którą i tak nadmiernie nakładamy całe sieci wyobrażeń.

Inny natomiast znajduje się już poza, i tak było i będzie zawsze; wszelkie ideały zjednoczenia kochanków i zbliżenia przyjaciół to romantyczne metafory podobieństwa myśli i nawyków, jakby listy wysłane z daleka, które zawierają znajome idee i uczucia. Przeogromna złożoność ludzkiego umysłu, która jest udziałem każdego człowieka pozwala mu określić, że Inny jest dokładnie taki sam; złożony umysłem, nagromadzoną i ustrukturyzowaną w nim wiedzą, która krystalizuje się w nawyki i orientacje, przejawiające się potem w języku ciała i języku mowy. Jednak jest także inny; posiadając ten sam potencjał, ma oczywiście różne cechy i rozwinięte umiejętności, a także swój unikalny bukiet doświadczeń, wspomnień, które konstytuują osobistą biografię.

Sztucznie i afektywnie uzyskane podobieństwa w rodzajów zrzeszeń w ideologii prawicowej czy lewicowej, takiej czy innej religii, partii politycznej, klubie zainteresowań czy innym rodzaju grupy, są jedynie pozornym sposobem na zamazanie tej Inności, która jest udziałem każdego wobec każdego innego. Człowiek może przez afekt, emocjonalne uniesienie uzyskać poczucie zjednoczenia czy zbliżenia do innych, gdy jednak emocje opadają, i pozbywamy się obiektywizujących wyobrażeń, obcość Innego otwiera się przed nami jak przepaść.

Małżonkowie i dobrzy przyjaciele, członkowie rodziny, nawet rodzeństwo - zawsze będą wobec siebie Inni, a przez to będzie ich obciążała podstawowa niewiedza na temat siebie nawzajem. Tworzymy w umysłach wyobrażeniowe miniaturki siebie nawzajem, które z różnym natężeniem aktualizujemy i poddajemy konfrontacji, i nakładamy je na naszych Innych. To jednak tylko ułomne opisy, które nawet więcej powiedzą nam o nas samych i naszych projekcjach.

Dlatego też wejście w bliską relacje z drugim człowiekiem, jaki on by nie był, jest z natury tragicznym przedsięwzięciem. Jeżeli chcemy przekroczyć pozór bliskości uzyskany grami językowymi, i naprawdę dotknąć drugiej osoby, to wchodzimy w uczciwy kontakt z faktem, że Inny zawsze jest dla nas Nieznany.


Ten kontakt bardzo utrudnia to, że większość ludzi myli zarówno własne obrazy samych siebie ze sobą, jak i obrazy innych ludzi z tymi ludźmi. Właściwie sęk tkwi w tym, że ów obraz, który mamy na swój temat, jest bezpośrednio naszą tożsamością, odpowiedzią na "Kim jestem?". Co alternatywnie miałoby być bardziej konkretnym, nie tak abstrakcyjnym jak koncepcja "osoby", sposobem na poznanie siebie?


Bezpośrednio odczuwamy teraz nasze ciało, czujemy że oddychamy i mamy w różnym natężeniu kontakt z własną rzeczywistością psychiczną; to co TERAZ myślimy, czujemy i odczuwamy; to jesteśmy MY w tej aktualnej rzeczywistości, to co jest dane. Koncepcja osoby jest pewnym uogólnionym pomysłem wyrosłym na tej wartkiej rzeczywistości odczuć fizycznych i psychicznych, będących tak naprawdę jedną całością.


Przedsięwzięcie jest tragiczne, ponieważ człowiek z głębi swojej istoty pragnie zbliżyć się zarówno do drugiego człowieka, jak i w ogóle do rzeczywistości Innej od niego. To pragnienie jest zupełnie przeciwne do stanu rzeczy, jakim jest wszechobecność Nieznanego. Jak jednak coś poznać i nie popaść w fałszywy stan, w którym zbieranie wiedzy ma być sposobem autentyczne poznanie drugiego człowieka? Jak poznać drugiego człowieka tak, jak zna się własny oddech czy własne myśli? Usiłowanie to jest z pewnością napędem większości religii światowych.


A więc mamy oddzielenie, które czyni inną osobę Inną, niezależnie czy jest to mój bliski, czy też przygodnie spotkany, obcy człowiek. Zatrzymałem się powyżej na przenikającym do szpiku duszy doświadczeniu, w którym stojący naprzeciw nam człowiek, który może nieco się na nas otworzył i okazał troche zaufania, jawi się jako sfera całkowicie poza zasięgiem, podatna jedynie na ślepe strzały naszej inteligencji.


Nie ma chyba piękniejszego wyzwania, które stawia sobie człowiek jak próba dotarcia do Innego, która wiąże się zawsze z porzuceniem siebie samego. Każda chwila czułego i uważnego obserwowania Innego jest chwilą nieobecności mnie samego, bo gdybym w tym obserwowaniu był obecny, sam sobie udaremniłbym wyczulenie się na Innego. Dlatego każdy krok postawiony na pozycji egoistycznej jest zamknięciem oczu na Innego.

Inny wymaga ogromnie żywej i inteligentnej przytomności obserwatora, który rejestruje natychmiast wszelkie sygnały, jakie mogą do niego dotrzeć; niuanse w mimice twarzy, spięciu i rozluźnieniu poszczególnych partii ciała, zabarwienie głosu i takie a nie inne dobranie odpowiednich słów, wybrane konteksty użyte do odpowiedzi na pytania, i tak dalej w nieskończoność.

Konstrukcja psychiczna Innego jest dla mnie zawsze nieznana, jeżeli zważam na konkret; nie wiem co się dzieje w głowie Innego, próbuję jedynie w retrospektywie zrozumieć, dlaczego zadziałał tak a nie inaczej, mogę przewidzieć w ten sposób niektóre jego ruchy, ale nigdy nie uchwycę splotu odczuć i nawyków, który uwarunkował takie a nie inne działanie.

Bliskie związki międzyludzkie, jeżeli są uczciwe, ujawniają przede wszystkim miejsca niekompatybilności, spięć i nieporozumień, które są niemożliwe do uniknięcia z uwagi na naszą wzajemną Inność. Dlatego nieustannie należy utrzymywać swoją uwagę na wysokim poziomie skupienia podczas szczerych i ważnych rozmów, ażeby uchwycić ścieżki, którymi chodzą nasze wzajemne interpretacje nas samych.

A co dopiero, gdy w tym bliskim związku jest miłość i zaufanie? Jak wtedy trzeba być ostrożnym przy wypowiadaniu słów, a jednocześnie nie popadać w zblokowania wtedy, gdy należy coś powiedzieć, zamiast siedzieć i milczeć? Miłosny i uczciwy związek z drugim człowiekiem to jedno z największych, najtrudniejszych wyznań!  

Nie sposób zawsze uchwycić wszystkich subtelności, które pojawiają się i nakładają na siebie gdy dochodzi do kontaktu dwóch kochających siebie ludzi. Powiedzenie czegoś, co jest właściwe w jednej sferze sensu okazuje się raniące w innej sferze. Strzegąc własnej refleksyjności odkrywamy w sobie kolejne dodatki, które wikłamy w nasz kontakt z innymi, zaplątujemy w relacje własne frustracje, pragnienia i nastroje zdając sobie z tego sprawę w sposób mglisty i zawężony.

Obserwując takie związki u ludzi, których miałem okazję poznać obserwuje raczej przestrzenie nieporozumień i punkty spięć, różne strategie kompromisów i budowania "stabilnej normalności", podczas której przyspieszają procesy oddalające partnerów od siebie. Wiele związków umiera śmiercią naturalną, wiele innych tonie w toksycznych kłótniach i niezrównoważeniu emocjonalnym, jeszcze inne ulegają zombifikacji, nadal trwają pozornie gładko, a w rzeczywistości zwyczajnie nie istnieją.

Im ludzie bardziej się znają, tym więcej wiedzą o sobie, im więcej tej wiedzy, tym bardziej przysłania ona uważne doświadczenie drugiego człowieka, żyjącego właśnie teraz obok nas. Wspominam chwile, gdy pierwszy raz poznałem bliskich mi ludzi; wówczas nie miałem całego tego nadbagażu wiedzy na temat tego co mówią i sądzą. Neutralizowanie i rozgarnianie tych kolejnych warstw wiedzy, nie dopuszczanie by osiadła ona na oczach musi być nieustannym wysiłkiem podtrzymywanym podczas szczerej interakcji.

Ta panorama nieporozumień jest dla mnie rzeczywistością interakcji międzyludzkich. Zdroworozsądkowo wydaje się, że powinny one zmierzać do większego porozumienia im dłużej ludzie są razem, w rzeczywistości jednak doświadczana przeze mnie rzeczywistość ludzkich związków jest rzeczywistością porażki. Ta porażka jest tak normalna i powszechna, że jakiś rodzaj "sukcesu" jawi się jako coś metafizycznego czy abstrakcyjnego. Ale to po prostu jest ogromnie trudne.

Współczesna, tzw. era informacyjna zasypuje nas lawiną interakcji, które przybierają taką dziwną formę, jak np. small-talki prowadzone przez social media. Prowadzimy interakcje nieustannie, ale właściwie nigdy nie dochodzi do Dialogu, do spotkania dwóch istnień. Produkujemy tylko szum informacyjny, podtrzymujemy ciągłość gry językowej, która w heroiniczny sposób uśmierza przygniatające poczucie samotności.