środa, 22 sierpnia 2012

Garść inspirujących iluminacji

Cześć

Tak się szczęśliwie zdarzyło, że godzinę z hakiem temu wystawiłem konkretniej łepek z Rzeki Świata, w której byłem zanurzony po uszy przez dłuższy czas. Ten wpis będzie o medytacji. Moje serce mówi, że powinienem o niej pisać tylko wówczas, gdy - jak się rzekło - przekroczę wyraźniej spieniony nurt Rzeki. Czym jest Rzeka Świata? To pęd umysłu, który ma w swojej władzy zdecydowaną większość populacji. Bez fałszywej skromności - zdarza mi się być w mniejszości. Zanim odezwą się głosy wątpliwości powiem, że kwestia jest wybitnie osadzona w chwili. To znaczy, że stany umysłu są bardzo płynne. Fakt, że w danej chwili jest dobrze i właściwie, nie znaczy, że będzie tak w chwili następnej, za rok, jutro, wieczorem. Raz ustami, ciałem i umysłem rządzą demony, raz Prawda czy Serce. To drugie jest przeogromnie kruche - jakby świeczka na najwyższej górze, gdzie wieją porywiste wiatry...

To, że jest kruche, nie znaczy, że nie jest bardzo mocne. Nieustannie trwa jednak mini-gierka stwarzająca coraz to nowe pułapki, a gdy dam się zwieść którejś z nich - do mikrofonu dorywają się demony, szczególnie te najsubtelniejszej natury...i dupa blada.

Chciałbym więc napisać parę słów o konieczności codziennej medytacji. Pamiętajcie, że jest to zajęcie nie z tego świata, z poza Rzeki. To ważne biorąc pod uwagę setki przypadków, gdy praktykuje się medytację światową - gdy demony są zbyt sprytne, by je wykryć i przekroczyć. Co więc jest najważniejsze w tym aspekcie sprawy? C z u j n o ś ć.

Czujność wymaga jednak alternatywy, mądrości, która rozróżnia dobre od złego. Podziały są konieczne: Rzeka i to, co poza nią, kierunek właściwy i niewłaściwy, budda i karmita...jedność i podzielenie. Język jest instrumentem świata, wyrażenie więc poprzez niego spraw pozaświatowych nieuchronnie wiedzie do paradoksów. Tylko osoba obdarzona mądrością rozróżniającą wie, kiedy język jest w mocy czystości, a kiedy - brudu i fałszu.

Ten świat jest piekłem. "Nic nie jest prawdziwe, dlatego należy karmić zmysły" - to jest piekło. Wasze życie to piekło, zwykle bez alternatywy. Rozdzwoniły się zapewne wątpliwości i krzyki sprzeciwu w umiłowanych czytelnikach - to jest właśnie piekło.

Codzienna medytacja jest konieczna, by nieustannie - z chwili na chwile, z najintymniejszego momentu w następny, w skali nano, nie skali dnia, nawet minuty, tylko w kwancie czasu, w plancku chwili...przekraczać wciąż przeszkody, które stwarza umysł. Troche to jak machanie flowestickiem - spadnie, nie spadnie? Gra równowagi trwa.  Te najsubtelniejsze pułapkensy są na samej górze - często przywodzi mi to na myśl błony...

Dostrzec jedną błonę rozciągniętą przed oczyma do zadanie dla prawdziwego mistrza. Te najsubtelniejsze zwykle są bardzo podobne do rzeczy właściwych - tych, które uznajemy za najwyższe, gdy w ogóle zależy nam na tym, by wyzwolić się z Rzeki Świata. Więc medytacja, religia, dobro, miłość - to najszykowniejsze szatki dla demonów. Czym są demony? Z jednej strony: doświadczeniem, które zamarzło w schemat, więc które się pod nie podszywa. Gdy się podszywa staje się pragnieniem - przyciąganiem, czy niechęcią, ucieczką. I kierunkuje, i gubi serce...

Dopiero, gdy błon jest dziesięć, pięćdziesiąt - widzimy, że obraz robi się matowy, zamazany. I budzimy się z ręką w nocniku. Zazwyczaj jednak eliminujemy błony najgrubsze, nigdy nie docierając do ich błogosławionego braku. Ale to paradoks, bo gdy jesteśmy prawdziwie czujni, żadne błony nie istnieją. Ale najczujniejsi jesteśmy w chwili, gdy uświadamiamy sobie brak czujności, wtedy jest pacnięcie w łep i powrót. Ale następna chwila to już następna fala, która nas przykrywa.

Dlatego nieustannie trzeba szlifować swoją czujność. To sprawa najwyższej wagi - bez niej w końcu upadniemy. Nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Pojawi się w końcu "później", a potem "jutro", "przecież już nie muszę" - jakiekolwiek tego typu gówno. To są właśnie pułapki. Na początek trwa jakaś walka, konfrontacja, potem coraz łatwiej, coraz lżej jest odpuścić i spływamy z nurtem Rzeki.

Piszę to również do siebie. Znacie ten koan o mistrzu, który codziennie rano mówił do siebie: Mistrzu, nigdy nie strać czujności! Nie daj się zwieść! I odpowiadał: Dobrze! Dobrze! Kto gadał z kim?
(bum!)
...Zabawne, prawda?

...

Właśnie.


Ostatnio moja wiara w ludzi bardzo się skruszyła. Stoczyłem setki polemik, przekonywałem i żarliwie prosiłem, rozmawiałem z ludźmi - nic z tego. W końcu wszystko znów spływa Rzeką. Kto jest na tyle dzielny i mocny, by złamać tę tendencje? Niezłomny. Nieubłagany. Kto wyzwoli się na tyle mocno, by przełamać stupor jednego kroku do przodu, a potem trzech do tyłu? Show me what'cha got.

Czy ktoś z tych, którzy to czytają, ma w sobie wystarczająco dużo siły? Aby wola zatriumfowała nad umysłem, czujność przekraczała nieustannie podkładane pułapki? Bo - koniec końców - tylko to się liczy. Wszelkie inne zwycięstwa, o ile nie służą temu najwyższemu - to gówno, kurz, zamki z piasku. Nic ważnego, nic istotnego. To boli, prawda?

Gdy serce płonie miłością do ludzi... w świetle czujności pojawia się niewyobrażalna MOC - gdy TO jest, już wygrałeś, wygrałaś. Ta moc kruszy wszelkie kajdany, przekracza wszelkie przeciwności. Nie ma żadnych granic. Żadnych. To odurzające! Pijani Bogiem. "Oto jest prawda ponad wszelkim prawem - nie sposób ująć jej w słowa"...ale można wykrzyczeć, wytańczyć, wypłakać. Ciary grają na plecach, oczy wilgotnieją, a w środku płonie niepojęty ogień, płonie na nieskończonym przestworze umysłu. A Rzeka Świata przepływa obok - jaki z nią problem? Żaden.  Bez TEGO nie ma nic.

Miało być o babci, ale tekst o babci zrobił się tak duży, że trzeba było go odłożyć na później. Zamiast tego, krótkie Świadectwo.

Płońcie na zdrowie! :)