wtorek, 25 października 2016

Chore oczy i ocieleśnienie




Ciało odczarowane z klątwy uprzedmiotowienia ukazuje się jako rzeczywistość. W gruncie rzeczy, postrzeganie ciała jako obiektu, który podlega hipertrofii, kosmetycznemu upiększeniu czy strojeniu w ubrania po prostu zaślepia jego doświadczanie. 

Człowiek patrzący w lustro nie widzi ciała, lecz nałożone nań koncepcje, które percepcyjnie wykrzywiają różne części ciała. Chińczycy taki sposób patrzenia nazwali „chorymi oczami”; kobieta widzi „za duży nos”, „zbyt małe piersi”, mężczyznę trapią „zbyt chude ramiona”, „cofnięte czoło” i tak dalej. Nie ma żadnej metafory w stwierdzeniu, że chore oczy po prostu nie widzą ciała.  
Chore oczy wyślepiają doświadczenie ciała. Piszę „wyślepiają” używając metafory wzrokowej; jest to jednak tylko metafora w opisie. To znaczy, że „wyślepienie”, otępienie czy odcięcie faktycznie ma miejsce. 

Człowiek posiada zmysł, a nawet wielość zmysłów, które służą mu do doświadczania własnego ciała. To właśnie ich brak doprowadza do „wyślepienia”. Jest to kinestezja rejestrująca na ciało w ruchu, prioprocepcja uwrażliwiona na wnętrze ciała, jego ułożenie i mobilną spójność, czucie przedsionkowe /vestibular sense/, sensacje wyłaniające się z różnego rodzaju receptorów (ciepło, ból, nacisk) i tak dalej. 

Konceptualizacja ciała, czyli tzw. chore oczy są protezami tychże zmysłów cielesnych/haptycznych. Konceptualizacja ciała, czyli jego uprzedmiotowienie otępia zmysły haptyczne, które oświetlają ciało w wymiarach mobilności (sensomotorycznym), głębi, ruchliwości i lokalizacji sensacji i wrażeń, bólu, nacisku, kontaktów z zewnętrzem i tak dalej. Dlatego uprzedmiotowione ciało jest spłaszczone, płytkie, stężałe i dwuwymiarowe. 
Tzw. czucie głębokie (synonim prioprocepcji) umożliwia na przykład oddychanie przeponą czy śledzenie tętna i bicia serca, zaś wytrenowanie tego zmysłu pozwala także na wyczucie pracy nerek czy przepony (jak w ćwiczeniu qigong pt. pięć qi powraca do swych początków), a w mistykach materialistycznych (takich jak tantry hinduistyczne) wręcz dotarcie do poziomu komórkowego.  
Zmysł prioprocepcji nie ma ostatecznego dna; wrażliwość na żywe, oddychające ciało w wielości swoich procesów można pogłębiać bez końca. 

Uprzedmiotowienie ciała, które przejawia się w zafiksowaniu na hipertrofii mięśniowej, kompulsywnym nakładaniu makijażu czy strojeniu się w karykaturalny sposób zastępuje zmysły cielesne, jest ich surogatem. We wszystkich tych kompulsjach umysł próbuję wypełniać rolę innego zmysłu, co jest po prostu niemożliwe. Stąd daremne, zapętlone próby i ciągłe zmiany napędzane niezadowoleniem. Wielu ludzi uczyniło z takiego – wiecznie niezaspokojonego – pożądania podstawowy motor i paliwo kapitalizmu i konsumpcjonizmu. Okazuje się jednak, że dojmujący brak wokół którego zorganizowane jest pożądanie i przywiązanie nie jest dolą człowieka, lecz nieświadomym wyborem.

W ten sposób natręctwa trapiące anabolicznych kulturystów, neurotyczne strojnisie czy fanki makijażu permanentnego można zrozumieć jako brak czy upośledzenie ucieleśnienia. Owszem, wszelakie kompulsje wynikają z dziecięcych traum, wypartych uczuć i tak dalej; wszystkie te stłumienia sprowadzają się jednak do odrętwienia ciała i stępienia zmysłów cielesnych. Odrętwienie i otępienie pozbawia człowieka radości doświadczania życia, pod które zostają podstawione chore oczy i chory umysł napędzane machiną konsumpcyjnego recyklingu. 

Mówiąc o rzeczywistości ciała mam na myśli przynajmniej czasowe uwolnienie się z uścisku chorych oczu. Natura wyposażyła człowieka w zmysły cielesne dzięki którym może on odczuwać naturalny zachwyt z funkcjonowania własnego ciała. Ów zachwyt i wylewająca się z niego przyjemność zastępuje szereg konsumpcyjnych kompulsji. 
Nie trzeba palić papierosów, kiedy można oddychać płucami po wielokroć uwrażliwionymi na przepływ i smak powietrza. Nie trzeba się obżerać fastfoodami oblanymi MSG jeżeli wyczulony zmysł smaku i węchu ucztuje już przy spożywaniu surowych warzyw. Nie trzeba uprawiać fetyszystycznego, pornograficznego seksu jeżeli sam dotyk czy patrzenie w oczy wzbudza seksualne podniecenie, dodatkowo pozbawione presji rozładowania. I tak dalej, ku górze. 

Ponowne odkrycie ciała jest antidotum, które rozwiązuje szereg schorzeń i wykrzywień, z którymi dotąd próbowano sobie radzić farmakologią, wyspecjalizowaną (i przegadaną) terapią i innymi sposobami. Złoty klucz tkwi w ciele rozpoznanym jako źródło uzdrowienia, które uwalnia człowieka od przymusu szukania poszczególnych kluczy; specyficznych i precyzyjnych badań, pigułek, kuracji i tak dalej. Oczywiście nie oznacza to zanegowania biomedycyny, farmakologii czy terapii. Chodzi o uwolnienie ludzi (zwłaszcza starszych) od pochłaniającego długie godziny tournee po lekarzach specjalistach w poszukiwania świętego Graala; diagnoz i przypisanego leczenia.

Wielu ludzi mówi o leczeniu holistycznym, słowo to jednak zdążyło się wytrzeć i okryć spirytualistycznym blichtrem. Holizm, w końcu, jest jedynie koncepcją, która nie jest w stanie rywalizować z fortecą wiedzy biomedycznej. 

Dlatego nie chcę pisać o holizmie; chcę pisać o odkryciu własnego ciała. Bo kiedy człowiek je odkryje, to nie pokiwa głową ze zrozumieniem lecz raczej rozdziawi usta ze zdumienia. 

Ciało jest żywym organizmem, jest zwierzęciem, które egzystuje na niewidzialnej granicy mojej tożsamości. Jest mną, lecz jednocześnie jestem w nim. Relacja mnie i ciała była inspiracją dla mistyków chrześcijańskich rozważających tajemną komunię Boga i duszy, jej przemienność i intymność zachowującą jednocześnie odrębność.  

Nie sposób ustalić granicy ani domknąć rozumowania, które rozstrzygnęło by czym jest umysł a czym ciało. Nie chodzi przecież o suchą operację intelektualną; chodzi o wyczucie własnego doświadczenia, w którym umysł czy jaźń jest stopiona z ciałem. I to stopienie obecne jest w każdej chwili życia, po prostu jest życiem.  

Umysł konceptualny, czy chore oczy poznaje rzeczy przy pomocy osądzania. Nie tyle zresztą poznaje co tworzy rzeczy. Chore oczy poznają przez osądy w porządkach istniejące-nieistniejące, złe-dobre, zdrowe-chore i tak dalej.  

Poznanie ucieleśnione wyróżnia zaś stopnie głębi i wrażliwości, które zależą od osobistej kondycji. Innymi słowy, mogę odczuwać cichy szmer kaloryfera jako całkiem interesujące doświadczenie, jednak dla pustelnika mieszkającego w jaskini taki dźwięk miałby raczej natężenie trzęsienia ziemi. I nie jest to metafora. Zmysły ulegają zwielokrotnieniu kiedy nie są zapchane koncepcjami; natężenie to umożliwia koncentracja, siła uwagi. Przekłada się to także na samo ciało; mój oddech może być „strumieniem” wdechów i wydechów krążących przez moje ciało, ale może również dominować całe doświadczenie. Kiedy zamknę oczy i zatkam uszy, albo ułożę się w komorze deprywacji sensorycznej oddech nabierze siły huraganu, zaś tętno będzie dudnić niczym trzęsienie ziemi. Lata świadomej pracy z własnym ciałem pozwalają na regulowanie tego natężenia, a także utrzymanie przyjemnej głębi doświadczania, która czule podrażnia zmysły, uwalniając je od chcicy na tzw. towary konsumpcyjne.

Naturalna możliwość pogłębiania odczuwania zmysłowego prowadzi nas do istoty praktyki czy sensorycznego treningu. Trening ten poszerza percepcyjną kondycję, co umożliwia człowiekowi wiele wspaniałych rzeczy. 

Po pierwsze, już opisane, trening percepcji uwalnia człowieka od wlekącego się za nim poczucia braku, które co rusz ściąga go w dół zubażających przyjemności konsumpcyjnych. 

Po drugie, czuły kontakt ze swoim ciałem posiada naturalny impet rozwoju, ponieważ stanie w miejscu jest zwyczajnie niemożliwe. Rzeczywistość nieustannie dostarcza bodźców, które stanowią wyzwanie dla obecnej kondycji, a przez to umożliwiają jej poszerzenie
  1. Mówiąc zatem o treningu percepcyjnym, po części odnoszę się do konkretnych technik i praktyk takich jak medytacja czy pogłębione oddychanie, ale także zamierzonych czynności, które zostają rozpoznane jako dobroczynne. Wymieńmy tu wczesne wstawanie, bieganie po lesie, wystawianie się na zimno, głodówki, doskonalenie diety, sztuki walki, sporty wysiłkowe, gimnastyczne i tak dalej. Taki trening ma zasadniczo charakter kulturowy.
  2. Z drugiej strony jednak samo życie w kontakcie z ciałem jest treningiem i doskonaleniem. Jeżeli możemy mówić o mistycznym komponencie Rzeczywistości, to jest nim zjawianie się w życiu sytuacji, które stanowią wyzwanie a przez to umożliwiają wzrost, pogłębienie i rozszerzenie. Te sytuacje i wyzwania są zbyt silne, „zbyt” jakiejś, przez co przestymulowują organizm i zmuszają do odnalezienia twórczych rozwiązań. Zgubną alternatywą jest tutaj wyparcie, stłumienie, zapchanie zmysłów przyjemnością, izolacja i tak dalej. Kiedy jednak wystawiamy się na nieznany i zbyt mocny bodziec, w końcu pochłaniamy go i jesteśmy silniejsi. Piszę tu o swoistym bohaterstwie, które nie zawiera się już w chwalebnych czynach i podróżach, lecz nieustraszoności cechującej samo doświadczanie i percypowanie. Taki „trening” jest zatem czymś naturalnym. 
Te dwa rodzaje treningu naturalnie uzupełniają się i trwają do końca życia.  

CDN.