piątek, 4 lipca 2014

Upływ czasu



Chyba każdy młody człowiek jest świadkiem takiego momentu w swoim życiu, kiedy staje się świadomy upływu czasu. Spotykamy ludzi w pewnym miejscu swojego życia, jakiś czas ich nie widzimy, potem spotykamy się w innym momencie. I ja i inny już zmieniony, widać zmianę w twarzy i krótkiej pogawędce, przez którą wychylam się do jego/jej życia, w którym byłem nieobecny. Myślę, że jeszcze parę lat wcześniej (to wciąż parę lat) byłem nieświadomy tego tła, które nakłada się na każdego człowieka. Ludzie funkcjonowali raczej ahistorycznie, nie rzucałem na nich przeźrocza ich przeszłości.

Czuję, że upływ czasu jest czymś tragicznym. Widać to zwłaszcza po osobach starszych, które pamiętam ze schyłku ich wieku średniego. Upływ czasu to taka abstrakcyjna kategoria, która przejawia się w wyglądzie, emocjonalności, zdolnościach poznawczych. Starość jest sugestią śmierci. Śmierć jawi się na różne sposoby, oscylując od smutku po dziwne wrażenie niewiadomej, próżni. Dzisiaj w mojej codzienności czegoś brakuje. Złodziejem tego, czego brakuje jest upływ czasu. Pozostawia on puste miejsce. Nie wiem zupełnie, jak to wyjaśnić.  

Przychyla mnie to do wniosku, że życie jest raczej czymś przykrym. To uwalnia od ekscytacji, luzuje sieci więzów i niepokojów. Życie; przykra sprawa. Rozstania, starzenie się, porażki. Głównie: utrata tego, co się kocha, sugestia tej utraty, gromadzony w głowie bagaż. Można dzięki temu docenić nowinę w której nieustannie przeżywana rzeczywistość jest ciągle czymś nowym. Spoglądanie na rzeczywistość przez oczy starca musi być niewymownie przykra. Poza wszystkimi pocieszeniami, dziarskimi narracjami i wspominkami; to jest smutne.

Upływ czasu odnajduje głównie w znanych miejscach. Widzę jakiejś miejsce w nowym przebraniu; mój umysł podsuwa mi wcześniejsze metamorfozy tego miejsca. Widzę człowieka jako ciąg przemian, tunel tożsamości, którym się porusza, a który urywa się nagle w teraz, i prowadzi już inną drogą w zaplanowaną, pomyślaną przyszłość.

Rozmijam się z ludźmi, dawne porozumienia nie następują, przerzucamy nowe mosty nad przepaścią naszej inności.I mógłbym wiele tak pisać, ale o co właściwie mi chodzi? Możnaby przegadać wiele kwadransów jałowym krążeniem dookoła tej myśli. Jedni bardziej, inni mniej rozumieją ten mętny wysiłek. Wysiłek ku czemu? Upływ czasu obciąża.

Dlatego pragnę, aby każda chwila mojego życia była nową i tą samą w jednocześnie. Pragnę przeżywać najmniejsze szczegóły mojego życia, nasłuchiwać odległych głosów w nocy. Dotknąć uwagą twarzy każdego przechodnia na placu, w którym siedzę. Nie ominąć żadnego wdechu i wydechu, tonąć w gwarze rozmów i wyławiać z niego pojedyncze słowa, frazy, tony emocji. Zawsze, gdy patrze drugiemu człowiekowi w oczy, robić to przytomnie. Ostrożnie wytyczać ścieżki każdego dnia; troszczyć się o swój wolny czas jak o własne dziecko. Nie być dla nikogo kłopotem, raczej oddziaływać na ludzi jak ciepły powiew, zamiennie z chłodnym (gdy takiego potrzebują). Nie zaniedbywać samotności i współbycia. Pracować z radością.

Dzisiaj jest czwartego lipca, z którego niepostrzeżenie zrobi się siódmy. Aktualnie jestem w poczekalni swojego życia; obowiązki wiążą mnie z rodzinnym miastem, a kiedy obowiązek zostanie wypełniony, pojawi się otchłań wolnej woli. Potem będę żył dalej. Chciałbym rozejrzeć się po uświadomieniu sobie tego. Na napisanie tego wpisu strawiłem z dwadzieścia parę minut; co zrobię z nadchodzącą godziną? Jak poparceluję, a jak upłynnię mój czas? Jak wcześnie wstanę jutro?