Po namyśle zdecydowałem, że będę używać terminu serce zamiast umysł. Wychodzę tu od sanskryckiego ćitta próbując ustrzec się od skojarzeń umysłu z rozumem, i w ogóle z konatacjami z umysłem, które to słowo chyba jest spalone. Zresztą, nie ma czegoś takiego jak umysł ^__^
We wzorach myślowych głęboko zapisane jest przekonanie, że człowiek jest właścicielem swojego serca. (Do przeciwników religii: jest to bodaj pierwotny zalążek wiary w sercu człowieka) Podobnie jest właścicielem swojego ciała. Wszystkie te twierdzenia zawierają pewną niekonsekwencję; wielki żart, który czyni śmiesznym całe codzienne życie. Coś tu nie gra, i wszyscy zdają się to podejrzewać, jednak poczucie "coś tu nie gra" jest uwikłane w wielowarstwowe ciągi myślowe wywodzące wilka lasu daleko w las.
Serce i ciało trwają w nierównej, poddańczej reakcji, która krępuje je obie. Jest jeszcze coś, co z powodu nieporozumienia zostało nazwane ego. W rzeczywistości to zwykłe przywiązanie; pojedyncza funkcja serca postaciująca się w tysiącach codziennych czynności. Być może w zamyśle Boga przywiązanie miało być odpowiednikiem gry na smartfonie; szybką rozrywką pomiędzy tym samym momentem a tym samym momentem, kiedy serce mógłoby wygenerować jakiejś kształty i pozderzać je ze sobą. Człowiek zaś wziął tę funkcję i zbudował sobie z niej cały świat.
Sam nawyk przywiązywania, chwytania, lgnięcia czy zamrażania nie mógł pozostać sierotą. Człowiek, kierowany głęboką intuicją samoistności wykorzystał przywiązanie do ulepienia kukiełki, z którą potem się pomylił i o tym zapomniał. Nad królestwem pełnym ludzi, strumieni, chmur, gór i miast zaszło Słońce. W ciemnej piwnicy podstawiona kukiełka zaczęła pisać rejestr minionych wydarzeń, z których każdy miał być rozliczony, a potem zakuty w kajdany.
Rumuński religioznawca Mircea Eliade napisał książkę, w której zawarł ogromny przegląd szamańskich technik ekstazy. Jedna z nich została podchwycona przez Michaela Harnera. Harnera zainspirował mały dołek na środku szamańskiej chaty. Szaman klęczał przed nim, czynił prostrację i wsadzał głowę do dołka. Następnie wyobrażał sobie wąską jaskinię z powoli przesuwającym się obrazem. W pewnym momencie wizja zaczynała rozwijać się sama, jak w filmie.
Serce, uwolnione od powracających prób trzymania go żyje samo. Przelewa przez siebie dźwięki, widoki, czucia i zapachy spływające ze zmysłów i natychmiast odnajduje harmonizujące z nimi wspomnienia, odczucia, emocje czy myśli, opowieści. Jest to dokładnie ta sama zasada która kieruje harmonicznością w muzyce; subtelny rodzaj podobieństwa, który nie oznacza bynajmniej sztywnego śledzenia tej samej nuty. Wiązki odczuć przenikają się ze sobą i odnajdują swoje podobieństwa, pozbawione sprzeczności i oskarżeń o twarde istnienie pojawiają się, a potem znikają. Ciało uśmiecha się do tych przepływów, chociaż nie ma głowy (!).
Rozluźniona obserwacja i placebo są bardzo blisko siebie. Placebo oznacza podstawianie własnej prekoncepcji pod miejsce, w której chce się coś ujrzeć. Jest sfabrykowaniem, ale jednocześnie neutralną funkcją: generuje po prostu to, co jest w tym momencie chciane. Z kolei rozluźniona obserwacja pozwala rzeczom być, nawet łapkom przywiązań, które wyciągają się łapczywie i zaraz pękają jak bańki w wiosennym powietrzu.
Istnieje wiele propozycji działań, które w performatywny, zapośredniczony sposób mają nauczyć umysł puszczać zjawiska. Jest to po prostu naśladowanie; przez robienie czynności jednej dokonuje się druga do niej podobna. W ten sposób człowiek może wypuszczać oddech, wyobrazić sobie spływanie czegoś do brzucha, rozkurczyć zaciśniętą wcześniej w pięść rękę, położyć się na podłodze i wrzasnąć "Oddaje Ci wszystko co mam!", etc. W końcu serce zaskoczy i wykryje subtelny shift, który wydarza się przy każdej udanej próbie puszczenia za pośrednictwem jakiejś czynności lub słowa. Brak ręki wyłoni się i rozczapierzy, po czym zniknie.
Stopniowo strużka wizji, skojarzeń, obrazów, odczuć i czuć w ciele powiększy się, rozszerzy, aż będzie płynęła wartkim strumieniem lustrzanie odbijającym zjawiska postrzegane przez zmysły. Będzie także lustrzanie odbijał swoje własne zjawiska. A potem jeszcze zjawiska odbitych zjawisk, i tak dalej: w jednym strumieniu.