W rozwoju na duchowej ścieżce warto zwrócić uwagę na miejsce, z którego się rozpoczyna. Nasze myślenie, głęboko przeniknięcie metafizyką ma nawyk celowania gdzieś daleko, do ostatecznego celu czy czekających nas owoców dobrej pracy. W ten sposób myślenie wyciąga się w przyszłość, a właściwie tworzy w umyśle punkty odniesienia, które wiszą nad doświadczeniem jak marchewka nad głową osiołka.
W literaturze popularnoduchowej zwraca się na to uwagę przez słowa w rodzaju "nie planuj" "bądź teraz", często mają one jednak postać ogólnych dyrektyw, a przez to nie nasycają się żywym sensem w głowie czytelnika. Zamiast przenikać znaczenie takich porad, umysł zbiera je jak gadżety i używa głównie do konwersacji; z samym sobą lub innymi.
W tym tekście chciałbym zwrócić uwagę na sens takiego zalecenia. Co dzieje się podczas stawiania kolejnych kroków na Drodze? Dobrze uchwycić istotę procesu, który wydarza się naturalnie podczas praktyki medytacyjnej. Jej skutki przesiąkają powoli do codziennego życia i wymagają prześwietlenia. Inaczej można ściągnąć sobie na głowę kłopoty.
W skali mikro, każda chwila utrzymania uważnego umysłu podkopuje wpisaną w ciało strukturę ego. Umysł, przyzwyczajony do sadzenia wielkich kroków przez rzeczywistość nie dostrzega tych zmian, a jednak musi się do nich dopasować. Dopasowanie to dzieje się naturalnie, jeżeli zatem następuje automatycznie, umysł używa starych nawyków do zorientowania się w nowej sytuacji, co tworzy nowe problemy do rozwiązania. Tzw. rozwój duchowy nie ma dualistycznej postaci, dlatego nawet dobry owoc może zostać obrócony przeciwko praktykującemu.
W historii chińskiego chanu zapisała się pewna polemika, rozróżniająca poglądy o oświeceniu natychmiastowym i stopniowym. To ciekawe, jak doświadczeni i wprawieni ludzie mogli pogrążyć się w takiej naiwnej dyspucie. Oczywiście, stopniowość i natychmiastowość po równo nakłada się na progres na Drodze; małe subtelne zmiany wzbudzają te wielkie. Lepiej jednak zwrócić uwagę na subtelności, ponieważ wielkie przełomy wydarzają się same. Wizja wielkiego przemieniającego przełomu odciąga uwagę od bogactwa sygnałów i znaków przychodzących do nas w zwykłym, codziennym życiu. Jest to kolejna postać marchewki zawieszonej nad głową.
A zatem, proces rozpuszczania ego dokonuje się w każdej chwili, w której człowiek otrząsa się ze swoich marzeń dziennych i odnajduje siebie, swoje ciało w dziejącej się po prostu rzeczywistości. Takie błyśnięcie każdorazowo osłabia strukturę ego oblegającą ciało jak pancerz i zamrażającą myślenie.
Na Zachodzie utrwaliło się przekonanie o dążeniu w jednym kierunku, co znajduje swój korzeń w myśleniu chrześcijańskim. Więcej oznacza lepiej. Można odnaleźć wzór tego przekonania w systemie kapitalistycznym i szeregu innych przejawów kultury. Niestety, jest ono całkowicie fałszywe wobec dynamiki życia. Dynamika ta nie jest linią, lecz kołem, dlatego czasami trzeba odpuścić i przegrać, aby następnie wygrać. Forsowny ruch w jedną stronę idealnie pokrywa się z rozbudowywaniem struktury ego. Innymi słowy, forsowny ruch w jedną stronę oznacza po prostu ekspansję ego.
Ekspansja ta prowadzi do zagęszczenia i zamknięcia w sobie. Stopniowo, rzeczywistość daje coraz mocniejsze sygnały na ryzyka nieodłączne dla tej ekstremy. Przeróżne zgrzyty, nieporozumienia i widma porażek uderzają w pancerz, który przez to ulega wzmocnieniu. Jest to prosta droga do samozatracenia, z której trzeba się obudzić, zanim pancerz stanie się na tyle gęsty, że już nic przez niego nie przejdzie.
Mówiąc o pancerzu mam na myśli coś bardzo konkretnego; jest to sieć napięć usztywniających ciało, które w ten sposób wyraża wszelkie blokady, mechanizmy obronne i rodzaje ofensywy, które są podejmowane przez ego do obrony siebie. We wszystkich religiach świata można natomiast odnaleźć dążenie do całkowitego samoobnażenia; idea ta jest zaplątana w przeróżne mity i kontry, dlatego trudno ją jasno przeniknąć. Na czym polega to samoobnażenie? W chrześcijaństwie idea samoobnażenia uległa szybkiemu zwyrodnieniu. Pomimo tego, że dialektyka św. Pawła została zaliczona w poczet Pisma Świętego, niewiele się mówi o tej przemienności, którą Paweł wyrażał słowami "im jestem słabszy, tym jestem mocniejszy".
Zwyrodnienie, o którym napisałem wyżej wynikało zwyczajnie ze strategii wielkich skoków; ludzie wystawiali się kompletnie na odsłonięcie, a przez to negowali swoje człowieczeństwo, w którym zawarte są ograniczenia i stopniowe ich rozluźnianie. Ten skok w przepaść zazwyczaj prowadzi do cierpienia i rozczarowania. Wystarczy jednak usunąć "obce ciało" metafizycznego, planującego myślenia (marchewka nad głową), aby przeniknąć istotę procesu (a nie skoku), który można nazwać otwarciem, samoobnażeniem, ogołoceniem, etc.
Praktyka medytacyjna zharmonizowana z codziennym życiem naturalnie prowadzi do rozpuszczenia. Naturalny wniosek, który wyłania się z tego procesu jest trudny do początkowego zaakceptowania: wszelkie mechanizmy obronne, które wykształca ego są szkodliwe i niepotrzebne. Nie można jednak wpisać tego stwierdzenia we własną metafizykę celów i planów. Wtedy bowiem znaczenie powyższego stwierdzenia zostaje natychmiast zniszczone. Klucz tkwi tutaj w alternatywie, która wyłania się subtelnie przed człowiekiem zbierającym się do wejścia na Drogę.
Mechanizmy obronne zawsze są wylewaniem dziecka z kąpielą. Napisałem to już wyżej; bezlitosna obustronność życia zmusza czasowo do otwarcia się i odpuszczenia. W światowym pojęciu wiąże się to z wystawieniem się na ciosy. Płeć kobieca, jako naturalny symbol otwarcia jest od wieków ofiarą obawy przed takim otwarciem. Niezależnie od swojego spięcia i ekstremy, człowiek zawsze w końcu jest zmuszony do otwarcia się i oddania pola. Kiedy to robi, upada nisko i doświadcza ogromnej ilości bólu. Standardową strategią w takim upadku jest zacieśnienie racjonalizacji, które przerzucają winę na kogoś innego, ignorują własny wkład w doprowadzenie do przykrej sytuacji, etc. Dalej, człowiek pogrąża się z powrotem w przyjemnościach i zaspokajaniu pożądań, co skutecznie stępia instynkt rozbudzający się podczas trudnych sytuacji. Opisałem tu skrótowo, proces "powracania do normy" po bolesnej porażce, rozkładzie, końcu, zawodzie, byciu oszukanym, etc.
W ten sposób cykl zatacza koło i zawiera w sobie zaczątki przyszłego kryzysu. Dlatego właśnie życie toczy się kołem. Jak jednak wyskoczyć z tego koła? Tu powracamy do procesu rozpuszczania ego.
Proces autentycznego rozpuszczania ego zawsze jest tożsamy z otwieraniem się. W innym przypadku jest on po prostu fałszywy. Stopniowe otwarcie ukazuje pewne przebłyski rzeczywistości, która jest poza błędnym kołem opisanym powyżej. Momenty skrajne, w których wybucha skumulowana wielość niepozałatwianych i wypartych spraw jest okazją do skoku w stronę tej Rzeczywistości. Koniecznie wymaga to jednak pracy jaką jest praktyka medytacyjna (w wielości swoich technik i przejawów).
Praktyka ta prowadzi do wglądu, który powraca kolejny raz w tym tekście: mechanizmy obronne są obosieczną bronią, która rani zarówno człowieka, jak i osoby w jego otoczeniu. Wgląd w tragedię i cykliczność tego procesu może uwolnić mocny impuls współczucia. Człowiek powie sobie wtedy: dosyć tego, w całej tej grze nie ma wygranych, tylko sekwencja oprawców i ofiar. Należy z tym skończyć. Myślę, że wielu odczuwa pewne przebłyski takiego impulsu, zazwyczaj jednak prowadzą one do samoobwinienia. I znów wahadło zostaje puszczone w ruch. Problem wynika tu z iluzji osoby, za którą siebie i innych bierzemy. Natomiast osoba jest jedynie sposobem organizacji karmy, i tworzy pewną niezbywalną granicę, która inicjuje cały cykl opisany powyżej.
Stopniowe rozpuszczanie ego wyzwala mnóstwo sygnałów, które są przebłyskami nowego życia. Wymaga to jednak postępowania do przodu, i konsekwentnej rezygnacji (puszczania) strategii radzenia sobie z rzeczywistością, które są strzelaniem sobie w stopę z opóźnionym zapłonem. Kiedy takie sygnały się pokazują, co na początku dzieje się bardzo subtelnie człowiek musi wykazać się ogromną ostrożnością i czujnością. Jeżeli bowiem nie przeniknie istoty tych sygnałów i pogrąży się z powrotem w starych strategiach doprowadzi do narastania konfliktu, który znowu wybuchnie. Kwestia poruszona w tym akapicie nie została wyczerpująco wyjaśniona, dlatego wrócę jeszcze do tego innym razem w osobnym poście.
Fundamentalną alternatywą, która rodzi się stopniowo przez praktykę medytacyjną jest Naturalny Stan. Bez tej alternatywy wszystko, co napisałem wyżej jest tylko fałszywymi słowami. Całkowite obnażenie siebie, które jest ogołoceniem z mechanizmów obronnych może być trampoliną do odnalezienia Naturalnego Stanu. Sam potencjał odnalezienia Naturalnego Stanu jest ufundowany na wieloletniej praktyce medytacyjnej; jest to właśnie stopienie się stopniowego rozwoju z nagłym przełomem. Dlatego właśnie wielu oświeconych o różnym poziomie prestiżu, począwszy od Osho a skończywszy na Ignacym Loyoli odnajdywało swoje urzeczywistnienie w sytuacjach kryzysowych.
Odnalezienie Naturalnego Stanu znosi konieczność wszelkich mechanizmów obronnych. Dlatego też nie należy wcześniej się ich wyrzekać i szanować własne ograniczenia. Wgląd w bezsens i obosieczność mechanizmów obronnych może nastąpić jedynie z perspektywy Naturalnego Stanu. Dzięki temu, może się on stopniowo oczyszczać z resztek ego, rozpoznanych jasno jako przeżytek. Kiedy nie ma tej alternatywy umysł nieuchronnie wpada w rezonans i musi w końcu zaczepić się o cokolwiek, odnaleźć schronienie w słowach, czynnościach, obietnicach, przywiązaniach i innych. Automatycznie spoczęcie w takim schronieniu inicjuje kolejny cykl. Tragedia tego cyklu nie zawiera się wyłącznie w dążeniu do ekstremy (co jednak stopniowo się dzieje przez akumulacje wypartych problemów). Najsmutniejszą postacią uczestniczenia w cyklu jest sztuczne poszukiwanie "złotego środka", które wymusza przytępienie czułości, intelektu, i drastycznie zawęża postrzeganie, co czyni z człowieka tzw. "normalsa". Być może ból nie jest wtedy tak dotkliwy, przecieka jednak codziennie jako lekki stres i dyskomfort. Syntetycznie poruszam tutaj różne wątki całego tego procesu starając się oszczędzać i ważyć słowa.
Skrótowo mówiąc, odnalezienie Naturalnego Stanu ukazuje zupełnie inny sposób życia. I właśnie taki sposób życia jest linearny i wolny od cykli. Stopniowa rafinacja i wzmacnianie Naturalnego Stanu umożliwia - co najlepiej zostało wyrażone w tradycji Vajrajany - transformowanie wszelkich nieprzyjemnych doświadczeń w wielkie bogactwo. W istocie one są bogactwem, jeżeli się tylko przed nimi nie bronić; każdy przykry sygnał zawiera mądrość, zwraca uwagę na rzeczy, które zostały do zrobienia. Życie otwiera się jako obietnica ekscytujących przygód.