Freud sformułował wyśmienitą do „duchowych”
czy „duchowościowych” rozważań definicję usiłując dojść do sedna tego, czym
jest pragnienie. Otóż; ludzkie ciało dysponuje pewną pulą energii, która jest
wypadkową wieku, zdrowia, stylu życia, ale przede wszystkim odżywiania,
najbardziej dynamicznej zmiennej z powyższych. To znaczy, codziennie się
odżywiając wprowadzamy do ciała energię, która jest produktem „przemiany
materii” (jak to alchemicznie brzmi!). Freuda interesowała tu
>>nadwyżka<< tej energii, która generalnie nie ma się gdzie
podziać, nie zostaje zużyta przez aktywność fizyczną czy psychiczną. Krąży więc
ona po zamkniętym obiegu ciała. Czym jest ta energia? To libido. Freud,
notoryczny kokainista powiązał ją oczywiście z seksualnością, erosem. Jung
rozszerzył pojęcie libido do całej aktywności psychicznej. Lacan chyba ustrzegł
się od skrajności dwóch powyższych, i określił libido po prostu jako energię
pragnienia.
Podobnie jak w buddyźmie, w
psychoanalizie pragnienie, pożądanie czy żądza przekracza wymiar seksualności
(która jednakowoż pozostaje jej najbardziej ewidentnym wyrazem) i staje się
motorem ludzkich działań. Sam podmiot, self, jest obiektem pragnienia (a nie
np. wiedzy). Łącząc jedno z drugim powiedzmy po prostu, że pragnienie jest
cierpieniem; jest niezaspokajalne. Nie istnieje na świecie tak wnikliwy
czytelnik tego bloga, który skojarzyłby w tym momencie mój starszy wpis, o ten:
,
w którym daję wyraz przeświadczeniu, że połączenie obiektu pragnienia z
pragnieniem jest czymś absurdalnym. Tak to właśnie jest; pragnienie jest
niezależne od obiektu, które jest jego pozornym celem (co umożliwia np.
kontinuum popytu w kapitaliźmie). Pojawia się tu pojęcie le petit objet a,
czyli obiektu, który okupuje miejsce przyczyny pragnienia; gdy się do niego
zbliżamy, gdy w końcu posiądziemy ów obiekt, pragnienie nie ustaje, przenosi
się na obiekt inny (New Age jest zatem pożądaniem przeniesionym na sferę duchowości, która musi karmić się wciąż nowymi obiektami). W zasadniczym pytaniu, czy wolimy posiąść obiekt pragnienia
czy uwolnić się od pragnienia obnaża się iluzja tego wyboru. Innymi słowy,
uwolnienie się od pragnienia jest jedynym sensownym, wręcz racjonalnym wyjściem
z sytuacji, w której obiekt wydający się przyczyną pragnienia nie ma nic
wspólnego z zaspokojeniem pragnienia prócz czystego pozoru!
Oczywiście,
nasza żądza takich a nie innych obiektów małe a (le petit objet a) uwarunkowana
jest naszą „osobowością” (używam tego terminu z politowaniem). Różne obiekty
pragnienia wyłaniają się ze struktury naszego ego, który to mechanizm
nieustannie próbują przeniknąć wszelkie zabiegi marketingowe. Miejsce i
natężenie pragnienia leży jednak zupełnie gdzie indziej, do czego wrócę nieco
niżej.
Psychoanaliza
wg M. Safouana sprowadza się do przeorganizowania gospodarki libinalnej
pacjenta; psychoanalityk usiłuje wprowadzić modyfikację w takiej gospodarce
pragnienia, w której posiąście danych obiektów małe a jest niemożliwe, absurdalne,
etc. Analityk próbuje zatem przekierować pacjenta, aby mógł uzyskać on jakiejś
pozorne zaspokojenie. Nie wskrzesisz zmarłego syna, za to solidnie nażresz się
pizzą z bananami; wystarczy, że przeorganizujesz swoją gospodarkę libidalną.
Gospodarka libidalna, co za kapitalne określenie!
Sam mam inną propozycję na poradzenie sobie z problemem pragnienia. Jeżeli oderwiemy pragnienie
od wszelkich obiektów małe a, przeniknąwszy ich iluzoryczność, możemy
doświadczyć samego pragnienia w nas, jego natężenia, uchwycić kiedy się pojawia a kiedy zanika. To
doświadczenie pragnienia wewnątrz ciała wymusza rzecz istotną; aluzyjność.
Znaczy to, że nie uspokoimy pragnienia bezpośrednio na nie działając. Musimy
zadziałać na coś innego, musimy zrobić >>aluzję<<, zadziałać
pośrednio, pociągnąć sznurek, który jest przywiązany do kijka, który jest
przywiązany do sznurka przywiązanego do naszego pragnienia. Tu myśl trudna, ale
olśniewająca: tego typu działanie oddaje relację znaczączego i znaczonego;
opisu i desygnatu! Jeżeli chcemy ściąć drzewo, to nie możemy napisać na kartce „ścinam
drzewo”. Jeżeli przeniesiemy tę zasadę na rzeczywistość, to odkrywamy,że nasze
pozornie „bezpośrednie” działania wpadają w pułapkę języka, który przecież nie
jest tym co opisywane, tylko my go za to bierzemy. Na tej samej zasadzie nie
możemy przez nasze postrzeżenie, czy doświadczenie pragnienia zadziałać na to
pragnienie! Trzeba to zrobić naokoło.
Więc:
doszliśmy już do tego, że obiekty, które ścigamy upatrując w nich zaspokajania
pragnienia są odrębne od tego pragnienia; zaspokojenie jest iluzją, która –
jakkolwiek umożliwia jakiejś tam funkcjonowanie to i tak pogrąża nas w
nieustającej wewnętrznej sprzeczności (dlatego wszelkie szare przyjemności z cyklu "takie jest życie" okazują się rozpaczliwymi nagrodami pocieszenia...). Dzięki odsunięciu pozoru obiektów małe a
możemy wejść w kontakt z samym pragnieniem; tj. doświadczyć jego natężenia,
poczuć je w ciele, co można by zmetaforyzować jako ssanie, palenie, męczące
przyspieszenie, etc. Co dalej? Otóż pojawia się pytanie o metodę. Jak w sposób
niebezpośredni uspokoić pragnienie?
Powracamy do początkowej myśli Freuda; pragnienie jest nadwyżką energii pobraną z ciała. Jest to energia w ciele, a zatem można na nią wpłynąć poprzez np. post; to w ogóle ukazuje sens wszelkich postów (Muzułmanie wyregulowują własną gospodarkę libidalną podczas każdego Ramadanu) . Przykręcając kurek energii z zewnątrz możemy osłabić pragnienie; być może przecierpimy troche, ale wyjdzie to nam na dobre. Dieta jest w ogóle sprawą kluczową. Ale istnieje i sposób od wewnątrz, i należy go szukać w medycynie chińskiej. Gdy poczytamy co nieco o rezultatach ćwiczeń Qi Gong, natrafiamy na zdania, które budzą kpinę każdego porządnego racjonalisty: zegnij kolano, to się uspokoisz, naciśnij pod szczęką to łatwiej zaśniesz. Streszczam się tutaj nawiązując do wszelakich ludowych sposobów na odczynianie uroków i uzdrawianie. Prosty wniosek, wszelkie znachorstwo jest zbłądzeniem na abstrakcyjne manowce tej gimnastycznej, >>konkretnej<< sztuki wpływu na swoje ciało przez odpowiednie jego ustawienia, napięcia mięśni etc. Zabij o północy kocięcie, po czym upuść do kociołka trzy jego wibrysy – poprzez ten przykład widzimy jak zalecenia, które z odpowiednimi ruchami ciała wiążą takie czy inne rezultaty w umyśle czy samopoczuciu oderwały się od konkretu ciała i powędrowały zabawnie daleko...
Powracamy do początkowej myśli Freuda; pragnienie jest nadwyżką energii pobraną z ciała. Jest to energia w ciele, a zatem można na nią wpłynąć poprzez np. post; to w ogóle ukazuje sens wszelkich postów (Muzułmanie wyregulowują własną gospodarkę libidalną podczas każdego Ramadanu) . Przykręcając kurek energii z zewnątrz możemy osłabić pragnienie; być może przecierpimy troche, ale wyjdzie to nam na dobre. Dieta jest w ogóle sprawą kluczową. Ale istnieje i sposób od wewnątrz, i należy go szukać w medycynie chińskiej. Gdy poczytamy co nieco o rezultatach ćwiczeń Qi Gong, natrafiamy na zdania, które budzą kpinę każdego porządnego racjonalisty: zegnij kolano, to się uspokoisz, naciśnij pod szczęką to łatwiej zaśniesz. Streszczam się tutaj nawiązując do wszelakich ludowych sposobów na odczynianie uroków i uzdrawianie. Prosty wniosek, wszelkie znachorstwo jest zbłądzeniem na abstrakcyjne manowce tej gimnastycznej, >>konkretnej<< sztuki wpływu na swoje ciało przez odpowiednie jego ustawienia, napięcia mięśni etc. Zabij o północy kocięcie, po czym upuść do kociołka trzy jego wibrysy – poprzez ten przykład widzimy jak zalecenia, które z odpowiednimi ruchami ciała wiążą takie czy inne rezultaty w umyśle czy samopoczuciu oderwały się od konkretu ciała i powędrowały zabawnie daleko...
Teza: ćwiczenia Qi Gong regulują gospodarkę libidalną. Wszelakie terminy typu „potrójny podgrzewacz” „bulgoczące studnie” mają tylko oddać odczuwalną w ciele funkcję danego miejsca, krążenia energii życiowej (libido!) etc. Jeżeli istnieje jakaś uber rasa, to są nią Chiny; oni wymyślili dialektykę, dao i de, zen, wushu, qi gong! Ile dobrodziejstw! W załączniku do tego wpisu znajduje się instrukcja obsługi oraz opis Ośmiu Kawałków Brokatu; rzućcie okiem na opisy, które pojawiają się przy pozycjach stojących, a w mig połączycie fakty przedstawione wyżej. Być może to zachęci Was do spróbowania samemu. A „porządni racjonaliści” niechaj zostaną tam, gdzie są.
Osiem Kawałków Brokatu